Michalczewski zdobywał tytuły w wadze półciężkiej. Teraz postanowił wystartować w wadze superciężkiej, czyli w walce o prawa mniejszości w Polsce.
To ci dopiero niespodzianka. Oto w kraju, w którym nawet najwięksi optymiści stracili wiarę, że kiedykolwiek pojawi się choćby wychowanie seksualne w szkołach, nie mówiąc o prawie do aborcji, na lidera postępowych poglądów wyrósł bokser.
Dariusz Michalczewski, słynny „Tiger”, postanowił wystąpić w akcji „Ramię w ramię po równość – LGBT i przyjaciele”. Sfotografował się z tabliczką: „Jestem sojuszniczką osób LGBT. Bo chcę żyć w kraju, w którym moi homoseksualni przyjaciele nie są dyskryminowani”.
„Tiger” to zawodowy mistrz świata. Zdobył tytuły trzech federacji – WBO, WBA, IBF – a następnie bronił ich przez prawie dziesięć lat. Był tak dobry, że w 2002 roku prestiżowa federacja WBO, której mistrzami świata są dziś Władimir Kliczko i Manny Pacquiao, ogłosiła Michalczewskiego „czempionem wszech czasów”.
Pięściarz zdobywał tytuły w wadze półciężkiej. Teraz postanowił wystartować w wadze superciężkiej, czyli w walce o prawa mniejszości w Polsce.
Michalczewski dysponuje doskonałymi warunkami. Reprezentuje najsilniejszy możliwy typ kulturowy w Polsce: biały heteroseksualny mężczyzna, katolik, bogaty, z sukcesami w życiu zawodowym, cieszący się masową popularnością. Jest bardziej przekonujący dla konserwatywnego Polaka niż liberalny intelektualista albo polityk.
Młody chłopak z podupadłego miasteczka bez jednego kina, za to z pięcioma kościołami, może nie mieć okazji do przeczytania postępowego manifestu. Opinia legendarnego boksera, który wychował się w podobnych okolicznościach, na pewno do niego dotrze. I da do myślenia.
Jak się okazało, Michalczewski ma nie tylko świetne warunki, ale też doskonałe przygotowanie. Sportowiec nie ograniczył się do jednej fotografii, ale potrafił bardzo inteligentnie, logicznie i konsekwentnie tłumaczyć we wszystkich mediach, dlaczego popiera ruch LGBT. A poparł nie tylko prawo do zawierania związków partnerskich, ale także do adopcji dzieci.
Prawdziwa siła przekonywania Michalczewskiego kryje się jednak w czymś innym. „Wiesz, co mi się w nim spodobało?” – zapytała koleżanka po obejrzeniu pięściarza w popularnym talk-show. „Że myślał o tym, co inni czują. Tylko tyle. Takie proste, jakie rzadkie. Ta absolutna naturalność, z jaką on rozumie relacje między ludźmi! Nie jest intelektualistą, a potrafi doskonale argumentować, bo jest szczery i umie współodczuwać”.
W tej walce to właśnie empatia prowadzi Michalczewskiego i zjednuje mu ludzi. Empatia jest tym, co w ogóle zaprowadziło boksera do ruchu LGBT.
Michalczewski od dawna zwykł podkreślać w wywiadach rolę innych, tych, dzięki którym udało mu się uciec z szemranej okolicy i zaangażować w sport.
***
Bokser nie pierwszy raz tak radykalne przekracza granice własnego środowiska. Młody utalentowany zawodnik postanowił uciec z komunistycznej Polski na Zachód. W 1988 roku nie wrócił ze zgrupowania w RFN. Ojczyzna ukarała go dożywotnią dyskwalifikacją. Dla Niemiec zdobył w 1991 roku mistrzostwo Europy. Najważniejszy w branży amerykański magazyn „The Ring” uznał Michalczewskiego za pięściarza, który odniósł najwięcej sukcesów w niemieckim boksie. Stał się międzynarodową gwiazdą.
Idealnie pasował do stereotypu macho. I jako macho z powodzeniem funkcjonował w kulturze masowej. Wystąpił w teledysku popularnego na początku lat 90. popowego piosenkarza Marky Marka, który napisał o nim przebój pod mało empatycznym tytułem No mercy”.
Obciachowy raper, który miał na koncie rasistowskie ataki i solidaryzował się z muzykiem Shabbą Ranksem, autorem słów „wszyscy homoseksualiści powinni zostać ukrzyżowani”, zmienił się po latach w niezłego, dwukrotnie nominowanego do Oscara aktora Marka Wahlberga. A Michalczewski stał się jednym z liderów walki o równe szanse na szczęśliwe życie dla związków homoseksualnych.
Równe Szanse to zresztą nazwa fundacji Michalczewskiego. Założona 11 lat temu, zajmuje się zapobieganiem przestępczości wśród nieletnich z trudnych środowisk, wyciągając ich z ulicy do sal sportowych.
W polskich barwach pierwszy raz, już jako zawodowiec, „Tiger” wystąpił dopiero w 2002 roku, pod koniec kariery. Ucieczki z szarej, beznadziejnej Polski nigdy nie uważał za zdradę. Z niczego się nikomu nie spowiadał, a swojej tożsamości był pewien. Dlatego oskarżenia odbijały się odeń jak od ściany, aż w końcu się znudziły patriotycznej inkwizycji.
Ale ta działa w Polsce bardzo sprawnie, więc i tym razem nie trzeba było długo czekać. Sympatyk Ruchu Narodowego, biznesmen, właściciel piwa Ciechan, odezwał się w te słowa: „Wiem, że to już niemożliwe, ale życzę ci, Dariuszu, mamusi z fujarką zamiast piersi, będziesz miał, co ssać…!”. Problem przedsiębiorcy patrioty polega – poza stanem świadomości – na tym, że produkuje akurat takie marki piwa, które trafiają głównie do miejsc, gdzie spotykają się ludzie z raczej liberalnych środowisk. Jeszcze tego samego dnia jedno z nich, prowadzony przez reporterów „Gazety Wyborczej” klub Wrzenie Świata, rozpoczęło bojkot Ciechana. Homofobia kosztuje.
Na razie Polska pozostaje krajem, w którym najbardziej aktualna zmiana w prawie obyczajowym to przyznanie kobietom prawa wyborczego w 1918 roku. Trzeba naprawdę mistrza świata, żeby to zmienić.
Felieton ukazał się w piątek w międzynarodowym wydaniu „The New York Times”, a jego polska wersja w „Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej” z dn. 27 września 2014.
Czytaj także:
Dariusz Michalczewski, Homofobia? To dopiero chore!