Operujemy schematem, że rywalizacja wydawców sprzyja jakości podręczników. Otóż nie zawsze.
Tomasz Stawiszyński: Jak oceniasz rządowe rozwiązania dotyczące podręczników?
Przemysław Sadura: Jest to niewątpliwie krok w dobrą stronę. Zobaczymy, na ile te rozwiązania będą trwałe, bo dopiero teraz zaczyna się intensywna debata na ten temat. Jak w przypadku większości rządowych decyzji, tak i ta nie była szczególnie szeroko konsultowana. Patrzę na to w szerszym kontekście – widzę tę decyzję jako element zmiany stosunku administracji publicznej do kwestii edukacji, a przede wszystkich nierówności w systemie szkolnictwa. Nie można tego traktować odrębnie od kwestii sześciolatków w szkołach bądź zajęć za złotówkę w przedszkolach. To wszystko pokazuje, że eksperci uświadomili sobie, że system edukacyjny może reprodukować nierówności, a nawet je zwiększać – i że jest to jeden ze słabszych elementów polskiej szkoły. Bardzo się cieszymy sukcesami w testach porównujących wiedzę uczniów, ale widzimy też, że system jest niedoskonały, ma poważne rysy, a wręcz pęknięcia, które mogą zagrozić trwałości osiągniętych rezultatów. A już na pewno przełożeniu ich na dobrostan całego społeczeństwa, bo przecież ostatecznie o to tutaj chodzi.
W tekście opublikowanym w Dzienniku Opinii Piotr Pacewicz twierdzi jednak, że rozwiązanie polegające na drukowaniu przez rząd własnego podręcznika może paradoksalnie sprzyjać pogłębianiu nierówności.
Zaskoczył mnie ten tekst. Cenię głos Pacewicza w debacie edukacyjnej, ale to nie są poważne argumenty. Pisze on na przykład, że wprowadzenie jednolitego podręcznika może spowodować, że bogatsi rodzice będą dzieciom kupować dodatkowe pomoce naukowe. Tak jakby nie kupowali ich teraz! Oczywiście, że nierówności w kapitale kulturowym istniały, istnieją i będą istnieć. Decyzja MEN-u nie ma na to najmniejszego wpływu.
Pomysł jednolitego podręcznika uderza przede wszystkim w rozpowszechnioną w Polsce po 1989 roku etykę konsumpcjonizmu. Bauman wskazywał etykę konsumpcjonizmu jako jedną z przyczyn erozji welfare state. Wolny rynek jest związany z ideologią wyboru. Wybór jest tu wartością fundamentalną.
Przyzwyczajenie, że konsument w każdej sferze życia może wybierać, spowodowało, że nie potrafimy zrozumieć, że w przypadku usług publicznych różne kwestie związane choćby z logistyką sprawiają, że lepiej jest dostarczyć jedną standaryzowaną usługę, niż opierać się na wyborze.
Tym bardziej że ten „wybór” podręcznika w nauczaniu szkolnym jest czystą iluzją. Mamy zdecentralizowany, ale nie uspołeczniony system szkolny, rodzice mają nikły wpływ na to, co się dzieje w szkole. Nie rodzice zatem podejmują decyzję o wyborze podręcznika, tylko nauczyciele albo dyrektorzy szkół, którzy zresztą działają w takim przypadku powodowani różnymi kwestiami. I na pewno część dokonywała takiego, a nie innego wyboru ze względu na różne bonusy oferowane przez przedstawicieli handlowych. Ale nawet iluzja wyboru bardzo dobrze wpisuje się w etykę konsumpcjonizmu.
Pacewicz utrzymuje, że system, w którym wydawcy mogą ze sobą konkurować, podnosi jakość podręczników. Ale nie uzasadnia, dlaczego miałoby tak być. Przyzwyczailiśmy się operować pewnymi schematami, choćby takimi, że rywalizacja sprzyja jakości. Otóż nie zawsze. Czasem obniża jakość, bo konkurencja polega na zbijaniu ceny. Można sobie wyobrazić produkt, który jest otwarty, gdzie wykorzystuje się system Wiki albo jakikolwiek inny i zaprasza ekspertów z obu stron – bo ekspertami w zakresie podręczników są i nauczyciele, i uczniowie, czyli tych podręczników użytkownicy – do dyskusji i proponowania poprawek. Coś takiego może zapewnić o wiele wyższą jakość, ale zazwyczaj nie myślimy takimi kategoriami, nie bierzemy pod uwagę, że to współpraca, a nie rywalizacja może podnosić jakość.
A dlaczego także w przypadku najmłodszych uczniów nie wprowadzić zasady, która od 2015 roku ma obowiązywać w starszych klasach: państwo przeznacza określoną sumę na każe dziecko, a szkoła kupuje za to podręczniki?
Wydaje mi się, że utrzymanie rynkowych zasad nie jest w przypadku podręczników wartością, za którą warto ginąć. Rządowy podręcznik warto by skądinąd bardziej otworzyć. Nie podzielam także obaw, że kiedy zmieni się ekipa polityczna, może to mieć wpływ na treść podręcznika. To jest po prostu kwestia dobrego przemyślenia systemu doboru ekspertów, którzy tworzą treści programowe. Można to przecież zupełnie uniezależnić od MEN-u. Niech państwo nadzoruje i finansuje prace nad podręcznikiem, ale możliwości ręcznego sterowania treściami należy je zupełnie pozbawić.
Czytaj także:
Lipszyc, Pacewicz, Stasińska: Czy rząd powinien drukować podręczniki?
Piotr Pacewicz: Czego nie widać z kieszeni