Każdy ma prawo do dachu nad głową? Mieszkanie to nie towar? Może i tak, ale na pewno nie nad tak zwanym polskim morzem. Tutaj mieszkania to maszynki do zarabiania pieniędzy. Ale kiedy roztopi się lodowiec i zaleje te wszystkie hotele, aparthotele, condohotele i atrakcyjne apartamenty w centrum lub z widokiem, turyści odwrócą się na pięcie.
Znajoma znalazła na wynajem malutkie dwupokojowe mieszkanie w centrum Gdańska. Cena była w porządku, wszędzie, gdzie potrzebowała, miała blisko, ale był jeden warunek – tylko do lata. Jesienią wydawało się, że to jeszcze długo i martwić się będzie potem. Ale właścicielka odezwała się w kwietniu i poprosiła, by wyprowadzić się przed weekendem majowym. W porządku, znajoma zebrała rzeczy i… nie była w stanie do września znaleźć mieszkania. Oczywiście, mieszkania na rynku były, ale dużo droższe. A na wyprowadzkę na obrzeża lub pod Gdańsk nie mogła sobie pozwolić. Kilka miesięcy spała u mnie na kanapie.
„Cheap Eastern European girls”, czyli tajlandyzacja magicznego Krakowa
czytaj także
Na początku czerwca poszłam do salonu fryzjerskiego w jednym z centrów handlowych. Dziewczyna, która mnie obsługiwała, opowiadała, że przeprowadziła się do Trójmiasta z Warszawy. Firma, w której pracowała, otwierała salon w Gdańsku, potrzebni byli sprawdzeni ludzie. Od razu się zgłosiła. Bo morze, plaża, bryza. Minęło parę lat i teraz wraca do Warszawy, bo nie może znaleźć samodzielnego mieszkania, a ma już dość dzielenia i dyskusji o kolejności mycia łazienki. Wynajęcie kawalerki w Gdańsku przekracza jej możliwości finansowe i sprawdziła, że w Warszawie wyjdzie taniej.
Krótko po tym wiózł mnie kierowca Ubera – młody chłopak z Ciechanowa. Przyjechał do Gdańska, bo miało być morze, wakacje, dużo ludzi i dużo kursów. I niby jest, ale „wie pani, w Warszawie ojciec załatwi mi robotę, a mieszkania tam są tańsze niż tu”.
Dlaczego należy poprzeć strajk taksówkarzy, a Ubera odinstalować
czytaj także
W Gdańsku trwa boom na rynku nieruchomości. Nakręcany nie tylko przez dobrą koniunkturę gospodarczą, rozwijający się port i rosnące na granicy z Sopotem kurniki, szumnie zwane centrami biznesowym. Jeśli chodzi o wzrost cen mieszkań, to przed Gdańskiem jest tylko Warszawa, inne duże miasta Gdańsk zostawił w tyle. Czemu? Bo jest nad morzem.
Z roku na rok rośnie w Gdańsku ruch turystyczny. Gdańska Organizacja Turystyczna ogłasza wyniki swoich badań i zawsze pada rekord. W 2018 roku 17% więcej turystów niż w 2017. Brzmi, jakbyśmy wygrali los na loterii. A w przeglądzie statystyk z kilku lat widać niebezpieczny trend. Procent turystów, którzy podczas pobytu w Gdańsku korzystali z mieszkań i apartamentów na wynajem: 2016 – 4, 2017 – ok. 10, w 2018 – prawie 19.
czytaj także
Regulacją rynku najmu krótkoterminowego zaczęły zajmować się turystyczne mekki Europy – Barcelona, Berlin, Wiedeń, Paryż, Madryt. Tam już wiedzą, że jest taki moment, kiedy turystyka przestaje być źródłem zysku, a zaczyna być jak rak, który pożera miasto. W Gdańsku o zagrożeniach mówi się nieśmiało. Władze cieszą się z rosnącej liczby turystów, powtarzając jak zaklęcie: „efekt Euro 2012”.
W 2017 roku w trójmiejskiej Wyborczej ukazał się pierwszy alarmujący tekst o problemie z apartamentami na wynajem. Na Głównym Mieście, nad Motławą powstało wtedy kilka luksusowych apartamentowców. Naiwni kupili w nich mieszkania, żeby zamieszkać tam z rodziną. Szybko zorientowali się, że żyją w czymś, co jest skrzyżowaniem hotelu, burdelu i klubu muzycznego. Głośne imprezy, śmieci na korytarzach, wizyty nieproszonych gości w środku nocy (bo pomylili piętra), zużyte prezerwatywy przed wejściem i patrol policji, która spisuje zeznania w sprawie gwałtu. Raczej nie jest to miejsce, w którym chcesz wychowywać dzieci.
Średnia cena transakcji na rynku nieruchomości w Gdańsku jest niższa od warszawskiej, ale to tylko pozory. Są dwa Gdański. To tak zwany Dolny i Górny Taras. Dolny to Śródmieście, Wrzeszcz, Oliwa, Przymorze. Dzielnice z lepszą infrastrukturą, z dobrą komunikacją – przejeżdża przez nie SKM. I tak się składa, że te dzielnice są atrakcyjniejsze turystycznie ze względu na historyczną zabudowę i bliskość morza. Tam ceny za metr kawalerek i mieszkań dwupokojowych (takie mieszkania cieszą się największym popytem) zazwyczaj przekraczają 10 tys. złotych. Nikogo nie dziwi już nawet 12–15 tys. za metr.
A przecież dobrze wiemy, że większość z nas zarabia mniej niż wynosi średnia krajowa. Ci, którzy w Gdańsku chcą żyć i pracować, mają problem, by znaleźć mieszkanie, na które ich stać. Najem krótkoterminowy wyśrubował ceny nieruchomości i ograniczył liczbę mieszkań na rynku wynajmu długoterminowego. Na tym pierwszym właściciele zarabiają kilkukrotnie więcej niż na stabilnych lokatorach. Mieszkańcy są wypychani na obrzeża, na przykład na tak zwany Gdańsk-Południe, czyli konglomerat chaotycznie budowanych osiedli deweloperskich, pozbawionych infrastruktury, z tragicznym dojazdem. Dla dużej części jedyną opcją jest wyprowadzka za obwodnicę.
Gdańskie Główne Miasto, czyli to, co turyści nazywają starówką, w ciągu kilku lat stało się Disneylandem, z którego uciekło życie miejskie. Usługi i ceny nastawione są tutaj na turystę. Mieszkańcy nie mają co tu robić. Instytucje i firmy też przenoszą się w inne lokalizacje, zwalniają miejsce branży hotelowej. W 2016 roku rozebrano budynki kina Neptun przy Długiej. Za tą samą fasadą powstał hotel jednej z globalnych sieci. Umowa z miastem była jednak taka, że kino miało wrócić. Deweloper się wywiązał, ale wejście do kina nie jest już od Długiej, która jest osią Głównego Miasta, a od podwórka. By widzowie trafili, na stronie internetowej umieszczono zdjęcie ze strzałką. Od wejścia do hotelu trzeba iść w prawo, za rogiem, koło śmietników schodki w dół. To tam, jakbyście szukali.
czytaj także
Jeśli należysz do tych, którzy chcą w Gdańsku kupić mieszkanie, musisz się spieszyć. Wszystko sprzedaje się na pniu, a jeśli jesteś luzerem, który nie ma walizki pieniędzy na kolejny apartament na wynajem i po prostu chcesz mieszkać w swoim własnym mieszkaniu, czeka cię bieg z przeszkodami. Na rynku pierwotnym mieszkania wyprzedają się jeszcze zanim deweloper uzyska zgodę na budowę. W praktyce ludzie kupują rysunki na kartkach. Jeśli szybko nie podejmą decyzji, nie będzie w czym wybierać. Na rynku mieszkań wtórnych działają wyspecjalizowane firmy, czasem rodzinne biznesy – kupują atrakcyjne lokale, remontują i wynajmują turystom. Trudno z nimi konkurować, jeśli musisz czekać na decyzję kredytową.
Gdańskie Główne Miasto, czyli to, co turyści nazywają starówką, w ciągu kilku lat stało się Disneylandem, z którego uciekło życie miejskie.
Co robią z tym władze w „mieście wolności i solidarności”?
– Miasto podchodzi do tego biznesowo – mówi Tomasz Janiszewski, radny dzielnicy Wrzeszcz Dolny i działacz Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskiej. – Władze Gdańska na razie jeszcze wierzą w liberalny mit, że każdy zysk to dobrze. Im więcej turystów, tym większy zysk. A jesteśmy w sytuacji, kiedy ceny mieszkań w Gdańsku są niewspółmiernie wysokie w stosunku do zarobków. Za jakiś czas cena mieszkania w Gdańsku – czy własnego, czy wynajmowanego – stanie się czynnikiem, który zatrzyma migrację nowych mieszkańców.
Do tej pory Gdańsk mógł się pochwalić, że mieszkańców mu przybywa, podczas kiedy inne duże miasta tracą – dodaje Tomasz Janiszewski. – Ale w końcu ludzie, kalkulując swój dochód i koszty życia, będą wybierać na przykład Warszawę. Magistrat w żaden sposób nie reguluje rynku nieruchomości. W latach 90. Gdańsk pozbył się miejskich lokali – cóż, takie były czasy. Dlatego dzisiaj nie ma zbyt wielu instrumentów prowadzenia polityki komunalnej. A na koszty zrzucamy się my wszyscy, mieszkańcy. W atrakcyjnych dzielnicach nocują turyści, dla mieszkańców deweloperzy budują tańsze mieszkania w polu. Miasto musi tam zbudować drogę, szkołę, zorganizować transport. A od kolegów architektów słyszę, że deweloperzy na nowych osiedlach projektują bagażownie zamiast miejsc na przechowywanie wózków czy komórek lokatorskich.
czytaj także
W tym przypadku prawo jest po stronie tych, którzy mają pieniądze. Na razie sądy wydają różne, czasem sprzeczne wyroki w sprawie najmu krótkoterminowego, jego legalności i sposobu opodatkowania, ale zasadniczo stoją na straży swobody dysponowania własnością prywatną. Władze miasta najchętniej zepchnęłyby problem – na przykład na wspólnoty mieszkaniowe. Tyle że w Gdańsku jest wiele budynków, w których większość właścicieli lokali to inwestorzy. Prawdziwi mieszkańcy stanowią wtedy bezradną mniejszość.
Polski rząd dopiero zaczyna śnić sen o potędze, która już ziściła się w Gdańsku.
– Polska musi być potęgą uzdrowiskową i turystyczną. Nie wyobrażam sobie, aby państwo nie pomagało w odbudowie tego potencjału leczniczego – mówił w zeszłym tygodniu Mateusz Morawiecki, goszcząc w Szczawnie-Zdroju.
czytaj także
Premier, podobnie zresztą jak samorządy sanatoryjnych miejscowości, zdaje się nie dostrzegać, że turystyka i leczenie nie idą ze sobą w parze. Jeśli nie wierzy, może sprawdzić w Sopocie. Kilka lat temu mało brakowało, by Sopot utracił status uzdrowiska – wtedy chodziło o jakość powietrza. Ale tak naprawdę Sopot już dawno nie jest kurortem, a dyskoteką, która w barze ma używki wszystkie kolorów i smaków. Zresztą, może to też forma terapii.
Mieszkańcy Sopotu chyba już się z tym pogodzili. Zmianę wizerunku miasta wzięli na warsztat artyści – to niewątpliwy znak, że proces oswojenia nowej rzeczywistości jest zaawansowany. Absolwent gdańskiej ASP z kolegą programistą stworzyli retrogrę komputerową Monciaki Gniewu. Wkurzony nieustających hałasem emeryt Olaf idzie w nocy na Monciak robić porządki pięściami i laską.
czytaj także
Uzdrowiska nad pełnym morzem czeka podobny los, bo rosną w nich betonowe potwory wypełnione produktami inwestycyjnymi, czyli wszelakie condo i aparthotele. Zazwyczaj to po prostu bloki o rozmiarach przytłaczających otoczenie. Symbolem pożegnania z dziką przyrodą polskiego wybrzeża staje się rosnący we wszystkich kierunkach hotel Gołębiewski. Będzie w nim dwa albo nawet i trzy razy więcej miejsc noclegowych niż mieszkańców w Pobierowie, miejscowości w gminie Rewal, gdzie powstaje obiekt. A to tylko jeden z dziesiątków gargameli budowanych w tej chwili w nadmorskich gminach.
A co jeśli spełnią się najczarniejsze prognozy klimatyczne? Jeśli będą topić się lodowce i wzrośnie poziom mórz i oceanów? Co jeśli animowane mapy, pokazujące, jak woda podgryza po kawałku Międzyzdroje, Kołobrzeg, Koszalin, Gdańsk, Krynicę Morską i wszystko między nimi będą odtwarzały się w rzeczywistości? Wielkie betonowanie wybrzeża, które trwa dzisiaj od granicy z Niemcami po granicę z Rosją, tylko przyspieszy ten proces. I tak właśnie pęknie bańka na rynku nieruchomości. Przynajmniej na polskim wybrzeżu.
czytaj także
***
Paulina Siegień – dziennikarka współpracująca z Gazetą Wyborczą i New Eastern Europe. Mieszka w Gdańsku, kocha Kaliningrad, wakacje woli spędzać na Podlasiu.