Kaczyński robi, co może, żeby Polska wyszła na ulice. Dołożył nowy przypadek do języka: „wymiotnik”.
Nie wiem, czy prezes Kaczyński i jego świta odczuwa przyjemność z obrażania nas. I tak mi nikt z tamtej strony nie uwierzy, ale ja wcale nie cieszę się z krytykowania PiS. Głównie jednak dlatego, że to nudne po prostu. Może o tyle stało się ostatnio ciekawsze, że z przewidywalnej populistycznej partii skrajnej prawicy, PiS stał się partią nieprzewidywalną. Zrobiło się ciekawiej, ale za to jest jeszcze więcej powodów do krytyki, bo PiS uwija się jak może, żeby wyjąć bezpieczniki z systemu polskiego prawa, które mogłyby powstrzymać jego zapędy. Oczywiście nie do zrealizowania programu 500 złotych na dziecko, ale do przejęcia mediów, sądów i wszystkiego, co Prezes lubi najbardziej.
Jak ja napiszę o Platformie Obywatelskiej, to nikt tego nie będzie chciał czytać, a ja nawet nie wiem, co o Platformie Obywatelskiej ciekawego można napisać. Gdybym był bardziej niepokorny, to bym wiedział, ale tak to nie wiem. Donald Tusk poświęcił na temat PO sporo miejsca w obszernym wywiadzie do świątecznego wydania „Polityki” i zrozumiałem, dlaczego ludzie mogli wybrać PiS, może nawet wiedząc, że z tego będą tylko same problemy. Nijakość tamtej władzy była powalająca. Ale z dzisiejszej perspektywy wygląda to jak nijakość zakładu ubezpieczeniowego, czym w istocie PO głównie była. O jednym takim, co nam ukradł Polskę, Tusk nic nie mówił, bo nie mógł, uzasadniając to ponadpaństwową funkcją polityczną.
O .Nowoczesnej, która zaczyna prowadzić w sondażach, niewiele jeszcze wiadomo, bo punkty zbiera na razie gratis za niemoc Platformy, ale także za refleks i punktualność, gdy trzeba było protestować przeciwko temu, co wyrabia nowa władza. Choć wszyscy spodziewali się solisty, okazało się, że jest drużyna, medialnie bardzo sprawna, w której na drugie miejsce po liderze wybiła się – w sam raz na ten czas – młoda prawniczka Kamila Gasiuk-Pihowicz. .Nowoczesna zapomniała o podatku liniowym i innych tego typu pomysłach, które – o ile do nich wróci – zrobią z niej na powrót KLD.
Możliwe, że Ryszard Petru odczyta kredyt zaufania, jaki dostał od mediów i społeczeństwa, jako wskazówkę, że jeśli chce przewodzić szerokiej formacji, musi porzucić neoliberalizm.
Jak dotąd jedyny moment na zaprezentowanie polityki, jaką chciałby prowadzić, był w wyborach. Przez wyborców oceniony został na 7% z kawałkiem. Dziś to jest 31%. Różnica to jest to, co różni neoliberalizm od rzeczywistości. Zobaczymy, jakie z tego wnioski wyciągnie Platforma… napisałem odruchowo, a chciałem napisać Petru.
Nie raz, za młodu, zdarzało mi się narzekać – tylko pół żartem – że swojej „wiosny” moje pokolenie nie przeżyło i poddamy się bez walki naszym czasom. Chciało się być romantykiem, a trzeba robić pozytywistyczną robotę: wydawać książki, organizować seminaria, prowadzić świetlice. I już myślałem, że tak do końca życia będzie, wiedząc, że dla kraju rewolucje kończyły się jednak znacznie gorzej niż nieznośne czasy „ciepłej wody w kranie”, więc niczego bardziej wybuchowego lepiej Polsce nie życzyć. I nie życzę. W żadną zaawansowaną destrukcję tego państwa wciąż jeszcze nie wierzę, choć realizm, a nie fantazja, zmusza do uruchomienia wyobraźni.
