Program integracji jest jak dodatkowy talerz na wigilijnym stole – wszyscy liczą na to, że pozostanie nieużywany.
Od lat 90. przez nasz nie najlepszy z krajów przewinęło się ponad osiemdziesiąt tysięcy muzułmańskich uchodźców z Czeczenii, żyje tu też około trzydziestu pięciu tysięcy Wietnamczyków (jak szacuje info-migrator.pl), około siedemnastu tysięcy Romów (według spisu powszechnego z 2013 roku) i podobno nawet dwieście pięćdziesiąt tysięcy Ukraińców. W samej Warszawie do szkół chodzi około dwóch tysięcy cudzoziemskich dzieci (według Mieczysława Sielatyckiego, wicedyrektora stołecznego Biura Edukacji, a kilkanaście tysięcy cudzoziemców ma w mieście stały meldunek (diagnoza Fundacji Obserwatorium).
Czy to możliwe, że o tych wszystkich ludziach nie wiedzą parlamentarzyści i prawicowi publicyści straszący tymi, którzy przyjdą i popsują swoimi dzikimi zwyczajami naszą chrześcijańską tradycję dobroci, miłosierdzia oraz nieokiełznanej gościnności? Do tego przywiozą ze sobą wstrętne bakterie, które rozbiegną się po sterylnie czystych skórzanych kanapach w naszym luksusowym europejskim klubie! Przecież w Unii Europejskiej nie mamy już żadnych bakterii i pasożytów! Wybiliśmy je co do nogi. Wyginęły jak dinozaury. Uderzyliśmy w nie meteorytem i umarły, kopnęły w kalendarz. Wynieśliśmy je nogami do przodu, żeby nie znalazły powrotnej drogi (tradycyjna metoda!) i finito. Skąd to wiem? Zdobyłam tę wiedzę od pewnego uznanego prawicowego publicysty podczas debaty radiowej. Ów publicysta na moje pytanie, czy nie niepokoi go to, że straszenie imigrantami i uchodźcami może obrócić się przeciwko dwóm milionom polskich imigrantów na Wyspach Brytyjskich (bo co będzie, jeśli Anglicy zaczną się obawiać obcych bakterii?), odrzekł grzmiącym tonem: przecież ci Polacy to są ludzie z Unii Europejskiej! No i wszystko jasne.
Integracja po polsku
Myślałam, że parlamentarzyści, którzy przecież zawodowo interesują się różnymi sprawami związanymi z Polską, z pewnością muszą wiedzieć, że w Polsce od wielu lat w spokoju mieszka wiele tysięcy imigrantów i uchodźców. Kiedy jednak dowiedziałam się, jak działa Indywidualny Program Integracyjny, zmieniłam zdanie, ponieważ jest to program skonstruowany tak, żeby w jego efekcie szansę na prawdziwą integrację miało, tak na oko, żeby nie przesadzić… zero osób. Indywidualny Program Integracyjny dla osób, które uzyskały status uchodźcy lub ochronę uzupełniającą w Polsce, prowadzony jest przez powiatowe centra pomocy rodzinie i trwa przez rok. Polega na tym, że podopieczny programu otrzymuje w tym czasie comiesięczne świadczenie w wysokości od 446 do 1175 złotych (im więcej osób w rodzinie, tym niższe świadczenie na głowę). No i to właściwie wszystko…
Po roku takiego wsparcia według twórców programu – czary-mary, hokus-pokus – jesteś już zintegrowana z polskim społeczeństwem i gotowa do walki o przetrwanie na wolnym rynku.
