Jacek Wilk „masakruje” w sejmie, Dobromir Sośnierz „orze” w Brukseli, Konrad Berkowicz „gasi” konkurentów w Krakowie, Michalkiewicz walczy z masonami, a Wipler jest już poza polityką. Dziś przegląd bytów z zaplecza Słońca Libertarianizmu.
Renegaci i akolici
Na początku była partia, a partia była Korwina i Korwinem była partia. Ona była na początku u Korwina. Wszystko przez Niego się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. A jednak, niedawno prawie utonął. Co prawda go odratowano i zdążył rytualnie ponarzekać na socjalistyczne państwo, które nawet nie da się człowiekowi utopić, ale powoli zbliża się do osiemdziesiątki. Czas się zastanowić, co stanie się ze stadniną, kiedy w końcu Krula zabraknie.
Z Korwinem wiąże się moja ulubiona wersja słynnej pasty „mój stary to fanatyk”. Podobnych w życiu poznałem multum. Wielu odeszło od wyznania wiary, jakie zostawił nam Ozjasz, ale niejeden wciąż czuwa w okopach Krzywej Laffera. Kto zatem wytrwał i kto ciągnie korwinowe dzieło dalej ku somalijskim równinom, do ciemnego kresu, po złote runo nicości, ich ostatnią nagrodę? Poniżej krótki przegląd politycznej dynastii józefowsko-otwockiej pod wezwaniem Ludwiga von Misesa.
Trudno zliczyć, ile odsłon zaliczył projekt „partii korwinistycznej”. Unia Polityki Realnej, Platforma Janusza Korwin-Mikkego, Wolność i Praworządność, Kongres Nowej Prawicy, KORWiN, Wolność – za każdym razem, kiedy wódz nie mógł sprawować władzy absolutnej, trzaskał drzwiami zabierając najwierniejszych z wiernych i zakładał nowe ugrupowanie. Dawne partie jednak nie znikały. Scalały się i rozpadały, dokonywały fuzji, były wrogo przejmowane, wzrastały i spadły ich notowania. Do dziś istnieją jeszcze UPR i KNP. Ich liderzy dalej próbują walczyć w rożnych sojuszach o korwinowski elektorat, ale już bez Korwina. Personalne ambicje, dawne animozje, skandale finansowe i publiczne szarpaniny byłych wspólników nie ułatwiają stwierdzenia, kto z kim aktualnie trzyma i w którym znajduje się obozie. Spróbujmy się jednak w tym zorientować.
Pretorianie
Za kogoś w rodzaju młodszego brata JKM można uznać Stanisława Michalkiewicza, który był mu wiernym giermkiem praktycznie od zawsze. Znają się i współpracują od lat 80.. „Janusza Korwin-Mikkego poznałem, jak grał w kalesonach w siatkówkę” opowiada Michalkiewicz. Było to w stanie wojennym, kiedy obu internowano w Białołęce. Panowie zapałali do siebie wielką sympatią i współpracują do dziś w gromieniu lewactwa, homosiów i złodziejskiej Unii Europejskiej. Razem też zakładali podstawowe pismo korwinizmu – „Najwyższy Czas!” i „Ruch Polski Realnej”, który dał początek pierwszej partii Krula – macierzystemu ugrupowania wielu polskich skrajnych prawicowców – Unii Polityki Realnej.
Z jej to list bez powodzenia kandydował Michalkiewicz w 1997 roku do Sejmu (2,03 proc. głosów), w 2001 r. (12. miejsce na 12. kandydatów) do Senatu i w 2004 roku, do Parlamentu Europejskiego. Kiedy Krul zrobił sobie w latach 1997-1999 przerwę w liderowaniu został nawet, Miedwiediew stajl, prezesem Unii. Kiedy jednak nie wypalił sojusz z Ligą Polskich Rodzin i Prawicą RP w 2007 roku (startowali jako Liga Prawicy Rzeczypospolitej) i nie dały efektu kolejne samodzielne starty, zaś wstrząsaną konfliktami UPR opuścił w 2009 roku sam wódz, także i jego przyboczny wystąpił z jej szeregów.
Stanisław Michalkiewicz o filmie Kler i ofiarach pedofilii
Do kolejnych ugrupowań Korwina już nie wstąpił. Z wiekiem, być może widząc horyzont królestwa niebieskiego, zbliżył się do kręgów kościelnych. Od początku lat zerowych jest felietonistą Radia Maryja, a od 2003 roku Telewizji Trwam. Pisuje też do postpaxowskiego portalu „Polonia Christiana” i „Naszego Dziennika”. Z tych właśnie kontaktów paliwo swe czerpały próby sklejenia JKM-owej Ligi Prawicy Rzeczypospolitej z Arturem Zawiszą, Krzysztofem Bosakiem, Romanem Giertychem, Marianem Piłką czy Markiem Jurkiem.
Można powiedzieć, że Michalkiewicz jest postacią paradygmatyczną dla całej skrajnej prawicy. Jako sprawny geszefciarz spina w swojej publicystyce i wystąpieniach praktycznie wszystkie tematy, jakimi nurt ten się interesuje. Dzielnie łączy zatem sfery w których krulem jest Korwin – fetyszyzację wolnego rynku, ultrakonserwatyzm w sprawach obyczajowych i obelgi poręczne jak cepy – z motywami typowymi dla endeckich matuzalemów – ukrainofobią, „judeosceptycyzmem”, antyniemieckością i atakami na lewicę i ruch LGBT+.
Ukraina to dla niego państwo specjalnej troski, wejście do Unii Europejskiej nazywa Anschlussem, a samą Brukselę eurokołchozem, dzięki któremu Niemcy mogą kolonizować Polskę. Jednocześnie nad Odrą i Wisłą z niemieckim imperializmem realizującym idee Mittleuropy walczy obóz amerykańsko-żydowski. Platformersi w tym układzie to namiestnicy germańskiego kolonizatora, a więc tzw. „Stronnictwo Pruskie”, zaś PiS reprezentuje opcję amerykańsko-judejską. Lewica z kolei to pól na pół – cyniczni oszuści i durnie.
Stanisław Michalkiewicz o żydowskiej okupacji i kutasach niektórych biskupów
Donald Trump jest, co prawda, OK, ale ciągle go zwalcza „amerykańska żydokomuna” i „tamtejsi bezpieczniacy, czyli FBI”, a także „masoneria”. Nie ma więc lekko i w związku z tym nie może od razu otworzyć serca dla Polaków i znieść dla nich wiz. W Kościele katolickim karty rozdaje sodomicka mafia, zaś aborcja jest w interesie Żydów, którzy również w Polsce dzielą i rządzą. Jak bowiem twierdzi Michalkiewicz „żydowska okupacja Polski doszła do skutku”. Adam Michnik, co za niespodzianka, pełni w tym wszystkim, z nadania CIA, rolę Stalina.
Żydowska obsesja naszego bohatera jest niezwykle rozbuchana. Fantazjom na ten temat poświęcił książki takie jak Studia nad żydofilią, Herrenvolk po żydowsku oraz Niemcy, Żydzi i folksdojcze, w których Żydzi knują, spiskują, kontrolują i wymuszają, zza pleców sterując imperiami amerykańskim i radzieckim tak, by w końcu opanować łacińską, cywilizowaną Europę. Michalkiewicz należy jednak do unikalnej grupy antysemickich filosemitów. Szuka bowiem żydowskich spisków, tajnych kręgów i agentów Syjonu, ale zarazem chwali te fantastyczne byty jako wzór działania dla Polski i Polaków.
