Przedłużenie działania mechanizmu na przyszły rok pozwoliłoby uniknąć najgorszego scenariusza, czyli inflacji przekraczającej 20 proc. Problem w tym, że polska tarcza jest niezgodna z prawem unijnym.
Rząd przyzwyczaił już do tego, że traktuje wiele przepisów i reguł unijnych jako w najlepszym wypadku wygłupy dziadków z Brukseli, a w najgorszym – ograniczanie polskiej suwerenności przez IV Rzeszę Niemiecką. Dlatego swoje zamierzenia zwykle najpierw realizuje, a dopiero potem sprawdza, czy są one w ogóle zgodne z unijnym prawem i da się je wdrożyć, będąc członkiem UE. Sprzeciw Brukseli próbuje zwykle przeczekać, często przy tym udając, że coś poprawia.
Kogo inflacja boli bardziej – biedniejszych czy klasę średnią?
czytaj także
Z powodu tego awanturniczego modelu działania mamy nieustanne problemy i tracimy ogromne pieniądze. Uparta realizacja budowy bloku węglowego w Ostrołęce kosztowała ponad miliard złotych. Łączne koszty nieudanych reform wymiaru sprawiedliwości trudno nawet zliczyć – mówimy tu przecież zarówno o karach naliczanych przez KE i wstrzymaniu pieniędzy z KPO, jak i niższej wiarygodności Polski względem kredytodawców. Podobna sytuacja ma miejsce w kontekście tarczy antyinflacyjnej, od której zależą przyszłoroczne ceny konsumenckie.
Tarcza na nielegalu
Tarcza antyinflacyjna to pakiet obniżek podatków pośrednich, dzięki któremu wzrost kosztów życia nie jest aż tak dojmujący. Obniża ona stawkę podatku VAT nałożonego na podstawowe artykuły żywnościowe z 5 do 0 proc. Dzięki tarczy zerowa stawka VAT obejmuje także gaz ziemny (normalnie 23 proc.) oraz nawozy (8 proc.). Podatek naliczany od energii elektrycznej oraz cieplnej obniżono z 23 do 5 proc., a VAT pobierany od sprzedaży paliw z 23 do 8 proc. Poza tym tarcza zakłada obniżenie akcyzy od źródeł energii, w tym paliw.
Tarcza obniża poziom inflacji konsumenckiej nawet o kilka punktów procentowych, jest też jednak istotnym obciążeniem budżetu. Z jej powodu do kasy państwa nie wpłynie w tym roku ok. 30 mld złotych, czyli tylko 10 mld zł mniej niż wydajemy na 500+. Niedawno została przedłużona do końca obecnego roku, a obecnie waży się kwestia 2023 roku. Jeśli stawki zostaną od stycznia przywrócone, to w pierwszych miesiącach przyszłego roku czeka nas szczyt inflacji.
Problem w tym, że polska tarcza antyinflacyjna jest niezgodna z prawem unijnym. Tak przynajmniej wskazuje Komisja Europejska, która ma wobec niej szereg uwag. Odnoszą się one głównie do obniżenia VAT na paliwa. VAT jest szeroko regulowany na szczeblu unijnym – najbardziej ze wszystkich głównych podatków, i żadne państwo nie może sobie z niego zrezygnować – nawet tak liberalne jak Irlandia. Co więcej, istnieje też minimalny wymiar podstawowej stawki VAT, który muszą stosować państwa unijne – to 15 procent.
czytaj także
W związku z kryzysem kosztów życia od kwietnia obowiązują nowe wytyczne dotyczące VAT, które umożliwiają państwom stosowanie zerowej stawki na niektóre podstawowe artykuły. Zostały one zresztą zatwierdzone przez Radę UE, w tym przez Polskę. Nie można więc powiedzieć, że polski rząd o nich nie wiedział, skoro za nimi głosował. Chociaż i takie cuda się zdarzają, szczególnie w polskim Sejmie.
Nowe wytyczne pozwoliły na stosowanie zerowej stawki na żywność, więc pod tym względem polskie przepisy są już zgodne z unijnym prawem (bo początkowo nie były). Inaczej jest ze stawkami VAT na energię. Paliwa silnikowe w ogóle nie mogą być objęte obniżona stawką VAT – w ich przypadku zastosowanie musi mieć stawka podstawowa, czyli w Polsce 23 proc. Można obniżyć stawkę VAT na gaz ziemny oraz nawozy, ale nie do zera, jak ma to miejsce obecnie w Polsce. Przynajmniej w tym przypadku od stycznia powinny więc powrócić stare stawki VAT – tak naprawdę nie powinny one obowiązywać także w tym roku.
