Dzisiaj PO nie przypomina już TVN-u, przywodzi raczej na myśl Polsat – i to ten, który znamy z „Pamiętników z wakacji”.
Platforma Obywatelska po cichu i niezauważenie traci poparcie grupy, która dała jej zwycięstwo w wyborach w 2007 i 2011 roku – aspirującej klasy średniej. Z ugrupowania, które obiecywało modernizację i brak obciachu, stała się partią Januszów.
Zdaniem wielu – włącznie z tym, który pisze te słowa – jedną z głównych różnic, dzielących PiS i Platformę, jest kwestia estetyki. Obie partie mają bardzo podobny pomysł (a właściwie brak pomysłu) na Polskę. W tej sytuacji kwestia wizerunku staje się kluczowa. Partia rządząca właśnie tę walkę o gusta przegrywa.
W 2007 roku jedną z głównych osi kampanii wyborczej stały się moherowe berety. To pogardliwe określenie miało zaszufladkować wyborców partii Kaczyńskiego jako ciemny, fanatyczny i w dodatku biedny lud. Podczas kampanii wyborczej w 2011 roku wszyscy mieliśmy przed oczami sceny ze spotu PO, na których tłum szturmował barierki w trakcie usuwania krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, a kibole wbiegali na murawę i bili piłkarzy. Spot kończył się dramatycznym apelem: „Oni pójdą na wybory, a Ty?”. PO mobilizowała w ten sposób swój elektorat, przedstawiając się jako partia „ludzi kulturalnych”, którzy utrzymają „hołotę tam, gdzie jej miejsce”.
Oprócz kampanii negatywnej Platforma nie zapominała wówczas o pozytywnym przesłaniu. Donald Tusk budował wizerunek Platformy jako formacji, która zapewni Polsce awans i modernizację. PO była jak TVN. Reprezentowała sobą aspirację polskiej klasy średniej, która – chociaż na kredyt – pnie się do góry i łyka wszystko to, co nowe i zachodnie. PO mówiła: owszem, na razie jesteśmy półperyferią, ale już za chwilę będziemy drugą Irlandią. Nowoczesność jest na wyciągnięcie ręki.
Głosowanie na Platformę było trochę jak jedzenie sushi w knajpie w niedzielę, mimo że na co dzień stać cię tylko na pierogi. Na chwilę można było się poczuć częścią „lepszego świata”.
Dzisiaj PO nie przypomina już TVN-u. Partia przywodzi raczej na myśl Polsat – i to ten, który znamy z Pamiętników z wakacji. Drapieżność aspirujących wilków ustąpiła miejsca dumie z bycia zaściankiem, a wszystko to przy akompaniamencie promocyjnego klipu „jeszcze nie jest to raj, ale kocham ten kraj”.
W 2010 roku Bronisław Komorowski przedstawiał się jako miły i kulturalny wujek z piękną opozycyjną kartą. W 2015 stał się już bajdurzącym szwagrem, od którego suchych dowcipów uciekasz na rodzinnym obiedzie.
Co się zmieniło? Można to nazwać efektem Tuska. Dopóki był twarzą PO, to podtrzymywał wizerunek kulturalnej i inteligenckiej partii.
Gdy go zabrakło, w oczach wielu Platforma stała się partią zadowolonych z siebie drobnych cwaniaków, którzy przypadkowo spotykają się w Kancelarii Premiera przy Alejach Ujazdowskich. Wrażenie przypadkowości i tymczasowości podkreśla sama królowa tego układu, czyli premier Ewa Kopacz, która postanowiła budować wizerunek zadowolonej z siebie „równej babki”.
„Osobiście kupuje w Biedronce, warzywa są super”, „pan ma świetną żonę, śliczna kobietę i pan jest szczęśliwy. I tylko dlatego, że pan jest długo w tym małżeństwie, to pan ma ją zmieniać na inną?” – to wybrane wypowiedzi premier rządu polskiego z ostatnich dwóch miesięcy. Pierwsza dotyczyła handlu wewnętrznego, a druga miała tłumaczyć, dlaczego Polacy powinni dalej głosować na Platformę. Te słowa bardziej pasują do niezobowiązującej towarzyskiej pogadanki przy kawie niż oficjalnych medialnych wypowiedzi premier 38-milionowego europejskiego kraju.
Przez ten podszyty paternalizmem infantylizm przebija ogromne samozadowolenie, które stało się jedną z głównych przyczyn klęski Bronisława Komorowskiego. Możemy je też odnaleźć w takich na przykład słowach premier Kopacz: „mamy coś takiego w swojej mentalności, że narzekamy, a ja mówię: kibicujcie i dopingujcie!”. W tym samym tonie osobistego coachingu utrzymana jest cała kampania „Kocham Polskę”, która ma być odpowiedzią na hasło PiSu „Polska w ruinie”. Jest ok, a jak się nie podoba to znaczy, że nie kochasz Polski i wynocha (czy w podobny sposób nie mówił do nas PiS kiedy rządził?). Co jednak najbardziej istotne: z tej kampanii nic nie wynika, nie stoją za nią żadne aspiracje, żadne marzenia i pragnienia, które Polacy mogliby zrealizować głosując na PO. Obrona zdobyczy Tuska to mało porywająca propozycja. Z działań PO przebija wrażenie schyłku, końca pewnej epoki.
„Jest chujowo, ale stabilnie” to za mało, żeby wygrać wybory.
Polski wyborca może jednak być zadowolony z takiego obrotu spraw. Kończy się epoka polityki ciepłej wodzie w kranie. Maska, którą utrzymywał Donald Tusk, roztrzaskała się o rzeczywistość. PO nie chroni już przed obciachem, nie daje swoim wyborcom poczucia, że uczestniczą w projekcie, który jest wstanie zapewnić Polsce postęp. Umiera postpolityka, pojawiła się ideowa pustka. Jest szansa, że w tej próżni zaczną wychodzić na wierzch prawdziwe konflikty. Obie główne rywalizujące ze sobą partię dzieli bardzo niewiele. Jedna z nich będzie musiała się zmienić, żeby przetrwać, a my mamy szansę dostać w efekcie coś więcej niż wizerunkową papkę. Po trupie Platformy nadejdzie era konkretu.
**Dziennik Opinii nr 244/2015 (1028)