Radio Żelaza – Syjonistyczny Rap
Przywiązanie do kruchty, judeosceptyczna pasja, ultraliberalne zacięcie w gospodarce oraz doświadczenia z ojcem Tadeuszem i endekoesbecją starszego pokolenia czynią z niego naturalny łącznik środowisk korwinistów i nacjonalistów. Może jednak tylko pomarzyć o ich zjednoczeniu w jedną, antyzachodnią, prorosyjską, antyukraińską i antysemicką formację – z racji zawansowanego wieku i złego stanu zdrowia, nie on raczej odziedziczy tron po Krulu Ozjaszu I. Również i z tego powodu, że jego antyżydowska obsesja jest, w pryncypialnie antyislamskim i podziwiającym Izrael kucowisku, trochę nie z tej dekady.
czytaj także
Drugim po Michalkiewiczu, wiernym pretorianinem JKM jest Tomasz Sommer. Cała jego kariera zawodowa to jeden wielki hołd dla proroka. Tuż po studiach, w 1995 r. związał się z ozjaszową Oficyną Konserwatystów i Liberałów. Wtedy też zaczął pisać dla korwinistycznych tygodników „Najwyższy CZAS!” i „Najwyższy CZAS!-Bis” Rok później został zastępcą redaktora naczelnego, w 1999 r. naczelnym, a w 2007 roku wraz ze wspólnikami przejął go na własność. W latach 2001, 2002 i 2004 organizował międzynarodowe konferencje eurosceptyczne, a od 2005 roku jest wiceprezesem Instytutu Globalizacji – wolnorynkowego think-tanku, z siedzibą w Gliwicach. Rok później obronił doktorat o wielce prawilnym tytule – Sposoby usprawiedliwiania podatków w świetle ideologii praw człowieka. Jak to korwinista, niewiele tych sposobów znalazł.
Praca dziennikarska to jednak było dla Sommera za mało. Zaczynał w 2009 roku od startu do europarlamentu z list antyunijnego i niejasno powiązanego z Rosją Libertasu. Uzyskał wtedy 1408 głosów, czyli 0,29 procenta w skali województwa pomorskiego, skąd kandydował. Kiedy zaś Krul wyszedł z UPR-u, pomagał mu rozkręcić nowe ugrupowanie – Wolność i Praworządność. Musiał się sprawdzić, bo Ozjasz powierzył mu wyborach samorządowych w 2010 roku funkcję pełnomocnika wyborczego Ruchu Wyborców Janusza Korwin-Mikke i przyznał jedynkę na liście komitetu do rady Warszawy. Na Sommera padło wówczas 896 głosów, co dało mu 1,35 proc/ z tych ważnych. Na całą listę – 2,75 procenta. Efektem było zero miejsc w radze stolicy.
Porażka nie pozbawiła go zaufania wodza. W wyborach parlamentarnych rok później również otrzymał jedynkę, tym razem w Siedlcach, z list nowej partii Wielkiego Cybernetyka – Kongresu Nowej Prawicy. Tym razem udało mu się zdobyć już 2652 głosów, co przełożyło się na 0,77 procenta z oddanych w okręgu. Jako że Korwin lojalność najwyżej sobie ceni ponad jakiekolwiek inne przymioty czy walory, mimo kiepskich wyników Sommer w 2014 roku został rzecznikiem prasowym KNP i zasiadł w jej zarządzie. Partię ową grzecznie opuścił wraz z wodzem w 2015 roku, by od razu dołączyć do nowej formacji JKM – o jakże skromnej nazwie KORWiN.
KelThuz – Korwin Song
Sommer to typ „syneczka”, grzecznie promującego szefów, by samemu grzać się w ich blasku. W swoim wydawnictwie 3S Media wydał już wywiady-rzeki z Korwinem (Korwin – wolnościowiec z misją, 2009), Bogusławem Wolniewiczem (Wolniewicz – zdanie własne, 2010), księdzem Stanisławem Małkowskim (X. Małkowski – krzyż, 2011) i aż trzy ze Stanisławem Michalkiewiczem (Nie bójcie się prawdy, 2009; Wariant rozbiorowy, 2011; Antypolonizm, 2014). Mimo że powtarza standardowe linie narracyjne korwinizmu – że „Żydom nie damy!”, że państwo okrada, że eurokołchoz to granda – i masakruje kogo trzeba, to jednak niewiele w nim charyzmy prawdziwego wodza. Do tego wszystkiego, 3 grudnia 2013 r. objął funkcję Research Fellow w Institute of World Politics w Waszyngtonie (czyli w podyplomówce prowadzonej przez Marka Chodakiewicza). Niewykluczone więc, że niezależnie nawet od jego „talentów”, prowadzić polskich korwinistów do boju zwyczajnie mu się nie zechce.
Korwinonacjonalizm
Czy Paweł Kukiz ma jakieś poglądy ekonomiczne, trudno stwierdzić, ale biorąc pod uwagę fakt, że program gospodarczy miało mu pisać Centrum im. Adama Smitha, można sądzić, że byłby on zbieżny z korwinistyczną odmianą liberalizmu. Stąd może też wynikać (przynajmniej z początku) dość łatwa w otoczeniu Kukiza aklimatyzacja UPR-owców i eks-Kolibrów. To właśnie bowiem za sprawą Kukiza pierwszy płód Krula – UPR – ciągle istnieje i zaludnia nawet aktualnie sejmowe ławy. Posłami należącymi do tego ugrupowania są Elżbieta Zielińska, Bartosz Jóźwiak, i wiceprzewodniczący komisji śledczej ds. Amber Gold Tomasz Rzymkowski. Dawniej do UPR należał też bydgoski poseł-proepidemik, goszczący ostatnio u Baszszara al-Asada, Paweł Skutecki, a także obecnie już członek Wolności – Jakub Kulesza.
Rzymkowski i Jóźwiak są sztandarowymi przykładami czegoś, co można nazwać korwinonacjonalizmem. Obaj też są monarchistami: Rzymkowski wspiera Organizację Monarchistów Polskich Adriana Nikla i Jacka Bartyzela, zaś Jóźwiak należy do Kluby Zachowawczo-Monarchistycznego Adama Wielomskiego. Obie organizacje są skrajnie prawicowymi, męskimi klubami ultrakonserwatywnych tradycjonalistów i są wrogo nastawione do demokracji.
Polska jako Królestwo Niebieskie, czyli rzecz o monarchistach
czytaj także
Żeby wyjaśnić jak to się stało, że UPR już bez Krula znalazł się w sejmie, musimy się cofnąć aż o dekadę, do 2008 roku. Problemy zaczęły się od wyborów parlamentarnych, które miały miejsce rok wcześniej. Obawiając się, że sama nie zbierze podpisów pod listą, UPR weszła w sojusz z LPR i Prawicą RP Marka Jurka. Efekt był jednak mizerny: wspólny komitet zebrał 209 171 głosów w skali kraju (1,3 proc.), czyli mniej niż samo UPR (1,57 proc.), dwa lata wcześniej i oczywiście nie wprowadził żadnych posłów do sejmu.
