Kraj

Wiara i szyderstwo [polemika z Krzysztofem Vargą]

Śmiech i szydera to potężna broń, szczególnie łatwo wykorzystywana w stosunku do tych, którzy kwestionują status quo.

Ponieważ mamy rozmawiać o wierze, Kościele katolickim, kongregacji nauki wiary oraz ujawnieniu i książce Krzysztofa Charamsy, dobrze będzie zacząć od Biblii. W Starym Testamencie odnajdziemy bowiem jeden z najbardziej wstrząsających opisów coming outu. Żydowskiego.

Otóż Estera jest żoną króla Persji Aswerusa. Jest również Żydówką o czym jej mąż nie wie, bo zasadniczo długo nie ma to wielkiego znaczenia. Do czasu gdy Aswerus nie znajdzie się pod wpływem potężnej antysemickiej ideologii, stale podtrzymywanej przez jego ulubieńca i doradcę Hamana. To właśnie za jego podszeptem głupawy król podpisze dekret nakazujący „wygubić i wybić, i wytracić wszystkich Żydów od chłopca po starca, dzieci i kobiety” (Est, 3, 13). Wtedy na scenę wchodzi Mardocheusz, świadomy Żyd, opiekun i kuzyn Estery, który nakazuje jej przekonać męża, by cofnął dekret. Tak, oczywiście, można ona tego dokonać wyłącznie poprzez coming out. I to bardzo szczególny – taki, którego skutki mają szansę ocalić nie tylko ją samą, ale również cały jej lud.

Cała ta historia ma znacznie także o tyle, że stała się podstawą wielu przeróbek w kulturze europejskiej, w tym między innym pióra Racine’a, autora klasycznego dramatu Królowa Estera (1689). Ten tekst z kolei miał przemożny wpływ na niejakiego Marcela Prousta, zwłaszcza jako autora Uwięzionej, piątego tomu W poszukiwaniu straconego czasu, oraz Rasy przeklętej, głośnej części eseju Przeciw Sainte-Beuve’owi, w którym – w nadzwyczaj dramatyczny i bolesny sposób – łączył w jedno los żydowski i homoseksualny, współtworząc istotny topos kultury europejskiej.

Dlaczego o tym piszę? Oczywiście dlatego, że zawsze kiedy myślę o coming oucie Krzysztofa Charamsy, przychodzi mi na myśl opowieść o Esterze. Znaleźli się bowiem w bardzo podobnej sytuacji. Oto wysoki urzędnik watykański, drugi sekretarz Międzynarodowej Komisji Teologicznej przy kongregacji nauki wiary oraz gej musi pracować nad dokumentami już nie tylko obraźliwymi dla mniejszości homoseksualnej, ale także takimi które legitymizują bardzo niebezpieczną homofobiczną ideologię, której skutki mogą się odbić na zdrowiu i życiu tej mniejszości w różnych częściach świata. Oczywiście można robić swoje, milczeć i podpisywać, ale można również się zbuntować. Jednym z niewielu dostępnych narzędzi – choć niebezpiecznych dla użytkownika – jest coming out.

Znaczenie coming outu Krzysztofa Charamsy od początku było krystalicznie jasne, a jego książka Kamień węgielny. Mój bunt przeciwko hipokryzji Kościoła tylko potwierdził wymowę tego gestu. Zasadniczo bowiem książka pokazuje dwie oczywiste i powiązane ze sobą rzeczy, które jakoś bardzo trudno było zrozumieć w Polsce. Po pierwsze zatem – wszechobecną potoczną homofobię na korytarzach szacownych watykańskich budynków, a po drugie – wprowadzanie w życie coraz bardziej niebezpiecznej homofobicznej ideologii. Wszystko to zostało w książce pokazane bardzo jasno oraz z przykładami (choć niestety bez niektórych nazwisk).

A teraz pytanie za sto punktów: co z tego przekazu zrozumiał recenzent liberalnej gazety Krzysztof Varga? Nic. Dosłownie nic. A nawet mniej niż zero. Z jego szyderczego artykułu Chytry Charamsa, czyli jak nie zostać kardynałem („GW”, 5 czerwca 2017) mogliśmy się dowiedzieć, że narcystyczny, egzaltowany i pełen pychy Krzysiek zrobił coming out dla kariery, a także dlatego, że nie został drugim Ratzingerem, więc się zemścił. Tyle.

