Jest dyrektorem think tanku Global.Lab, publicystą specjalizującym się w polityce międzynarodowej, pisze doktorat na uniwersytecie w Chemnitz, opublikował wiele artykułów, m.in. na witrynie Krytyki Politycznej. Teraz został politykiem – doradcą do spraw zagranicznych Wiosny i kandydatem tej partii do europarlamentu. Jan Smoleński w rozmowie z Adamem Traczykiem.
Jan Smoleński: Wyszedłeś z wygodnej roli eksperta-publicysty i zdecydowałeś się kandydować do europarlamentu z ramienia Wiosny Roberta Biedronia. Z czym taka zmiana się wiąże?
Adam Traczyk: To przede wszystkim nadzieja na większy wpływ na rzeczywistość i jednocześnie większa odpowiedzialność. Jako komentator mogłem pisać teksty i organizować konferencje, licząc, że uda się tak przesunąć choć odrobinę dyskurs. Bycie w polityce daje szansę na podejmowanie decyzji, które bezpośrednio mogą zmieniać rzeczywistość. Ale odpowiedzialność jest też większa dlatego, że jest się częścią większej całości. Jak piszesz tekst, to jesteś odpowiedzialny tylko za swoje słowo. Jako polityk odpowiadasz za swoją partię przed wyborcami. Ale chcę zaznaczyć, że nie uważam się jeszcze za polityka.
A co w tym złego?
W moim przekonaniu na miano polityka trzeba sobie zasłużyć. Ja jestem w polityce dopiero niecałe trzy miesiące. Tego wejścia nie planowałem, po prostu nadarzyła się okazja. Robert Biedroń jest człowiekiem, który chce coś zmienić. Uznałem, że wspierając Wiosnę, też będę mógł zrobić coś dobrego.
Na listach Wiosna ma Michała Syskę, Macieja Gdulę czy Monikę Płatek – osoby uchodzące za bardzo kompetentne. Jednak wielu negatywnie wypowiadało się o decyzji o umieszczeniu na listach wyborczych Krzysztofa Śmiszka, partnera Roberta Biedronia, i Sylwii Spurek, partnerki wiceprezesa Wiosny Marcina Anaszewicza. Pojawiły się głosy, że to nepotyzm.
Z nepotyzmem mielibyśmy do czynienia, gdyby osobiste relacje z politykami wiązały się z jakimiś wymiernymi korzyściami. A znalezienie się na listach to póki co przede wszystkim odpowiedzialność i wyzwanie. Trzeba jeszcze wygrać wybory.
czytaj także
Śmiszek i Spurek mają pierwsze miejsca w swoich okręgach.
Bo to świetni specjaliści! Krzysztof Śmiszek jest prawnikiem z doktoratem, od lat zaangażowanym społecznie i ekspercko. Sylwia Spurek ma doktorat z prawa i była zastępczynią Rzecznika Praw Obywatelskich do spraw równego traktowania. To nie są córki czy synowie leśniczego. To osoby z dużym doświadczeniem i wiedzą. Nie znaleźli się na tych listach przez prywatne powiązania, tylko dzięki dorobkowi. Poza tym urok demokracji i polskiego prawa wyborczego nie zmusza nikogo do głosowania na jedynki. Wszystko więc zweryfikują wyborcy.
Stephen Bannon i wielu innych doradców Donalda Trumpa podobno z zamiłowaniem czytało Wojnę peloponeską Tukidydesa. Zrozumieli z niej tyle, że wojna jest nieunikniona, a zwłaszcza ta z Chinami. A co czyta Adam Traczyk?
Ostatnio The Jungle Grows Back Roberta Kagana. Kagan uchodzi za oświeconego konserwatystę, który rozumie wagę utrzymania liberalnego porządku światowego, opartego na instytucjach i prawie międzynarodowym, a nie power politics, czyli typowym dla dżungli prawie silniejszego. Utrzymanie liberalnego porządku światowego wymaga jednak odpowiednich politycznych decyzji i naszego wysiłku. Dżunglę trzeba stale karczować, inaczej odrasta.
I to Adam Traczyk zamierza robić w Europie? Karczować?
Unia Europejska znajduje się w potrzasku. Z jednej strony mamy populistyczną prawicę, która chce powrotu do jakichś wyobrażonych starych, dobrych czasów. Ich polityka oparta jest na strachu przed zmianą, przed innością. Z drugiej strony mamy siły status quo, które upajają się swoją moralną wyższością, do czego wystarcza im fakt, że nie są populistami. Wydaje im się, że wystarczy odsunąć od władzy populistów i wtedy wszystko wróci do normy.
Nie wróci?
Problem z tymi, którzy chcą wrócić do tego, co było, polega na tym, że nie widzą, że frustracja Europejczyków jest realna, a nie wyobrażona, spowodowana jakąś bałamutną opowieścią fałszywych prawicowych proroków.
Rozwój Europy Zachodniej po drugiej wojnie światowej i Polski po 1989 roku zasadzał się na przekonaniu, że naszym dzieciom będzie się wiodło lepiej niż nam samym. Na obietnicy lepszego jutra. Ta jednak wyparowała z języka większości współczesnych polityków. I tu widzę rolę Wiosny, która odrzuca i populizm, i status quo. Chcemy nowej wizji Europy.
I jak ją formułujecie?
Chciałbym odejścia od myślenia, że państwa europejskie rywalizują między sobą. W skali globalnej, w porównaniu z Chinami czy USA, nawet Francja czy Niemcy nie są wielkimi graczami. Naszym celem powinno być wypracowanie modelu, w którym wewnątrz Unii opieramy relacje na solidarności, na zapewnieniu lepszego życia jak największej liczbie Europejczyków, a impuls rywalizacyjny kierujemy na zewnątrz. Sensem Unii jest przecież współpraca, która prowadzi do pozytywnych efektów, nie rywalizacja. Już Jean Monnet mówił, że integrować trzeba ludzi, a nie państwa. Dlatego powinniśmy postawić problemy jednostki w centrum integracji europejskiej.
Brzmi super, ale jak tę paneuropejską solidarność zbudować?
Musimy wyjść poza dotychczasowe ramy myślenia o solidarności. Dziś populiści mogą wskazywać na instytucje europejskie jako źródło problemów, podczas gdy sami stylizują się na obrońców zwykłych ludzi. Ułatwia im to fakt, że mechanizmy solidarnościowe są nadal bardzo mocno osadzone w strukturach państw narodowych.
I nie mają trochę racji, winiąc Brukselę? Syriza sama z siebie nie przyjęła destrukcyjnej dla państwa polityki zaciskania pasa – została do tego zmuszona.
Dziś wiemy, że była to błędna polityka. Ale naszą reakcją nie powinno być odwracanie się do Unii plecami, tylko dążenie do jej naprawy. Żyjemy w zglobalizowanym świecie i musimy mieć instytucje, które potrafią odpowiadać na skalę problemów, z jakimi się borykamy. Inaczej będziemy się zatrzaskiwać coraz głębiej w coraz słabszych państwach narodowych.
W Portugalii lewicowy rząd premiera Antónia Costy pokazał, że są alternatywy dla polityki zaciskania pasa. Tam, gdzie działa solidarność i redystrybucja, prawicowi populiści są słabi. W Portugalii nie ma ich niemal wcale, a rządząca lewica pewnie kroczy po reelekcję.
Ale już we Włoszech austerity odrzucił właśnie populistyczny i prawicowy rząd, a nie łagodni socjaldemokraci. Salvini rośnie w siłę i przedstawia Włochom Komisję Europejską jako narodowego wroga.
Na niedawnej dyskusji w Fundacji Batorego Radosław Sikorski postawił tezę, że chcąc pokonać populistów, demokraci powinni odwołać się do „racjonalnego jądra populizmu”, czyli przyjąć ich narrację o konieczności wzmocnienia granic i silniejszego odgrodzenia się od innych. A przecież przykład Włoch, ale także Polski i programów socjalnych rządów PiS pokazuje coś zupełnie innego! Zamiast przejmować od populistów wykluczający język nienawiści i postulat budowy Festung Europa, może skupmy się na solidarności i spójności społecznej?
