Zaprezentowaną niedawno Ustawą 2.0 Jarosława Gowina zdecydowanie bardziej zachwyceni są politycy opozycji niż rządzącego PiS-u, co pozwala w dość łatwy sposób przewidzieć przyszłość tego projektu. Na szczęście.
Jarosław Gowin nie należy do najbardziej skutecznych polityków. Generalnie przez większość swojej kariery ministerialnej specjalizował się w budowaniu efektownych szeroko dyskutowanych projektów, które zawsze kończyły się w ten sam skromny sposób. Wiele lat temu jako zaprzysiężony konserwatysta bezskutecznie walczył z in vitro, następnie wdrażał krystalicznie neoliberalny projekt deregulacji zawodów, który finalnie został okrojony do bardziej niż skromnych rozmiarów. Jako minister sprawiedliwości dokonał (to fakt) reorganizacji sadów, która następnie została w trybie pilnym odwrócona przez jego partyjnego kolegę.
Jako minister nauki i szkolnictwa wyższego w nowym już nie platformianym rządzie, w nowych barwach partyjnych Jarosław Gowin pokazał, że mimo upływu czasu jest dalej tą samą osobą. Przez dwa lata testował na opinii publicznej różne fragmentaryczne pomysły dotyczące nowego ustroju szkolnictwa wyższego, podtrzymywał uwagę na trwającym procesie. Poprzez napisane w trybie projektowym propozycje zespołów wyłonionych w konkursie z kolei oswajał z ultrarynkowym językiem swojego nowego planu.
Od zeszłego tygodnia rektorzy, dziekani i szeregowi pracownicy nauki z wypiekami czytają projekt ustawy, znajdując w nim coraz to nowe niezapowiedziane rozwiązania. Na przykład niekonstytucyjny zapis nakazujący rozwiązanie umowy o pracę z wykładowcą jedynie oskarżonym o popełnienie przestępstwa ściganego z oskarżenia publicznego (art. 120 ust 3). Jest to ewidentny ukłon w stronę Zbigniewa Ziobry, którego resort będzie mógł bez udziału sądu wyrzucać z uczelni w sumie dowolne osoby.
Ale przejdźmy do szerszej recepcji projektu. Jak wiemy politycy nie lubią dużo czytać, natomiast fantastycznie rozpoznają rzeczywistość na poziomie haseł. I w sumie zestaw haseł o urynkowieniu, uzdrowieniu, nieśmiertelnym powiązaniu z rynkiem pracy i walce o jakość wystarczył politykom Nowoczesnej by poprzeć projekt reformy. Pozwólmy mówić obrazom:
Popieramy kierunek zmian w #Ustawa20,ale będziemy składać poprawki. Nie wiadomo,co z tym projektem zrobi w Sejmie PiS pic.twitter.com/hlxpEPJV3o
— Joanna Schmidt (@Schmidt_PL) September 19, 2017
Nowoczesna czasami zapomina, jak działa demokracja, zapomina, na czym polega rola opozycji ale nigdy nie zapomina poprzeć neoliberalnych pomysłów. Poznańska posłanka Nowoczesnej Joanna Szmidt nie jest osobą przypadkową w tym temacie, przed wejściem do sejmu pracowała jako kanclerz poznańskiego Colegium Da Vici – części edukacyjnego holdingu Piotra Voelkela.
czytaj także
Zdecydowanie większym sceptycyzmem wykazała się jej partyjna koleżanka Katarzyna Lubnaurer, która skarciła Jarosława Gowina za brak radykalizmu: „Nie mamy żadnych wątpliwości, że jest potrzeba takiej ustawy. Potrzebna jest taka silna reforma, rewolucyjna reforma. Można nawet powiedzieć, że ta reforma jest zbyt ewolucyjna, a nie rewolucyjna” – oceniła w czasie briefingu w Krakowie przewodnicząca klubu Nowoczesnej.
Nowoczesna czasami zapomina, jak działa demokracja, zapomina, na czym polega rola opozycji ale nigdy nie zapomina poprzeć neoliberalnych pomysłów.
