To jest Ona – ryba. Ta, która czuje. Chcę pisać o Niej, o tej rybie, tej istocie, nie o „tonach”. Leży bezwładnie na brzegu, szorując o kamień, przewrócona, patrzy nieruchomo oczami, które, choć zwykle ich nie rozumiemy – teraz krzyczą. Dusi się, to potrwa, zanim umrze. Walczy, choć nie ma szans.
Ona – ta, która się boi (tak, badania potwierdzają, że ryby odczuwają stres, a ten u zwierząt staje się ekstremalny, gdy tracą kontrolę nad swoim ciałem). Zostaje zabita we własnej rzece, otruta w miejscu, które odpowiada temu, co jako ludzie nazywamy naszym domem. Uprzednio skazana na umieranie w cierpieniu. Wymęczona. Ona, moja siostra Ryba. Chcę Cię opłakiwać.
czytaj także
To, co zostało zrobione Odrze, to nie wyłącznie katastrofa ekologiczna, ale potworna krzywda pojedynczych, choć przypuszczam, że liczonych już w milionach, zwierząt. Draństwo trudne do opisania, za którym zapewne stoi jakiś biznes.
Jej kończące się w mękach istnienie, spowodowane perfidią i zachłannością człowieka, każe mi o Niej mówić. Zatrzymać się na jej próbach oddechu, spazmatycznie otwieranym pysku i opowiedzieć Jej historię w inny sposób, niż w większości przekazów jest relacjonowana. A poprzez jej śmierć chce pokazać także śmierć milionów ryb. Robię to od lat na salach sądowych, referując kolejne sekwencje nagrań dotyczących traktowania karpi sprzedawanych przed świętami.
Nagranie z miejscowości Piasek nad Odrą:
Ryby nauczyły mnie wszystkiego
Kiedy w 2010 roku zaczęłam zajmować się tymi sprawami, o rybach wiedziałam bardzo niewiele. Działałam z poziomu empatii, nie danych naukowych. W trakcie jednego z najdłuższych procesów dotyczących ochrony zwierząt w Polsce musiałam zapoznać się z literaturą fachową poświęconą zdolności ryb do odczuwania, by przekonać sądy, że ryby to nie jakieś półzwierzęta, ale pełnowartościowe istoty. Słuchałam specjalistów, w tym tych z dziedziny psychologii zwierząt. Mam pewność, że ryby czują – zarówno ból, jak i stres, a zatem cierpią na tych obu poziomach. Ich skóra jest wrażliwa, z powodu niedotlenienia dostają obrzęku mózgu, reagują na zagrożenie zwiększonym poziomem kortyzolu. Czują, są, żyją. To kręgowe, wyposażone w układ nerwowy zwierzęta. Czemu więc nazwane są „tonami”?
Pamiętam taki moment na sali sądowej, gdy moja klientka, cytując opracowanie naukowe, wskazywała właśnie na procesy związane z obrzękiem mózgu u ryb. Sędzia przerwała i powiedziała, że już dość tego epatowania okrucieństwem. A my dziś wciąż mówimy o tonach. Tamten proces trwał 10 i pół roku, a i tak bez interwencji Sądu Najwyższego w 2016 roku skończyłby się przegraną. Tyle lat zajęło mi przekonanie wymiaru sprawiedliwości, że ryby czują, choć mamy tę wiedzę naukową co najmniej od drugiej połowy XX wieku.
Potem zrozumiałam, że ryby nauczyły mnie wszystkiego, jeśli chodzi o proces karny. Bo opór, z jakim spotkało się uznanie ich cierpienia w prokuraturach i sądach, zmusił mnie do wypróbowania każdej możliwej ścieżki prawnej, łącznie z podważeniem prawomocnego wyroku. W żadnej innej sprawie nie otrzymałam takiej lekcji.
To moje zwierzęta mocy. Nauczyły mnie, że warto. Ryby jak w soczewce skupiają wszystkie społeczne uprzedzenia wobec zwierząt. Praca dla nich jest ogromnym wyzwaniem. Jestem im wdzięczna.
Ona jest podwójnie unicestwiona
Umieranie ryby z Odry jest niewidzialne. Ginie w tonach. W tym sensie jej umieranie jest nawet podwójne, bowiem z jednej strony polega na fizycznym zniweczeniu jej życia, z drugiej zaś – na wymazaniu jej śmierci jako zdarzenia, które się w jakikolwiek sposób liczy. Przychodzą mi tu na myśl słowa Darka Gzyry, który kiedyś napisał – w tekście o lukach leksykalnych – że zwierzęta są unicestwiane nie tylko przez zabijanie, ale także przez wymazywane ich ze świadomości.