Dziś bowiem to zbyt często właśnie populiści oferują swoim wyborcom poczucie – nawet jeśli ograniczonej, wybiórczej i „tylko dla swoich” – solidarności. Jeśli chcemy pokonać populistów, musimy wytrącić im ten argument z ręki. Dlatego Europa musi się stać źródłem solidarności i poczucia bezpieczeństwa – bezpieczeństwa socjalnego właśnie.
W przypadku Włoch, zamiast walczyć tylko z nadmiernym deficytem budżetowym, Komisja Europejska mogła zaproponować konstruktywną propozycję wspólnego zastanowienia się, jak najlepiej wyjść z kryzysu. Mogłaby nawet rzucić populistom wyzwanie – podnieście deficyt do 3% PKB, ale przedstawcie sensowny plan naprawczy umożliwiający podniesienie świadczeń socjalnych, by ulżyć tym, którzy naprawdę tego potrzebują. Takiego myślenia zabrakło. Wiosna chce to zmienić.
Niedawno na witrynie Krytyki pomysł ustanowienia jednolitej płacy minimalnej w całej Unii, który swego czasu zaproponował Robert Biedroń, został mocno skrytykowany.
Jednolita płaca minimalna to oczywiście wizja dalekiej przyszłości. Dziś w Bułgarii wynosi ona przecież nieco ponad 200 euro, a w Luksemburgu niemal 2000 euro. Wyrównanie tych kwot oznaczałoby albo wegetację w jednym miejscu, albo katastrofę gospodarczą w innym. Natomiast wspólny standard w odniesieniu na przykład do mediany zarobków lub lokalnych kosztów życia miałby bardzo duży sens.
Podobnie z polityką zdrowotną. Powinniśmy ustalić wspólny standard, który mówi, że wydajemy określony procent PKB na ochronę zdrowia. W Polsce to jest skandalicznie niskie 4,6 do 4,8 proc., natomiast w Niemczech już ponad 9. Powinniśmy szukać mechanizmów, które będą zachęcały, a może nawet obligowały państwa narodowe do tego, żeby dbać o dobrostan swoich obywateli. Zadaniem Unii Europejskiej – ideą przyświecającą całej wspólnocie – powinno być to, żeby z jednej strony likwidować nierówności wewnątrz państw i różnice w dobrobycie pomiędzy państwami, a z drugiej zapewnić konkurencyjność Europy wobec reszty świata.
Chcę cię spytać o prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Robert Biedroń ciepło się o nim wypowiadał, sam napisałeś tekst dla Krytyki Politycznej, w którym stwierdzasz, że apel Macrona o reformę Unii nie może pozostać bez odpowiedzi. Ale polityka krajowa Macrona pozostawia wiele do życzenia, protesty żółtych kamizelek są rozpędzane przez policję, a poparcie dla prezydenta maleje.
Robert Biedroń krytykował Macrona za politykę wewnętrzną. Francuski prezydent zdecydował się przeprowadzić reformy na barkach najbiedniejszych – stąd podniesienie podatków na paliwa i w konsekwencji protesty społeczne.
czytaj także
Nie oznacza to jednak, że nie możemy się z nim zgodzić co do diagnozy problemów Unii i niektórych sposobów ich rozwiązania. Macron dobrze rozpoznaje problemy globalne, jak zmiany klimatu. Trudno też nie podpisać się pod jego postulatem likwidacji rajów podatkowych w Unii Europejskiej, takich jak na Cyprze, w Irlandii czy w Luksemburgu, z których korzystają tylko najbogatsi i największe koncerny. Podobnie jak on uważam, że Unia Europejska powinna być bardziej samodzielna, jeśli chodzi o kwestie obronności i bezpieczeństwa. Jednocześnie musimy pamiętać, że jeśli chcemy, żeby Unia Europejska występowała na globalnej arenie jako jeden silny podmiot, to nie może być tak wewnętrznie podzielona jak teraz.
Podaj przykład.