„Ze strony KE nawet mamy groźby, że będą nakładane kary, jeśli nie wycofamy się z dotychczasowych działań osłonowych, obniżek stawek podatkowych VAT” – stwierdził premier Morawiecki podczas objazdowej konferencji zorganizowanej w jednym z polskich przedsiębiorstw. Narracja rządu w tej sprawie nie odbiega więc od innych sporów toczonych z Brukselą. Źli eurokraci chcą odebrać polskiemu narodowi nawet ostatnie grosze, lecz rząd będzie twardo bronił interesów polskich rodzin. O tym, że działająca od początku roku rządowa tarcza jest niezgodna z unijnym prawem, premier już nie wspomniał. Pewnie zapomniał.
Do reformy lub wygaszenia
Według lipcowej projekcji NBP przy założeniu przedłużenia całej tarczy antyinflacyjnej na przyszły rok, szczyt inflacji kwartalnej powinniśmy mieć już za sobą. W lipcu NBP prognozował, że w trzecim kwartale wyniesie ona niecałe 16 proc. W rzeczywistości, według GUS, wyniosła 16,3 proc., więc niewiele więcej. W ostatnim kwartale tego roku średnia inflacja wynieść ma 15 proc., co może się nie sprawdzić, gdyż w październiku znów nieco wzrosła – do niecałych 18 proc. Projekcja NBP zakłada, że w pierwszych trzech miesiącach 2023 roku inflacja średnio wyniesie przeszło 14 proc., a w drugim kwartale powinna spaść nawet poniżej 10 proc.
Jednak likwidacja tarczy antyinflacyjnej prowadzi do znacznie gorszego scenariusza, według którego inflacja wystrzeli w pierwszym kwartale do prawie 19 proc., czyli w rzeczywistości może przekroczyć nawet 20 proc. Bez tarczy antyinflacyjnej jednocyfrową inflację zobaczylibyśmy najwcześniej za rok (ostatni kwartał 2023), o ile w ogóle. Przedłużenie tarczy antyinflacyjnej jest więc kluczowe z punktu widzenia przyszłorocznych cen, szczególnie tych z początku roku.
Premier zapewnia, że tarcza antyinflacyjna będzie działać tak czy inaczej: „Chcemy zastąpić je innym mechanizmem obrony przed inflacją”. Skutki przywrócenia starych stawek VAT nakładanych na paliwa i energię miałyby zostać stłumione przez odpowiednią politykę cenową polskich przedsiębiorstw energetycznych. Skoro jednak polskie koncerny energetyczne mają pole do obniżek cen, to dlaczego już w tym roku takie rozwiązanie nie zostało zastosowane, zamiast stosować niezgodne z prawem unijnym obniżenie stawek VAT?
PiS vs deweloperzy. Ikonowicz: Kaczyński ma rację, rządzi kasa
czytaj także
Na konieczność stopniowej likwidacji tarczy antyinflacyjnej już na początku listopada zwracał uwagę szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys w rozmowie z Tok FM. „Stopniowe wygaszanie rządowej tarczy antyinflacyjnej to prawdopodobnie jedna z decyzji, przed którą stanie wkrótce rząd” – stwierdził Borys. Jeśli ceny surowców na rynkach zaczną się stabilizować, przedłużenie tarczy miałoby nie być potrzebne. Problem w tym, że właśnie zimą ich ceny mogą wystrzelić. Szczególnie ceny gazu.
Przedwyborczy strzał w stopę?
Likwidacja tarczy antyinflacyjnej tak naprawdę mogłaby pomóc rządowi dopiąć przyszłoroczny budżet, w którym nie jest ona nawet ujęta. Przedłużenie jej na przyszły rok będzie kosztować ok. 35 mld złotych. Tymczasem rząd zaczyna szukać pieniędzy, gdzie się da, gdyż pożyczanie pieniędzy stało się znacznie droższe niż jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Zaczyna się nawet zadłużać w obcych walutach, chociaż dotychczas chwalił się raczej tym, że zadłużenie w walutach zagranicznych redukuje.
8 listopada Ministerstwo Finansów wyemitowało obligacje na rynku amerykańskim o łącznej wartości 3 miliardów dolarów. Ich rentowność wyniosła ok. 5,5 proc., a więc była znacznie niższa niż w przypadku nowych obligacji emitowanych w złotym (ok. 8 proc.). Według ministry Rzeczkowskiej emisja obligacji w USA miała na celu „zwiększenie dywersyfikacji bazy inwestorskiej”, co jest bardzo ładnie ujętym mydleniem oczu.
Epoka taniego długu się skończyła. Za reformę Ziobry zapłacimy podwójnie
czytaj także
Politycznie jednak likwidacja tarczy antyinflacyjnej mogłaby rządowi zaszkodzić. Oznaczałaby wystrzał inflacji na początku roku wyborczego i utrzymywanie się jej na wysokim poziomie aż do przyszłej jesieni – czyli do wyborów. I właśnie to daje nadzieję, że jednak zostanie ona odpowiednio zreformowana, by wypełniać przepisy unijne. Szkoda tylko, że już w lutym nie została wprowadzona lege artis. Jeśli zamiast reformy będziemy mieli wygaszenie tarczy, to początek roku pod względem finansowym może być bardzo bolesny.