Wszystko, co chcieliście wiedzieć o ataku na trzeci sektor. Rozmowa z Ewą Kulik-Bielińską.
Michał Sutowski: Dużo ostatnio słychać o organizacjach pozarządowych; telewizyjne „Wiadomości” chyba nigdy nie mówiły tyle o trzecim sektorze, a na pewno nigdy tak źle. Czy można to traktować jako przygotowanie artyleryjskie przed jakąś wielką rozprawą?
Ewa Kulik-Bielińska: Organizacje pozarządowe, przynajmniej na początku, znalazły się pod ostrzałem dość przypadkowo. Pierwszy materiał w „Wiadomościach” to efekt mizerii ekipy dziennikarskiej TVP, która szuka tematów nie w rzeczywistości, ale na Twitterze. Media publiczne w programach informacyjnych nie donoszą o tym co się wokół dzieje, lecz tworzą fakty medialne i uprawiają partyjną propagandę. Tym razem reporterzy Wiadomości znaleźli inspirację do ataków na wrogów PiS w poście człowieka, który „wyśledził”, że wśród beneficjentów dotacji od Urzędu Miasta Warszawy były organizacje, w których pracują Zofia Komorowska i Róża Rzeplińska… Pierwszy materiał „Wiadomości” nie był jednak wymierzony w sektor pozarządowy – organizacje były tu tylko amunicją – do strzelania w Hannę Gronkiewicz-Waltz i prezesa Trybunału Konstytucyjnego.
Ale temat wałkowano przez kolejne dni. To zaczyna wyglądać jak zaplanowana kampania…
Zaczęło się od newsa przeklejonego z Twittera na zasadzie „kopiuj-wklej” przez różne media prawicowe , ale szybko okazało się, że temat jest rozwojowy. Można go przecież było wykorzystać do ataku na byłych sędziów TK i Sądu Najwyższego, którzy wypowiadają się publicznie w obronie ładu konstytucyjnego, a jednocześnie pełnią społecznie funkcje członków rad fundacji. Kiedy w odpowiedzi na insynuacje i kłamstwa grupa osób z zaatakowanych organizacji postanowiła zaprosić przedstawicieli mediów do normalnej rozmowy i opowiedzieć, co robią i jak dostaje się w Polsce dotacje ze środków publicznych, dziennikarze mediów narodowych odkryli kolejny wątek do „pogłębienia” tematu.
Oni się wszyscy znają!
To dało inspiracje do kolejnych materiałów, „tropienia i demaskowania” powiązań „pozarządowej sitwy” z politykami.
Wtedy też ostrze kampanii skierowano na same organizacje pozarządowe, pokazując je jako element establishmentowego układu związanego więziami towarzyskimi, rodzinnymi i ideologicznymi z poprzednią ekipą rządową i posiadającego z tego tytułu uprzywilejowaną pozycję w dostępie do publicznych środków.
Nagonka ciągnęła się tygodniami. Aż w końcu potem na linii strzału znalazł się sam wicepremier Gliński, który naraził się szefostwu TVP słowami przeprosin pod adresem osób szkalowanych przez „Wiadomości”.
Powtórzę zatem pytanie: skoro nagonka „ciągnie się tygodniami”, to czy należy ją uznać za przygotowanie artyleryjskie? Trybunał Konstytucyjny, media publiczne, niezawisłe sądownictwo, prokuratura – a potem NGO?
Oczywiście, kampania mediów narodowych przeciwko organizacjom pozarządowym wpisuje się w plan Jarosława Kaczyńskiego zniszczenie wszelkich niezależnych instytucji i totalnej wymiany elit. W wizji państwa Jarosława Kaczyńskiego organizacje naprawdę pozarządowe słabo się mieszczą, a do pewnego momentu nie mieściły się w ogóle. Między władzą a obywatelem nie powinno być żadnych pośredników. Mamy suwerena i jego emanację – większość sejmową, która rządzi i zabezpiecza wszystkie potrzeby Polaków.
OK, to brzmi spójnie, ale skąd wiemy na pewno, co Jarosław Kaczyński o tym myśli?
