PiS nie jest aż tak blisko Kościoła, jak chcieliby niektórzy jego politycy. Wbrew pozorom nie wprowadza też znaczących przywilejów dla tej instytucji. Problemy z rozdziałem Kościoła od państwa istnieją, ale najważniejsze z nich nie pojawiły się w czasie rządów drużyny Kaczyńskiego – pisze Jarema Piekutowski z Nowej Konfederacji.
„Spięcie” to projekt współpracy międzyredakcyjnej pięciu środowisk, które dzieli bardzo wiele, ale łączy gotowość do podjęcia niecodziennej rozmowy. Klub Jagielloński, Kontakt, Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna i Nowa Konfederacja co kilka tygodni wybierają nowy temat do dyskusji, a pięć powstałych w jej ramach tekstów publikujemy naraz na wszystkich pięciu portalach.
Czy rozdział Kościoła od państwa jest w Polsce fikcją? Tak mocną tezę stawia w swoim tekście Ignacy Dudkiewicz. Jest to poważny zarzut wobec obecnego stanu rzeczy; jeśli byłby prawdziwy, oznaczałoby to, że nierespektowane są art. 25 ust. 2 i 3 Konstytucji RP, mówiące o bezstronności religijnej władz i o wzajemnej niezależności państwa i Kościołów, a nawet… art. 1 konkordatu między Stolicą Apostolską i Rzeczpospolitą Polską, który mówi o tej samej autonomii. Sądzę, że sytuacja nie jest aż tak alarmująca, jednak z punktu widzenia republikanina można zauważyć wiele problemów i niejasności w zakresie relacji państwa i Kościoła.
Kościół nie jest tożsamy z partią
Czytając artykuł Dudkiewicza, można odnieść wrażenie, że to lata rządów PiS przyniosły szczególny sojusz tronu z ołtarzem. Czy tak jest w istocie? Na pewno mamy do czynienia z silnym akcentowaniem przywiązania do Kościoła po stronie polityków Prawa i Sprawiedliwości. Pokazują się oni chętnie w Telewizji Trwam czy w Radiu Maryja. Słychać wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego o tym, że „Kościoła trzeba bronić” i „kto podnosi rękę na Kościół, podnosi rękę na Polskę”.
I faktycznie część Kościoła (i część Episkopatu, reprezentowana przez takich biskupów jak Wiesław Mering czy Marek Jędraszewski) jest zadowolona z takiego obrotu spraw. Jednak jeśli chodzi o rozwiązania prawne, praktycznie nic się nie zmieniło: Prawo i Sprawiedliwość nie dokonało w tym zakresie zmian mających na celu większe uprzywilejowanie Kościoła.
Miało miejsce kilka aktów czysto symbolicznych, takich jak uchwała Sejmu o uczczeniu rocznicy objawień fatimskich, o której wspomina Dudkiewicz, czy uroczystość intronizacji Chrystusa, w której uczestniczył Andrzej Duda i posłowie. Trudno zauważyć jednak jakieś szczególnie silne następstwa tych wydarzeń, może poza poprawą samopoczucia kilku biskupów. Polacy nie wracają masowo do Kościoła, a w młodszym pokoleniu nawet od niego odchodzą (o czym pisze Dudkiewicz powołując się na badania Pew Research Center).
W istotnych kwestiach głos Kościoła wyraźnie odbiega od stanowiska rządu. Kościół opowiadał się za przyjmowaniem uchodźców. Gdy rząd PiS stał na stanowisku, że „nie przyjmiemy ani jednego”, abp Gądecki mówił, że „w sprawie uchodźców kierunek wskazywać ma Jezus, a nie politycy”, a Caritas proponował projekt korytarzy humanitarnych, który rząd pierwotnie odrzucał. Prymas Polski, abp Wojciech Polak, zdecydowanie dystansował się od stwierdzenia Jarosława Kaczyńskiego, że „poza Kościołem mamy tylko nihilizm”.
czytaj także
Problemy w relacjach na linii państwo–Kościół istnieją, jednak nie wynikają one z praktyki ostatnich kilku lat. Ignacy Dudkiewicz krytykuje, za Stanisławem Zakroczymskim, konkordat jako ingerujący w polski porządek prawny i społeczny. Jednak analiza tego krótkiego dokumentu wskazuje, że nie jest on taki straszny, jak go malują. Zakroczymski, na którego powołuje się Dudkiewicz, za ingerencję uważa na przykład „wyłączne prawo Stolicy Apostolskiej do mianowania hierarchów kościelnych” czy „gwarancję administrowania Kościołem i sprawowania jego jurysdykcji na podstawie prawa kanonicznego”.
