Argument z zegara biologicznego słyszę dość często. Ale teraz padł z ust mojej wykładowczyni, współpracowniczki i jednej z najlepiej rozpoznawanych postaci polskiego feminizmu.
Na VI Kongresie Kobiet (w tym roku debatował pod hasłami: wspólnota, równość, odpowiedzialność) miała premierę książka Agnieszki Graff Matka Feministka, ukazał się również wywiad z autorką w „Wysokich Obcasach. Na Facebooku zawrzało (zgoda, nie na całym, ale wśród moich znajomych owszem); jedyną rywalką Agnieszki Graff na ścianie głównej była zwyciężczyni tegorocznego konkursu Eurowizji Conchita Wurst. Rozpoczęliśmy debatę (dobra, bardziej jatkę) częściowo jawną, częściowo na czatach – szereg zobowiązań zawodowo-akademicko-towarzyskich niektórym nie pozwolił na otwartą dyskusję, co doskonale rozumiem i czego staram się nie oceniać.
Dość szybko pojawiły się dwa ważne teksty napisane w reakcji na rozmowę z Graff, Macierzyzm Anny Zawadzkiej i Mój słodki mały backlash Katarzyny Michalczak. Oba polecam jako zaczyn debaty, którą, niejako rykoszetem, udało się otworzyć Agnieszce Graff, i jako początek refleksji nad tym, czym nie zajmuje się tzw. polski feminizm i kogo nie reprezentuje. I nie są to matki i macierzyństwo, w każdym razie nie wszystkie matki i nie tylko macierzyństwo.
Mnie w rozmowie Moniki Tutak-Goll z Agnieszką Graff oburzył akapit o zegarze biologicznym, który tyka. Argument z zegara słyszę od dwóch lat, kiedy to stuknęła mi trzydziestka, dość często, a dzieci nadal nie mam, co irytuje życzliwe koleżanki z pracy, moją byłą ginekolożkę, polityków prawicy, troskliwe ciotki, demografów oraz Kościół i biedny naród polski, pochylonych nad przyszłością własnych emerytur. Ale teraz padł z ust mojej wykładowczyni, współpracowniczki i jednej z najlepiej rozpoznawanych postaci polskiego feminizmu.
Słyszłam, że podczas spotkania autorskiego Agnieszka Graff wytłumaczyła, że miała na myśli fizjologię kobiecego ciała, że w pewnym wieku dziecko urodzić jest trudno. Fakt.
Najbardziej jednak zdziwiło mnie protekcjonalne stwierdzenie, jakoby macierzyństwo stanowiło o dojrzałości, było jej naturalną konsekwencją. Cóż, mnie do dorosłości doprowadziły zupełnie inne doświadczenia choćby długa choroba, cierpienie i śmierć bliskiej osoby, studia, szereg zawodów miłosnych, rozstań, pożegnanie z doktoratem, wejście na rynek pracy i kredyt hipoteczny.
Tyle osobistej frustracji, przejdźmy do konkretów.
„Feministyczny brak zrozumienia dla macierzyństwa jest lustrzanym odbiciem obojętności i irytacji, jakie w obiegu konserwatywnym budzi feminizm, czy szerzej – kobiece aspiracje zawodowe, potrzeba autonomii, (…) nie godzę się na podział feminizm dla niezależnych, konserwatyzm dla udomowionych” – pisze Agnieszka Graff. A ja nie godzę się na robienie z feminizmu (kolejny raz) dziewczynki do bicia. „Feministyczny brak zrozumienia”? Ze wszystkim, co dalej, się zgadzam, ale wystarczy, jeśli pod „feministyczny brak zrozumienia” podstawimy „brak zrozumienia Kongresu Kobiet”, a żeby być bardziej precyzyjnym: „brak zrozumienia pracodawców”, „brak zrozumienia polityków”, a zgodzę się z całym akapitem. Bo polski feminizm to nie Kongres Kobiet, w każdym razie nie tylko.
Na szczęście autorka wielokrotnie sobie zaprzecza, rzetelnie cytując teksty znakomitych badaczek, w większości polskich feministek, poświęcone macierzyństwu oraz wspominając manify i inne protesty środowisk feministycznych, w których brała udział, a których tematem niejednokrotnie były kwestie dotyczące sytuacji matek.
„Nadmiar prywatności ciąży jak fatum nad polską debatą o rodzicielstwie; moim celem jest właśnie u p o l i t y c z n i ć macierzyństwo, nie zaś opowiedzieć o własnym doświadczeniu”. A mnie się wydaje, że macierzyństwo jest polityczne od dawna, jeśli nie od zawsze, przynajmniej tak mnie uczono na zajęciach z polityki społecznej, prawa i na gender studies, a także, ilekroć rozpoczynałam nową pracę, na szkoleniach BHP. Nie sądzę, aby macierzyństwo wymagało upolitycznienia, a jedynie ponownego przemyślenia w ramach określonych struktur i obszarów życia społecznego, ale oczywiście mogę się mylić.
A nadmiar prywatności ciąży jak fatum nie nad polską debatą o rodzicielstwie, ale nad ostatnią książką Graff. Moim zdaniem to jej najbardziej osobista i poruszająca wypowiedź od lat. Nie jestem matką, nie wiem, czy nią kiedykolwiek będę, nie wiem, czy chcę nią kiedykolwiek zostać, ale jestem córką, wnuczką, siostrzenicą; jestem też „ciocią Kachą”, chociaż wolę, kiedy dzieciary mówią do mnie po imieniu. I dlatego też dla mnie jest ta książka. Nie pomimo, ale właśnie ze względu na sposób, w jaki Agnieszka Graff pisze o własnym doświadczeniu macierzyństwa, jej osobistym do niego dojrzewaniu, podejmowaniu często trudnych decyzji, o jej emocjach.
Matka Feministka wkurza, wzrusza, momentami nudzi, często bawi, na pewno zapada w pamięć. Dla wielu kobiet, matek, babek, sióstr i ciotek może być ukojeniem. Wiem, że dla kilku jest.
I mam nadzieję, że to przyczynek do debaty o stanie polskiego ruchu feministycznego, jego błędach, ale też osiągnięciach i dążeniach. Mamy, miłe panie, do odbycia ważną rozmowę. Różnie bywało, to prawda, ale nadal więcej nas łączy, niż dzieli i nadal jest tu sporo do zrobienia.
Tekst ukazał się na portalu Codziennik Feministyczny
Agnieszka Graff, Matka Feministka, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2014