W rozmowie z Cezarym Michalskim w Dzienniku z 2006 roku Kaczyński mówił wprost, że pomysł na społeczeństwo obywatelskie był pomysłem środowisk opozycyjnych wywodzących się z realnego socjalizmu, które bały się aktywizacji obywateli i endeckości, bały się silnego państwa i silnej polityki. Dla Kaczyńskiego społeczeństwo obywatelskie jest pustą i szkodliwą konstrukcją, która nie pozwala budować zdrowego państwa. To samo twierdził wówczas Ryszard Legutko, który jako wiceprzewodniczący komisji parlamentarnej ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi mówił wprost, że koncept społeczeństwa obywatelskiego jest obcy naszej kulturze i został przywieziony jako sztuczny przeszczep ze Stanów Zjednoczonych.
A to nieprawda?
Nieprawda. Społeczeństwo obywatelskie zaczęło się u nas rozwijać w okresie Solidarności i w okresie solidarnościowego podziemia, a jego zaczynem były ruchy opozycyjne lat 70. Prawdą jest natomiast, że po 1989 roku formy organizacyjne, jakie ono przyjmowało, w dużym stopniu wzorowane były na rozwiązaniach amerykańskich. Również dlatego, że zerwana została ciągłość z ruchem społecznikowskim z okresu międzywojennego i doszło do kompromitacji idei społecznikowskich czy spółdzielczych – przez ich przejęcie i wypaczenie w okresie komunizmu. Takiemu kierunkowi rozwoju form organizacyjnych sprzyjało też zainteresowanie i pomoc dla Polski ze strony zagranicznych fundacji, przede wszystkim fundacji i agencji pomocowych z USA. Teoretycy i praktycy trzeciego sektora ze Stanów Zjednoczonych osobiście się angażowali w tworzenie sieci organizacji pozarządowych, literatura anglojęzyczna na ten temat była najłatwiej dostępna, stamtąd płynęły też duże środki finansowe…
Może i początki społeczeństwa obywatelskiego były lokalne, ale jednak – choćby z powodów, o których pani mówi – nastąpił ten import… Może coś jest na rzeczy w tezach prezesa?
Ale przecież w końcu także PiS odkrył, że społeczeństwo obywatelskie może stać się dla tej partii przydatne. Stało się to w 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej, kiedy gromadzące się pod Pałacem Namiestnikowskim tłumy, wznoszące antyrządowe hasła i oskarżające urzędującego prezydenta i premier o spisek, ujawniły społeczną siłę, którą można było wykorzystać dla budowy politycznego poparcia i realizacji politycznych planów.
I od tego czasu „społeczeństwo obywatelskie” przestało być wyłącznie domeną innego obozu ideowego? Pojęciem z wrogiego języka?
Tak, PiS dopiero po klęsce 2007 roku zrozumiał, że przydałyby się im ich „własne” organizacje pozarządowe. W czasie swoich pierwszych rządów nie docenili tego sektora. Uważali zresztą, że jest on przeciwko PiS, a przynajmniej, że go nie wspiera. Zwłaszcza organizacje obywatelskie dbające o jakość życia publicznego, patrzące władzy na ręce – czy przestrzega praw obywateli… Dlatego też ówczesny rząd PiS nie zamierzał sektorowi pomagać. Przygotowywano nawet zmianę ustawy o fundacjach, która narzucała bardzo restrykcyjną kontrolę ministerialną nad ich działalnością, włącznie z możliwością uchylenia przez ministra wewnętrznych uchwał; to oznaczało prawo bezpośredniej ingerencji rządu w zarządzanie fundacjami. Ten projekt wyszedł z kancelarii premiera, której szefem był wówczas minister Błaszczak, ale sprzeciw środowiska był bardzo wielki i udało się te zmiany powstrzymać. Również dlatego, że PiS dość krótko rządził…
To wszystko mieściłoby się jeszcze w logice ograniczania wolności sektora pozarządowego, jako czegoś obcego i niechętnego. Ale, jak rozumiem, po Smoleńsku chodzi bardziej o stworzenie własnych NGO?
