Pozbawianie powstańców Apelu Poległych i wciskanie im do gardła Lecha Kaczyńskiego to zwykła niegodziwość.
Dlaczego w 72 lata po kapitulacji powstania jego uczestnicy znowu muszą walczyć? Jakim prawem minister obrony narodowej skłania ich do szukania z nim kompromisu? Czyżby liczba poległych podczas powstania od zeszłego roku zmieniła się? Wygląda na to, że o ile nie uległa zmianie faktycznej, to musiała ulec „dobrej zmianie”, która nie zna granic etyki czy dobrego smaku. Pozbawianie powstańców Apelu Poległych i wciskanie im do gardła prezydenta Lecha Kaczyńskiego – bo przecież chyba wszyscy wiemy, że pozostałe nazwiska to tylko dodatek – to zwykła niegodziwość wobec garstki starych ludzi, którzy nie mają już siły, żeby skutecznie oprzeć się zakusom „biało-czerwonej drużyny”, jak lubi swoich współpracowników nazywać Beata Szydło.
Obóz PiS-u jest zdyscyplinowany – zadanie stworzenia kultu Lecha Kaczyńskiego w Polsce, jak wszystkie inne, stara się odrobić wzorowo. W kolejnych miastach lądują z hukiem głazy i pomniki; ulice, uczelnie i zakłady zmieniają nazwy. Prawo ani wola miejscowych nie są przeszkodą. Minister obrony narodowej próbuje podłączać apel smoleński do każdej uroczystości i wydarzenia, narażając na szwank pamięć ofiar tragicznej katastrofy – za tego rodzaju gorliwością nie nadążają z entuzjazmem już nawet prawicowi publicyści. Co ciekawe, praktycy autorytaryzmu nigdy nie zauważają, że tego rodzaju działania zwykle przynoszą efekt odwrotny. Przesada zaczyna być śmieszna. Już teraz Internet wypełniają memy, w których twarz zmarłego prezydenta zastępuje fizjonomie oryginalnych bohaterów pomników, co wyraża pewien dystans suwerena wobec tej inwazji upamiętnień. Ale memy są ulotne, a głazy zupełnie nie, więc być może za kilka lat Rzeczpospolita Polska im. Lecha Kaczyńskiego nie będzie już brzmiała jak uzurpacja?
Ale memy są ulotne, a głazy zupełnie nie, więc być może za kilka lat Rzeczpospolita Polska im. Lecha Kaczyńskiego nie będzie już brzmiała jak uzurpacja?
Nie wątpię, że powstanie warszawskie musiało wydać się prymusom „dobrej zmiany” idealnym celem – w końcu Lech Kaczyński wykonał sążnistą pracę w celu zapewnienia tej tragicznej próbie dla miasta odpowiedniej pamięci i szacunku. A jednak obecne działania PiS-owskich władz zwyczajnie rujnują jego pracę. Trudno mi uwierzyć, żeby Lech Kaczyński życzył sobie, żeby powstańcy byli zmuszeni do zrezygnowania z Apelu Poległych, żeby ścigano po sądach za wątpliwe przewiny 99-letniego generała Ścibora-Rylskiego po tym, jak ośmielił się skrytykować gwizdy na Powązkach. Chcąc dołożyć zmarłemu prezydentowi zasług jego akolici niestety odbierają mu te prawdziwe, bo powstanie po krótkiej przerwie znów staje się politycznym łupem, a jego ostatni żyjący uczestnicy, zamiast wspominać dla nas i dla siebie tamte wydarzenia, muszą wybierać taktyki obronne. Niektórzy nie przyjmują medali. Niektórzy odmawiają sobie spotkania z prezydentem. Niektórzy nie idą na Powązki. Niektórzy głośno wyrażają oburzenie.
Po prostu podczas 72. rocznicy powstania nie ma za bardzo miejsca dla powstańców ani dla zwykłych warszawiaków, którzy stracili w powstaniu członków rodziny, bo pierwszy sierpnia to nie jest dla nich okazja do odpalania setek rac i palenia opon motocyklami, co zdarzyło się o godzinie „W” przy Rotundzie.
Obchody rocznicy powstania warszawskiego, wideo: Agata Diduszko-Zyglewska
W samym centrum miasta, tam gdzie jeszcze kilka lat temu warszawiacy przystawali, żeby w milczeniu posłuchać syreny, dziś powiewają neonazistowskie i nacjonalistyczne znaki – krzyże celtyckie, mieczyki Chrobrego i falangi. Pierwsze okrzyki, które wydają z siebie tuż po tym, jak rozwieje się dym z rac, uczestnicy tej zabawy to „Stefan Bandera to kawał kurwy i cwela” oraz „Raz sierpem raz młotem czerwoną hołotę”, później pojawia się także „Jeden Niemiec, jedna kula” oraz „Wielka Polska narodowa”.
W tym kontekście ryk „Cześć i chwała bohaterom”, który przeplata się z poprzednimi okrzykami jest dezorientujący, bo na pewno jego adresatami nie są powstańcy warszawscy czyli Polacy, Żydzi, AK-owcy, AL-owcy, lewicowcy i demokraci, którzy – o czym pisał na naszych łamach Jakub Danecki – mieli konkretne marzenia i plany o Polsce powojennej i zdecydowanie nie miała to być ksenofobiczna, homofobiczna i nienawidząca wielka Polska narodowa.
Kotwica Polski Walczącej na ramionach uczestników tego agresywnego pochodu, to znak zbeszczeszczony, bo, jak w celnym filmiku krążącym po sieci mówi polski żołnierz-komandos, dla którego to czynny symbol wojskowy: Polska Walcząca to sprzeciw wobec agresji. Czy taki sygnał od przedstawiciela wojska skłoni do refleksji uczestników ONR-owskiego marszu? W końcu bohaterowie, do których teoretycznie adresują swoje okrzyki także mówią bez ogródek, że nie życzą sobie używania ich znaku na pseudopatriotycznych koszulkach – bo za ten znak płaciło się życiem.
Niestety wygląda na to, że PiS ma inny plan i udaje mu się w błyskawicznym tempie zrobić z powstaniem to, co nie udało się przez tyle lat komunistom, toczącym wokół tragiczno-romantycznego zrywu chocholą grę w zapominanie. PiS robi coś przeciwnego – komercjalizuje pamięć o powstaniu i wplata je w swój polityczny plan jako kolejne narzędzie do radykalizowania pseudopatriotycznych sfrustrowanych młodzieńców, których agresywna energia z pewnością przyda się w oddziałach obrony terytorialnej. Wiem, że pod Rotundę przychodzi wciąż sporo zwykłych warszawiaków, żeby przeżyć razem ten moment, ale rocznica powstania spowita w kibolski ryk, tonąca w morzu bombastycznych gadżetów, ociekających tanim heroizmem koszulek, nie pozostawia zbyt wiele miejsca na refleksję o kruchości życia ludzi i miasta, na smutek, żal i pamięć tych, co przeżyli. Bo tak działa komercjalizacja: zabija prawdziwe emocje, a na ich miejsce wprowadza pożądane przez inwestora ersatze. PiS zamienił powstanie warszawskie w event, a jego żyjący uczestnicy i świadkowie stali się statystami, którzy niestety wciąż trochę przeszkadzają w sprawnej realizacji scenariusza.
Marcin Napiórkowski o książce Powstanie umarłych:
**Dziennik Opinii nr 215/2016 (1415)