Ta porażka przelała czarę gorycz w partii. 7 czerwca 2008 na nowego prezesa został wybrany w UPR Bolesław Witczak, a do europarlamentu rok później. korwiniści postanowili już wystartować sami. Czekała ich jednak kolejna sromotna klęska: 7 czerwca 2009 roku partia uzyskała 81 146 głosów (1,1 proc.) – najgorszy wynik w swojej historii. W październiku JKM rzucił legitymacją, a jego wierny pretorianin Michalkiewicz zrezygnował z nadanego mu honorowego członkostwa. W tym okresie partię opuścił również, działający w niej przez szesnaście lat Marian Kowalski.
Dinozaury, karabiny i chińska inwazja, czyli prawica level: Marian Kowalski
czytaj także
9 stycznia 2010 roku prezeską UPR została pierwsza kobieta – Magdalena Kocik, co rozpętało w partii istne pandemonium, a część działaczy wprost zakwestionowała legalność tej elekcji. Rozpoczęła się seria rozłamów, procesów i spisków mająca na celu utrzymanie praw do rozpoznawalnej nazwy. 17 lutego rokoszanie na prezesa wybrali Stanisława Żółtka, a z kolei sąd rejestrowy uznał wybór Magdaleny Kocik na prezesa partii za nieważny, pozostawiając w rejestrze jako prezesa Bolesława Witczaka. W partii zapanował chaos i nie poparła ona żadnego, ani nie wystawiła własnego kandydata w wyborach prezydenckich w roku 2010. Listy do sejmików wojewódzkich zarejestrowała w połowie województw, uzyskując ledwie 0,44 proc. głosów w skali kraju. W 2010 roku na scenie politycznej były jednocześnie aż trzy osoby uważające się za prezesa UPR – Witczak, Kocik i Żółtek.
Ostatecznie Witczak i Kocik dogadali się ze sobą dopiero niedługo przed śmiercią tej ostatniej. Krakowskim targiem, 19 lutego 2011 roku na nowego prezesa wybrano Bartosza Jóźwiaka, który pełni tę funkcję do dziś. Po serii rozłamów, które wstrząsały UPR-em i odciągały działaczy od ugrupowania do nowych podmiotów tworzonych przez Krula, macierzysta organizacja mogła pochwalić się głównie dość znanym szyldem, niczym więcej. W partii pozostała garstka działaczy, dlatego 11 listopada 2012 roku wraz z Młodzieżą Wszechpolską i Obozem Narodowo-Radykalnym postanowiono stworzyć parasolową organizację – Ruch Narodowy.
W wyborach do Parlamentu Europejskiego i wyborach samorządowych w 2014 roku działacze UPR znaleźli się na listach RN. Witczak kandydował do sejmiku województwa wielkopolskiego, a Józwiak został jednym z wiceprezesów RN i kandydował do Europarlamentu i sejmiku wielkopolskiego. Efekt? 1,4 procenta głosów w tych pierwszych i zero mandatów w Brukseli. To w praktyce zakończyło współpracę i wtedy właśnie UPR-owcy przeskoczyli do tworzącego swoje struktury w całej Polsce Pawła Kukiza. To z jego list rok później z okręgu konińskiego, uzyskując 8747 głosów, posłem został Jóźwiak
Nowo wybrany poseł zaczynał karierę w antydemokratycznym Klubie Zachowawczo-Monarchistycznym. W 2006 roku wstąpił do Unii Polityki Realnej, gdzie był m.in. sekretarzem i prezesem okręgu wielkopolskiego, prezesem okręgu mazowieckiego, ogólnopolskim koordynatorem Sekcji Młodzieżowej UPR oraz skarbnikiem tego ugrupowania. Bez powodzenia kandydował w 2006 do sejmiku wielkopolskiego, w 2007 do Senatu, w 2009 do Parlamentu Europejskiego, a w 2010 z ramienia lokalnego komitetu do rady Wrześni.
Dziś w sejmie jako poseł walczy o szerokie prawo do posiadania broni, o przywileje myśliwych i chce liberalizacji ustawy hazardowej, co jeszcze bardziej ułatwiłoby pranie brudnych pieniędzy. Oprócz tego, korwinistyczny standard: żąda likwidacji mediów publicznych, urzędów pracy, państwowej pomocy społecznej, służby zdrowia, ZUS, prywatyzacji edukacji i deregulacji zawodów prawniczych, wzbogacając to o czysty polski katonacjonalizm – całkowity zakaz aborcji, zakaz „propagandy homoseksualnej”, zakaz in vitro i oczywiście głosząc, że „kara śmierci musi obowiązywać, za zdradę państwa, zabójstwo, pedofilię, brutalne gwałty, handel ludźmi”. Krótko mówiąc, demokrata i liberał pełną gębą.
Jako, że polskie szkoły są zagrożone inwazją ideologii gender, poseł aktywnie się jej przeciwstawia. Walczy, jak twierdzi „Fakt”, tak dzielnie, że jest w heteroseksualnym związku, nie z jedną, a z dwoma kobietami. Do tego bojuje za publiczne pieniądze, bo na czas bytności w Warszawie Jóźwiak wynajmował lokum, w którym na co dzień zamieszkuje jego domniemana kochanka Sylwia D., zatrudniona do tego w jego biurze poselskim. „Konserwatyzm aż unosi się w powietrzu”, jak komentują inni korwiniści. Kukiz rozważał wyrzucenie go z klubu, ale ostatecznie do tego nie doszło, a Jóźwiak wystosował płaczliwy w tonie list, że sprawa z kochanką to „próba zdyskredytowania” go i atak na rodzinę”, gdyż sprawy którymi zajmuje się w sejmie „godzą w interesy możnych”, a tytuł dokonuje na nim egzekucji. Ostatecznie jednak egzekucji dokonali na nim wyborcy w rodzinnej Wrześni, gdzie z poparciem 5,12 proc. poparciem (960 głosów) znalazł się na ostatnim miejscu w wyścigu o prezydenturę tego miasta.
Choć etykę prezentuje z ducha korwinowską, to jednak sam JKM, to dla niego człowiek, „który uosabia wszystkie te cechy, którymi się brzydzi”. Biorąc to pod uwagę, prędzej odnajdzie się u nacjonalistów niż w macierzystym nurcie. Materiał na lidera – żaden.
Ideologicznie podobnie prezentuje się jego partyjny kolega, wiceprezes UPR Tomasz Rzymkowski. Studiował prawo na KUL, gdzie zaangażował się w Klub Myśli Społeczno-Politycznej „Vade Mecum”, był nawet jego prezesem w latach 2008-10. To środowisko radykalnie prawicowych studentów i kuźnia nacjonalistycznych kadr. W przeszłości klubowi szefowali Artur Zawisza oraz Artur Soboń, wiceminister inwestycji i rozwoju, a kuratorem „Vade Mecum” był dr hab. Przemysław Czarnek, obecnie lubelski wojewoda z PiS. Klub organizuje np. dyskusje o islamskim zalewie Europy, Narodowych Siłach Zbrojnych i Dmowskim, a razem z ONR „pikietę antyfeministyczną” czy „marsz pamięci żołnierzy wyklętych”. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że mimo iż sam działał w KoLibrze, to uważa, że „Młodzież Wszechpolska jest potrzebna Polsce”, a „wielu wszechpolaków, to wspaniali patrioci i nacjonaliści”.
W 2014 roku był nawet kandydatem Ruchu Narodowego do kutnowskiej rady miasta. Dostał 91 głosów i nie uzyskał mandatu, ale nie przeszkodziło mu to na kongresie Ruchu Narodowego w 2015 roku zostać wybranym do rady politycznej partii. Ma też doskonałe kontakty z endekoesbecją z dawnego Stowarzyszenia PAX, Był nawet naczelnym pisma następcy organizacji Bolesława Piaseckiego, Fundacji „Civitas Christiana”. Regularnie chodzi w Marszu Niepodległości.
Jego zdaniem w Polsce monopol na posiadanie broni palnej mają postkomuniści i dlatego żąda liberalizacji do niej dostępu. Ukrainę nazywa „państwem owładniętym nazizmem”. Broni honoru Brygady Świętokrzyskiej, ONR i Janusza Walusia. W Polsce, według niego, szerzy się banderyzm, a „lobby żydowskie coraz mocniej wywiera presję na państwa Europy”. Krytykował też parytety na listach wyborczych – bo mogą doprowadzić do „recydywy totalitaryzmu w nowym wcieleniu”.
Naszych endekokorwinistów z UPR-u – Jóźwiaka i Rzymkowskiego – odnajdujemy w Stowarzyszeniu Endecja. Paweł Kukiz Rafał Ziemkiewicz, Marek Jakubiak, Bartosz Jóźwiak, Sylwester Chruszcz, Tomasz Rzymkowski, Adam Andruszkiewicz, Krzysztof Sitarski i Paweł Grabowski chcieli zmieniać polską politykę, system i pozycję Polski w Europie i świecie oraz zbudować „fabrykę elit dla nowej, endeckiej Polski”. Wytrwali w tym dziele niecałe dwa lata. Mieli być krokiem w kierunku jednoczenia się nacjonalistów z korwinistami. Ostatecznie wyszło, na szczęście, jak zawsze – pokłócili się i każdy poszedł w swoją stronę. Jeśli równie sprawnie będą tworzone kolejne projekty na przecięciu tych nurtów, mamy jeszcze sporo czasu, żeby zatrzymać ten niebezpieczny dla demokracji trend.
Niestety, tendencja do jednoczenia się tych środowisk, ciągle stanowi groźny potencjał. Sądząc po jego ostatnich wypowiedziach, można się spodziewać, że najbogatszy poseł i browarnik – nacjonalista Marek Jakubiak, będzie poszukiwał kontaktów, jak nie z samym Krulem, to z jego elektoratem. Od kiedy bowiem Jakubiak wyszedł z klubu poselskiego Kukiz15′ pojawiają się sygnały, że jesteśmy w przededniu sojuszu obu panów. Jak na razie Jakubiak powołał do życia Federację dla Rzeczypospolitej, która ma być zalążkiem wspólnej listy kukizowców i nacjonalistów. Chwilowo jednak chętnych do federowania brak.
Paradoksalnie, na wodza takiego środowiska Jakubiak zapowiada się nieźle, jest takim Donaldem Trumpem na miarę naszych możliwości. Jeśli nie zniechęci go potrzeba ciągłego dokładania do tego politycznego biznesu, zdaje się być optymalnym przywódcą nacjoliberariańskiej formacji. O ile, rzecz jasna, współpraca z Korwinem nie potrwa za długo, bo zdaje się on mieć magiczną moc zarzynania karier politycznych swoich kooperantów. O tym, jak produktywne są to układy może opowiedzieć mu jego dawny kolega z klubu sejmowego, były raper Piotr Liroy Marzec, który ze swoim stowarzyszeniem Skuteczni, próbował takiego aliansu, nazywanego dla beki w sieci „ostatnim sojuszem ludzi, elfów i krasnoludów”.
Trwał ów projekt szalone dwa miesiące, a jego głównym osiągnięciem był klip wyborczy, w którym Liroy-Marzec wysiada z czerwonego tramwaju na przystanku Wolność. Dziś co prawda tworzy z posłami Wilkiem i Kuleszą koło poselskie Wolności, ale trudno stwierdzić czy wiąże z Krulem swoją polityczną przyszłość.
Niektórzy zapewne wskażą na Pawła Kukiza jako tego, który próbować będzie scalić ponownie kuców z nacjonalistami, ale po zamieszczonych na fb nagraniach i ostatnich twittach i, nikt z tych środowisk nie weźmie go na poważnie. W pierwszych opowiada, że jak widzi szarą eminencję nacjonalistów byłego posła Artura Zawiszę to „dostaje białej gorączki” i określa nacjonałów soczystym mianem „psychopaci”. W drugich buduje obraz orgii, której biorą udział Korwin, Kornel Morawiecki i Jacek Wilk w pończochach. Dwóch pierwszych znacie już aż za dobrze. Kim jednak jest ten trzeci?
Nowa prawica – stare podziały
Wilk wilkiem, ale po kolei. Pamiętacie Stanisława Żółtka? To ten, który nie chciał uznać kobiety za nową prezeskę UPR. Pochodzi z Krakowa. Pierwszy raz mandat do Rady tego miasta uzyskał w 1994 roku. Dwa lata pełnił nawet funkcję wiceprezydenta miasta w koalicji UPR z Unią Wolności, która rządziła za kadencji Józefa Lassoty. W 1998 roku wybrano Żółtka po raz kolejny z listy UPR-UW-inicjatywy osiedlowe. Kolejna dekada była już dla niego zdecydowanie chudsza. Bez powodzenia kandydował z ramienia UPR w 2001, 2005 i 2007 roku do Sejmu oraz 2 lata później do Parlamentu Europejskiego. W partii doszedł jednak do pozycji I wiceprzewodniczącego. Jest z wykształcenia matematykiem, a w partii pełnił rolę prawnika, księgowego i sekretarza w jednym. Wykonywał całą żmudną papierkową robotę, której JKM nie cierpi i na której kompletnie się nie zna.
Jego dzień nadszedł 14 maja 2008, kiedy prezes UPR Wojciech Popiela zrezygnował ze stanowiska. Pełniącym obowiązki prezesa został automatycznie Stanisław Żółtek, jako dotychczasowy I wiceprezes partii. Ponad rok walczył o dawny szyld, ale w marcu 2011 roku, o czym już wyżej pisaliśmy, Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił wniosek o wpisanie go do ewidencji jako prezesa partii. Grupa popierająca Żółtka rozpoczęła więc współpracę z nową formacją Krula – Wolność i Praworządność.
Pierwotnie została ona zarejestrowana w czerwcu 2005 roku jako Platforma Janusza Korwin-Mikkego i miała być tylko tymczasowym tworem na użytek wyborów. Krul delegował do niej swoich kilkunastu najbardziej zaufanych współpracowników. To był jeden z tych momentów w dziejach korwinizmu, kiedy zwyciężała koncepcja „JKM jest naszą najlepszą reklamą, to jego ludzie kojarzą”. Po wyborach platforma miała być rozwiązana, co jednak nie nastąpiło. Kiedy zaś Korwin-Mikke utracił kontrolę nad UPR, przeskoczył do PJKM i objął jej przewodnictwo, zmieniając nazwę na Wolność i Praworządność.