Oczywiście są jeszcze warunki dodatkowe: żeby otrzymywać comiesięczne wsparcie, trzeba podjąć naukę języka polskiego oraz aktywnie szukać pracy. Zastanawiacie się pewnie, czy centra pomocy rodzinie organizują kursy języka polskiego dla swoich podopiecznych – bo wysokość integracyjnego wsparcia raczej wyklucza nowych obywateli z grona uczniów komercyjnych szkół językowych. No więc nie organizują. W większości z nich nie ma też doradców zawodowych. Oczywiście uchodźca może, a nawet zgodnie z wymogami powinien, udać się w poszukiwaniu zajęcia do urzędu pracy, ale w kontekście dostępności kursów językowych jego szanse na nawiązanie roboczego dialogu z pracownikami tej instytucji są, jak się domyślacie, mniej niż nikłe. Oczywiście każdą rodziną objętą programem opiekuje się pracownik socjalny. Ale taka pracowniczka socjalna – bo zazwyczaj są to kobiety, zgadnijcie dlaczego – ma pod opieką około trzydziestu rodzin, a na organizowanych przez ojca Pio i reptilian kursach bilokacji dla pracowników socjalnych wciąż brakuje miejsc, więc jej działanie, bez względu na osobiste zasoby dobrej woli, w dużej mierze ogranicza się do prowadzenia koniecznej papierkologii. Ze wszystkich tych oczywistości wynika dla uchodźców niewiele.
Ludzie zajmujący się sprawami uchodźców, zgromadzeni w Zespole ds. Migracji przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, już jakiś czas temu zauważyli, że coś tu nie gra, a swoje wątpliwości dotyczące Indywidualnego Programu Integracji sformułowali w dokumencie „Polityka migracyjna Polski – stan obecny i postulowane działania” przyjętym przez Radę Ministrów w 2012 roku. Jednak już dwa lata później Ministerstwo Finansów odparło ich narzekania twardymi argumentami. W piśmie z 4 września 2014 czytamy m.in.:
Ministerstwo Finansów informuje, że nadal jest przeciwne wprowadzeniu zmian dotyczących wydłużenia indywidualnych programów integracyjnych o kolejne 12 miesięcy oraz rozszerzeniu kręgu osób uprawnionych do korzystania z tych programów, ponieważ wejście ww. rozwiązań w życie spowoduje skutki finansowe dla budżetu państwa (ok. 6,2 mln zł). W obecnej trudnej sytuacji finansowej kraju nie należy proponować i przyjmować rozwiązań powodujących skutki finansowe dla sektora finansów publicznych…
Zaraz, zaraz – czy to nie w tym samym roku Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego przeznaczyło właśnie sześć milionów na budowę Świątyni Opatrzności Bożej, żeby lepiej zintegrować mieszkańców Wilanowa z pewną instytucją religijną? Czy państwo nie wyjęło ze swojego budżetu, jak co roku, prawie półtora miliarda złotych na integrację obywateli z Kościołem katolickim poprzez finansowanie pensji szkolnych katechetów? Między resortami krążą kolejne nasycone czarnym humorem pisma, a mimo powstawania kolejnych rządowych dokumentów i planów ich wdrażania sytuacja uchodźców i ludzi, którzy starają się o ten status, wciąż się nie poprawia.
NGO-sy idą na odsiecz!
W tym momencie nadciąga odsiecz w postaci szlachetnej emanacji społeczeństwa obywatelskiego – na ratunek spieszą organizacje pozarządowe. Kilkadziesiąt NGO-sów zajmujących się pomocą imigrantom i uchodźcom organizuje bezpłatną pomoc prawną i psychologiczną, kursy językowe, zbiórki ubrań, przyborów szkolnych, środków czystości i tak dalej. Można śmiało powiedzieć, że roboty jest huk. Na przykład Fundacja Ocalenie co trzy miesiące przyjmuje na kursy językowe trzysta osób. W tej chwili działa tam osiemnaście grup. W ramach prowadzonego przez fundację Centrum Pomocy Cudzoziemcom między majem 2014 a czerwcem 2015 roku pomoc uzyskało tysiąc pięćset osób. Sprawdzone i cenione Stowarzyszenie Interwencji Prawnej udzieliło tylko w dwóch pierwszych kwartałach 2015 roku porad prawnych ponad sześciuset potrzebującym, a porady te dotyczyły między innymi losu około pięciuset dzieci. W ramach prowadzonego przez SIP Centrum Wolontariatu odbyło się też w tym czasie ponad czterysta wizyt lekarskich z udziałem tłumacza. Są też Praktycy Kultury, którzy od kilku lat obejmują pomocą edukacyjno-psychologiczną cudzoziemskie dzieci – prowadzą warsztaty antyprzemocowe i tworzą spektakle z udziałem uchodźców, opisują i publikują historie tych ludzi.
