W czasie kryzysu epidemiologicznego system ochrony zdrowia należy traktować podobnie jak traktowana jest armia w czasie wojny. Priorytetem dla polityki gospodarczej powinno być zapewnienie nieograniczonego finansowania potrzeb szpitali oraz personelu medycznego.
Wśród tematów dyskutowanych w trakcie epidemii koronawirusa zdecydowanie zbyt rzadko pojawia się stan polskiego systemu ochrony zdrowia. Tymczasem w perspektywie 2-3 tygodni czeka nas nie tylko poważny kryzys gospodarczy, ale też równoległy kryzys zdrowia publicznego.
czytaj także
Międzynarodowe statystyki wskazują, że polski system opieki zdrowotnej już teraz wypada wyjątkowo słabo na tle innych krajów wysokorozwiniętych, a nawet na tle krajów naszego regionu Europy. W większości szpitali brakuje specjalistycznego sprzętu, personelu medycznego oraz wystarczających środków finansowych. Znamienny jest fakt, że całkowite zadłużenie publicznych zakładów opieki zdrowotnej (SPZOZ) na koniec września zeszłego roku wyniosło aż 14,3 miliarda złotych. To wszystko sugeruje, że ciężar skutków epidemii spadnie głównie na barki pielęgniarek oraz lekarzy, czyli właśnie te grupy zawodowe, których potrzeby były konsekwentnie ignorowane przez kolejne partie rządzące. W ubiegłym roku w ochronie zdrowia upłynęła już dekada polityki cięcia kosztów i nieprzemyślanych reform prowadzonych ad hoc, które znacząco zmniejszyły szansę na efektywną walkę ze skutkami epidemii.
czytaj także
Dziś, w ramach tzw. „tarczy antykryzysowej”, szpitalom oferuje się 7,5 mld zł. To niewiele ponad 0,3 proc. polskiego PKB. Dla porównania, całkowite wydatki na ochronę zdrowia zapisane w tegorocznej ustawie budżetowej wynoszą 109 mld zł, czyli około 5 proc. PKB. Propozycja może okazać się zatem całkowicie niewspółmierna do potencjalnych potrzeb. Na dodatek nie do końca wiadomo, na co dokładnie te środki zostaną przeznaczone. Oficjalnie mówi się nie tylko o walce z epidemią, ale również rozwoju infolinii dla pacjenta oraz lekarza, o informatyzacji systemu ochrony zdrowia oraz o rozwoju programu dziennych domów opieki medycznej (DDOM) dla osób starszych (wszystko to wydatki niekoniecznie ściśle powiązane z epidemią). Tymczasem już teraz szpitale oraz personel zgłaszają zapotrzebowanie na dodatkowe środki finansowe i sprzęt medyczny, a pielęgniarki skarżą się na głodowe pensje, które w najmniejszym stopniu nie wynagradzają skali podejmowanego przez nie ryzyka.
Walka z czasem
Według ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego szczyt zachorowań na COVID-19 wystąpić ma w Polsce najprawdopodobniej w połowie kwietnia. Skala związanego z nim kryzysu zdrowia publicznego zależeć będzie od przepustowości systemu opieki zdrowotnej. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak polska ochrona zdrowia faktycznie poradzi sobie z epidemią, ale można wskazać dwa kluczowe czynniki. W pierwszej kolejności zdecyduje skuteczność polityki „dystansowania społecznego”, czyli to, w jakim stopniu uda się nam spłaszczyć krzywą zachorowalności i rozłożyć zapadalność na COVID-19 w czasie. Po drugie, istotne będą działania Ministerstwa Zdrowia nastawione na zwiększenie efektywności ochrony zdrowia w szczególnie wrażliwych obszarach oraz wygaszanie ognisk zapalnych epidemii poprzez skuteczne izolowanie osób chorych, w tym personelu medycznego.
Nie ma żadnej gwarancji, że mimo podjętych działań, polska ochrona zdrowia rzeczywiście podoła. Warto w tym miejscu przypomnieć kilka statystyk, które sugerują, że mimo działań rządu, powinniśmy szykować się również na najgorszy ze scenariuszy:
1. Pod względem wydatków z budżetu państwa Polska ma wiele do nadrobienia w stosunku do państw UE, a nawet innych krajów Europy Wschodniej. Na ochronę zdrowia przeznaczamy zaledwie 6,5 procenta PKB (przy dużym udziale wydatków w sektorze prywatnym, który w trakcie epidemii ma marginalne znaczenie). Średnia dla krajów OECD to 8,8 proc.
2. Polska znajduje się w grupie państw, które posiadają najmniejszą liczbę łóżek (na 10 tys. mieszkańców) przeznaczonych do intensywnej terapii (ICU) wśród państw OECD. Posiadamy ponad czterokrotnie mniej łóżek niż Niemcy oraz prawie dwukrotnie mniej niż Włochy.
3. Mamy również najmniej aktywnych w zawodzie lekarzy oraz pielęgniarek w całej UE (na 1000 mieszkańców). Wypadamy gorzej od wielu państw, które pod względem poziomu PKB per capita są daleko za nami – Polska plasuje się m.in. za Ukrainą i Rumunią.
4. Na domiar złego w Polsce średnia wieku dla lekarza specjalisty wynosi aż 54 lata, a dla pielęgniarki około 52 lata. To dodatkowe ryzyko związane z brakiem zdrowotnego przystosowania personelu medycznego do regularnej pracy w czasie epidemii.
czytaj także
Dlaczego przedstawione powyżej liczby są tak ważne? Bo chociaż w żadnym kraju na świecie ochrona zdrowia nie była przygotowana na nadchodzącą epidemię, to istnieją parametry szczególnie istotne dla łagodzenia jej przebiegu. To właśnie brak dostępu do łóżek przeznaczonych do intensywnej terapii (ICU) jako główny problem wskazywali lekarze z Włoch w publikacji, która ukazała się w pierwszej połowie marca na łamach „Journal of the American Medical Association” (JAMA). Jednocześnie we Włoszech 9-11 proc. pacjentów zarażonych wirusem wymagało leczenia na oddziałach intensywnej terapii. Dla porównania w Chinach było to zaledwie 5 proc. Skąd taka różnica? Najprawdopodobniej kluczowe znaczenie ma tutaj struktura demograficzna. Według danych OECD odsetek mieszkańców Włoch powyżej 65. roku życia jest drugim najwyższym w UE i wynosi 21,3 procenta. Dla porównania w Chinach odsetek starszych osób wynosi około 11 procent, a w Polsce prawie 15 procent.
O przebiegu epidemii zadecyduje również właściwe zabezpieczenie lekarzy oraz pielęgniarek. Warto podkreślić, że większość z nich w czasie epidemii ryzykować będzie bezpośrednio zdrowiem i życiem. Według artykułu opublikowanego w czasopiśmie „Lancet” we Włoszech na dzień 13 marca (6 tygodni od pierwszego zachorowania w tym kraju) aż 20 procent personelu medycznego zachorowało lub zmarło w wyniku zarażenia się koronawirusem. Biorąc pod uwagę średni wiek i całkowitą liczbę lekarzy oraz pielęgniarek, jak i również zgłaszane już w tej chwili braki zaopatrzeniowe, Polsce grozi podobne ryzyko.
Mimo to bardzo mało mówi się o tym, jak bardzo wrażliwą grupą zawodową w tej sytuacji są pracownicy i pracownice polskiej ochrony zdrowia. Rząd nie przedstawił żadnej oficjalnej strategii krótkoterminowego wsparcia szpitali i personelu medycznego. W międzyczasie doszło za to do zwolnienia Prezesa Agencji Rezerw Materiałowych, instytucji odpowiedzialnej m.in. za zaopatrzenie systemu ochrony zdrowia w maseczki, gogle i kombinezony ochronne dla personelu. Państwo nie zareagowało też we właściwym momencie na napędzany paniką masowy wykup maseczek ochronnych, których obecnie brakuje nawet w hurtowniach aptek.
Kolejnym wyzwaniem będzie dostęp do respiratorów, które są szczególnie potrzebne w krytycznych przypadkach zarażenia wirusem, kiedy śmiertelność wynosi nawet 70 procent. Przy silnym zapaleniu płuc pacjenci nie są w stanie oddychać bez wsparcia wentylacji mechanicznej. Tymczasem według Ministerstwa Zdrowia w Polsce dysponujemy ponad 10 tys. respiratorów, lecz zaledwie około 700-1000 z nich jest dostępnych do użytku (ze względu na aktualne potrzeby innych pacjentów). W sytuacji, w której na szczyt zachorowań przypadnie np. 20 tys. osób, w tym około 6 procent z nich będzie wymagało szczególnej pomocy, potrzebować będziemy mniej więcej 1400 respiratorów, czyli kilkuset więcej niż obecnie posiadamy. Powyższy szacunek nie jest oczywiście prognozą, a ma na celu wskazanie wagi zależności pomiędzy dostępem do sprzętu medycznego a krytycznym momentem przebiegu epidemii.