W październiku 2010 roku z WiP-em połączyła się UPR Żółtka. Powstała Unia Polityki Realnej – Wolność i Praworządność, o uroczym i jakże skromnym skrócie UPR-WiP. Jako że był to okres intensywnego kultu jednostki Wielkiego Cybernetyka i nie zarejestrowano jeszcze nowej wspólnej partii, w jesiennych wyborach samorządowych w tamtym roku wystartowali jako „Ruch Wyborców Janusza Korwin-Mikke”, Uzyskali średnio 1,22 proc. głosów. Po rejestracji Krul został prezesem a Żółtek posłusznie wrócił do funkcji I wiceprezesa. 12 maja 2011 roku partia przyjęła z kolei nazwę Kongres Nowej Prawicy.
Dopóty sukcesów nie było, panował spokój. Kłopoty zaczęły się, kiedy, niespodziewanie, w maju 2014 r. słynny protokół 1% nie zadziałał i korwinistom udało się wprowadzić aż czterech deputowanych do Europarlamentu. Do ugrupowania dołączył Przemysław Wipler i już w październiku, awansował na I wiceprezesa, detronizując Żółtka z dotychczasowej funkcji. Długo nie trzeba było czekać na rozłam. Z jednej strony stanęła frakcja Korwina-Wiplera-Berkowicza, z drugiej Żółtka-Dziambora-Wilka. Sprawy nie ułatwił sąd partyjny, najpierw kwestionujący legalność zjazdu i wybór nowych władz, żeby po kilkunastu dniach jednak wpisać do ewidencji Wiplera, Berkowicza i Kowina jako stojących na czele zarządu.
Ostatecznie, 5 stycznia 2015 roku frakcja Żółtka odsunęła Korwina od władzy w KNP, pod koniec tego samego miesiąca mianując prezesem Michała Marusika. Wipler, Korwin i Berkowicz opuścili partię i założyli nowe ugrupowanie, rezygnując już z wszelkich ceregieli i nazywając je po prostu KORWiN. Dlatego też, mimo że weszli z jednej listy do Europarlamentu, korwiniści zasiadają dziś w dwóch różnych grupach. Prezes i wiceprezes KNP – Żółtek i Marusik – należą wraz z włoską Ligą Północną Mateo Salviniego i francuskim Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen do putinistycznej Europy Narodów i Wolności. Wierny zaś Korwinowi Robert Iwaszkiewicz zasiada, wraz z angielskim UKIP, Alternatywą dla Niemiec i włoskim Ruchem Pięciu Gwiazd, w ławach „wściekłych drobnomieszczan” z grupy Europa Wolności i Demokracji Bezpośredniej.
KORWiN wystawiło w wyborach prezydenckich, co za niespodzianka, Korwin-Mikkego. KNP chcąc utrzymać się na fali i nie dać się rozjechać nowej partii Krula, też postanowił kogoś wystawić. Padło na bliżej nieznanego ogółowi Jacka Wilka.
Ów prawnik i ekonomista zasiadał, co prawda, w radzie głównej KNP, był jej sekretarzem generalnym i naczelnym jurystą, a także wiceprezesem, lud jednak usłyszał u nim w kontekście wyborów prezydenckich po raz pierwszy. W 2011 roku bezskutecznie kandydował do Sejmu (422 głosy i 0,1 proc.) w okręgu kieleckim. Zdecydowanie lepiej poszło mu w wyborach do europarlamentu (17 443 głosów) i najpewniej to zdecydowało o wystawieniu jego kandydatury przez KNP na prezydenta. Poszło jak poszło – 68 186 głosów, 0,46 procenta poparcia i 10 miejsce na 11 kandydatów.
20,80 procenta głosów zebrał za to w wyborach Paweł Kukiz i to on zaczął rozdawać karty na skrajnej prawicy. Na jego listach do parlamentu w październiku 2015 roku znalazły się i UPR Jóźwiaka i KNP Żółtka. I tak oto, mimowolnie Kukiz doprowadził do zjednoczenia pod jednym sztandarem dwóch skłóconych frakcji korwinistycznych. Ostatecznie, z całego KNP mandat posła uzyskał tylko Wilk, otrzymując 2420 głosów.
Plany były ambitne: przeciąganie ludzi z Nowoczesnej i Platformy, debaty ponad podziałami z Gwiazdowskim i Balcerowiczem. Skończyło się jak zawsze na skrajnej prawicy – wycieczką na okupowany Krym i wywiadami dla putinowskiego Sputnika, o walce z banderowcami na Ukrainie i pracy nad polepszeniem relacji z Rosją. Praca w jednym klubie poselskim Kukiza zbliżyła jednak do siebie nacjonalistów i KNP-owców, do tego stopnia, że ich prezes Żółtek, wystąpił nawet na kongresie Ruchu Narodowego, krytykując wytworzoną przez Unię „mentalność żebraczo-cwaniacką z elementami poddaństwa”.
Poddaństwo poddaństwem, ale pecunia non olet, a nowe wybory zbliżają się nieubłaganie. Jako, że Kukiz’15 nie jest partią i nie otrzymało dotacji, a partia Korwin-Mikkego i owszem, poseł Wilk postanowił porzucić macierzyste barwy i pogodzić się z dawnym szefem. W listopadzie 2017 roku wyszedł z KNP i dołączył do Krula. W tym czasie pojawiły się wobec niego zarzuty natury finansowej. Stanisław Żółtek zarzucał mu, że przywłaszczył sobie partyjne pieniądze oraz pisemnie odmówił ich zwrotu. „Za podane poniżej fakty biorę odpowiedzialność lub piszę, od kogo daną informację otrzymałem” – zapewniał Żółtek. Kukiz w tej sytuacji zawiesił Wilka w prawach członka klubu, na co ów go opuścił pod koniec lutego 2018 roku.
Dziś dalej może miłować Rosję i Putina, bo i Korwin lubi sobie wyskoczyć do Czeczenii. Zyskał też i nowych sojuszników wywodzących się z bardziej „zachodniej” i „tradycyjnej” skrajnej prawicy. Takich jak poseł do Bundestagu Steffen Kotré oraz szef AfD w Brandenburgii i frakcji partii w tamtejszym landtagu Andreas Kalbitz, których obydwu zaprosił w październiku 2018 roku do naszego sejmu. Pierwszy to typowy, antymigrancki, antymuzułmański i nie wierzący w zmiany klimatyczne skrajny prawicowiec. Drugi należy do głównych przedstawicieli skrajnie prawicowego skrzydła AfD. Od 2010 roku był członkiem zarządu, a potem przewodniczącym stowarzyszenia założonego przez Waldemara Schütza, Hauptsturmführera SS, członka NSDAP, a po wojnie neonazistowskiej NPD. Brał udział w spotkaniach neonazistowskich organizacji, także tych później zdelegalizowanych, publikował w ich czasopismach i zatrudniał ich członków. W AfD należy nacjonalistycznej frakcji „Der Flügel” kierowanej przez Björna Höcke, który zasłynął m.in. określeniem berlińskiego pomnika upamiętniającego ofiary Holokaustu mianem „pomnika hańby” i domagał się zwrotu o 180 stopni w polityce historycznej Niemiec. Może jeszcze nie Putin, ale też fajnie.