Mogłabym jeszcze długo ciągnąć litanię świetnych, mądrych i niezbędnych działań podejmowanych przez najrozmaitsze organizacje pozarządowe, ale konkluzja jest niestety pesymistyczna: organizacje te nie są w stanie zastąpić systemowego działania ze strony państwa.
Nie tylko dlatego, że jest ich za mało, a w wielu regionach kraju nie ma po prostu żadnej. Ich przekleństwem jest to, że choć problemy uchodźców rozwiązują stale, to są finansowane w konkursach na projekty zamknięte w czasie, czyli koniec każdego projektu to powrót do punktu zero. Ilustrują to obecne problemy Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, które nie otrzymało kolejnej dotacji na projekt realizowany z sukcesem i policzalnymi efektami od kilku lat, w efekcie właśnie ograniczyło zakres udzielanej potrzebującym pomocy.
Choć organizacje pozarządowe wyręczają państwo w lwiej części działań na rzecz uchodźców, to są przez nie traktowane jak kółka hobbistyczne – w ramach dotacji nie można finansować prawie żadnych kosztów stałych, a wielu urzędników od lat z rozbrajającą szczerością powtarza, że nie rozumieją, czym właściwie zajmuje się koordynator projektu i dlaczego należy mu za jakieś czynności płacić. Szkolenia w tej materii pozostają bezowocne – honoraria koordynatorów są w dotacjach obcinane, a przynajmniej solidnie przycinane i kropka. Wiadomo, nie będzie sobie jakiś niby-działacz społeczny za nasze podatki napychał kałduna kawiorem. Po prostu w powszechnej opinii uczciwy działacz społeczny nie je, nie pije, a chodzi i… pomaga.
Ale czy rzeczywiście NGO-sy powinny dostawać zadyszki, próbując zastąpić państwo w pomaganiu uchodźcom? Tak, brawo, zgadliście – nie powinny! W wielu krajach, do których osiągnięć aspirujemy (i nie mówię o Węgrzech), urzędnicy państwowi poradzili sobie ze stworzeniem polityki integracyjnej i napisaniem programów integracyjnych, które działają skutecznie i obejmują nieco więcej aktywności niż okresowe wydzielanie uczestniczącym w nich szczęśliwcom symbolicznych kwot pieniędzy.
Na moje pytanie o polską politykę integracyjną wszyscy działacze organizacji pozarządowych mówią mniej więcej to samo. – Teoretycznie zajmuje się nią Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, a dokładnie dwie osoby z tego ministerstwa. Polityka integracyjna od lat pozostaje na etapie work-in-progress. A jeżeli tej polityki nie ma, to znaczy, że w istocie polityka jest taka, żeby ci ludzie tu nie zostawali – mówi mi Kalina Czwarnóg z Fundacji Ocalenie, w której jest koordynatorką wolontariatu, czyli zajmuje się między innymi organizowaniem pracy około pięćdziesięciu wolontariuszy, którzy prowadzą darmowe zajęcia językowe dla setek osób. Wyjaśniam na wypadek, gdyby czytał to jakiś urzędnik, który nie wie, co właściwie robi taki koordynator wolontariatu.
Integracja, czyli talerz dla zagubionego wędrowcy
Co z tego wszystkiego wynika dla uchodźców i ludzi, którzy dopiero starają się o ten status? Ci, którzy trafiają do ośrodków na obrzeżach Warszawy lub innych większych miast, mają jakieś szanse na skorzystanie z pomocy którejś organizacji pozarządowej, a jeżeli procedura uzyskania statusu się przedłuża, a tak jest zazwyczaj, mogą też próbować szukać pracy. Dla tych, którzy lądują w ośrodkach zbudowanych w środku lasu – a są takie – zadanie nauki języka czy szukania pracy staje się co najmniej karkołomne.
Swoją drogą, co za tęgi umysł wpadł na pomysł tworzenia ośrodków dla ludzi, którzy mają zintegrować się z polskim społeczeństwem, na absolutnym odludziu.
Być może był to człowiek, który tak jak twórcy Indywidualnego Programu Integracji po prostu nie wierzył w uchodźców. Ośrodki w środku lasu stanęły tak jak talerz dla zagubionego wędrowcy na wigilijnym stole – z silnym przeświadczeniem, że na pewno pozostanie nieużywany.
– Zwrócił się do nas kiedyś o pomoc uchodźca, który był samotnym ojcem czwórki dzieci – to znowu Kalina Czwarnóg – i tylko jedno z nich było w wieku szkolnym. To źle, bo takie dzieci są w stosunkowo najlepszej sytuacji z powodu obowiązku szkolnego. Muszą być przyjęte do szkoły i szkoła powinna zapewnić im asystenta – są na to pieniądze w budżetach samorządowych. Jednak akurat ten ojciec miał tylko jedno takie dziecko, reszta była mniejsza. Nie miał z kim ich zostawiać, więc nie mógł uczyć się polskiego, a zatem nie miał szans na zdobycie pracy. System nie dawał mu szansy na nic. Groziło mu, że wyląduje z dziećmi na ulicy. Dlatego uciekał razem z nimi do Niemiec, stamtąd go po jakimś czasie cofali, a on znowu brał dzieci i uciekał. Nie miał innego wyjścia. Wiedział, że w Niemczech wbrew systemowi dublińskiemu zdarza się czasem, że jeżeli ktoś udowodni, że w pierwszym kraju przybycia nie ma szans na normalne życie, to zostaje przyjęty i może zostać. To się zdarza niezwykle rzadko, ale zdesperowani ludzie liczą nawet na tę niewielką szansę. Od jakiegoś czasu ten ojciec do nas nie wraca, więc może w końcu mu się udało, ale ta historia pokazuje, do czego zmusza ludzi niedopracowany i nieprzemyślany system, który ma być przecież systemem pomocy.
Ten motyw powtarza się w rozmaitych wariantach w opowieściach wielu osób pomagających uchodźcom. A przypomnijmy, że mówimy o człowieku, który teoretycznie już otrzymał od państwa polskiego ogromną pomoc, czyli niebieski paszport uchodźcy – dla większości starających się o to osób taki paszport pozostaje niespełnionym marzeniem.
Od uchodźcy do lidera
Są też pozytywne opowieści – istnieją herosi i heroski, którzy otrzymali status uchodźcy lub ochronę uzupełniającą, pokonali wszystkie przeszkody i pułapki polskich programów pomocowych i chociaż na początku drogi dzięki uprzejmości naszego państwa mogli zamieszkać w zeskłotowanych ruinach mieszkań, gdzie woda zamarzała w kubkach, to z czasem mozolnie sami dokończyli proces integracji i teraz żyją zwyczajnie, pracują jak wszyscy i często pomagają innym, którzy przechodzą tę samą drogę.
W Fundacji Ocalenie cudzoziemcy stanowią jedną trzecią zespołu, a ich wiedza bywa bezcenna. – Projekty skierowane do przybyszy z innych kultur bywają bezużyteczne, jeśli nie uwzględniają niuansów, których z zewnątrz po prostu nie widać, dlatego przejrzenie wniosku projektowego przez człowieka z danej kultury wiele zmienia. Do tego ci ludzie w swoim środowisku są lokalnymi liderami – opowiada Kalina Czwarnóg. – Zwłaszcza ci, którzy pochodzą z kultur bardziej kolektywistycznych, na przykład z Kaukazu. Ludzie, którzy potrzebują pomocy, często nie przychodzą do fundacji, nie pamiętają nawet jej nazwy. Oni przychodzą po pomoc właśnie do tych swoich ludzi, bo im ufają.
Polityka integracji – niedokończony projekt
Kształt Europy zmienia się na naszych oczach. Próby powstrzymywania tej zmiany mają mniej więcej tyle sensu, ile próba powstrzymywania ruchów tektonicznych. Wielu nowych ludzi zamieszka z nami w Unii Europejskiej bez względu na to, czy nam się to podoba czy nie (prawie pół miliona osób nielegalnie przekroczyło granicę UE w basenie Morza Śródziemnego tylko między styczniem a sierpniem 2015 roku). Poważne programy integracyjne są kosztowne, ale w ich efekcie Polska może wzbogacić się o nowych, może nawet całkiem sympatycznych obywateli – co w kontekście rosnącej liczby emerytów i malejącej liczby dzieci (które w dodatku zgodnie z prawem nie mogą od razu iść do pracy) jest raczej dobre. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że przyjmując uchodźców z otwartymi rękami, nawiążemy do naszych wielowiekowych i jakże chwalebnych tradycji wielokulturowości i tolerancji. A my przecież tak bardzo lubimy nawiązywać do wszystkiego, co wielowiekowe, chwalebne i polskie – więc na co czekać? Po prostu to zróbmy.