Dziwne to zarzuty – nawet jeśli potraktujemy Kościół jako jedną z wielu organizacji pozarządowych, to nie bardzo wyobrażam sobie, kto poza taką organizacją miałby mianować jej prezesa czy wiceprezesa albo wpływać na to, w jaki sposób jest zarządzana (oczywiście pod warunkiem nieprzekraczania prawa polskiego, spod którego członkowie Kościoła nie są przecież wyjęci).
czytaj także
Za ingerencję uznaje też Zakroczymski funkcjonowanie małżeństw konkordatowych, jednak nie widzę negatywnych skutków tego zapisu, dzięki któremu nupturienci nie muszą brać ślubu dwa razy i załatwiać formalności zarówno w kościele, jak i w Urzędzie Stanu Cywilnego. Z punktu widzenia sprawności działania państwa i respektowania zasady pomocniczości (stanowiącej, w uproszczeniu, że państwo nie powinno za obywateli robić tego, co mogą zrobić sami), jest to zapis wręcz korzystny.
Większość artykułów konkordatu nie daje Kościołowi przywilejów, a po prostu zrównuje go w prawach z innymi organizacjami pozarządowymi, np. przyznając mu prawo do publikacji, do zakładania fundacji, prowadzenia zbiórek publicznych, działalności edukacyjnej itp.
Konkordat do dyskusji
Jednak część zapisów tego dokumentu faktycznie budzi wątpliwości. Przykładem jest art. 12, po myśli którego państwo gwarantuje organizację nauki religii w szkołach podstawowych, ponadpodstawowych i przedszkolach.
Ten przepis przyniósł negatywne skutki, zarówno gdy spojrzeć na jego realizację z punktu widzenia państwa, jak i samego Kościoła. Z jednej strony faktycznie sytuacja jest trudna dla dzieci niewierzących – są one skazywane na „okienka” w systemie lekcyjnym, bo szkoły nie są w stanie tak zorganizować zajęć, żeby lekcja religii była pierwszą lub ostatnią.
Mamy też do czynienia ze sporym wydatkiem budżetowym na te cele, podczas gdy szkolnictwo i tak jest chronicznie niedofinansowane. Z drugiej strony, z punktu widzenia Kościoła, rozwiązanie to jest po prostu nieskuteczne. Jego efektem jest to, że religia staje się jednym z przedmiotów, na którym trzeba wykuć na blachę formułki i zdać je – tym samym przestaje być wprowadzeniem w chrześcijański sposób życia. Trzydzieści lat lekcji religii w szkołach pokazało, że nie jest to sposób na wzbudzenie religijności u młodych ludzi.
Kolejnym przedmiotem dyskusji może być np. finansowanie uczelni katolickich z budżetu czy wyjęcie „tacy” spod przepisów o zbiórkach publicznych, jednak ostatecznie w pełni zgadzam się z Zakroczymskim, że „aby Polska nie dryfowała w kierunku państwa wyznaniowego, nie trzeba konkordatu wypowiadać. Wystarczy rygorystycznie go przestrzegać”. Tym bardziej że to w innych przepisach pojawiają się problemy związane z realnym rozdziałem Kościoła od państwa. Jest ich co najmniej kilka – wskażę dwa, które wydają mi się szczególnie palące.
Kościół musi postawić na jawność
Pierwszy z nich to nagminna sprzedaż ziemi Kościołowi z ogromną bonifikatą. Co chwilę słyszymy o przypadkach, w których samorząd sprzedaje Kościołowi działkę za 1% wartości.
czytaj także
Problem polega jednak na tym, że gdy przyjrzymy się artykułowi 68 ustawy o gospodarce nieruchomościami, to widzimy, że ta bonifikata nie przysługuje jedynie Kościołowi, ale także – „osobom fizycznym i prawnym, które prowadzą działalność charytatywną, opiekuńczą, kulturalną, leczniczą, oświatową, naukową, badawczo-rozwojową, wychowawczą, sportową lub turystyczną, na cele niezwiązane z działalnością zarobkową, a także organizacjom pożytku publicznego na cel prowadzonej działalności pożytku publicznego”.