Wilk dobrze wie skąd wiatr wieje, sprawnie zmienia fronty, jest obrotny jeśli chodzi o pieniądze – wieszczę mu karierę w polskiej polityce, choć nie w funkcji lidera, bo nawet mój nieżyjący już pies Stefan miał więcej od niego charyzmy.
KORWiN, czyli Wolność albo ostatnia walka Apacza
Dziś na zupełnym bocznym torze jest krulewski syn marnotrawny – Przemysław Wipler. A przecież to on był inicjatorem rozłamu w KNP i przez prawie dwa lata pełnił funkcje prawej ręki wodza. W 1999 współtworzył Stowarzyszenie KoLiber, będąc najpierw prezesem oddziału warszawskiego, a następnie zarządu głównego. Temat pracy magisterskiej – Libertariańskie podejście do państwa. Należał do Unii Polityki Realnej i pełnił funkcję rzecznika tej partii. Był redaktorem „Najwyższego Czasu!”, a następnie podjął pracę w Centrum im. Adama Smitha. Trudno sobie wyobrazić bardziej korwinistyczną biografię.
Swoich politycznych losów początkowo jednak nie wiązał z JKM, tylko z miłościwie nam panującym PiS-em, z którego list dostał się w 2011 roku do Sejmu. Długo tam jednak nie wytrzymał. Wyszedł z PiS w październiku 2013 roku i już w listopadzie, wraz z Jarosławem Gowinem, montował Polskę Razem. W marcu zaś był już po słowie z Korwinem, bo owemu zapowiadał się w sondażach niezły wynik w eurowyborach. Młody, agresywny, z doświadczeniem w głównonurtowej polityce, z doskonałą korwinistyczną biografią momentalnie awansował na nr 2 w KNP po samym Krulu i został oficjalnie partyjnym Delfinem.
Mimo że w efekcie w partii doszło do rozpadu, to perspektywy zdawały się rysować piękne. Partia oczyszczona z „leśnych dziadków” szykowała się do wejścia do Sejmu. Dowodził Krul, sekundował Wipler, rzecznikował Sommer – co mogło się nie udać? Klip wyborczy, jako chyba pierwszy w Polsce szczuł na tym poziomie na migrantów i był produkcją z levelu zombie apocalipse, przed którą uratują nas tylko Wipler i Korwin. Krul w swej kampanii nazywał jednak uchodźców ludzkim śmieciem, hajlował w europarlamencie, chwalił Putina i Łukaszenkę, przyznawał się do jazdy po pijaku – czyli jak zwykle robił wszystko, byleby do Sejmu nie wejść.
Klip wyborczy partii KORWiN „Inwazja”
Udało mu się w ten sposób zbić poparcie z 7 do 4,76 procenta i zgodnie z ponad dwudziestoletnią tradycją partia Korwina nie znalazła się w parlamencie, Wipler nie uzyskał tym samym reelekcji. To, wraz z wyrokiem skazującym go za „naruszenie nietykalności cielesnej” i znieważenie funkcjonariusza podczas pijackiej bójki pod klubem Enklawa na warszawskiej ul. Mazowieckiej na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata, w dużej mierze zniechęciło go do uprawiania polityki. W kwietniu 2017 roku ogłosił, że kończy „karierę”. Do tego wszystkiego doszły standardowe u korwinistów problemy z przejrzystością finansowania. „Fakt” poinformował, że Wipler czerpał korzyści finansowe z dostępu do konta prowadzonej przez siebie korwinistycznej Fundacji Wolność i Nadzieja. Pieniądze miały być wydawane na wizyty w spa, telefony komórkowe czy konsole do gier i w ten sposób miał on zdefraudować ok. 100 tys. złotych. Raczej więc nie będzie ubiegał się o schedę po Ozjaszu I. Tym bardziej, że wielu jego popleczników z Fundacji Republikańskiej pożeglowało już w innym kierunku i znalazło bezpieczny port w Porozumieniu Jarosława Gowina.
Także drugi wierny sekundant wodza, eurodeputowany Robert Iwaszkiewicz nie zapowiada się na następcę. Owszem, działał w UPR już od 2004 roku, a w 2014 r. wiernie podążył za Krulem zakładającym UPR-WiP, a potem KNP. Bez powodzenia kandydował też z ramienia kolejnych armii JKM do Sejmu w 2005, 2007 i 2011 roku oraz w wyborach samorządowych do rady miejskiej Wrocławia w roku 2006 i 2010. Lepiej szło mu w samych partiach, gdzie dosłużył się rangi wiceprzewodniczącego Wolności i jej skarbnika. Poszczęściło mu się w wyborach dopiero do PE, kiedy to w 2014 roku został jednym z czterech korwinistycznych eurodeputowanych.
To monarchista z antydemokratycznej linii Nikla-Bartyzela (OMP), zbliżonej do nieco mniej putinistycznej, zachodniej skrajnej prawicy. Nie dziwne, że Iwaszkiewicz ostatecznie trafił do Europy Wolności i Demokracji Bezpośredniej, ratując ją przed rozwiązaniem. Tę grupę w Europarlamencie można uznać za wynik transformacji dawnych ultrakonserwatywnych, ksenofobicznych i libertariańskich tendencji w łonie zradykalizowanego europejskiego drobnomieszczaństwa w duchu nowych technologii, populizmu i ograniczania sfery socjalnej do „swoich”, aż do jej całkowitej likwidacji. Krótko mówiąc: nasz korwinista może czuć się tam jak w domu.
Best of Robert Iwaszkiewicz
Iwaszkiewicz w Europarlamencie broni więc wartości europejskich przed wartościami unijnymi do których zalicza przede wszystkim mordowanie nienarodzonych i biurokrację. Nie jest demokratą, więc w partii Krula czuje się świetnie. W kwestiach rodzinnych postępuje zgodnie z radami Ozjasza. Pytany o kwestię bicia „jest przekonany, że niejednej żonie taka reakcja by pomogła wrócić na ziemię” i że „niestety nie bił swoich synów”. Sprzeciwia się też zakazowi „leczenia homoseksualizmu”, pseudonaukowego i nieetycznego działania uznawanego przez autorytety medyczne za przemoc wobec osób ze środowiska LGBT+, jest za liberalizacją dostępu do broni i działa w interesie Chin. Poza tym jest mało widoczny, zarówno w kraju, jak i w Brukseli. Podsumowując – wierny Korwinowi, dość toporny w obyciu i mało charyzmatyczny raczej nie przejmie tronu po Wodzu.
Nowe-stare otwarcie
W październiku 2016 partia KORWiN przyjęła nową nazwę Wolność. Mając znaczącą przewagę nad innymi ośrodkami w postaci budżetowej dotacji zaczęła działać na korwinistów jak miodek na muchy. Pierwszy 3 listopada 2017 roku powrócił do pana Janusza z KNP poseł Wilk. Za nim podążył podobną trasą Artur Dziambor, a 26 października z szeregów UPR w objęcia Wolności przeskoczył poseł Jacek Kulesza. Tego pierwszego już znamy. Kim są jednak dwaj pozostali?
Ten pierwszy, mimo że wcześniej należał twardo do frakcji żółtkistów, posypał głowę popiołem i kuszony wizją sejmowych ław ugiął kolano przed Krulem. Już raz przecież parlament ominął go w 2015 roku, kiedy Paweł Kukiz usunął go z „jedynki” swojej listy w Gdyni na korzyść słynnej z głosowania na dwie ręce Małgorzaty Zwiercan, mimo iż to Dziambor był oficjalnie koordynatorem Kukiz’15 w Trójmieście.
Best of Artur Dziambor
Jego droga polityczna jest typowa dla korwinisty. Studiował, dwadzieścia lat w KoLibrze, pełnił funkcję wiceprezesa, członka Rady Głównej i prezesa oddziału. W wyborach samorządowych w 2014 roku kandydował na prezydenta Gdyni i otrzymał 3,5 proc. głosów. Wcześniej, kandydował do Parlamentu Europejskiego, również bezskutecznie. W ostatnich wyborach, już na liście Wolności, zdobył 1966 głosów (0,8 proc.) do sejmiku woj. pomorskiego i oczywiście nie został radnym.
To również zwolennik porozumienia z nacjonalistami. „Start tych ugrupowań osobno nie ma żadnego sensu (…) te środowiska muszą się ze sobą porozumieć”, mówił przed wyborami samorządowymi w Trójmieście. Imigrantów nie lubi, socjalu nie znosi, Unii nienawidzi – zdaje się więc być niezłym łącznikiem ww. środowisk. Zbyt późno jednak dostąpił łaski oświecenia i zbyt długo trwał w błędach żółtkizmu, żeby Krul nabrał do niego zaufania. I nie pomoże mu nawet fakt, że jest byłym wicemistrzem Polski w pływaniu synchronicznym.
Klip Wyborczy Artura Dziambora
Drugi z transferowiczów, Jakub Kulesza, mimo młodego wieku ma już za sobą długa karierę w środowiskach korwnistycznych. W 2006 roku organizował puławską Sekcję Młodzieżową UPR, żeby do jej dorosłej wersji wstąpić wraz z uzyskaniem pełnoletności dwa lata później. Wiele lat związany jest też ze stowarzyszeniem KoLiber, gdzie kierował sądem naczelnym, był pierwszym wiceprezesem i skarbnikiem, a od grudnia 2012 do grudnia 2013 był prezesem tej organizacji.
W 2015 r. udało mu się zdobyć w okręgu lubelskim mandat z list Kukiza. I mimo że w marcu 2018 roku został członkiem rady głównej UPR, nie udało się go zatrzymać w szeregach tej partii. W październiku był jeszcze kandydatem komitetu z Kukiz’15 i Wolności na prezydenta Lublina. Jednak współpraca musiała być niezwykle owocna, skoro już pięć dni po wyborach przystąpił do nowej partii JKM.
On także, jak wielu innych korwinistów młodszego pokolenia, jest zwolennikiem porozumienia z nacjonalistami. Organizował marsze pamięci rotmistrza Witolda Pileckiego i był zaangażowany w obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Trenował MMA i z chęcią by się spotkał na ringu z politykami PO albo PIS, co może być walorem w walce o władzę wśród korwinistów. Fanatykiem demokracji również nie jest. „Nie przejmujemy się konstytucją, bo to jest konstytucja Kwaśniewskiego – komunistyczna, zrobiona pod partie polityczne. (…) Jeżeli Trybunał Konstytucyjny nam to zakwestionuje, to nie wiem… Nie będziemy się przejmować. Zamkniemy ich w Berezie Kartuskiej, czy gdziekolwiek indziej”, bajał ostatnio na twitterze. Z racji jednak wieku – ma 28 lat – szanse, że będzie zamykał są na razie niewielkie.
Best of Konrad Berkowicz
Nigdzie od Korwina za to nie ruszał się Konrad Berkowicz – od lat jego prawa ręka. Filozof i informatyk z Krakowa jest tym synem, którego chciałby spłodzić Krul. Fascynacja zaczęła się od przeczytanego felietonu prezesa. Nie pamięta, o czym dokładnie był, ale został „ukąszony” korwinizmem. Zaczął z pasją czytać wszystko, co wyszło spod pióra JKM. Oglądał filmiki ze spotkań z prezesem umieszczone w internecie. Dziś, wraz z powolnymi postępami w łysieniu coraz bardziej wygląda jak Ozjasza biologiczne potomstwo.
W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku, startując z „dwójki” zdobył ponad 23 tys. głosów i czwarty wynik wśród wszystkich kandydatów korwinoidów. Niewiele mniej od samego Stanisława Żółtka, a ponad połowę tego, co dostał Jarosław Gowin, i kilka tysięcy głosów więcej niż Kazimierz Kutz czy Paweł Kowal. To podsyciło jego ambicje. Podczas opisanego wyżej „weekendu długich noży” poparł frakcję Korwina-Wiplera, w nowej partii zajął miejsce Żółtka w fotelu pierwszego wiceprezesa i przeznaczony został do roli kandydata na prezydenta Krakowa.
Jak na możliwości korwinistów poszło mu nieźle, bo zdobył aż 4,32 procenta głosów. W kolejnym roku, już na nowej liście Krula do sejmu, zastąpił w Krakowie na „jedynce” Stanisława Żółtka. Uzyskał ponad 21145 głosów i 7 proc. poparcia, wyprzedzając między innymi kandydatów Kukiza. Jednak partia KORWiN nie przeskoczyła progu i Berkowicz nie dostał się do parlamentu. W 2018 r. znów Krul postawił na Berkowicza w wyborach na prezydenta Krakowa. Tym razem wynik był już w korwinowskim standardzie – 2,5 procenta.
Przybysze z Kucplanety
Oczywiście ten kolejny Delfin in spe niczym się nie przejmuje i uznaje wynik za sukces – bo „mamy najelpszy wynik wśród sił antysystemowych”, jak opowiada. Berkowicz dalej więc„masakruje” Jakuba Barana, „orze” Piotra Ikonowicza, „gasi” Michała Szczerbę. Europosłankę PO, Różę księżną von Thun und Hohenstein nazywa komunistką i euronazistką, Grzegorza Schetynę porównuje do tajskiej prostytutki. Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski zachowuje się, Berkowicza zdaniem, jak führer i złodziej, dlatego przynosi mu na debatę kajdanki, a jego„kontrkandydaci chcieliby każdemu osobiście zrobić loda”. Do tego jako niezwykle odważny antysystemowiec na oczach straży miejskiej przechodzi na ulicy na czerwonym świetle.
Krul widzi w nim swojego następcę – cóż jednak z tego, skoro widzi go właśnie dlatego, że za spraą niewyparzonego języka i ogólnej śmieszności Berkowicz najbardziej przypomina mu samego siebie. Bo, jak wiadomo, JKM to jednocześnie największy „walor” reklamowy korwinizmu, ale i największa kula u nogi. Mimo bycia oficjalnym Delfinem, sukcesu w jednoczeniu Berkowiczowi nie wróżę, podejrzewam raczej, że przejmie po Krulu funkcje głównego narcyza korwinizmu i – dzięki swemu egotyzmowi i ciąglemu graniu na siebie – mimowolnego sojusznika lewicy. Powodzenia Konradzie, godspeed.
Dobromir Sośnierz palący skręta z PIT
Jako że w Parlamencie Europejskim głównie spał, zaliczał kary pieniężne i bany, a odbierany był jako wariat i ekstremista nawet przez skrajną prawicę, Korwin postanowił powrócić do Ojczyzny. Zastąpił go na stanowisku najprawdziwszy kuc – Dobromir Sośnierz.
