„Każdemu nachodźcy przed wypchnięciem z powrotem do Łukaszenki powinno się spuszczać taki wpie*dol żeby mu się odechciało nawet myśleć o kolejnej próbie” – pisze na Twitterze publicysta znany z tego, że lubi nawoływać innych, by kogoś pobili.
Cóż się stało z piękną literacką tradycją dawania sobie po mordzie? Andrzejewski, Hłasko czy Wojaczek nie wahali się bronić swoich wartości, również za pomocą pięści. Pamiętam piękny obraz ze wspomnień o Czesławie Miłoszu, który w szale leciał z krzesłem bić narodowców, bo wpadli zakłócić mu wieczór poetycki.
Dziś już nikt się prawie nie bije. Niektórzy tylko gadają, kto powinien dostać wpierdol. Na przykład taki Rafał Ziemkiewicz: już pięć lat temu zapowiadał, że jak ktoś nie będzie dumny z Polski, to grozi mu wpierdol.
Cóż, akurat nie byłem dumny. Trwał kryzys uchodźczy, szczucie na migrantów i pushbacki. Było mi wstyd za mój kraj. Byłem wkurzony, a ponieważ chodziłem na tę samą siłownię co Ziemkiewicz, przy kolejnym spotkaniu nie omieszkałem poczekać na niego na dworze, aby zapytać:
– Dzień dobry, panie Rafale. Pan coś chyba obiecywał osobom, które nie są dumne z Polski, a mnie tak bardzo wstyd za Polskę.
– Spadaj.
– Nie pamięta pan?
Zaprawdę krótka jest pamięć prawicowych publicystów, a może pan Rafał po prostu za bardzo się spieszył, by spełnić swoje groźby z internetu. Musi być bardzo zabiegany, bo nie słyszałem, żeby kogokolwiek pobił. Słyszałem za to, że zawsze był tchórzem. Podobno trząsł się jak galareta, gdy pod koniec lat 80. zaproponowano mu roznoszenie bibuły, choć PRL chylił się ku upadkowi i nic już za to nie groziło. Przezornego jednak Pan Bóg strzeże; po co wychodzić przed szereg, gdy wystarczyło zostać antykomunistą już po zwycięstwie Solidarności. Pan Rafał rozsądnie odczekał jeszcze chwilę i dopiero wtedy zaczął gromić i orać lewaków niczym Rambo, do którego nawet próbuje się czasem upodobnić.
Normalnie strach podchodzić, ale nie mnie. Ja się niczego nie boję i choć pan Rafał jest o głowę wyższy i dwa razy cięższy, to spotkawszy go w szatni na siłowni przed marszem niepodległości, nie omieszkałem podejść i zapytać, jak mu idą przygotowania i czy jest już gotowy bić lewaków, Arabów, Żydów, a może osoby LGBT – sam już nie pamiętam dokładnie, jaki był wtedy motyw przewodni tego dorocznego spotkania faszystów.
Niestety, pan Rafał nie był najwyraźniej gotowy na tę rozmowę i zaczął krzyczeć, żebym się odczepił, bo będzie wzywał ochronę. To był rok 2016 i nie byłem wtedy jeszcze znany jako bestia z oktagonu, więc nie wiem, skąd u niego ten lęk. Chciałem sobie tylko pożartować, jak to zazwyczaj robią chłopaki w szatni, ale widocznie naruszyłem delikatne granice publicysty, który najwyraźniej groźny jest tylko w necie, a w bezpośrednim starciu woli już polegać na muskułach pracowników prywatnej firmy ochroniarskiej.
Zaprawdę groźni są nasi prawicowi publicyści, gdy ich zapraszam, by zmierzyli się ze mną w oktagonie. Krzysztof Bosak, Samuel Pereira i inni prawicowcy w okolicach mojej kategorii wagowej dobrze rozumieją, że więcej mogą stracić niż zarobić. A szkoda, bo mogłoby to być piękne widowisko sportowe. Naoczny dowód, że potrafią być groźni nie tylko w słowach, lecz również w czynach.
Osobiście uważam, że lepiej rozmawiać niż się bić, ale z niektórymi się nie da. Na przykład z Rafałem Ziemkiewiczem już sobie nie pogadam, bo zacząłem chodzić na inną siłownię. A poza tym zablokował mnie na Twitterze oraz publicznie ogłosił, że nie będzie chodził do mediów z publicystami Krytyki Politycznej.
Dużo się na lewicy dyskutuje o niewystępowaniu publicznie z faszystami – i ja się w sumie z hasłem „no platform” zgadzam. Ale problem pojawia się, gdy to oni nie chcą ani z nami rozmawiać, ani nawet się bić. Być może się boją. To niejedyny prawicowiec, który mnie zablokował w mediach społecznościowych albo odmówił ze mną debaty – żeby wymienić choćby Łukasza Warzechę, Sławomira Mentzena czy Tomasza Lisa. A przecież wszyscy tacy odważni!