Polemizowanie z szyderstwami nie ma sensu, a tanią moralistykę tak łatwo odwrócić, że chyba też nie warto (choć siła projekcji bywa niesamowita i w tym celu nie trzeba byłoby nawet zmieniać imienia, przynajmniej w niektórych kluczowych fragmentach). Zresztą Varga powtórzył jedynie argumenty, które padały wcześniej, a z którymi już skutecznie polemizowała Kinga Dunin. Nie warto się zatem powtarzać.

Utracona cześć księdza Ch.

A jednak ciekawe jest, że tekst Vargi nie ukazał się w „Gazecie Polskiej”, tylko w „Gazecie Wyborczej”, i to tuż po tym, jak „Wyborcza” z entuzjazmem opisywała prawdopodobnie najliczniejszą warszawską Paradę Równości. Paradę chwalimy, z Charamsy szydzimy, i to w sposób, który się bardzo brzydko kojarzy. I w ten oto sposób, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Krzysztof Charamsa z poważanego naukowca, publicysty i urzędnika sporej instytucji staje się płaczliwym i „egzaltowanym” Krzyśkiem (!). Nie łudźmy się – „egzaltowany” to tutaj taki swoisty synonim niemęskości i przegięcia. Varga traktuje swojego bohatera jak swego czasu hollywoodzcy reżyserowie figurę „sissy boy” – a zatem kogoś, kogo wprowadza się na ekran tylko po to, żeby można się było pośmiać. Nie ma już poważnego problemu społeczno-politycznego, jest tylko egzaltowany koleś, z którego można się rechotać z kumplami. Tak w ogólnym zarysie działają homofobiczne reguły męskości w świecie w którym „chłopaki nie płaczą”. Rechoczemy razem z Vargą, bo chcemy być fajni.

Nie ma już poważnego problemu społeczno-politycznego, jest tylko egzaltowany koleś, z którego można się rechotać z kumplami.

A pamiętajmy też, że śmiech i szydera to potężna broń, szczególnie łatwo wykorzystywana w stosunku do tych, którzy kwestionują status quo. Nie inaczej było z tymi, którzy w kluczowych latach 90. i na początku XXI wieku wprowadzali do dyskursu publicznego kwestię homofobii, feminizmu i związków partnerskich. Zapewniam, że nie było wśród nich Vargi, który prawami mniejszości ani kobiet jakoś nigdy się szczególnie zajmował. No, chyba że można było coś wyszydzić. Patrz recenzja legendarnej i niezwykle dziś aktualnej Absolutnej amnezji (1995) Izabeli Filipiak (Morskiej).

Powiedzmy sobie szczerze – to, że strona prawicowo-narodowo-katolicka będzie zwalczać Charamsę, nie jest czymś szczególnie dziwnym. Tam już dawno Jezus to tylko alibi dla nacjonalizmu i homofobii. Morze szyderstw można obserwować w internecie. Nawet „Tygodnik Powszechny” (Błażej Strzelczyk) zaczął Charamsę zwalczać, kiedy okazało się, że oprócz pisania precyzyjnych tekstów analizujących homofobiczną mowę nienawiści, jest również gejem, ma partnera i będzie głośno o tym mówił (tego przecież się nie robi cioci Dulskiej przy niedzielnym obiedzie). Jednak Varga robi coś gorszego. Nie tylko dlatego, że funkcjonalnie stoi w tym samym miejscu co Terlikowski, ale także dlatego, że zachęca liberalną część opinii publicznej do szyderstw i delegitymizacji poważnych problemów społeczno-politycznych związanych z globalizującą się homofobiczną ideologią.

Miłuj w domu po kryjomu

Bo sprawa jest poważna. Okazuje się bowiem, jak to wynika z Kamienia węgielnego, że homofobiczne uprzedzenia na watykańskich salonach są chlebem powszednim. Że sytuacja nie odbiega jakoś bardzo od tego, co dzieje się w innych męskich jednopłciowych subkulturach, takich jak na przykład wojsko. Co więcej, całkiem jak tam, homofobia jest siłą wpływającą na całość relacji męsko-męskich, w ten sposób kształtując tożsamość swych członków (jak pisze Charamsa: sugerowanie, że ktoś jest gejem, jest jednym z lepszych sposób załatwiania spraw w Watykanie). I nic nie zmienia tu fakt, że populacja gejów jest tu ewidentnie wyższa niż w innych środowiskach – trzeba rechotać z kawałów o gejach i piętnować niemęskość i egzaltację. I nie jest żadnych paradoksem, że jedna z bardziej ideologicznie homofobicznych papiestw (Ratzinger) była jednocześnie jednym z bardziej kampowo gejowskich (falbaniasta moda, spektakularne suknie, czerwone buciki, urodziwi sekretarze).

Homofobiczne uprzedzenia na watykańskich salonach są chlebem powszednim.

Co więcej – te potoczne uprzedzenia wpływają na politykę Watykanu i promowaną przezeń homofobiczną ideologię. Weźmy choćby pod uwagę fakt, że w 2008 roku Watykan odmówił poparcia międzynarodowej deklaracji ONZ w sprawie depenalizacji homoseksualizmu, wiedząc, że w niektórych miejscach na świcie samo oskarżenie o homoseksualizm może być wyrokiem śmierci. A to przecież tylko czubek góry lodowej. W Polsce ciągle trwają skutki homofobicznej akcji pod kryptonimem „ideologia gender”. Charamsa opisuje, co kryje się za sloganami o promocji rodziny i tradycji – zwłaszcza w połączeniu z pertraktacjami z ludźmi Władimira Putina, którego zwrot ku tradycyjnym wartościom tak bardzo się tam podziwia. Homofobia jest dziś bowiem globalizującą się ideologią i skutecznym narzędziem prowadzenia lokalnej i międzynarodowej polityki. Naprawdę trudno tego nie zauważyć – zwłaszcza gdy w Czeczenii powstają obozy koncentracyjne dla homoseksualistów, a polska młodzież w Sejmie do perfekcji opanowała putinowską retorykę o zdegenerowanej Europie i jej zboczeniach. W tym kontekście maskulinistyczny rechot Vargi brzmi jak arcydzieło żenady.

Obozy koncentracyjne dla gejów w Czeczenii

czytaj także

W gruncie rzeczy bowiem Krzysztof Charamsa jest – jak Chalsea Manning – whistleblowerem. Sygnalistą, którego głos powinni usłyszeć nade wszystko chrześcijanie. Nic dziwnego też, że decyzję o coming oucie podpierał refleksją wynikłą z teologii feministycznej, której przekaz w dużym skrócie brzmi: staraj się, jak możesz, zmieniać na lepsze swoją wspólnotę religijną, ale jeśli się dłużej nie da, wyjdź z niej. Kiedy jednak wychodzisz – to z hukiem. Tylko wtedy ma to sens, a twój przekaz zostanie usłyszany (choć zapewne ośmieszony). Nie inaczej zrobił Charamsa. I dobrze zrobił. Miejmy nadzieję, że pójdą za nim inni. Bowiem zwalczanie Charamsy ma tylko ten skutek, że każdy lokalny ksiądz czy urzędnik kongregacji nauki wiary zastanowi się kilka razy, zanim pójdzie w jego ślady. Będzie bowiem wiedział, że na jego głowę morze pomyj wyleje nie tylko strona katolicko-nacjonalistyczna (co jest do przewidzenia), ale zostanie również ośmieszony w podobno liberalnej prasie.

Głos Krzysztofa Charamsy powinni usłyszeć zwłaszcza ci, których polski „katolicyzm bez chrześcijaństwa” zaczyna coraz bardziej uwierać. Ci, którzy dostrzegają, że Jezus w polskim pejzażu to zbyt często alibi dla nacjonalizmu, maskulinizmu, antymuzułmańskiego rasizmu i homofobii. I dla tych, którzy – będąc chrześcijanami – nie chcą łatwo oddać Jezusa homofobom, jako rzekomej legitymizacji ich uprzedzeń. Oni wszyscy powinni przeczytać Kamień węgielny jako świadectwo. Bo jak wiadomo z Biblii, czasami wrzask i huk – ze strony czy to nacjonalistów, czy liberalnych homofobów, czy hipsterów katolicyzmu – może być dźwiękiem manny spadającej z nieba.

Dobrowolski: Jako gej nie czuję się wyrzucany z Kościoła

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij