Prezes TVP to człowiek zabiegany. Tylko tym potrafię wytłumaczyć jego milczenie w tej ważnej kwestii. Nawet Biuro Prasowe nie komentuje sprawy. Dziwi jednak ignorowanie tematu przez innych dziennikarzy, nie tylko z TVP.
Pani Ewa jest byłą dziennikarką Telewizji Polskiej. Naprawdę nazywa się inaczej, ale chce pozostać anonimowa. Ma do tego prawo. Zaraz po studiach pracowała jako reporterka, później także jako wydawca w poznańskim oddziale TVP. Przez 12 lat – od 1998 do 2010 roku. Pierwsze 9 lat na umowie o dzieło, później już „normalnie”. W Polsce ponad 80 proc. pracujących na śmieciówkach otrzymuję tę formę umowy z przymusu, nie spotkało jej więc nic dziwnego. Pomimo różnych rodzajów umów, pełnione przez nią obowiązki były te same i wypełniały znamiona pracy etatowej. To też w naszym kraju norma.
Art. 22. § 1. Kodeksu Pracy zacytuję w całości, bo warto go w dzisiejszych czasach znać: Przez nawiązanie stosunku pracy pracownik zobowiązuje się do wykonywania pracy określonego rodzaju na rzecz pracodawcy i pod jego kierownictwem oraz w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę, a pracodawca – do zatrudniania pracownika za wynagrodzeniem.
Dlatego, gdy odeszła z TVP w ramach zwolnień grupowych i w trosce o swoją emeryturę wystapiła do Sądu Pracy o ustalenie stosunku pracy, ten przyznał je rację i nakazał spółce zapłacić m.in zaległe składki ZUS. W lecie 2012 roku TVP zasiliło ZUS kwotą 80 tys. zł. I wystąpiło do sądu o zwrot tych pieniędzy od byłej pracowniczki. Prezesem TVP był wówczas Juliusz Braun. A kto go wówczas wybrał – pamiętamy.
TVP zarzuciła Ewie bezpodstawne wzbogacenie się – gdyby bowiem zatrudniała ją na etacie, jej pensja byłaby niższa. Problem w tym, że to nieprawda – będąc na śmieciówce zarabiała bowiem „na rękę” tyle samo, co jej koledzy i koleżanki na etacie. Ową „uspołecznioną” część pensji (składka zdrowotna, rentowa, emerytalna i wypadkowa) chowała do kieszeni… TVP.
TVP zarzuciła Ewie bezpodstawne wzbogacenie się – gdyby bowiem zatrudniała ją na etacie, jej pensja byłaby niższa.
Zanim jednak sprawa trafiła do sądu, TVP wysłała byłej pracowniczce PIT, w którym zaległe składki zaliczyła do jej dochodu. W efekcie Ewa musiała się zapożyczyć, aby zapłacić zaległy podatek. Odmówiła jednak zwrotu ekwiwalentu składek i TVP wystąpiła o nie do sądu.
I tu dochodzimy do liberalno-demokratycznego powiedzonka, że z wyrokami sądów się nie dyskutuje. Szkodliwego szczególnie w dobie zamachu partii rządzacej na sądy. Wyrok w tej sprawie bowiem to potwierdzenie tego, że – jak pisał Jakub Majmurek – „PiS może politycznie wygrać walkę o sądy”. Jest bowiem skandaliczny dla każdego obdarzonego choćby minimalnym poczuciem sprawiedliwości. I o ile w pierwszej instancji argumenty pracodawcy nie znalazły zrozumienia, to już Sąd Apelacyjny w Poznaniu w listopadzie 2016 r. przyznał rację TVP i nakazał pani Ewie zapłatę 72 tys. zł (część długu się przedawniła) w ratach po 1 tys. zł miesięcznie. Czyli ukarał ją odebraniem połowy pensji – samotną matkę dwójki dzieci.
czytaj także
Ciekawe czy da się wyliczyć koszty życia w strachu – co by było, gdyby Ewa podczas pracy w TVP poważnie zachorowała?
Jak usłyszałem w Związku Zawodowym Wizja w TVP, to nie jedyny taki wyrok w sporze pomiędzy telewizją a pracownikami. Jego faktycznym skutkiem jest zalegalizowanie śmieciowego zatrudnienia. Bo przecież nikt nie wystąpi o ustalenie stosunku pracy, jeśli będzie musiał zapłacić kupę kasy.
Jak czytamy w „Gazecie Wyborczej”:
Sąd uznał, że Ewa bezpodstawnie się wzbogaciła, bo składki ZUS są odprowadzane przez pracodawcę od wynagrodzenia pracownika brutto, więc po zapłaceniu po latach zaległych składek kwota wynagrodzenia brutto Ewy wzrosła. Sąd oparł się na założeniu, że gdyby TVP wiedziała, że po latach przyjdzie jej zapłacić składki, płaciłaby Ewie mniej na rękę.
Po wygraniu przez Zjednoczoną Prawicę (czyli PiS i przystawki) wyborów w publicznej telewizji nastała dobra zmiana. Nareszcie powróciły do narodu nurty kultury do tej pory wykluczone z obiegu publicznego, jak żołnierze wyklęci czy disco-polo. Z ramówki usunięto za to spektakl Biały dmuchawiec, w którym zagrała Julia Wyszyńska – znana z roli w Klątwie obrażającej św. Jana Pawła II oraz Jarosława Kaczyńskiego. „Jeżeli komuś myli się telewizja publiczna z domem publicznym, to jako prezes TVP muszę go z tego błędu wyprowadzić. W dodatku kwiecień to miesiąc papieski” – argumentował Kurski. Polityka szefostwa TVP wobec pracowników pozostała jednak taka sama.
czytaj także
Gdy w minioną sobotę brałem udział jako tło w nagraniu programu Studio Polska, którego tematem był mobbing oraz łamanie praw pracowniczych, słyszałem od pracowników technicznych – dźwiękowców oraz kamerzystów: „Co oni pieprzą o prawach pracowniczych, jak połowa z nas popyla tu nielegalnie?”. I nie jestem pewien, czy żartowali… Jak widać, każda władza w tej spółce bierze pracowników pod but.
Można to nazwać dbałością o dobro spółki w trudnej sytuacji. Co innego obrzydliwie wysokie premie i pensje zarządu.
W każdej chwili jednak Prezes może po prostu ten dług umorzyć. Na portalu Nasza Demokracja powstał apel, pod którym podpisało się już ponad 1500 osób. Jest dostępny tutaj.