Nauczka na przyszłość
Według analizy ekspertów WHO zaledwie 28 proc. państw było właściwie przygotowanych na wybuch epidemii COVID-19. Polska nie jest pod tym względem szczególnym wyjątkiem i w tej chwili jesteśmy w dużej mierze zależni od międzynarodowych mechanizmów wsparcia.
Robimy „rozpoznanie bojem”, bo na tę epidemię nie ma algorytmu
czytaj także
Przykładowo, w ramach WHO uruchomiony został specjalny mechanizm zaopatrzeniowy Pandemic Supply Chain Network (PSCN), a Unia Europejska tworzy wspólne przetargi dla państw członkowskich. Aby powyższe procedury mogły sprawnie zadziałać, szczególnie istotna będzie międzynarodowa solidarność, ale także elementarna przytomność władz państwowych, które w naszym przypadku… spóźniły się z przystąpieniem do unijnego przetargu na sprzęt ochronny. Przed wybuchem epidemii ponad połowa wszystkich masek produkowana była w Chinach. Z kolei gdy wirus ograniczał się jeszcze do samego Wuhan, do tego właśnie kraju trafiło prawie 56 milionów sztuk sprzętu ochronnego, w wyniku czego wyczerpane zostały zapasy w wielu europejskich państwach, w tym również w Polsce. Co ciekawe, nasza agencja rządowa – Polska Agencja Inwestycji i Handlu – już w lutym, gdy ekspansja epidemii do Europy nie była tajemnicą, wspierała eksport szczególnie cennych maseczek z filtrami właśnie z Polski do Chin.
Krytyczne w najbliższych tygodniach okaże się również zarządzanie kryzysowe. W czasie kryzysu epidemiologicznego system ochrony zdrowia należy traktować podobnie jak traktowana jest armia w czasie wojny. Priorytetem dla polityki gospodarczej powinno być zapewnienie nieograniczonego finansowania potrzeb szpitali oraz personelu medycznego. Zwiększenie finansowania powinno zostać również poszerzone o instrumenty zarządzania niedoborami. Doświadczenie hiszpańskie pokazuje wagę rozwiązań takich jak np. odroczenie w czasie nienaglących operacji, przyśpieszenie przyznawania uprawnień młodym lekarzom oraz pielęgniarkom czy wprowadzenie mechanizmów reglamentacyjnych, zapewniających dostęp do maseczek wyłącznie najbardziej potrzebującym grupom społecznym; także w tym kraju podjęto kroki na rzecz przejęcia na czas epidemii zasobów prywatnych placówek ochrony zdrowia.
Bez względu na to, jaki przebieg przybierze pierwsza fala epidemii COVID-19, należy pamiętać o tym, że zdaniem wielu epidemiologów wirus najprawdopodobniej wróci jesienią 2020 roku. Już teraz należy zatem prowadzić równoległe przygotowania polskiej ochrony zdrowia na przyszłe wstrząsy. Szczególnie konieczne jest zrewidowanie wysokości publicznych wydatków na ochronę zdrowia, w tym podniesienie wynagrodzeń personelu medycznego i zapewnienie im odpowiednich rezerw materiałowych. Wskazane byłoby równoległe stworzenie funduszu celowego, z którego finansowane byłyby wydatki kluczowe dla łagodzenia zagrożeń epidemicznych – np. na oddziały intensywnej terapii. W tym wszystkim równie istotne jest zerwanie z paradygmatem polityki cięcia kosztów w sektorze publicznym, który zdominował wiele państw europejskich po wybuchu kryzysu finansowego w 2007 roku. Dziś boleśnie przekonujemy się o tym, jak istotne z punktu widzenia interesu społecznego są wysokiej jakości usługi publiczne takie jak ochrona zdrowia czy edukacja.
***
Nikodem Szewczyk – ekonomista i socjolog. Zawodowo związany z Instytutem Badań Strukturalnych oraz Fundacją Instrat. Jego zainteresowania badawczo-naukowe dotyczą rynku pracy, nierówności społecznych i ekonomii sektora publicznego.