Monika Andruszewska od 2022 roku stała na czele zespołu terenowego Centrum Lemkina, dokumentującego rosyjskie zbrodnie w Ukrainie. W 2024 Ministerstwo Kultury przestało finansować Centrum, rezygnując ze zbierania świadectw terenowych. Co stoi za tą decyzją?
Paweł Jędral: Kiedy trafiłaś do Ukrainy i co tam robisz?
Monika Andruszewska: Studiowałam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, kiedy w Kijowie rozpoczęła się Rewolucja Godności. Gdy zobaczyłam, że studenci tacy jak ja są bici i porywani tylko za to, że chcą, aby ich kraj obrał europejski kurs, zrozumiałam, że powinnam do nich dołączyć. Dotarłam tam w ostatnich dniach stycznia z myślą, że przyjeżdżam na kilka dni. Ale potem rozpoczął się szturm Berkutu, pierwsza śmierć – to było swego rodzaju doświadczenie krańcowe.
Potem była aneksja Krymu i początek wojny w Donbasie. Zobaczyłam, że barykady Majdanu kontynuują walkę i wykrwawiają się na wschodzie kraju w wojnie, której wtedy nikt wtedy jeszcze nie nazywał wojną. Moi znajomi w kilka dni zmienili się w żołnierzy. Prosili mnie o pomoc w znalezieniu mundurów, apteczek. Ja także postanowiłam pojechać w wschód. Tam zobaczyłam, jak rosyjska artyleria składa budynki jak domki z kart.
Pracowałaś już wtedy przy wojsku, jako korespondentka wojenna? Pamiętam twoje teksty z „Tygodnika Powszechnego”.
Pierwszy oddział, do którego trafiłam, to ochotniczy batalion Donbas. Tworzyli go w większości ludzie ze wschodu Ukrainy, walczący o swoją ziemię i byt swoich rodzin. W okupowanych już wtedy Ługańsku, Doniecku czy Krymie rosyjskie służby porywały ludzi za to, że mieli w domu ukraińską flagę. W sierpniu 2014 roku batalion został okrążony pod Iłowajskiem, a następnie ostrzelany podczas wycofywania się w obiecanym przez Rosję zielonym korytarzu. Jednemu z chłopaków, których poznałam, pocisk oderwał pół głowy, z innego została tylko noga. Ci, którzy przeżyli, oddali się Rosjanom do niewoli, gdzie byli okrutnie torturowani.
Wiedziałam, że Rosja bierze udział w wojnie w Donbasie i morduje znanych mi ludzi. Zaczęłam o tym pisać na Facebooku i wtedy „Tygodnik Powszechny” zaproponował mi współpracę. Samotność ginących była dla mnie poruszająca, czułam, że muszę zrobić wszystko, by zmieniać sytuację, chociażby na poziomie jednostkowym. Dlatego zostałam w Ukrainie i mieszkam tu do tej pory.
Jak powstało Centrum Dokumentacji Zbrodni Rosyjskich im. Rafała Lemkina i czym się zajmowało?
Centrum Lemkina zostało powołane w ramach Instytutu Pileckiego, z inicjatywy ówczesnej dyrektor Magdaleny Gawin, która trzy dni po pełnoskalowej inwazji Rosji zwróciła się do mnie z prośbą o to, bym stworzyła zespół osób gotowych dokumentować wydarzenia kolejnej fazy wojny. Uważała obecne działania Federacji Rosyjskiej za bezpośrednią kontynuację zbrodni sowieckiego totalitaryzmu, a Instytut Pileckiego zajmował się właśnie zbrodniami reżimów totalitarnych. Początkowo pracownicy Instytutu oraz wolontariusze zbierali świadectwa w formie ankiet od ukraińskich uchodźców przybyłych do Polski.
Kto składał się na ten zespół? Jakich kwalifikacji szukałaś u osób, które rekrutowałaś?
Osoby, które przeżyły rosyjską niewolę, opowiadały mi, jak trudne bywa dla nich rozmawianie ze śledczymi czy dziennikarzami, którym brakuje zrozumienia dla ich przeżyć. Dlatego zaproponowałam współpracę pochodzącym z okupowanej części obwodu donieckiego Irynie Dowhań i jej mężowi, Romanowi.
Iryna jest żywym przykładem tego, że warto krzyczeć o rosyjskich zbrodniach. W 2014 roku została porwana przez armię rosyjską i separatystów. Oskarżyli ją o wsparcie dla ukraińskiej armii oraz bycie amerykańską agentką. Przez kilka dni bili i torturowali. Uwolnili ją po tym, jak świat obiegło jej zdjęcie, na którym stoi pobita z ukraińską flagą i kartką: „To ona zabija nasze dzieci, jest agentką”. Od tamtej pory Iryna nagłaśnia los ukraińskich jeńców, jest też ukraińską koordynatorką SEMA (Global Network of Victims and Survivors to End Wartime Sexual Violence), organizacji działającej na rzecz kobiet, które tak jak ona doświadczyły przemocy seksualnej w czasie konfliktów zbrojnych. Wie, jak rozmawiać z ofiarami rosyjskich zbrodni, zaś jej mąż – czym jest niepokój o los najbliższej osoby.
Z czasem dołączyła do nas także Wiktoria Godik, mieszkanka podkijowskiego Irpienia, która wywoziła stamtąd rodziny z dziećmi, dopóki rosyjscy żołnierze nie dotarli już na ulicę sąsiadującą z jej domem, przez co sama musiała uciekać. Iryna i Wiktoria zajęły się zbieraniem świadectw, natomiast w tworzeniu raportów pomagały nam dwie współpracowniczki przebywające w Warszawie – jedna jest wolontariuszką od 2014, druga zaś uchodźczynią z trójką dzieci, która wyjechała do Polski po tym, jak w okolice jej domu uderzyła rosyjska rakieta. Nasze wspólne doświadczenie łączy w sobie obie fazy wojny w Ukrainie, bo przecież i w 2014, i w 2022 roku rosyjskie zbrodnie były takie same – zwiększyła się wyłącznie ich skala.
Jak wyglądało zbieranie świadectw w latach 2022–24?
Rozpoczęliśmy pracę tuż po wyzwoleniu obwodu kijowskiego, a potem zaczęliśmy wyjazdy do stref przyfrontowych i terenów wyzwolonych spod okupacji w innych częściach kraju. Zazwyczaj skupialiśmy się na małych miejscowościach, bo te są otoczone największą blokadą informacyjną. Czasem były to miejscowości stale atakowane przez Rosję, gdzie nie było prądu, internetu czy zasięgu telefonicznego. W 2022 i 2023 roku spotykaliśmy tam często osoby, które przeżyły zbrodnie, ale dopiero po rozmowach z nami zaczynały sobie uświadamiać, że powinny na przykład złożyć zeznanie prokuraturze. Jeśli chodzi zaś o to, jakie świadectwa zebraliśmy: mam wrażenie, że miałam już do czynienia ze wszystkimi typami zbrodni rosyjskich i trudno mi sobie wyobrazić zbrodnię, której Rosjanie by nie popełnili.
Jak wygląda wasza współpraca ze stroną ukraińską?
Bywa, że pomagają nam miejscowi policjanci czy przedstawiciele administracji, ale nie mieliśmy nigdy współpracy ze stroną ukraińską na oficjalnym poziomie. Nie było to potrzebne. W każdej miejscowości znajdujemy osoby, które nas wspierają, przekazują kontakty, proponują nocleg czy prysznic. Byli jeńcy zaczynają dzwonić do ludzi, z którymi siedzieli w niewoli. Wystarczy znaleźć jedną osobę, która doświadczyła rosyjskich zbrodni, by przekazała kontakt do kolejnych. Nawet teraz odbieram telefony: „do naszej miejscowości wróciła kobieta, na oczach której zamordowali męża!”, „mój kolega wyjechał właśnie cudem spod rosyjskiej okupacji, chce opowiedzieć o tym, co widział”, „w naszej wsi Rosjanie zaatakowali dronem samochód, który rozwoził chleb, czy chcecie porozmawiać z rannym kierowcą?”.
Teraz, kiedy straciliśmy oficjalną legitymację jako centrum Lemkina, nie wiem, co tym ludziom mówić.
Czy często działaliście po wskazaniu wam tropu przez organizacje ukraińskie? Dostawaliście polecenie czy przeciek, o którego zbadanie was poproszono?
To raczej my jesteśmy źródłem informacji dla ukraińskich organów ścigania niż odwrotnie. W 2022 zaczęliśmy na przykład dokumentować atak rosyjskich wojsk na w rejonie buczańskim. Wraz z Iryną znalazłyśmy stojącą przy drodze kolumnę spalonych samochodów i chciałyśmy zrozumieć, co się stało. Obok leżały rozrzucone rzeczy osobiste pasażerów, dziecięce kaszki, kobiece kosmetyki, ubrania, rozstrzelane psy. A w jednym z aut niestety kości pasażerów, jak się później okazało małego chłopczyka, który spłonął żywcem wraz z mamą i dziadkiem.
Na podstawie naszej pracy powstał raport „Nie atakujemy cywili…”. Zielony korytarz w Łypiwce jako pułapka rosyjskich wojsk okupacyjnych, który miał mieć premierę wiosną 2024 roku, ale ze względu na bierność MKiDN został opublikowany dopiero w lutym 2025. Ukraińska prokuratura dopiero zaczynała śledztwo w tej sprawie, gdy my nasze śledztwo już skończyliśmy, więc zwrócili się do nas z prośbą o kontakty do ofiar i materiały z raportu.
Teraz bardzo wspiera nas ukraińska dyplomacja – zarówno ambasador Wasyl Zwarycz, jak i obecny ambasador Wasył Bondar kierowali do MKiDN pisma o tym, jak ważna jest dla strony ukraińskiej nasza praca. Wiem, że list do ministry Wróblewskiej wystosował też minister kultury Ukrainy, Mykoła Toczycki.
Jak bardzo niebezpieczna jest ta praca? Często pracujecie blisko frontu, w bezpośrednim zagrożeniu życia. Jak się z tym czujesz?
W Ukrainie nie ma bezpiecznych miejsc. Wszyscy mają świadomość, że w każdej chwili sami mogą stać się ofiarą zbrodni rosyjskich, my również. Staram się nie eksponować warunków naszej pracy, bo uważam, że prawdziwi bohaterzy tej historii to osoby, które dawały nam świadectwa. To, jak intymne są to świadectwa, robi na mnie ogromne wrażenie.
Poza tym warto podkreślić, że te osoby często mieszkały po kilka kilometrów od wojsk rosyjskich, na terenie stale ostrzeliwanym, rozumiejąc, że w każdej chwili znowu mogą trafić po rosyjską okupację. Pamiętajmy, że Rosjanie grożą ofiarom zemstą. Niemal 75-letnia z południa kraju została brutalnie zgwałcona przez rosyjskiego żołnierza, który wybił jej zęby, pociął brzuch nożem, a po wszystkim rzucił w nią nabojem pistoletowym, mówiąc „piśnij choć słowo, wrócę i cię zastrzelę”. Mimo tak strasznej traumy ta kobieta mówi „opiszcie wszystko, chcę o tym krzyczeć na cały świat”.
Czy jest jakaś historia z tych wszystkich, która szczególnie zapadła ci w pamięć? Coś, co każdy w Polsce powinien usłyszeć, żeby zrozumieć, dlaczego w ogóle wykonujecie tę pracę?
Najbardziej wstrząsnęła mną historia matki pewnego ukraińskiego żołnierza. Nie zdołał jej ewakuować z atakowanego przez rosyjskie wojska miasteczka. Kobieta była niepełnosprawna, przykuta do łóżka. W pierwszych dniach okupacji Rosjanie rozpoczęli poszukiwania ukraińskich wojskowych i ich rodzin, by ich wymordować lub wziąć do niewoli. Ktoś powiedział im o leżącej staruszce. Gdy Rosjanie zorientowali się, że kobietą opiekują się sąsiedzi, ogłosili, że każdy, kto wejdzie do jej domu, trafi do ich katowni. Z rosyjskich katowni często się nie wraca, więc sąsiedzi przestali pomagać. Po kilku dniach ta pani umarła z głodu, pragnienia i zimna.