Radio Żelaza – Mises Song
Urodził się w Katowicach. Studiował prawo i teologię, którą ukończył broniąc pracy zatytułowanej Wola Boża jako źródło moralności. Pracował jednak nie jako katecheta, lecz informatyk, między innymi w firmie archeologicznej i prowadził własną firmę zajmującą się kolportażem prasy, głoszenie kazań pozostawiając sobie jednak na sferę polityczną. A zaczął się w niej udzielać bardzo wcześnie. Z UPR-em związał się bowiem już w czternastej wiośnie życia. Brał udział w ponad 50 odcinkach telewizyjnego programu „Młodzież Kontra”. I potem pracowicie, z typowym dla korwinistów efektem, zaliczał kolejnej porażki w armii Krula. Najpierw w wyborach do sejmiku śląskiego w 2002 r. (3366 głosów, 1,84 procenta oddanych), potem w 2005 r. do Sejmu (1307 głosów, 0,39% procenta oddanych), walcząc o stanowisko prezydenta Katowic (1463 głosów 1,51 procenta oddanych), by ostatecznie zająć ostatnie miejsce w okręgu w wyborach do Senatu w 2007 roku. W 2014 r. miał już drugi za Krulem wynik na Śląsku, ale i to niewiele pomogło. Na pocieszenie została mu funkcja radnego katowickiego osiedla Ligota-Panewniki.
Opisuje się jako „teolog, przedsiębiorca, muzyk, ojciec dwóch córek”. Sam uważa się za pierwszego kuca w Europarlamencie. Nie chce ingerować w prawo w Sudanie, nawet jeśli chodzi o ratowanie życia Sudanki skazanej za zabójstwo gwałciciela w obronie własnej . Rezolucja o przemocy neofaszystowskiej to jego zdaniem sterta śmieci i makulatura, sprzeciwia się też redukcji emisji CO2, walczy z ideologią gender, broni kryptowalut oraz hodowli kóz i owiec, a także grzmi na Eurokalifat,. Zatrudnienie porównuje do małżeństwa, pragnie wypuszczenia z więzienia angielskiego skrajnego prawicowca Tommiego Robinsona, tonących migrantów chce zostawiać na morzu. UE, jego zdaniem, opanowała skrajna lewica, więc nie ma po co ona budować własnej armii. Zaprzecza zmianom klimatycznym, żąda delegalizacji antify i ogólnie na wielu polach błaźni się i przynosi wstyd Polakom i Polsce. No ale takich to właśnie „antysystemowców” płodzą nam, posłowie trzech kadencji i b. prezesi Narodowego Funduszu Zdrowia, tacy jak tatko Dobromira, doktor Andrzej Sośnierz – notabene bynajmniej nie korwinoidalny znawca problematyki służby zdrowia. Ogólnie junior jest nieznośnie nieudanym klonem Korwina w ciele 41 letniego kuca. To walor, ale tylko wśród korwinistów. Nacjonalistów nie porwie i nie pomoże nawet Wola Boża.
Teza, antyteza, synteza
Szczególnie zabawne wydaje się w polskim kapitalizmie mniemanie nadmienionych formacji o swoim antysystemowym charakterze. Tymczasem, biorąc pod uwagę ich ultrawolnorynkowy charakter i autorytarne ciągoty ustrojowe, są w swojej esencji ultrasystemowi.
"Wolność i Skuteczni" to koło poselskie, które daje początek współpracy środowisk wolnościowych i antysystemowych. Koło tworzą posłowie: @Kulesza_pl @JacekWilkPL oraz Piotr Liroy-Marzec.#wolność #skuteczni pic.twitter.com/6y0fpxMKxY
— Wolność (@_Wolnosc) November 22, 2018
Na polskiej kapitalistycznej scenie politycznej przypominają oni paradoksalnie PZPR-owski beton z okresu PRL, tzw. „Natolin”. Podobnie jak oni uważają, że system jest nie tyle za bardzo, ile nie dość radykalny i że trzeba go „podkręcić”, tyle że nie w kierunku narodowego stalinizmu, tylko pinochetyzacji zamiast udawać jakichś cywilizowanych liberałów. Dlatego też wszelkie próby wyjścia tych formacji do bardziej centrowego wyborcy-liberała kończyły się fiaskiem. Dużo owocniej prezentowały się próby porozumienia z liberalną gospodarczo odmianą nacjonalistów z okolic Ruchu Narodowego.
Dobrym polem prób przyszłej współpracy było dla wielu reprezentantów obu środowisk Stowarzyszenia KoLiber. Działały w nim trzy główne „piony” – historyczny, prolajferski i leseferystyczny. Brały więc udział kolibry w Społecznym Komitecie Obchodów Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, organizowały demonstracje w obronie praw Polaków na Litwie, akcje dekomunizacyjne, marsze w obronie osób skazanych za przerwanie wykładu Zygmunta Baumana we Wrocławiu, kampanię przeciwko Play, w związku z wykorzystaniem przez tę firmę postaci Che Guevary, pikiety przeciwko podnoszeniu podatków, wykłady neoliberałów, szkoleniach wolnorynkowe dla dzieci, i antyaborcyjne przedsięwzięcie „KoLiber dla Życia”. Dobrze to połączenie widać też po wyborach Członków Honorowych. Tytuł ten otrzymali Bronisław Wildstein, Rafał Ziemkiewicz, Jeremi Mordasewicz, Roman Kluska, Jan Pospieszalski, Jan Winiecki, Maciej Rybiński, Robert Gwiazdowski, Stanisław Michalkiewicz – wyraźna mieszanina ultrawolnorynkowców i nacjonalistów. I w tych właśnie rejestrach można się spodziewać najdalej idących kroków ku dalszej współpracy.
Są już jaskółki, które mogą niepokoić. W Lublinie podczas Parady Równości, do uczestników nienawistne hasła wykrzykiwał młodzieniec o charakterystycznym wyglądzie. Garniturowi, kamizelce i muszce, towarzyszyła biało-czerwona opaska na ramieniu. „Jesteście jak Bolszewicy! Wszystkich was wyrżniemy!”, krzyczał osiemnastoletni Patryk Norbert Kołbyko, niedoszły kandydat w niedawnych wyborach samorządowych z listy KWW Kukiz, Wolność, Lubelscy Patrioci i Ruchów Miejskich. Czy takie listy będą powstawać częściej? Czy taka korwinonacjonalistyczna młodzież to nasza w Polsce przyszłość? Niestety, biorąc pod uwagę popularność tych formacji wśród najmłodszych wyborców, właśnie tego należy się spodziewać.
Jednak sądząc po wyliczonych w tym tekście kandydaturach na nowego wodza, zanim osiągniemy libertariański raj, w którym w końcu można już legalnie sprzedawać broń i heroinę sześcioletnim prostytutkom, minie jeszcze nieco czasu. Możemy więc chwilowo odetchnąć z ulgą.
EDIT 6 grudnia: Pierwotnie niesłusznie napisałem o Przemysławie Wiplerze, że „Prokuratura postanowiła przygotować akt oskarżenia. W wypadku skazania grozi mu od trzech do pięciu lat więzienia”.