To nie będzie bardzo trudne, ale na wszelki wypadek wyjaśniam, jak to zrobić szybko, sprawnie, bez przypalenia i do tego zdążając z nakryciem stołu, zanim goście zapukają do drzwi. Ten przepis na smaczną i zdrową politykę integracyjną znają wszyscy działacze organizacji zajmujących się sprawami uchodźców i imigrantów, niestety wciąż pozostaje on poza menu kuchni sejmowej.
Na początek warto poważnie potraktować dotychczasowe ustalenia i rekomendacje międzyresortowego Zespołu ds. Migracji – warto też w razie potrzeby odświeżyć jego skład, tak żeby zasiedli w nim ci przedstawiciele kilku ministerstw (finansów, spraw wewnętrznych, edukacji narodowej, kultury oraz pracy i polityki społecznej), którzy są obdarzeni mocą decyzyjną – a także oczywiście eksperci oraz przedstawiciele organizacji pozarządowych. Na prace zespołu należy przeznaczyć konkretny budżet – no i koniecznie trzeba wyznaczyć termin zakończenia oraz cel tych prac, a jest nim uchwalenie dokumentu strategicznego przez rząd! Nieobecność strony rządowej na spotkaniach zespołu powinna skutkować karami finansowymi dla nieobecnych. To może rozwiązanie nieco opresyjne, ale za to niosące nadzieję na sukces, bo – co wie każda weteranka procesów partycypacyjnych – bez obecności urzędnika odpowiedzialnego za wdrożenie wypracowanych wspólnie rozwiązań rzeczywistość nie drgnie, a jedynym zdatnym do wskaźnikowania efektem takich prac będzie pogłębienie frustracji ekspertów. Wypracowane przez zespół rozwiązania – wraz z budżetem na ich realizację i planem wdrażania! – powinny niezwłocznie zostać uchwalone przez parlament, w tym wypadku jako „Polska polityka integracji cudzoziemców – założenia i wytyczne 2.0”.
Bo może was to zaskoczy, ale dokument „Polska polityka integracji cudzoziemców – założenia i wytyczne” już istnieje! Wypracował go właśnie Zespół ds. Migracji, ale mimo że wiele osób rozsiewa plotki o rzekomo narastającym w Europie kryzysie uchodźczym, dokument ten od dwóch lat nie opuścił fazy projektu…
***
Do form ochrony międzynarodowej, jaką może otrzymać uchodźca w Polsce, zalicza się status uchodźcy, ochronę uzupełniającą, pobyt tolerowany i azyl (ten ostatni przyznawany jest z przyczyn politycznych i należy do rzadkości). Osoby, które objęte są najwyższą formą ochrony, czyli statusem uchodźcy, otrzymują tak zwany paszport genewski, który uprawnia je do swobodnego podróżowania po krajach Unii Europejskiej.
W 2013 roku o ochronę wystąpiło prawie 15 tysięcy osób [Polska udziela ochrony tylko w kilkunastu procentach zgłoszonych przypadków – przyp. red.]. Najliczniejszą grupę wnioskodawców w ostatnich latach stanowią obywatele Rosji (głównie Czeczeni), Gruzini, Ormianie, Kazachowie, Syryjczycy, Afgańczycy i Egipcjanie.
Większość przybyszów rozpoczyna starania o przyznanie statusu uchodźcy na jednym z polskich przejść granicznych – lądowym lub lotniczym. Po wstępnym przesłuchaniu i złożeniu wniosku o status uchodźcy droga cudzoziemca wiedzie do ośrodka recepcyjnego w Podkowie Leśnej pod Warszawą lub w Białej Podlaskiej, gdzie przeprowadzane są gruntowne badania medyczne. Jeśli stan zdrowia cudzoziemca nie budzi niepokoju, przychodzi czas na pakowanie walizek i wyjazd do jednego z kilkunastu ośrodków dla uchodźców rozsianych po całej Polsce. Po przeprowadzeniu tak zwanego wywiadu statusowego, podczas którego szczegółowo ustalane są przyczyny wyjazdu cudzoziemca z kraju pochodzenia, decyzja w sprawie nadania statusu uchodźcy powinna nastąpić w ciągu pół roku. Zwykle jednak procedura przedłuża się o rok, nawet i więcej. Przez ten okres cudzoziemiec przebywa w ośrodku dla uchodźców lub na wniosek zainteresowanego wypłacane są mu miesięczne świadczenia w wysokości 750 złotych, w ramach których cudzoziemiec musi się utrzymać (opłacić mieszkanie, wyżywienie i tym podobne).