Chciałabym, żeby świat wiedział o tym, że w regionie dotkliwie doświadczonym swego czasu Wielkim Głodem w 2022 roku Rosjanie zagłodzili starszą panią. I że potem pochowano ją w jednej z masowych mogił, w trumnie zrobionej z szafy. Gdy rosyjskie wojska weszły do tej miejscowości, Rosjanie mówili miejscowym „zrobimy wam 1936”, a na bramach swoich baz pisali „SMIERSZ”. Działania Rosji Putina są bezpośrednią kontynuacją zbrodni stalinowskich. To ten sam, minimalnie zmodernizowany potwór. Szkoda, że nasze MKiDN nie chce tego dostrzec.
Co się stało, że zdecydowano się wstrzymać wasze finansowanie? Kiedy do tego doszło?
Wiosną 2024 miała się odbyć prezentacja gotowego raportu o ataku na cywilną kolumnę ewakuacyjną, o której wspominałam już wcześniej. Ale zmieniła się dyrekcja Instytutu Pileckiego – Magdalenę Gawin zamienił jej dotychczasowy zastępca Wojciech Kozłowski, który przyjął nominację od ówczesnej wiceministry, Joanny Scheuring-Wielgus. Pierwszą rzeczą, którą ogłosił, była informacja o tym, że według MKiDN jakiekolwiek działania związane z wojną w Ukrainie oraz reżimem w Białorusi, a także funkcjonowanie Centrum Lemkina są niezgodne z ustawą o Instytucie Pileckiego, więc nie będzie żadnej prezentacji, wszelkie działania publiczne zostają zawieszone, nie będzie też oczekiwanych umów na dalsze prace terenowe. A na Foksal usunięto sprzed głównego wejścia flagi symbolizujące przyjaźń polsko-ukraińską. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego dzieje się podczas rządów Koalicji Obywatelskiej.
Ale sytuacja z ustawą nie jest jednoznaczna. Mówił o tym ostatnio profesor prawa, Hubert Izdebski: wasza praca jest jego zdaniem jak najbardziej zgodna z ustawą o instytucie.
Dlatego uznałam, że mamy do czynienia z jakimś antyukraińskim spiskiem lub nieporozumieniem. Dowiedziałam się też, że w MKiDN są urzędnicy nieprzychylni wobec naszego projektu, którzy promują stale wersję o rzekomej niezgodności z ustawą. Czym prędzej przyjechałam do Polski i umówiłam się na rozmowę z ministrą Wróblewską, której pokazałam ekspertyzę prawną napisaną przez prof. Izdebskiego. Wysłuchała mnie, obiecała pomóc… i tyle. Dalej było tylko gorzej.
W międzyczasie w IP zmieniła się dyrekcja. Jak z twojej perspektywy wygląda 8 miesięcy jej rządów?
Nowy dyrektor Krzysztof Ruchniewicz początkowo w ogóle nie przedłużył naszych umów, a potem zaczął zapewniać mnie i zespół, że problem zostanie rozwiązany, umowy zaraz będą, a środki się znajdą. W efekcie współpracujące z nami osoby, często szczególnie wrażliwe, jak Iryna Dowhań, która jest chora onkologicznie – znalazły się w krytycznej sytuacji. Na premierę ostatniego raportu Skradzione dzieciństwo nasz zespół w ogóle nie został zaproszony, a prezentowały go osoby, które w żaden sposób nie przyczyniły się do jego powstania. Narusza to nasze prawa autorskie i jest wyrazem braku szacunku dla naszej pracy. Nasze maile i próby kontaktu są ignorowane. Wszystko to było bolesne i nieprofesjonalne.