U nas tak już jest, że co jakiś czas pojawia się taki Kaczyński, wszystko rozwala i trzeba iść na ulicę, organizować, pisać i działać. Jak wybuchowo skończy się rozwalanie polskiej demokracji przez Kaczyńskiego, jeszcze nie wiemy. Wiemy dwie rzeczy: że Kaczyński się nie cofnie i że my –zwykli ludzie, którzy tłumnie wyszli na ulice w sobotę – też się nie cofniemy. Policzyliśmy się, ucieszyliśmy sobą nawzajem, zdziwiliśmy się, że w jednym marszu idzie cały przekrój społeczny. A jaki tłum moherowych beretów! Młode rodziny, starsi panowie kombatanci, taksówkarze, księgowi, przedsiębiorcy. Tu pan ze znaczkiem rodzin katyńskich, tam pani z miejscowości, o której nigdy nie słyszałem, wójt z podwarszawskiej wsi i znany pisarz. Redaktorstwo z „Polityki” przeciska się na drugą stronę ulicy, starsze małżeństwo pyta, gdzie się ten tłum kończy, nikt nie widzi, bo daleko, ale chyba za daleko nie, bo przecież więcej niż kilka tysięcy to nas nie może być. Później wszyscy będą zaskoczeni, że nie widzieli większości z tych manifestantów, których spodziewali się zobaczyć, bo zawsze ich widywali na tych samych niewielkich demonstracjach. Ale ucieszeni, że pierwszy raz taki numer zrobiliśmy władzy. W sobotę będzie kolejny.
Wcześniej eksperci, publicyści, dziennikarze i zwykli ludzie stawiali sobie w rozmowach pytania: jak Trybunał orzeknie tak, to oni będą musieli zrobić tak; a jak nie zrobią, to wtedy… I można to było wszystko jakoś poukładać. Brakowało tylko jednej odpowiedzi: a co zrobić, jak oni wszystkich po prostu oleją? I Trybunał będzie sobie orzekał, a oni to będą ośmieszać i pójdą dalej? Jeden z PiS-u powie, że się oczywiście zastosują, drugi – że to przecież tylko opinia, trzeci – że Trybunał się już dawno skompromitował, czwarty, że Rzepliński z PO startował, a piąty, że zdania prawników są podzielone. Kukiz doda, że jak będzie nowa konstytucja, to wtedy pogadamy. Jak tak będzie, to co?
Dziś to pytanie brzmi już inaczej: czy będzie nas na ulicach dostatecznie wielu, żeby władza się przestraszyła?
Kaczyński robi, co może, żeby było nas jak najwięcej. Dołożył nowy przypadek do polskiego języka: „wymiotnik”.
I wyzywa od złodziei i komunistów zwykłych ludzi, którzy wyszli pierwszy raz po ’89 roku na ulicę. A ludzie ironicznie się z tym identyfikują, witając się nawzajem słowami o najgorszym sorcie.
Zdarzyła się jeszcze jedna godna uwagi rzecz. W „Traktacie poetyckim” Miłosz celnie, na długo przed antysemickim marcem 1968, napisał, że „spadkobiercą ONR jest Partia”, zauważając, że PZPR korzysta z metod wypracowanych przez autorytarny nacjonalizm. Dziś w schematy działania i w retorykę komunistów wpasowuje się Kaczyński i jego zdyscyplinowane szeregi. Nie chodzi o jednego prokuratora czy sędziego ze stanu wojennego. Chodzi o ten sam styl władzy i zapędy autorytarne. Wszystko można powiedzieć o poprzednikach, ale tylko obecną władzę stać na tak niespotykany cynizm, kłamanie w żywe oczy, wysyłanie sprzecznych komunikatów i instalowanie nowej władzy, nie licząc się z prawem, zagraniczną opinią publiczną, właściwie z nikim. Ludzie to jednoznacznie skojarzyli i po raz pierwszy zaczęli krzyczeć „Precz z komuną!” do polityków, którzy myśleli, ze choć nie posiadają zasług, to mają monopol na antykomunizm. Manifestanci zaczęli się nawet zbierać pod domem Kaczyńskiego (nie pochwalam tego), jak wcześniej Liga Republikańska zbierała się pod domem Jaruzelskiego.
Jeśli moherowe berety zaczną przechodzić do społecznej opozycji, a skojarzenia z komuną do PiS, z polską demokracją powinno być dobrze.
**
Tekst ukazuje się
.
**Dziennik Opinii nr 352/2015 (1136)