Tylko jeden Kapela, choć niby zwykły cymbał, jakoś ich boli. Tomasza Lisa spotkałem tylko raz w jego programie, gdzie zaproszono mnie do zadawania pytań z publiczności. Publicysta miło się ze mną przywitał, po czym się okazało, że na pytania z publiczności zabrakło czasu.
Z Łukaszem Warzechą miałem nieprzyjemność chyba tylko raz w TVN-ie, gdy spotkaliśmy się między programami i nawet chciałem się z nim przywitać, ale odmówił podania mi ręki, choć Grzegorz Sroczyński próbował mediować. Sławomira Mentzena poznam chyba dopiero w sądzie, o ile znajdzie chwilę przerwy w swojej błyskotliwej medialnej karierze.
czytaj także
Z Rafałem Ziemkiewiczem mamy za to dużo bogatszą relację. Połączył nas sport. W 2016 roku zaczął chodzić na tę samą siłownię co ja. Pewnie nie był szczęśliwy, ale musiał, jak wszyscy, wykupić karnet na cały rok, a wiadomo, że prawicowa oszczędność każe korzystać, jak już się za coś zapłaciło. Co ciekawe, na tę samą siłkę chodził ponoć również Tomasz Lis. Co prawda nigdy go tam nie widziałem, ale wiem o tym dlatego, że nagrał film, jak ćwiczy Ziemkiewicz, choć było to niezgodne z regulaminem McFit.
Trudno mi się zatem nie śmiać, gdy Ziemkiewicz od czasu do czasu w mediach społecznościowych ogłasza, komu to by należało spuścić wpierdol. Po naszych kilku spotkaniach rozumiem, że nie chodzi o to, że on osobiście komuś by wpierdolił – liczy raczej na outsourcing wpierdolu. On tylko będzie wskazywał, kogo bić, a jego fani (?) będę te dyrektywy wprowadzać w czyn.
Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia niedawno, gdy Ziemkiewicz postanowił skomentować doniesienie straży granicznej o 159 osobach próbujących przedostać się do Polski. „Zaczynam się obawiać, że same puszbaki to za mało. Każdemu nachodźcy przed wypchnięciem z powrotem do Łukaszenki powinno się spuszczać taki wpie*dol żeby mu się odechciało nawet myśleć o kolejnej próbie”. Nie dowiadujemy się, kto miałby ten wpierdol spuszczać. Wiemy za to, że publicysta zachęca do przemocy, a może nawet czynów zabronionych, za co zresztą został zgłoszony do prokuratury.
Zaczynam się obawiać, że same puszbaki to za mało. Każdemu nachodźcy przed wypchnięciem z powrotem do Łukaszenki powinno się spuszczać taki wpie*dol żeby mu się odechciało nawet myśleć o kolejnej próbie. https://t.co/viRa140Q9x
— Rafał A. Ziemkiewicz (@R_A_Ziemkiewicz) April 15, 2023
Możemy też wnioskować, że Ziemkiewicz nigdy sam nie dostał porządnego wpierdolu, bo wtedy być może by wiedział, że zostanie pobitym rzadko sprawia, że ludzie rezygnują z marzeń czy aspiracji. Chętnie wyjaśniłbym to nowoczesnemu endekowi w oktagonie, ale jasne jest, że publicysta nie ma odwagi na osobiste spotkanie z wpierdolem i liczy, że zajmą się tym odważniejsi od niego.
Trochę to żałosne. Nawoływać do bicia, gdy samemu nie ma się odwagi nikogo naprawdę uderzyć. Czy nie jest to zwykłe tchórzostwo? Czy Rafał Ziemkiewicz chciałby bić również kobiety i dzieci próbujące przekroczyć granicę? Nie radziłbym iść tą drogą ani publicyście, ani naszym strażnikom granicznym. Dość powiedzieć, że całkiem niedawno moja znajoma znalazła w jednym z obozów dla uchodźców utytułowanego zawodnika MMA z Iranu – Yariego Maziara. Stawiamy dolary przeciwko orzechom, że Maziar z 10 wygranymi na koncie w uczciwej sportowej rozgrywce wygrałby z każdym z przedstawicieli polskich służb mundurowych. Które skądinąd też organizują własne mistrzostwa MMA.
Oczywiście rozgrywka między migrantami a strażą graniczą co do zasady nie jest uczciwa. Naprzeciwko zmęczonych, zziębniętych i nierzadko głodnych ludzi stoją uzbrojeni funkcjonariusze. Zważywszy jednak, że do końca XXI wieku możemy się spodziewać, że nawet dwa miliardy osób będą zmuszone opuścić swoje domy i migrować, możemy zakładać, że nie zawsze mundurowi będą siłą dominującą. Od tego, jak dziś traktujemy i jak będziemy traktować w przyszłości osoby zmuszone do migracji, będzie zależeć, czy będą w Polsce gośćmi ratującymi polską gospodarkę i zwiększającymi kreatywność naszej kultury, czy też wrogami, z którymi będziemy musieli walczyć, nie tylko w oktagonach. Życzę zatem nam, a szczególnie Rafałowi Ziemkiewiczowi, żebyśmy się nie bali, a nasza miłość była silniejsza niż strach.