Niezwykle ciekawego wywiadu udzieliła też portalowi wyborcza.pl europoseł prof. Lena Kolarska Bobińska, była ministra nauki. Myślę, że głos profesor Bonińskiej można traktować jako miarodajny dla PO. Dlatego określenie reformy jako potrzebnej kontynuacji działań gabinetu PO jest co najmniej zaskakujące. Słuchając rozmowy, w której padło wiele komplementów pod adresem projektu, coraz szerzej otwierałem oczy ze zdumienia. Przez chwile myślałem, że to wyrafinowany pocałunek śmierci dla projektu nielubianego polityka, jednak pani profesor była naprawdę przekonująca w tym, co mówiła. Jeśli ktoś jeszcze wątpi w zasadność symetryzmu, to polecam gorąco.
Tymczasem z prawej strony na reformę sypią się gromy, które uruchomiła bardzo krytyczna wypowiedź Ryszarda Terleckiego szefa klubu PiS. Wtórują mu publikacje na prawicowych portalach, gdzie padają całkiem oczywiste i sensowne argumenty o szkodliwości wprowadzenia rad uczelni złożonych z fantazmatycznych specjalistów spoza grona akademickiego.
„Powoływanie rad uczelni jest krokiem chybionym i uderzającym w istotę Akademii. To próba wywierania nacisku, aby uniwersytety komuś służyły, aby wykonywały jakieś „społeczne zamówienie”, aby rezonowały na doraźne potrzeby. Mają o tym decydować osoby spoza wspólnoty akademickiej. Ale na Boga kto?! Powiatowy lekarz weterynarii, szefowa pielęgniarek środowiskowych, przedstawiciel środowiska sędziowskiego, lokalny biznesmen, szef straży pożarnej? Kto?! A przede wszystkim dlaczego?”.
Nie regulujcie monitorów – to fragment tekstu prof. Aleksandra Nalaskowskiego opublikowanego w „Do Rzeczy”. Takich głosów pojawi się pewnie jeszcze więcej i to jest kluczowy punkt mojej prognozy.
Sądzę, że reforma Jarosława Gowina zostanie pogrzebana przez samych akademików. Nie jest tajemnicą, że przytłaczająca większość z około 100-tysięcznej rzeszy pracowników uczelni w Polsce ma sympatie raczej prawicowe i prorządowe. Większość szkół mających znaczenie regionalne, szkół technicznych, rolnicznych, wyższych szkół zawodowych, artystycznych, uniwersytetów to ludzie, którzy jakoś kibicują dobrej zmianie. Reforma poprzez zmiany mechanizmów finansowych oraz centralizację uprawnień do nadawania stopni drastycznie narusza ich dotychczasowe funkcjonowanie, rysując perspektywę szybkiej degradacji. Oczywiście mając za sobą traumatyczne roczne doświadczenie pracy na prowincjonalnej politechnice, sam wiem, że są to miejsca których funkcjonowanie wymaga rzetelnej dyskusji, ale ekspresowe zaoranie budzi nawet mój sprzeciw.
Mając za sobą traumatyczne roczne doświadczenie pracy na prowincjonalnej politechnice, wiem, że są to miejsca których funkcjonowanie wymaga rzetelnej dyskusji, ale ekspresowe zaoranie budzi nawet mój sprzeciw.
Zapewne już rozpoczęły się energiczne pielgrzymki rektorów i dziekanów tych uczelni do lokalnych posłów PiS, mające na celu klasyczną lobbingową interwencję w obliczu zagrożenia. Mój polityczny nos mówi mi, że w zestawieniu ze sceptycyzmem wobec osoby i projektu Jarosława Gowina w samym klubie PiS misje te raczej zakończą się sukcesem. Żaden poseł nie ma ochoty odpierać ataku lokalnych akademików w trakcie kampanii parlamentarnej, która zbiec by się miała z pierwszym rokiem obowiązywania nowych zasad. Pamiętajmy, że społeczności byłych miast wojewódzkich są bardzo czułe na wszelkie manipulacje przy lokalnych instytucjach, których obecność odróżnia je od ligi powiatowej. Jako rodowity słupszczanin jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której znajdzie się np. słupska posłanka PiS Jolanta Szczypińska, kiedy padną pytania, dlaczego nie zapobiegła degradacji słupskiej Pomorskiej Akademii Pedagogicznej. Wiem też, że pani poseł i wielu z jej kolegów zrobią wiele, by uniknąć podobnych sytuacji.
Reforma szkolnictwa wyższego w najgorszym wypadku zostanie wprowadzona w jakiejś mocno okrojonej formie, która niewiele zmieni. W obecnym kształcie może liczyć jedynie na głosy liberalnej opozycji parlamentarnej, co jest chyba najlepsza diagnozą jej ideowej kondycji.