Kościół jest więc zrównany prawnie z innymi podobnymi organizacjami. Oczywiście pojawia się tu problem polityczny: Kościół jest specyficzną organizacją ze względu na skalę i dużą siłę oddziaływania na swoich członków, co więcej, wysokie bonifikaty mogą służyć kupowaniu politycznego poparcia u jego przedstawicieli. Należałoby więc być może dokonać ściślejszych uregulowań w tym zakresie.
Drugi istotny problem to brak jawności. Kościół nie zadbał o przejrzystość już w kwestii lustracji księży po 1989 r., co wiele lat później owocowało aferami takimi jak ta związana z abp. Wielgusem, który był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa PRL. Kwestia ta wyszła na jaw wielokrotnie także przy okazji skandali pedofilskich.
czytaj także
Szokującym przykładem – tu w pełni zgadzam się z Ignacym Dudkiewiczem – jest sytuacja, w której abp Gądecki odmówił wydania prokuraturze kurialnych dokumentów dotyczących księży podejrzanych o przestępstwa seksualne wobec dzieci. Tak naprawdę tylko jawność działań Kościoła jest lekarstwem na bolączki na styku relacji Kościół–państwo – należałoby więc o nią zadbać, także w zakresie majątku i uzyskiwanych przychodów. Obecnie ze wszystkich organizacji, których działanie reguluje prawo, jedynie Kościoły i ich jednostki organizacyjne nie mają obowiązku ewidencjonowania i sprawozdawania przychodów.
Większość krytycznych uwag Ignacego Dudkiewicza dotyczy jednak „miękkiego”, pośredniego, metapolitycznego wpływu Kościoła, polegającego na tym, że Polacy wybierają np. partie realizujące w praktyce postulaty Kościoła (np. dotyczące aborcji).
Wpływ ten istnieje, jednak ważne, by stosować odpowiednie środki do jego ograniczania. Nie jest to dziwne, że w kraju (mimo wszystko) katolickim wybierane są partie, które przynajmniej deklarują, że będą postępować zgodnie z katolickimi wartościami (choć historia po 1989 r. wskazuje, że wygrywały one tylko czasami).
czytaj także
Nie jest też dziwne – choć jest to smutne – że politycy próbują wykorzystywać Kościół do swoich celów i układać się z nim (podobnie mogą wykorzystywać inne szeroko pojęte organizacje pozarządowe, zwłaszcza te, które mają masową siłę oddziaływania). Lekarstwem na te bolączki powinno być egzekwowanie prawa (i społeczny nacisk, by było ono egzekwowane), a także dążenie do maksymalnej jawności, na czym zależy także Polakom (vide reakcje na film Sekielskich Tylko nie mów nikomu).
Z punktu widzenia republikanina ostrożnie należy podejść do pomysłów dodatkowego, „nadmiarowego” ograniczania pola działania jakiegokolwiek Kościoła czy innej organizacji głoszącej swoje idee. Takie postulaty pojawiają się w środowiskach skrajnie antyklerykalnych – np. postulat usuwania symboli religijnych z przestrzeni publicznej, wymuszanie łamania tajemnicy spowiedzi (przeciwko naruszaniu tajemnic protestował także RPO Adam Bodnar) lub wręcz nacjonalizacja majątku Kościoła, którą postulował dr hab. Jan Sowa.
Broniąc wolności w taki sposób, możemy bowiem dojść do sytuacji, w której państwo przestanie być republiką w najbardziej podstawowym znaczeniu tego słowa, czyli rzeczą wspólną – a więc należącą i do tych, którzy w Kościele nie są, i do tych, którzy w nim są.
**
Jarema Piekutowski – główny ekspert ds. społecznych „Nowej Konfederacji”, socjolog i publicysta, stały współpracownik, współwłaściciel przedsiębiorstwa non-profit Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego sp. z o.o. Członek Laboratorium Więzi. Jego najważniejsze zainteresowania badawcze i publicystyczne związane są z kulturą, rynkiem pracy i społeczeństwem obywatelskim. Publikował swoje artykuły m.in. w „Więzi”, „Rzeczpospolitej” („Plus Minus”) i „Tygodniku Powszechnym”.
Inicjatywa wspierana jest przez Fundusz Obywatelski zarządzany przez Fundację dla Polski.