Jaka jest twoja główna motywacja? Praca jest trudna, półdarmowa, niewdzięczna i niebezpieczna. Jesteś znaną dziennikarką, mogłabyś pracować w zawodzie bez obciążenia…
Ja po prostu chcę robić wszystko, by powstrzymać rosyjski terror. Wyjaśnianie światu ludobójczych metod prowadzenia tej wojny wpływa bezpośrednio na zagraniczne wsparcie dla Ukrainy. Instytut Pileckiego więzi świadectwa 700 osób, które nam zaufały. Obecnie nie mamy nawet do nich dostępu, choć ryzykowaliśmy życie, by je zebrać, i mamy emocjonalny związek ze świadkami.
Ministra Wróblewska nigdy nie powiedziała nam, byśmy zabrali swoje materiały, poszukali grantu, że mamy błogosławieństwo na kontynuację pracy. MKiDN jeszcze za dyrektora Kozłowskiego wstrzymało jakiekolwiek działania zewnętrzne Centrum Lemkina, opóźniło o rok publikację gotowego raportu. Wystarczy spojrzeć na rozdźwięk medialny naszego raportu o przemocy seksualnej, który był we wszystkich polskich mediach, a nawet w meksykańskim „Forbesie”. Ostatni raport o przemocy wobec dzieci, ten, który prezentowano bez nas, to kompletna porażka medialna, z czego wnoszę, że i MKiDN, i obecnej dyrekcji Instytutu Pileckiego po prostu nie zależy na tym, żeby rosyjskie zbrodnie były nagłośnione.
Nie pozwolę, by nasza praca była marnowana. Wykorzystanie tego materiału to coś, co jesteśmy winni tym ludziom. Niektórych świadków nie ma już wśród żywych, a wiele miejsc, w których pracowaliśmy, jest już pod rosyjską okupacją. Tylko my wiemy, co ze świadectw można publikować, a czego nie, tylko my jesteśmy w stanie wykorzystać ten materiał tak, by nikogo nie skrzywdzić. To kwestia dobra ofiar i etycznego sposobu wykorzystania tych zasobów.
Jakie kwoty są potrzebne do funkcjonowania waszego zespołu? Z perspektywy państwa wydają się raczej niezbyt imponujące.
Przez długi czas nasz zespół funkcjonował przy budżecie rzędu 30 tys. zł miesięcznie, jednak często brakowało nam środków np. na noclegi czy remonty aut po ostrzałach. Przy budżecie 1–1,5 miliona złotych rocznie moglibyśmy funkcjonować na najwyższym poziomie. Obecnie jednak nawet pół miliona rocznie pozwoliłoby nam zachować funkcjonowanie w wersji minimum.
Jak widzisz przyszłość Centrum? Czego oczekujecie i co jest wam potrzebne?
Jestem przekonana, że MKiDN niebawem wycofa się ze wersji o niezgodności z ustawą, bo ona się nie trzyma kupy. Wygląda na to, że praca Centrum Lemkina została zablokowana na półtora roku, a ludzie pozbawieni pracy przez kaprys urzędniczy, a następnie zemstę urzędników – za to, że próbowaliśmy interweniować.
Zależy nam na tym, by Centrum Lemkina natychmiast wróciło do prac terenowych i do przygotowywania raportów w pełnym zakresie, wraz z dotychczas zebranymi świadectwami oraz pracownikami. To cztery osoby w Ukrainie i dwie współpracowniczki w Warszawie – nie wierzę, że państwo polskie nie jest w stanie znaleźć możliwości zatrudnienia sześciu osób. Jestem przekonana, że da się znaleźć na to prawną i organizacyjną formułę, najlepiej w ramach innego resortu, np. MSZ. A każdy dzień bez dokumentacji zbrodni rosyjskich to czas stracony, również w kwestii świadków. Bo Rosja po prostu ich morduje.
**
Monika Andruszewska – dziennikarka i korespondentka wojenna, od wydarzeń na kijowskim Majdanie w 2014 roku nieprzerwanie relacjonuje sytuację w Ukrainie, szczególnie z terytoriów dotkniętych rosyjską agresją. Inicjatorka licznych zbiórek pomocy humanitarnej oraz wsparcia dla obywateli Ukrainy nielegalnie uwięzionych przez Rosję i ich bliskich. Laureatka Nagrody im. Kazimierza Dziewanowskiego (Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich).