Przez prawie cały okres II RP dzień niepodległości obchodzono 7 listopada.
Psikusem spłatanym umęczonemu narodowi, godnym przynajmniej wzmianki w Dzienniku Opinii, jeśli nie rekonstrukcji naszego portretu zbiorowego, jest fakt, że w skłóconej Polsce niemal wszyscy zgadzają się, że data 11 listopada 1918 jest fundamentalna dla powstania państwa polskiego w XX wieku. Potwierdza to nie tylko odpowiednia uchwała organu prawodawczego, ale coroczny wielogłos polityków, publicystów, patriotów. Paradoks polega na tym, że mimo obfitości wydarzeń kluczowych dla powstania państwa polskiego na przełomie października i listopada 1918 roku, akurat 11 listopada nic się nie wydarzyło! No… skapitulowały Niemcy. Oznaczało to zakończenie Wielkiej Wojny i do dziś to właśnie świętują społeczeństwa Europy, która została przeorana społecznie i politycznie przez ten konflikt.
Depesza radiowa, czy organ administracyjny?
Oficjalna depesza do szefów mocarstw notyfikująca powstanie państwa polskiego została nadana drogą radiową przez Józefa Piłsudskiego 16 listopada. Stało się to już po tym, jak wskutek skandalicznego nacisku grającej na kryzys prawicy, zdążyła upaść jedna z koncepcji utworzenia pierwszego trwałego rządu. 14 listopada Piłsudski wydaje dekret, w którym powierza Ignacemu Daszyńskiemu misję utworzenia powojennego rządu. W dokumencie tym czytamy: „Licząc się z potężnemi prądami, zwyciężającemi dzisiaj na Zachodzie i Wschodzie Europy, zdecydowałem się zamianować prezydentem gabinetu pana posła Ignacego Daszyńskiego, którego długoletnia praca patrjotyczna i społeczna daje mi gwarancję, że zdoła w zgodnej współpracy z wszystkiemi żywiołami przyczynić się do odbudowy dźwigającej się z gruzów Ojczyzny”. Nie chcąc zaostrzenia walk wewnętrznych w tak ważnym momencie, Ignacy Daszyński ustępuje i dopiero 17 listopada powołany zostaje rząd Jędrzeja Moraczewskiego, także socjalisty.
Jednak jako twór administracyjny państwowość polska zaistniała kilkanaście dni wcześniej. Cofnijmy się do 28 października. Tego dnia została powołana do życia Polska Komisja Likwidacyjna z Wincentym Witosem na czele, która 31 października przejęła władzę w Krakowie.
Natomiast 7 listopada, jeszcze zanim Józef Piłsudski został uwolniony z twierdzy magdeburskiej, powstał w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Na jego czele stanął doświadczony krakowski polityk Ignacy Daszyński.
Był to pierwszy organ administracji państwowej, który zasięgiem swojego działania obejmował wszystkie ziemie polskie z trzech zaborów, posiadał poparcie zarówno Polskiej Organizacji Wojskowej, jak i części tworzących się na rewolucyjny wzór rad robotniczych. Rząd – choć istniał tylko kilka dni, a Daszyński odpowiedzialnie złożył swoją rezygnację na ręce Piłsudskiego po jego przybyciu do Warszawy – miał niebagatelne znaczenie dla kształtu prawnego przyszłego państwa. Rząd Jędrzeja Moraczewskiego przejął wiele z programu rządu lubelskiego.
Wydarzenia te przebiegały na tle wielkich manifestacji poparcia dla Rządu Ludowego. Ignacego Daszyńskiego w Warszawie witał na wiecu 50-tysięczny tłum. 13 listopada na gmachu Zamku Królewskiego załopotała czerwona flaga.
Masowe poparcie uzyskał zapowiedziany program reform, które miały objąć wszystkie dziedziny życia i stworzyć państwo egalitarne, nowoczesne, sprawiedliwe, chroniące słabszych. W tym państwie naczelną zasadą miała być zasada obywatelskości, a nie „krwi i ziemi”.
Manifest rządu gwarantował równouprawnienie wszystkich obywateli i obywatelek, bez względu na narodowość czy wyznanie, a także wolność słowa, zgromadzeń, zrzeszeń i prawo do strajku. Przede wszystkim jako jeden z pierwszych rządów na świecie potwierdzał prawa wyborcze kobiet (wyprzedzając tym samym większość państw europejskich i USA!). Wprowadzał 8-godzinny dzień pracy w przemyśle, handlu i rzemiośle (który zniesiony został dopiero w roku 2013 przez rządy Platformy Obywatelskiej). Ponadto zobowiązywał się wnieść do Sejmu Ustawodawczego projekty dotyczące przeprowadzenia reformy rolnej; upaństwowienia niektórych działów przemysłu i komunikacji; udziału robotników w administrowaniu prywatnymi przedsiębiorstwami; wprowadzenia prawa o ubezpieczeniach i ochronie pracy; powszechnego, świeckiego i bezpłatnego nauczania w szkołach. Wyrażał wolę rozwiązania wszystkich sporów terytorialnych z sąsiadami na zasadzie wspólnych negocjacji. To wszystko działo się 7 listopada, gdy na terenie kraju, w Łodzi, Lublinie czy w Warszawie milicje robotnicze rozbrajały wojska zaborcze.
Nasza tradycja
Nie można zrozumieć pojawienia się na mapie Europy nowożytnego państwa polskiego bez udziału w tym procesie najistotniejszej formacji politycznej, jaką byli wówczas w tym rejonie socjaliści. Już Rewolucja 1905 roku, prowadzona pod hasłem walki z kapitalizmem i caratem, absolutystyczną monarchią i wyzyskiem, przynosi w Królestwie Polskim zmiany modernizacyjne, które w ostatecznym rozrachunku doprowadzą do niepodległości. To w efekcie rewolucji język polski zostaje dopuszczony do użytku w urzędach gminnych, wraca on również do szkół, powstają polskie instytucje, takie jak Macierz Szkolna, zaczyna rozwijać się ruch spółdzielczy, zostają zalegalizowane związki zawodowe.
Nowoczesna Polska kształtująca się pod zaborami jako potencjalny twór wiązała swoją przyszłą niepodległość z ustrojem demokratycznym i sprawiedliwością społeczną. Społeczeństwo nowego kraju miało odrzucić monarchię (także o „polskim” rodowodzie) i wyzysk, a zagwarantować równouprawnienie kobiet i mężczyzn oraz klas i narodów. Choć z oczywistych powodów ideowo nawiązując do oświeceniowego sukcesu, jakim było ogłoszenie Konstytucji 3 Maja, gwarantującej m.in. trójpodział władzy, Polska w XX wiek miała wkroczyć jako zupełnie nowe państwo. Lekcja wyniesiona ze 123 lat zaborów państw o ustroju monarchicznym nie poszła na marne. Walka narodowowyzwoleńcza splotła się z walką o sprawiedliwy egalitarny ustrój ekonomiczny. Rzecz polska miała być pospolita, czyli powszechna, ludowa, i taką nazwę otrzymała w Manifeście Tymczasowego Rządu 7 listopada 1918.
„Polska Ludowa” to bynajmniej nie żaden pomysł komunistów desantowanych parę dekad później z Moskwy. To był program polityczny dojrzewający podczas zaborów, a jego owocem była niepodległość.
Przez prawie cały okres II Rzeczpospolitej dzień niepodległości obchodzono właśnie 7 listopada. Z oczywistych powodów w obchody angażowali się głównie zwolennicy i zwolenniczki ugrupowań lewicowych, socjalistycznych, ludowych i chłopskich. Negatywny stosunek do dnia niepodległości mieli zarówno różnej maści prawicowcy, jak i z drugiej strony komuniści, którzy uważali, że Polska w tym wydaniu ostatecznie zdradziła swoje ideały i stała się autorytarną republiką burżuazyjną.
Z perspektywy czasu trudno się nie zgodzić, że II RP nie spełniła wielkich nadziei w niej pokładanych przez wielu i także za sprawą samego Piłsudskiego poszła drogą autorytaryzmu i uprzywilejowania nielicznych. Konspiracyjna organizacja Polskiej Partii Socjalistycznej w okresie II wojny światowej działająca jako WRN – Wolność, Równość, Niepodległość – pisała w rocznicę powstania Tymczasowego Rządu Ludowego: „W ciągu dwudziestu lat istnienia odrodzonego państwa polskiego reakcja zahamowała dzieło Rządu Ludowego, a następnie oddała kraj w ręce klik biurokratycznych-militarnych, butnych i bezwzględnych wobec mas pracujących, potulnych zaś i gotowych do wszelkiej wysługi dla posiadaczy. Ze szlaku głębokiego postępu i wyzwolenia potężnych sił drzemiących w narodzie polskim, ze szlaku który otworzył przed Polską rząd Ludowy zostaliśmy zepchnięci i doprowadzeni aż do wrześniowej katastrofy”.
Sztafeta autorytaryzmu
Obóz sanacyjny dopiął swego w 1937 roku. Rocznica odzyskania niepodległości na trwałe została związana z imieniem Józefa Piłsudskiego. Sejm zdominowany przez ugrupowania sanacyjne i prawicowe 23 kwietnia przyjął uchwałę, w której czytamy: „Dzień 11 listopada, jako rocznica odzyskania przez Naród Polski niepodległego bytu państwowego i jako dzień po wsze czasy związany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny – jest uroczystym Świętem Niepodległości”.
Lata 30., także po śmierci Piłsudskiego, a może właśnie dopiero po jego śmierci, rozkwitły ubóstwieniem Marszałka. Oczywiście miało ono funkcję ściśle polityczną. Jeśli przeraża i śmieszy nas fetyszystyczny kult powojennego komunistycznego prezydenta Bolesława Bieruta, to trzeba pamiętać, że przyszedł on „na gotowe”. Rodzime wzorce kultu jednostki były wypracowywane przez sanację w latach 30. Filmy o Wodzu, wieczorki poetycko-polityczne, nadawanie jego imienia elementom krajobrazu (łącznie z propozycją przemianowania Wilna na Ziuk), plakaty, znaczki pocztowe, publikacje, edukacja szkolna, obecność obowiązkowa – wszystko podporządkowane najlepszym wzorcom autorytarnego państwa średniej wielkości.
Samo uchwalenie Święta Niepodległości związanego ściśle z kultem Marszałka miało na celu uciszenie głosów krytyki po krwawym stłumieniu w sierpniu Wielkiego Strajku Chłopskiego (44 ofiary śmiertelne).
Podczas strajku domagano się poprawy jakości życia oraz powrotu do praw gwarantowanych przez konstytucję marcową.
Jednak jak powiązać Marszałka z konkretną datą? Brygadier Piłsudski wysiadł z pociągu, którym został odtransportowany przez niemiecką generalicję z twierdzy magdeburskiej dopiero 10 listopada – trzy dni po utworzeniu Rządu Ludowego. Postawiono więc na nieistotne z punktu widzenia politycznego czy militarnego wydarzenie, jakim było przekazanie Piłsudskiemu „władzy” przez Radę Regencyjną. Odbyło się ono 11 listopada w prywatnym mieszkaniu Józefa Ostrowskiego, poza którym w skład rady wchodzili książę Lubomirski i biskup Kakowski. Rada była organem kolaboracyjnym, bez większego znaczenia, powołanym do życia za zgodą okupujących Królestwo Polskie Niemiec i Austro-Węgier, w celu skaptowania sympatii Polaków.
Po II wojnie światowej instalująca się nowa władza nie mogła z oczywistych powodów odwoływać się do sanacyjnego święta. Wykorzystywano żywy jeszcze w tamtym okresie sentyment do 7 listopada, tak jak wykorzystywano inne punkty symboliczne: manifest PKWN, tak jak manifest Rządu Tymczasowego, został ogłoszony w Lublinie, państwo nazywano „Polską Ludową”, choć formalnej zmiany na Polską Rzeczpospolitą Ludową dokonano dopiero w 1952 roku. Jednak z datą był problem. Pokrywała się z rocznicą ważniejszą, której nie świętować nie było wolno. 7 listopada to w kalendarzu juliańskim obchodzona hucznie w całym bloku radzieckim, a także przez komunistów na całym świecie, rocznica wybuchu Rewolucji Październikowej. Pech! Aby wyjść z tej patowej sytuacji, a przy tym zyskać trwałe zakotwiczenie w zbiorowej świadomości, na Dzień Święta Odrodzenia Narodowego wybrano 22 lipca, dzień ogłoszenia Manifestu PKWN.
Organizująca się w latach 70. opozycja przypomniała sobie, również ze względów mobilizacji symbolicznej, datę 11 listopada i zaczęła ją niepokornie obchodzić przeciwko 22 lipca.
Mimo że milicja ścierała się z nielegalnymi manifestacjami listopadowymi prawie do końca lat 80., na szczytach władzy doszło do znaczącej zmiany. Generał Wojciech Jaruzelski, wywodzący się – w przeciwieństwie do Edwarda Gierka, w młodości górnika i robotniczego działacza francuskiego ruchu komunistycznego – z rodziny szlacheckich zesłańców na Syberię, coraz mocniej podkreślał swoją patriotyczną postawę. Zwieńczeniem tego procesu, kiedy Jaruzelski był jeszcze ostatnim I sekretarzem, a nie pierwszym prezydentem III RP, było uchwalenie przez Sejm IX kadencji dnia 11 listopada Narodowym Dniem Niepodległości.
Tak, tak: to święto uchwalone „za komuny”, „przez komunę” i co tu dużo mówić „dla komuny”. Miało zjednać Partii środowiska autorytarno-patriotyczne niechętnie patrzące na demokratyczne skrzydło opozycji.
I podobnie jak Komisja Majątkowa podarowana Kościołowi być może przechylić szalę wyborczą nadchodzących zmian. Co więcej, obwołano ten nowy dzień wolny od pracy świętem pod zmienioną nazwą, dodając przymiotnik „Narodowy”. Taki etnocentryzm na dodatek wyklucza potomków tych bojowników i bojowniczek o niepodległość, którzy nie byli czy nie czuli się „etnicznymi Polakami”, natomiast z powstaniem demokratycznej Polski wiązali wielkie nadzieje.
Przez prawie 20 lat III RP Narodowy Dzień Niepodległości odbywał się w klimacie oficjalnych akademii, kilku salw kompani honorowej, ewentualnie przemarszów ekip rekonstrukcyjnych. Dopiero prawicowa polityka historyczna zaczęła na nowo generować wokół tej daty zbiorowe emocje, które być może swoją kulminację mają przed sobą, ale owocowały już zamieszkami, podczas których patriotyczni kibice demolowali stolicę swojego kraju, oczyszczając przedpole dla ogłoszenia powstania Ruchu Narodowego. I tak historia zamyka się w pewnej sensownej całości sztafety autorytaryzmu.
Dzisiejsi spadkobiercy endecji oraz innych skrajnie prawicowych ugrupowań przedwojennych, które nienawidziły tępiącego ich Piłsudskiego, czerpią z sanacyjnego kultu Marszałka, dzięki świętu przywróconemu przez reżim schyłkowego komunizmu.
Nie ma alternatywy?
Trzeba zadać sobie pytanie, czy z punktu widzenia wolnościowo i równościowo nastawionych sił ma sens walka o 11 listopada? Przecież obywatele i obywatelki zainteresowane podtrzymywaniem pamięci o jasnych i radosnych momentach w historii swego kraju, kiedy rzeczywiście stawał on w awangardzie światowych przemian, z których można być dumnym, bądź zwyczajnie zadowolonym, mają swoje święto. To 7 listopada.
7 listpada 2013 o godz. 17 Klub Krytyki Politycznej w Krakowie zaprasza na debatę Duch równości – duch niepodległości, w której udział wezmą: Weronika Śmigielska (Krytyka Polityczna), Adam Ostolski (Zieloni, KP), Krzysztof Wołodźko (Nowy Obywatel), Michał Wybieralski (NSZZ Solidarność Agora), Barbara Man (Federacja Młodych Socjaldemokratów); prowadzenie: Agata Czarnacka (Lewica24).
Po debacie zapraszamy na występ Krakowskiego Chóru Rewolucyjnego pod Pomnikiem Czynu Zbrojnego Proletariatu Krakowa w Alei Daszyńskiego, godz. 19.30