Wszystkie duże stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe, progresywne czy konserwatywne, a także te lokalne, powtarzają za sobą komunikaty o „tonach” ryb. Nie o milionach zwierząt. Mówią o „padłych” rybach, znacznie rzadziej o „martwych”. O tym, że są „śnięte”, a nie „wymęczone”, „cierpiące”, „dogorywające” czy wreszcie „zabite”.
czytaj także
Taki język ma swoje konsekwencje praktyczne. Mało kto wie, że, gdy podaje się szacunkową liczbę 70 miliardów zwierząt kręgowych rocznie zabijanych w celach szeroko pojętej konsumpcji człowieka, nie ma w niej ryb. Bo ryby liczy się w tonach. Ileż bardziej dojmująca byłaby ta liczba (choć i tak jest nie do wyobrażenia), gdyby włączyć w nią ryby?
Na każdym etapie naszego systemu ryby są traktowane nie jako zwierzęta, dające się wyodrębnić istoty, lecz od razu stają się towarem, masą. Nawet teraz, gdy mamy do czynienia z katastrofą ekologiczną na Odrze, stosowany do nich język opisu ma charakter handlowy. Wędkarze i wędkarki opisują drastyczny widok „ton śniętych ryb”. Nawiasem mówiąc, cóż za ironia, że to oni – ci, którzy normalnie zabijają te zwierzęta – dziś stają się ambasadorami ich tragedii. Ale w istocie opowiadają o swojej stracie w zakresie zasobów rzecznych, nie zaś o Niej.
Płaczę i działam
A Ona umiera – my zaś możemy się z tym zmierzyć. Jej życie to nie masa ciała, lecz złożony organizm. Pod wieloma względami imponujący. Gdzieś tam mamy wspólnych przodków, ale nasze drogi poszły w na tyle różnych kierunkach, że Jej środowisko życia dla mnie pozostaje niedostępne, a moje dla Niej. Jakieś 370 milionów lat temu tzw. ryby dwudyszne „wyszły” na ląd, dając początek wszystkim kręgowcom lądowym, w tym człowiekowi.
Potrafiła poruszać się w drugiej co do wielkości rzece w Polsce, w której przeciętny człowiek może co najwyżej pomoczyć nogi. Miała dostęp do miejsc, których nie znam, zakamarków potężnej rzeki. Wiodła swoje życie. Podziwiam ją. Moja siostra Ryba.
To skrajne uprzedzenia, ego- i antropocentryzm oraz szowinizm gatunkowy sprawiają, że w rybach nie widzimy pełnowartościowych istot. Spłycamy ich życie, bo się z nim nie identyfikujemy albo dlatego, że potrzebujemy je wykorzystać. Tymczasem pięciocentymetrowa rybka, znana powszechnie jako „danio pręgowany”, ma aż 70 procent odpowiedników ludzkich genów. Moja siostra Ryba. Odkryto „podobieństwo zjawisk zachodzących u danio do tych, które zachodzą w organizmie ludzkim” – niestety to zwierzę stało się następnie „modelem” laboratoryjnym (testuje się na nim m.in. leczenie skolioz u ludzi).
I w swojej wyobraźni słyszę już zarzuty, że trochę się czepiam w obliczu tej katastrofy, że jestem przewrażliwiona i trzeba się skupić na konkretach. Otóż, ja jestem na konkretach skoncentrowana bardzo. Opłakuję Ją i działam. Jedno nie wyklucza drugiego. Uważam zresztą, że aby cokolwiek kiedykolwiek zmieniło się w zakresie powszechnego i bardziej sprawiedliwego stosunku do zwierząt, niezbędne jest i wyrażanie smutku, i działanie. Myślę, że ćwiczenie z równoległego przeżywania czegoś w rodzaju żałoby, a jednocześnie działania z poziomu energii płynącej ze sprzeciwu na unicestwianie i niesprawiedliwość, to wprawka do naszej nowej rzeczywistości w obliczu nie tylko tej katastrofy. Na wyparciu daleko już nie zajedziemy.
czytaj także
Jeśli nie czujesz nic wobec tej Ryby, żadnego zobowiązania, choćby do jej zauważenia w tym ogromie nieszczęścia, to znaczy, że części tego zdarzenia po prostu nie przyjmujesz do wiadomości. Bo to, że Ona cierpi, jest faktem. Nie chodzi o to, żeby ta Ryba była dla ciebie ważna, ale żeby zobaczyć, uznać, nazwać, włączyć do powszechnej narracji, że jej życie było ważne dla niej samej. Nie kocham tej ryby, nie jestem miłośniczką zwierząt, nawet jej nie lubię. Szanuję jej istnienie. I cholernie mi przykro, że umierała w taki sposób. Że nigdy już nie popłynie – wolna i dzika, na swoich zasadach, których ja nie rozumiem.
To moje epitafium dla Ciebie – Rybo.
*
Materiał powstał dzięki wsparciu Fundacji im. Róży Luksemburg.