Według ustawy o cudzoziemcach osoba starająca się o status uchodźcy w Polsce ma prawo do podjęcia pracy po pół roku od rozpoczęcia procedury uchodźczej. Cudzoziemcy, którzy otrzymali pozytywną decyzję w sprawie statusu uchodźcy lub ochrony uzupełniającej, objęci są Indywidualnym Programem Integracyjnym, w ramach którego mają obowiązek nauki języka polskiego, aktywnego poszukiwania pracy (po zarejestrowaniu się w urzędzie pracy). Każdy uczestnik programu otrzymuje świadczenie w wysokości 446–1175 złotych miesięcznie na osobę. Cudzoziemcy, którzy otrzymali jedną z form ochrony międzynarodowej w Polsce, mają obowiązek wyrobienia karty pobytu, która od tej pory będzie im służyła jako dokument tożsamości.
Źródło: info-migrator.pl
***
Tekst pochodzi z najnowszego numeru „Krytyki Politycznej” – „Uchodźcy”
Kiedy oddajemy ten numer do druku, gazety donoszą o kolejnych państwach wznoszących fizyczne lub prawne mury w obronie przed falą uchodźców. Czym jednak są biurokratyczne zasieki z przepisów lub te realne z drutu żyletkowego dla ludzi, którzy przepłynęli Morze Śródziemne na kawałku nadmuchanego kauczuku? I przede wszystkim: co wznoszenie tych zasieków oznacza dla nas, Europejczyków? Czy doświadczamy właśnie transformacji europejskich wartości? Czy te wartości, które przyświecały projektowi Unii Europejskiej – solidarność, otwartość, współpraca – ustępują właśnie miejsca innym, związanym z odradzającym się nacjonalizmem?
Staramy się prześledzić najpopularniejszą trasę, którą trafiają do UE uchodźcy. Z Abdulem-Ahadem podróżujemy z Iraku na greckie wyspy i do Macedonii, z Jakubem Dymkiem sprawdzamy, jak funkcjonowało największe dzikie obozowisko uchodźców w Atenach, z Pawłem Pieniążkiem doświadczamy chaosu na granicy UE, a z Dawidem Krawczykiem słuchamy opowieści berlińskich uchodźców, którzy od lat walczą z niemieckimi władzami o godne warunki pobytu.
Pokazujemy, jak wygląda sytuacja uchodźców w Polsce. Z Agatą Diduszko-Zyglewską analizujemy skuteczność polskich mechanizmów integracyjnych. Zastanawiamy się nad szeroko używanym w dyskusji o uchodźcach pojęciem „kulturowej obcości” i śledzimy stare zachodnioeuropejskie korzenie napędzającej sprzeciw wobec imigracji islamofobii polskiej prawicy. Rozmawiamy z ekspertami, dziennikarzami, uchodźcami.
Poza tym przedstawiamy pierwszy polski przekład Ellis Island Georges’a Pereca, pokazujemy Króciaków, czyli ludzi odsiadujących krótkie wyroki kradzież batona lub rzucenie jabłkiem, zajmujemy się podejmującą sprawę przesiedleń po II wojnie światowej pracą Chwasty Karoliny Grzywnowicz, rozmawiamy z Anselmem Franke o globalnym Południu, a z Markiem A. Cichockim i Peterem Pomerantsevem o najbliższym nam wschodzie. Bartosz Kuźniarz opisuje śmierć liberała.
Na koniec zapraszamy też do lektury dziennika Cezarego Michalskiego, tym razem to dziennik z podróży przez „zalewane falami imigrantów” Polskę i Europę, i kontynuujemy cykl Więcej Adelki Truścińskiej.