Cóż, jaki reżim, taki Eisenstein.
Jako dyplomowany filmoznawca i praktykujący krytyk filmowy wiele w filmie widziałem. Propagandę z Korei Północnej; japońskie porno z użyciem wiertarek i udziałem głowonogów; horrory o trollach-wegetarianach zmieniających swoje ofiary w warzywa przed ich zgładzeniem; latynoamerykański minimalizm z 50-minutowym ujęciem faceta rąbiącego drewno. Naprawdę trudno mnie zaskoczyć. Muszę przyznać, że filmowi Pucz, wyemitowanemu w niedzielę w TVP, jednak się udało.
O czym jest to dzieło? W największym skrócie o tym, jak w ciągu miesiąca opozycja próbowała dokonać nieudanego zamachu stanu w Polsce. By to pokazać, twórcy montują znane nam z telewizji obrazy, próbując ułożyć z nich przygniatającą propagandową wypowiedź filmową. Potykają się przy tym spektakularnie o własne nogi tak, że trudno uwierzyć, że mieli kiedyś w ręku kamerę czy montażowe nożyczki.
Pucz jest bowiem propagandą, która niezamierzenie sama staje się swoją własną parodią. By film wyśmiać, nie trzeba się specjalnie wysilić – wystarczy go zacytować. Wywód autorów tego dzieła w ogóle nie trzyma się kupy. Ten ciąg obrazów pokazujących ględzących bez sensu przeciwników PiS nie przedstawia żadnego dowodu na to, że naprawdę mogło dojść do próby puczu – przejęcia kontroli nad częścią aparatu władzy w celu bezprawnego przejęcia władzy nad jej całością. Zamiast dowodów – czy choćby poszlak – lub przesłanek obserwujemy głównie agresywne wypowiedzi posłów PO i Nowoczesnej oraz antypisowsko nastawionego tłumu.
Dowodem na pucz mają być nawet zeszłoroczne żarty Macieja Stuhra rzucane na gali polskich nagród filmowych. Aktor żartował tam o „aktorach gorszego sortu”, mówił do publiczności, że „macie tu polew”. OK, trochę suchar. Ale jak w takim razie nazwać film montujący te słowa Stuhra jr. z obrazami trumien ofiar katastrofy w Smoleńsku? Jak rozumiem, chodziło o intelektualny montaż na miarę klasyków radzieckiej szkoły montażu, ale do Pancernika Potiomkina ma się to mniej więcej tak, jak blokujący mównicę poseł Szczerba do Lenina szturmującego Pałac Zimowy. Cóż, aż chce się powiedzieć: jaki reżim, taki Eisenstein.
Film sięga też obficie po teorie i motywy, które dawno już zostały sfalsyfikowane, zdementowane, a nawet gruntownie wyśmiane w mediach. Całkiem serio powtarza np. teorię o zagłuszaniu sygnału TVP w trakcie „puczu”. Jak wyjaśnia cytowany w filmie tweet redaktora Stanisława Janeckiego, miało to „zablokować inny niż antyrządowy przekaz” i skłonić władze lokalne do „buntu przeciw władzy”.
Cóż, jaki reżim, taki Eisenstein.
Autorzy filmu powołują się też na rzekomą „instrukcję w sprawie Majdanu”, kolportowaną w mediach społecznościowych przez „redaktora naczelnego, wydawanego przez Niemców Forbesa”. Kto czytał post Michała Broniatowskiego i nie jest funkcjonalnym analfabetą, wie, że nie była to żadna instrukcja, a raczej wytłumaczenie, dlaczego w Warszawie Majdanu nie będzie. Powtarzane są też kłamstwa o osobach udających rozjechane przez rządowe samochody. Z imienia i nazwiska wymieniony zostaje tylko Wojciech Diduszko. Co ciekawe, został podpisany jako „Krytyka Polityczna”. Wojtek jest z pewnością przyjacielem naszego środowiska, ale kiedy ostatnio sprawdzałem, to przez ostatnich kilka lat związany był zawodowo nie z Krytyką, a z TVP. Czyżby TVP ukrywała, że sama stała za puczem, który teraz demaskuje?
Pucz próbuje przy tym nieudolnie skleić działania KOD i opozycji z ostatnich miesięcy z ubecją, „prorosyjską partią Zmiana”, Putinem… Rzekomy pucz miał bowiem odebrać 500+, chronić ubeków, doprowadzić do Majdanu oraz najpewniej zapobiec rozmieszczeniu amerykańskich wojsk w Polsce. To ostatnie nie jest moją próbą sprowadzenia do absurdu wywodów autorki – zupełnie poważnie taki argument pada w filmie!
Czy TVP nie widzi, jaki to wszystko bezsens? A może rzecz tylko w absolutnej pogardzie, jaką Kurski musi żywić do własnego elektoratu? Bo naprawdę, ludźmi, którym serwuje się takie gówno, trzeba szczerze gardzić. Liberalne elity mają swoje za uszami, jeśli idzie o pogardę, ale Jacek Kurski emitując coś takiego, pokazał, że przebija je kilkukrotnie.
Wszystko to jest jednak symptomem głębszego problemu. Bo to gówno działa. Wyborcy PiS jedzą tego rodzaju „wypieki” i wierzą, że to smaczne, pożywne, dostarcza witamin, minerałów i wszelkich składników dobrze zbilansowanej diety informacyjnej. A jest symptomem całkowitego rozkładu naszej sceny politycznej i publicystycznej. Działa ona na zasadzie: wskazujemy wroga, a potem wspólnie rzucamy w niego, czym kto ma pod ręką. Tak wyglądała już od jakiegoś czasu duża część publicystyki „mediów niepokornych”, tak wygląda dziś TVP.
Film Pucz ma jednak jedną zaletę. Gdy wyłączymy dźwięk, popatrzymy na same obrazy i pozwolimy im przemówić, widać infantylizm OBU stron sporu. Ich całkowite nieogarnięcie i oderwanie od ziemi. Jeśli choć jeden widz na 100 wyciągnie stąd wniosek, że naprawdę zasługuje na coś lepszego niż pojedynek posła Suskiego z posłanką Muchą, to będzie znaczyło, że jakaś dziwna chytrość telewizyjnego rozumu sprawiła, że TVP, emitując Pucz, realizowała jednak swoją publiczną misję.