Dzięki istnieniu pewnych schematów myślowych prawica nie musi się w ogóle zastanawiać, jak zaatakować Gretę Thunberg. Nastolatka to dla prawicy w sumie dziecko. A dobro dzieci jest najważniejsze. Jednocześnie dzieci są przez prawicę traktowane przedmiotowo. Muszą słuchać rodziców, dziedziczą ich poglądy, własnych nie mają. Prawica jest też antynaukowa i tym naukowcom „od Grety” nie wierzy − mówi Galopujący Major.
Agnieszka Wiśniewska: Przygotowałeś Słownik prawicowej polszczyzny, ale przecież język żyje i wciąż pojawiają się nowe frazy, o które powinieneś swój słownik poszerzać. Coś ciekawego ostatnio ci wpadło w oko, co powinno się znaleźć w suplemencie i kolejnym wydaniu?
Galopujący Major: „Klaudia Jachira to zdzira”. Przepraszam za słowo. Ale ostatnie wzmożenie wokół Jachiry świetnie pokazuje stosunek prawicy do kobiet, które ośmielają się podjąć działalność prowokacyjno-polityczną. No i jeszcze hasło „Greta”, jako metahasło, które skupia w sobie inne pojęcia ze Słownika prawicowej polszczyzny.
Co to znaczy? To „meta-”?
Słownik to z jednej strony niekończący się rezerwuar zwrotów i haseł, ale z drugiej widać, jak pewne formy się w różnych hasłach powtarzają i jak jedno hasło potrafi zawierać w sobie wiele haseł szczegółowych.
I Greta się właśnie powtarza?
W tym sensie, że dzięki istnieniu pewnych schematów myślowych prawica nie musi się w ogóle zastanawiać, jak zaatakować Gretę Thunberg, nastoletnią aktywistkę na rzecz walki ze zmianami klimatycznymi.
czytaj także
Jak to działa?
W prosty sposób. Nastolatka to dla prawicy w sumie dziecko. A dobro dzieci jest najważniejsze.
Zaglądam więc do Słownika i czytam hasło: „Dobro dzieci – mityczny stan, możliwy do rozpoznania jedynie przez prawicę, mający być rozstrzygającym argumentem w sporach ideologicznych”.
Istotą postrzegania dzieci przez prawicę jest ich przedmiotowość. Nie są traktowane w sposób podmiotowy, bo przecież „dzieci i ryby głosu nie mają”. Muszą słuchać rodziców, są przedłużeniem ich poglądów, nie powinny się im sprzeciwiać, ale i nie za bardzo mogą – hasło „resortowe dzieci” pokazuje przecież, że zdaniem prawicy niejako dziedziczymy poglądy po rodzicach.
Czyli za rodzica można kogoś zaatakować?
Tak. A jednocześnie dziecko jest przedmiotem, który rodzic posiada. Nie mamy więc „władzy rodzicielskiej”, lecz „własność rodzicielską”. Rodzic dba o dziecko jak o swój przedmiot i nikomu nic do tego przedmiotu, nie możesz mu więc nakazać, czy ma szczepić dziecko…
Przekazać mu edukację seksualną…
…ani zakazać dać klapsa. Jak prawica mówi „moje dziecko”, to najważniejszym słowem jest tu właśnie „moje”.
Dzieciaki nie mają podstawowej wiedzy. Ich zdrowie jest rozgrywane politycznie
czytaj także
Zawsze tak to działa?
Najśmieszniejsze jest to, że właśnie nie zawsze. Prawica jest gotowa użyć lewicowego podejścia do interesów i podmiotowości dziecka, jeśli potrzebuje tego na użytek własnej propagandy.
Przykład?
Strajk nauczycieli. Kiedy uczniowie zaniepokoili się egzaminami gimnazjalnymi czy maturami, bali się o swoją przyszłość, nagle stali się podmiotem słyszanym przez prawicę. Wtedy głos młodzieży nagle nabrał znaczenia. Ale gdy tylko strajk nauczycieli się skończył…
…a zaczął Młodzieżowy Strajk Klimatyczny…
…znowu wróciliśmy do przedmiotowego traktowania nastolatków – teraz to jest „gówniarzeria, która ucieka z lekcji”. Tak o młodzieży myśli prawica. Pamiętamy przecież wypowiedź prof. Legutki, wtedy ministra edukacji, o „rozwydrzonych smarkaczach”. Kiedy przegrał sprawę w sądzie i musiał młodych ludzi za te słowa przeprosić, dla prawicy to był szok.
Tak jak to, że nastoletnia Greta śmie pouczać dorosłych.
U Grety dochodzi kolejny element, też zaczerpnięty z prawicowego słownika, czyli kwestia choroby. Media podają, że Greta ma zdiagnozowany zespół Aspergera.
Ona sama o tym mówi.
Są dwie taktyki atakowania. Pierwsza to atak bezpośredni. Tak było w przypadku „szarego człowieka”, który dokonał samospalenia pod Pałacem Kultury, ale też innych osób, u których zdiagnozowano jakiekolwiek kłopoty psychiczne, choćby depresję. W takich sytuacjach każde zaburzenie psychiczne jest traktowane jak najcięższa choroba, a choroba psychiczna jest stygmatyzująca. Pamiętasz, jak marszałek Karczewski tłumaczył potrzebę barierek przed sejmem? Tym, żeby „świry tam się nie dostawały i żeby nie szkodziły”.
A można to zrobić subtelniej?
Oczywiście, drugi sposób ataku jest już pośredni. Z takim mamy do czynienia właśnie w przypadku Grety. Oficjalnie bardzo współczujemy nastolatce i atakujemy rodziców: „Co oni wyprawiają, jak się zachowują, żeby ktoś chory jeździł na forum ONZ, zamiast siedzieć i spokojnie chorować w domu”. To jest stygmatyzacja pośrednia, Gretę atakuje się za pośrednictwem ataku na jej rzekomo nieodpowiedzialnych czy cynicznych rodziców.
OK, czyli pseudowspółczucie i dezawuowanie jej jako osoby chorej. Co jeszcze mają pod ręką?
Antynaukowość, przypadłość prawicowych ruchów na całym świecie. Słyszymy co chwilę, że Greta zamiast jeździć po świecie, powinna siedzieć w domu i się uczyć. Ale czego właściwie powinna się uczyć? Ona już, zdaje się, dużo wie, właśnie przez poznanie poglądów naukowców. No więc prawica mówi, że Greta ma się uczyć czegoś innego, ma czytać ich naukowców. Bo naukowcom „od Grety” prawica nie wierzy.
czytaj także
Co ciekawe, ten przekaz jest bardzo podobny niezależnie od tego, czy czytasz znanego prawicowego publicystę czy randomowego twitterowicza. Merytorycznie jest to to samo. Różnicę widać ewentualnie w skali obelg.
To chyba pomaga, że można sięgać po gotowe podpowiedzi.
Pomaga, ale nie tylko dlatego prawica ma łatwiej. Lewicowość bowiem wymaga empatii, wymaga myślenia nie tylko o sobie, ale też o innych. I przede wszystkim kwestionowania tego, co się na pierwszy rzut oka wydaje, w czym cię wychowano, co ci wpojono za młodu. Mam wrażenie, że wszyscy w Polsce rodzimy się jako prawicowcy, a potem części udaje się z tego wygrzebać. Ale jak już jesteś po tej lewej stronie, to musisz bardzo uważać, bo innych łatwo skrzywdzić, na przykład słowami, o których tu mówimy. Tego też dotyczy polityczna poprawność.
Która jest, jak rozumiem, kulą u nogi lewicy.
Na pewno jest ograniczeniem. Język lewicy ma nie tylko opisywać świat, ale ma też robić to w taki sposób, żeby nikogo nie wykluczyć, nie obrazić, nie skrzywdzić. Notabene języka lewicy jest raczej mało, więcej jest w głównym nurcie języka liberalnego, który w kwestiach światopoglądowych w wielu miejscach się z językiem lewicy pokrywa…
czytaj także
Ale nie w stu procentach – prawo do aborcji to w liberalizmie będzie „wolność wyboru”, a na lewicy „prawo, dostęp do usług medycznych”…
W kwestiach ekonomicznych języki lewicy i liberałów na pewno się rozjeżdżają. Chciałbym kiedyś napisać drugą część swojej książki i skupić się tym razem na stygmatyzującym języku tych drugich. Przykładów nie brakuje. Eliza Michalik, która stwierdza, że wyborcy PiS to są ludzie bezradni, korzystający z pomocy społecznej, czy ostatnio akcja „Nie świruj, idź na wybory”… Mam wrażenie, że liberałowie chcieliby stworzyć sobie tak samo mocny język, jaki ma dziś prawica.
Po co? Bo skoro język zmienia świat, to liberałowie, żeby odzyskać władzę, muszą zalać przestrzeń publiczną swoim własnym?
To też. Ale ciekawsze jest tu nie pytanie „po co”, ale „z jakiego powodu”, „w jakim kontekście, momencie politycznym”. Otóż słownik prawicy, który opisuję w swojej książce, powstał wtedy, kiedy prawica nie była u władzy, kiedy czuła się uciskana, choć ona tak się czuje, nawet mając rząd i telewizję. Ten język powstawał na forach internetowych w czasach, kiedy język mainstreamu był liberalny, taki z „Gazety Wyborczej”. Dziś jednak prawica rządzi, liberałowie są w opozycji i tam muszą się zjednoczyć, na przykład wypracowując sobie swój język.
Za to prawica ten swój, który wypracowała na forach i na blogach, dzisiaj przeniosła do telewizji publicznej.
Wraz ze wzrostem siły politycznej prawicy jej język przenosił się do tygodników, do telewizji, na Twittera, gdzie są publicyści i politycy. Dziś bardzo szybko nowe słowa, zbitki słowne obiegają całe prawicowe uniwersum, i nie tylko prawicowe – jak wybucha jakaś afera, to rano obrabiają ją twitterowicze i fejsowicze, potem jest to podchwytywane przez dziennikarzy, a Twitter i media czytają w dzień politycy, wreszcie wieczorem nowe hasło powiązane z tą aferą pojawia się w TVP Info i Wiadomościach.
Drukarz wyklęty i katolik prześladowany w Ikei, czyli jak się bawi polska prawica
czytaj także
Zmiana technologiczna jest sprzęgnięta ze zmianą języka. Liberałowie tworzyli swój język w papierowej gazecie, prawica na Wykopie i Salonie24.
Internet pomaga prawicy w rozprzestrzenianiu swojego języka – to już nie jest więc tylko grupa, która rozmawia ze sobą na forum, to jest język, który kształtuje sposób postrzegania świata przez przeciętnego Polaka. Słowo „ciapaty” można usłyszeć w polskim korpo. Jest ewidentnie rasistowskie, ale już nikt tego nie zauważa. Podobnie określenia dotyczące kobiet, tak samo dyskryminujące. Co prawda haseł z podtekstem seksualnym częściej nie użyje się publicznie, one raczej zeszły do podziemia, ale są.
czytaj także
Nie wiem, czy zeszły do podziemia. W Pancernej brzozie pojawia się hasło „jak suka nie da, to pies nie weźmie”, które w swojej własnej książce zupełnie bezrefleksyjnie cytuje Katarzyna Nosowska.
[szeptem] O Boże.
Nie żartuję.
To jest pojęcie, które sięga do konserwatywnej tradycji, więc Nosowska mogła to tak zrozumieć, jako cytowanie swego rodzaju mądrości ludowej….
Nie usprawiedliwiajmy tego, proszę.
Dyskryminacji kobiet nie da się usprawiedliwiać, a będzie jej coraz więcej, bo mężczyźni muszą się przesunąć. Rozprzestrzeniać się będzie język inceli, grupy, która czuje się pokrzywdzona przez świat i jest na ten świat wkurzona. To jest ciągła semantyczna walka z wrogiem. Zauważyłaś, jak wyglądają prawicowe tygodniki? Większość treści to opiniowe teksty wypełnione walką z lewactwem. Ich język jest taki sam jak język na Twitterze.
Prawica jest aż tak spójna?
Nie jest. Oczywiście, że są tam tacy, którzy powiedzą, że to obrzydliwe, że to kierowanie się do niskich gustów. A raczej pomyślą, bo mówienie tego głośno im się nie opłaca. Język prawicy wziął się niejako „z dołu”, z podwórka, z forów internetowych, od ludzi. Potem przeniknął „do góry”. W drugą stronę to tam nie działa. Nawet jeśli takiego Jarosława Gowina czy innego Krasnodębskiego język prawicy by jakoś odstręczał, to on nie ma szans go zmienić.
czytaj także
Lewica ma jakieś szanse w tej walce? Swoją drogą, nie cierpię słowa „walka”, wolę „praca”, ale jakoś tak odruchowo mówię, straszne.
Masy lewicowe na forach nie wymyślają nic nowego, raczej dyskutują na tematy zadane. Język lewicy nie wykuwa się wśród mas, a raczej…
…przychodzi z akademii.
Tak.
Gender to najlepszy przykład.
Czasem coś przychodzi do lewicy z Zachodu. Podobnie jest niby wśród liberałów, ale mam wrażenie, że akurat liberalizm jest nurtem schodzącym ze sceny i dlatego w ich języku nie ma już nic nowego ani ciekawego. Tam już nic nie można wymyślić poza klasistowskim hejtem.
Czyli to jest czas dla lewicy.
Jeśli lewica chce, żeby jej dyskurs był dominujący, musi mieć media.
Oho, czyli prawica ma język, a lewica ma dyskurs. Czyli jednak nie jest dobrze.
Kiedyś uważano, że zdobywając akademię, zdobędzie się świat. A potem pojawił się internet. Akademia poszła w odstawkę. Jest nadzieja, że lewica urośnie w siłę, jak do władzy dojdą młode dziś kobiety, takie jak Greta.