Widać to doskonale w polityce wobec Chin. Unii brakuje wspólnej, spójnej odpowiedzi na działania Chin, a te wchodzą tam, gdzie mają relatywnie najsilniejsze karty przetargowe, czyli do państw takich jak Włochy czy Grecja, które mają problemy ekonomiczne i społeczne i liczą na szybki zastrzyk inwestycji. Jeśli Unia nie stworzy tym krajom warunków, żeby w ramach wspólnoty mogły budować swój dobrobyt, to trudno się dziwić, że będą szukały jakichś alternatyw.
Koalicja Europejska w Polsce też mówi, że chce walczyć o solidarną Unię.
Ale nie proponuje niczego, co by w jakiś sposób odnosiło się do realnych frustracji Europejczyków. To dlatego siły progresywne tworzą alternatywę dla populistycznej prawicy, a nie siły status quo. My mówimy, że Polska powinna wybrać nowy model rozwojowy w ramach Unii.
Do tej pory konkurowaliśmy niskimi kosztami pracy. Ten model się wyczerpuje, ale niewielu przedstawicieli mainstreamu to dostrzega. Przykładem była dyskusja wokół zmiany dyrektywy o pracownikach delegowanych. Według przedstawicieli dwóch największych partii polską racją stanu było utrzymanie sytuacji, w której polski pracownik zarabia mniej i ma gorsze standardy socjalne niż jego europejski kolega.
Podobną krótkowzroczność widzieliśmy w sprawie pakietu mobilności dotyczącego transportu międzynarodowego, szeroko krytykowanego w Polsce przez większość sił politycznych. Tymczasem nikt nie pochylił się nad faktem, że weszliśmy w dobę cyfryzacji i automatyzacji. Za kilkanaście lat możemy się obudzić w świecie, w którym transport międzynarodowy będzie obsługiwany przez autonomiczne samochody. Musimy się na to przygotować, a polska gospodarka nie potrafi wchłaniać środków na innowacje. Absorpcja funduszy z programu Horyzont, przeznaczonego na innowacje i badania, należy u nas do najniższych w całej Unii.
Kolejna kwestia to węgiel. Polityka europejska Polski w tym obszarze przez lata opierała się na tym, żeby ceny za emisje były jak najniższe, żeby wspierać nasz przemysł węglowy.
Wiosna chce zamykać kopalnie…
Wiosna chce zmiany priorytetów: tworzenia nowych, zielonych miejsc pracy, które pomogą nam w sprawiedliwej transformacji energetycznej – łagodnej, stopniowej, poprowadzonej z głową, nie na barkach górników. Nie chcemy odsuwania tej nieuniknionej transformacji w czasie, bo za jakiś czas obudzimy się z ręką w nocniku: będziemy musieli zamykać nierentowne kopalnie, zwalniać górników i nie będziemy na to kompletnie przygotowani.
Gdula: Polskiej rodziny bronią Biedroń z Scheuring-Wielgus, a nie Kaczyński
czytaj także
Nie jest tak, że polityka jest trochę jak House of Cards? Dużo osobistych ambicji, zgniłe kompromisy, trudno o robienie tego, co słuszne… Bismarck powiedział, że ludzie nie powinni wiedzieć, jak robi się kiełbasę i politykę.
Ja wierzę, że można funkcjonować w polityce, nie wchodząc w to bagno. Olof Palme powiedział, że polityka to chcieć czegoś. A socjaldemokratyczna polityka to chcieć zmiany, bo zmiana daje nadzieję na poprawę i pobudza wyobraźnię do poszukiwania nowych, innowacyjnych rozwiązań i ambitnych wizji przyszłości. I to jest cel, którego nie chcę tracić z oczu.
Czyli Bismarck nie miał racji?
Raczej bym powtórzył za byłym prezydentem Niemiec Walterem Scheelem, że polityka to nie robienie rzeczy popularnych, lecz sztuka robienia rzeczy słusznych i czynienia ich popularnymi.
***
Materiał powstał w ramach projektu Gra o Europę, gra w Europie finansowanego ze środków Fundacji im. Róży Luxemburg.