Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Polska jak Chiny: nie siedzimy przy stole negocjacyjnym, bo nie chcemy

Polska utrzymuje złotego na niskim poziomie, bo chce udawać biedniejszą niż jest. Na tej samej zasadzie nie chcemy się wychylać w polityce międzynarodowej, żeby przypadkiem nie wystawić się na retorsje ze strony silniejszych. To wcale nie jest głupia polityka.

ObserwujObserwujesz

Przez Polskę przechodzi tradycyjny lament, że nasi partnerzy nie chcą nas przy stole negocjacyjnym przy procesie pokojowym dotyczącym wojny w Ukrainie. Tymczasem Polska jest jedynym poza Ukrainą, Rosją i USA państwem wprost wymienianym w kolejnych projektach dokumentu pokojowego. Inaczej mówiąc: znowu krzyczymy „nic o nas bez nas”, co jest zasadniczo słuszne – szkoda, że z naszej strony jest również pełne hipokryzji.

Wśród prawicowych komentatorów, szczególnie tych lubujących się w geopolityce, występuje zadziwiająca – choć w sumie może typowa – niespójność poglądów w poszczególnych sytuacjach. Oczywiście tylko krowa nie zmienia poglądów, poza tym elastyczność w zmieniających się okolicznościach jest godna pochwały. A właściwie byłaby, gdyby towarzyszyła jej fundamentalna zgodność z innymi głoszonymi przeświadczeniami.

Czytaj także Trump negocjuje, Putin bombarduje, UE wnosi poprawki. Tajne rozmowy i trzy różne plany dla Ukrainy Piotr Wójcik

Atuty i argumenty

Jak wiadomo, prawica najbardziej wzdycha do idei polskiej mocarstwowości. Zarzuca innym mikromanię, tymczasem sama często wpada w megalomanię. Przez cały czas przekonuje, że nasi politycy porównaniu do takich Turków to chłopcy w krótkich spodenkach.

Gdy tylko jednak przychodzi do powiedzenia „sprawdzam”, czyli czasu, w którym trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność i na przykład uczestniczyć w kontyngencie pokojowym nad Dnieprem – czyli, jak nazwa wskazuje, dopiero po wojnie – z prawej strony sceny politycznej nadchodzi alarm, że nasi politycy znowu pchają nas do katastrofy. Tymczasem taka Turcja niemal nieustannie prowadzi wobec kogoś działania zbrojne.  

Oczywiście, że Polska jest predestynowana do uczestnictwa w procesie pokojowym. Mamy mnóstwo atutów i argumentów.

Po pierwsze, skoro w kolejnych planach pojawiają się pojedyncze zapisy dotyczące naszego kraju, to należy nam się to jak psu duży kojec. Stacjonowanie europejskich lub natowskich myśliwców to punkty zgodne z naszym interesem, gdyż teorie o tym, że ten pierwszy oznacza brak zgody na siły amerykańskie, jest klasyczną nadinterpretacją – przynajmniej w ogłoszonej formie, bez zapisków drobnym druczkiem. To, że mogą stacjonować u nas jedne siły, nie oznacza przecież, że nie mogą inne. Powinniśmy jednak sami wydać na to zgodę.

Poza tym Polska wykonała ogromny wysiłek, żeby pomóc Ukrainie się obronić, szczególnie w pierwszej fazie wojny, gdy oddaliśmy im większość postsowieckiego sprzętu, przyjęliśmy miliony ukraińskich uchodźczyń, utworzyliśmy główną bazę logistyczną dla zachodnich dostaw sprzętu, ukraińscy żołnierze szkolili się na polskich poligonach i leczyli w polskich szpitalach, no i wreszcie zorganizowaliśmy te dostawy bardzo sprawnie, bez żadnych większych wpadek – mniejszych proszę nie liczyć, bo i tak było ich jak na lekarstwo.

Co więcej, Polska będzie kluczowym państwem dla efektywności gwarancji bezpieczeństwa zapewnionych Ukrainie. W naszym kraju stacjonować będzie część niezbędnej infrastruktury i żołnierzy. Przez nasze terytorium przebiegać będą kluczowe szlaki dostaw. Jako największemu państwu na flance wschodniej NATO, naszą rolą będzie również zapewnienie bezpieczeństwa państwo bałtyckim (wspólnie z krajami nordyckimi) oraz Słowianom zachodnim.

Znamy Rosję lepiej niż reszta Europy

Zresztą sam fakt, że jesteśmy największym państwem regionu, predestynuje nas do rozmów. Znamy Rosję lepiej niż Niemcy czy Francuzi i Brytyjczycy. Przezornie nie dopuściliśmy do rozlania się po naszym kraju rosyjskich interesów, a jedyna firma, która zaznaczyła tu obecność na większą skalę – Łukoil – musiał sprzedać stacje Norwegom, bo Polacy nie za bardzo chcieli w nich tankować.

Szybko zaczęliśmy pracować nad dywersyfikacją dostaw surowców, chociaż jeszcze do UE wchodziliśmy jako kraj całkowicie zależny od rosyjskich paliw. Obecnie potrafimy sobie radzić bez nich, a nawet planujemy pomagać Czechom i Słowakom, zostając hubem gazowym tej części świata.

Niemcy na własne życzenie uzależnili się od Rosji i na początku wojny byli pewni, że Kijów padnie w kilka dni. Brytyjczycy długi czas pozwalali się panoszyć oligarchom po Londynie, pozwalając im na kupowanie klubów piłkarskich i wykupywanie mieszkań w centrum swojej stolicy, co uniemożliwiło zakup zwyczajnym obywatelom Wielkiej Brytanii. Zakończyli to dopiero po dwóch bezczelnych zamachach na przebywających na Wyspach byłych agentów Kremla, które mogły narazić na śmierć postronnych. Nawet Czesi zaczęli na poważnie rugować rosyjskie wpływy dopiero po wysadzeniu ich składów amunicji we Vrběticach w 2014 roku.

Państwo o takiej pozycji ma wszystko, by nie tylko zasiadać przy stole, ale też samemu wysuwać poważne propozycje. Polska ma wielu niezłych specjalistów, którzy znają Rosję i Ukrainę, potrafią się poruszać w tamtym rejonie świata i dawać konkretne rady. Nie ma w tym żadnej większej filozofii.

Polityczna mądrość podkulonego ogona

Opowieści snute przez niektórych komentatorów – np. prof. Antoniego Dudka – że przy stole nas nie ma, bo nas tam nie chcą, można włożyć między bajki. Nawet jeśli niektórzy nas faktycznie nie chcą, to mają niewiele do gadania. Polska jest już zamożnym krajem, a odstajemy od Zachodu pod względem PKB liczonym po kursie rynkowym wyłącznie dlatego, że prowadzimy taką, a nie inną politykę monetarną, utrzymując celowo niedowartościowany kurs złotego. Moglibyśmy w krótkim czasie go podnieść albo w ogóle związać z kursem dolara lub euro, jak Argentyna. Przy okazji zahamowalibyśmy rozwój gospodarczy i pognębilibyśmy własny przemysł – jak Argentyna i kilka państw UE, z Grecją i Słowacją na czele. No i właśnie tu dochodzimy do puenty.

Utrzymujemy złotego na niskim poziomie, bo chcemy udawać biedniejszych, niż jesteśmy, co dla naszej gospodarki opartej na bezpośrednich inwestycjach zagranicznych (FDI) jest doskonałym rozwiązaniem. Na tej samej zasadzie nie chcemy się wychylać w polityce międzynarodowej, żeby przypadkiem nie wystawić się zbyt szybko na jakiejś poważne retorsje ze strony silniejszych.

Czytaj także Czy Nawrocki będzie wstydził się radosnych zdjęć z Trumpem? Łukasz Łachecki

To wcale nie jest głupia polityka. Prowadziły ją przez kilka dekad Chiny, udając grzecznych i posłusznych, przy okazji po cichu rosnąc, zbrojąc się i ogólnie tworząc swoją potęgę. Polska dzięki tej postawie dostała się do NATO w dziesięć lat, a do UE w piętnaście – i to nie od zakończenia jakiejś wojny, tylko od sprytnego wymiksowania się ze wschodniego świata.

Polska wybrała jeden kierunek – Zachód – i on się sprawdził. Ukraina próbowała odważnie grać na kilku fortepianach i obecnie jest jednym z najbardziej zdemolowanych wojną krajów świata. Wojną, której końca nie widać.

To zasługa polityków wszystkich kolejnych opcji rządzących. Mieli na tyle pokory, żeby podkulić ogon i nie napinać muskułów. To pokaz mądrości, nie słabości. Obecnie nadal prowadzą dokładnie tę samą politykę.

Według mnie powinniśmy już zacząć od niej odchodzić. Według wielu polityków pewnie też, ale boją się nawet nie tyle konsekwencji międzynarodowych – na przykład tego, że Kreml nam się odwinie – bo już ich doświadczamy. Mowa o aktach dywersji i działaniach hybrydowych. Politycy prowadzą politykę podkulonego ogona, ponieważ przyzwyczaili się do niej, potrafią ją robić i dotychczas przynosiła nadzwyczaj dobre rezultaty oraz dokładnie tego oczekują wyborcy. A temperatura walki politycznej w kraju jest tak wysoka, że utrzymanie się lub odzyskanie władzy nabiera nad Wisłą coraz większego znaczenia.

Wszystkie sondaże opinii publicznej pokazują jasno, że większość społeczeństwa nie wyobraża sobie wysłania wojsk na Ukrainę. Nawet uczestnictwo w gwarancjach bezpieczeństwa jest dla Polaków czymś równie strasznym jak horror Omen. Tak zwani zwykli Polacy w swojej masie są bardziej strachliwi od naszej klasy politycznej i to oni wymagają od rządzących powściągliwych zachowań. I to samo w sobie nie jest głupie. Wciąż żywa jest tu pamięć o hekatombie z II wojny światowej, gdy zabito nam 6 mln mieszkańców – nie tylko polskiej narodowości, ale z polskim paszportem.

Zdystansowane podejście ma swoje zalety

Polska jest krajem przygranicznym, które będzie miało ważną rolę do odegrania w razie konfliktu z Rosją. Będziemy na pierwszej linii frontu, broniąc nie tylko siebie, ale też Pragę, Bratysławę, Wilno, Rygę i Tallin. Zapewne przyjdą nam z pomocą Nordycy, więc musimy już teraz budować mechanizmy kooperacji i wzajemnej obrony. Skoro Berlin i Paryż, nie mówiąc już o Londynie, są mniej narażone na skutki działań zbrojnych lub hybrydowych, to niech sami wyślą swoje wojska nad Dniepr. Mają ten komfort.

Niestety elektorat i komentatorzy, przyjmując to niegłupie zdystansowane podejście, przy okazji nieustannie utyskują na głupotę polityków albo ich brak odwagi. Ale ci politycy robią przecież w praktyce dokładnie to, czego od nich oczekują elektorat i główny nurt komentariatu.

Takie podejście jest bezpieczne, ale odsuwa nas od centrów decyzyjnych. To chyba jest proste i jasne jak słońce. Chcecie podkulać ogon, bo dotychczas to dawało sukcesy – Chinom też, przypominajmy to nieustannie – to pogódźcie się z pomijaniem nas w najważniejszych gremiach. Prowadzimy tę samą politykę co Chiny, które nad Wisłą uchodzą za geniuszy planujących na siedemset lat do przodu.

Jarosław Kaczyński miał kiedyś powiedzieć, że państwo ma pozycję i status. Pozycję łatwo zbudować szybko, co pokazały w ostatnich latach Polska i Malezja, a wcześniej Korea Południowa i Chiny. Na status pracuje się znacznie dłużej, gdyż trzeba nauczyć się brać na siebie większą odpowiedzialność – za siebie i otoczenie.

To nie jest wielka filozofia. Czy byłoby niewykonalne, żeby polski rząd przedstawił własną propozycję rozwiązania konfliktu nad Dnieprem, albo nawet i w Strefie Gazy, i zacząć ją intensywnie promować? Nawet jeśli niewiele by się z tego ostało, to inni przywódcy by zaczęli rozumieć, że Polska chce i potrafi mieć coś do powiedzenia. Że na Warszawę należy się częściej oglądać.

Jednak pomimo coraz ostrzejszych działań hybrydowych, Polska wciąż reaguje defensywnie – w pośpiechu rozwija obronę dronową, ściga dywersantów w kraju, próbuje zapobiec zamachom i tak dalej. Polska ma już jednak taką pozycję, że może zacząć działać ofensywnie – dokonywać aktów hybrydowych na Wschodzie, infiltrować Rosję na potęgę, budować swoje sieci wpływów w Europie Zachodniej. Dlaczego w Mińsku nie zgasło jeszcze światło na dłużej albo z białoruskiego systemu bankowego nie wyciekły jeszcze miliardy rubli? Czy Białoruś jest poza zasięgiem zamożnych i wykształconych Polaków?

Oczywiście nie. Do tego jednak trzeba zacząć kształtować swój status, wykorzystując wcześniej zbudowaną pozycję. Zacząć być wreszcie asertywnym i ofensywnym w dyplomacji oraz agresywnym w grze służb. To będzie ryzykowne, owszem. Ale branie na siebie ryzyka to element przyjęcia większej odpowiedzialności na siebie. To zaś jest przejawem dojrzewania.

Wysoki status mają kraje dojrzałe, bo nie prowadzą bojaźliwej polityki. My prowadzimy, bo sami chcemy to robić. Stoją za tym poważne argumenty. Być może warto jeszcze trochę poczekać i udawać biednych i słabych. Ale jeśli nadal będziemy bać się większej odpowiedzialności za region, nigdy nie staniemy się jego główną siłą.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie