Czy Kościół katolicki powinien wypowiadać się na temat ustawy o GMO?
Środowe obrady sejmowej Komisji ds Rolnictwa zostaną pewnie zapamiętane na dłużej zarówno dzięki śpiewaniu Bogurodzicy, jak i wystąpienia osoby uważającej się za Matkę Boską. Tymczasem ciszej i nie po raz pierwszy można było usłyszeć na niej następujące zdanie: „Projekt ustawy popiera Episkopat Polski”. To wydaje się znacznie ważniejsze niż wspomniane performensy.
Gdy parlamentarzyści pracują nad Kodeksem karnym lub regulacjami, których źródło wywodzi się z norm społecznych oraz wartości etycznych, przedstawianie stanowiska najważniejszego związku wyznaniowego w Polsce nie może dziwić. Co jednak myśleć i jak reagować, gdy domniemane stanowisko Konferencji Episkopatu Polski przedstawiane jest podczas prac np. nad ustawą regulującą kwestie z pogranicza ekonomii, prawa, biologii i agrotechniki?
Zacznę od tego, że uczestnik prac Komisji ma prawo przekazać stanowisko dowolnej instytucji – o charakterze religijnym czy też nie. Może to służyć pluralizmowi debaty, wzbogacać ją o oficjalne głosy nie tylko PiS, PO, .N, Kukiz ’15 i PSL, ale także o opinie i komentarze ciał, które mogą mieć inną perspektywę niż walczące o słupki poparcia w czteroletnim rytmie kampanijnym partie polityczne obecne w Sejmie. Kościół jest instytucją, która wypowiada się w sprawie GMO – istotna część encykliki Laudato si z 2015 roku jest poświęcona tej właśnie problematyce.
Jest to głos niezwykle wyważony, apelujący o ostrożność, rozwagę i ścisłe, naukowe podejście do oceny zarówno ryzyk, jak i korzyści, jakie GMO ze sobą niesie. Zachęcam do lektury czterech ostatnich punktów III rozdziału wspomnianego dokumentu – powściągliwość przedstawianego tam stanowiska powinna być wzorem dla każdej debaty na temat organizmów modyfikowanych genetycznie, które często sprowadzają się do wymiany ognia w postaci przerzucania się przykładami, wyselekcjonowanymi badaniami i nazwiskami autorytetów, często bez ustalenia spójnych kryteriów, w ramach których problem należałoby opisać, a następnie ocenić.
czytaj także
Sejmowa komisja, omawiając projekt Ustawy o zmianie ustawy o mikroorganizmach i organizmach genetycznie zmodyfikowanych oraz niektórych innych ustaw, nie roztrząsa jednak kwestii GMO i GMM na dużym poziomie ogólności. Regulacja będzie pozwalała na napływ do Polski materiału siewnego zmodyfikowanego genetycznie lub go zablokuje – temat jest więc ważki i konkretny. Tymczasem nie znalazłem na stronach KEP dokumentu, który można byłoby uznać za stanowisko w sprawie dyskutowanej ustawy. Liczę na to, że przewodniczący Komisji lub któryś z jej członków ustali fakty – i w sytuacji, gdy okaże się, że rzekome stanowisko było jedynie blefem, zawadiackiego uczestnika spotkają przewidziane dla takiej sytuacji konsekwencje. A ja, jako wyborca, będę miał szansę się o tym dowiedzieć.
Nie ta zagadka dręczy mnie tu jednak najbardziej, ale obecność tylko jednego – owszem najważniejszego pod wieloma względami, ale jednak ciągle – jedynego związku wyznaniowego, którego stanowisko mielibyśmy we wspomnianej sprawie poznać. Owszem, cieszę się z tego, że stanowisko ważnej instytucji zaczyna być podczas prac komisji parlamentarnych czy – w innych przypadkach – z mównicy sejmowej przedstawiane wprost i bez ogródek. To sprzyja transparentności procesu demokratycznego i debaty bardziej niż tajemnice poliszynela. Sądzę jednak, że pluralizm jest jednym z fundamentów demokracji, dlatego w sprawie projektu ustawy o GMO chętnie poznałbym opinię każdego większego związku wyznaniowego w Polsce: od Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego i zgromadzenia Świadków Jehowy w Polsce do Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP i Rodzimego Kościoła Polskiego (określanego niekiedy pogardliwie jako kościoła pogan).
Instytucje religijne nie reprezentują w tym przypadku całej zbiorowości swoich wiernych, którzy w kwestii agrotechniki i naukowej oceny skutków wprowadzania GMO mogą być głęboko podzieleni. Chodzi o dopuszczenie głosu instytucji oceniających elementy naszej rzeczywistości oraz założenia i praktykę naszej polityki z punktu widzenia systemu etycznego. Nawet jeśli ten głos brzmiałby: „Nie zajmiemy stanowiska w sprawie tego projektu , bo to nie wchodzi w zakres naszych kompetencji”. Może nawet szczególnie gdyby tak właśnie brzmiał.
czytaj także
Truizmem byłoby stwierdzenie, że w przypadku dość konkretnego aktu, jakim jest omawiany właśnie projekt ustawy, jeszcze bardziej potrzebujemy wyraźnie sformułowanego głosu ważniejszych instytucji ekonomicznych, naukowych czy opinii prawnych. Oraz szeregu uznawanych przynajmniej przez część społeczeństwa autorytetów. Nie mam wrażenia, że to, co jestem w stanie wyszukać w internecie jako osoba na co dzień interesująca się pracami legislacyjnymi i polityką, jest z punktu widzenia przeciętnego wyborcy zupełnie wystarczające.
W Szwajcarii, którą często postrzegamy jako idyllę „prawdziwej demokracji”, każde referendum, a szczególnie te na poziomie ogólnonarodowym, poprzedzone jest dostarczeniem każdemu wyborcy „książki” ze zrozumiałym objaśnieniem, czego dotyczy głosowana regulacja i jaki może mieć wpływ na życie każdego Szwajcara i Szwajcarki. Następnie po opinii rządu występuje lista stanowisk kolejno: partii politycznych, instytucji publicznych, naukowych, związków zawodowych, reprezentantów biznesu w różnych uszeregowaniach itd. oraz wybranych autorytetów reprezentujących całe spektrum opinii. Dzięki temu każdy chętny do aktywnego uczestniczenia w procesie demokratycznym może samodzielnie (podane są dodatkowe źródła informacji) lub z pomocą instytucji, które budzą jego zaufanie (publicznych lub nie) oraz autorytetów zbudować własne zdanie na każdy poddany głosowaniu temat.
Nie musimy kopiować systemu kantonalnej demokracji bezpośredniej, bo za bardzo różnimy się od szwajcarskiego społeczeństwa i ten model zwyczajnie mógłby się w Polsce sprawdzić jeszcze gorzej niż obecny. Ale marzy mi się, by w każdej ważniejszej sprawie każdy obywatel mógł poznać usystematyzowane informacje na temat proponowanych zmian regulacyjnych dotyczących każdego możliwego tematu. I przy okazji poznać i zestawić sobie stanowiska nie tylko hierarchów Kościoła katolickiego, ale także delegatów innych instytucji. Może okazałoby się, że dużej części z nas bliżej jest np. do Polskiej Akademii Nauk niż do jakiejkolwiek partii politycznej. Albo że większość organizacji religijnych zabiera głos w sprawach jak najbliżej związanych z kwestiami etyki – bo przede wszystkim do tego czują się powołane.