Na początku obecnych rządów PiS Agnieszka Romaszewska, która nie kryje swojego poparcia dla rządzącej ekipy, wygłosiła w radiu TOK FM opinię, która w pełni oddaje obecną filozofię, czy raczej taktykę PiS. Jej zdaniem Prawo i Sprawiedliwość w okresie poprzednich rządów popełniło jeden zasadniczy błąd: nie doceniło wagi mediów i wagi organizacji pozarządowych. I dlatego przegrało. Ten błąd został, jej zdaniem, naprawiony. Przez ostatnie 10 lat formacja PiS stworzyła własne media i własne organizacje pozarządowe…
Krótko mówiąc, Jarosław Kaczyński potrafi się uczyć na błędach.
Tak, po upadku swojego rządu najwyraźniej uznał, że gdyby PiS wtedy miał swoje, „zwierciadlane” wobec liberalnych organizacje strażnicze i swoje media, to nie przegrałyby wyborów. Kaczyński uważał, że kampania pro-frekwencyjna prowadzona przez koalicję „Zmień kraj. Idź na wybory!” skierowana była przeciw niemu. I że to ona przyczyniła się do jego klęski. A do tego, w 2010 roku dostrzegł potencjalną siłę pro-PiS-owskich, anty-liberalnych, czy narodowych organizacji społeczeństwa obywatelskiego.
I teraz, po zmianie władzy, zaczyna ten „swój” trzeci sektor budować?
Zmiany regulacji i sposobu finansowania organizacji pozarządowych zostały zapowiedziane już w programie PiS sprzed 2 lat, potem lekko je zmieniono na kongresie partii i w końcu przyjęto jako część programu wyborczego 2015 roku. I gdyby czytać to dosłownie, bez kontekstu politycznego, to trzeba powiedzieć, że zapowiedzi zmian zbierają wiele postulatów, jakie od lat padały w trzecim sektorze.
Mieliśmy przecież wielką debatę o „ngoizacji” społeczeństwa obywatelskiego, o chorobie „grantozy”, o nadmiernej profesjonalizacji sektora, która sprzyja oderwaniu od potrzeb zwykłych ludzi… I to wszystko mówili ludzie bardzo dalecy od PiS.
Także samo środowisko podnosiło wiele problemów: że nie ma w Polsce tradycji filantropii i, w związku z tym, kapitału, który by finansował inicjatywy obywatelskie.
Że brakuje zrozumienia, jak potrzebne jest wsparcie infrastrukturalne i instytucjonalne.
Że bez środków na stałą działalność, obok grantów projektowych, potrzebne są środki na rozwój instytucjonalny, na podnoszenie kwalifikacji, na myślenie strategiczne… To wszystko wymaga inwestycji, których nie da się, a często po prostu nie wolno, finansować z grantów, bo grantodawcy nie pozwalają na finansowanie z projektów pracowników etatowych czy kosztów administracyjnych.
Poznaliśmy niedawno projekt nowej ustawy o Narodowym Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego, a zapowiedzi konkretnych zmian sformułowano jeszcze w marcu tego roku, na konferencji w KPRM. Na ile odpowiadają one na te realne wyzwania i potrzeby sektora?
Ponad pół roku temu pełnomocnik rządu ds. społeczeństwa obywatelskiego zapowiadał utworzenie funduszu grantów instytucjonalnych, który mógłby być odpowiedzią na bolączki finansowania „projektowego”. Ale pół roku po zapowiedzi jesteśmy w tym samym punkcie. Projekt ustawy o Centrum niczego w tej kwestii nie zmienia. Druga sprawa, równie ważna, to sam status sektora pozarządowego w relacjach z władzą publiczną. Kiedy w 2003 roku tworzona była ustawa o działalności pożytku publicznego i wolontariacie oraz Rada Działalności Pożytku Publicznego wskazywano, że usytuowanie jej przy Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej niejako stygmatyzuje organizacje pozarządowe, ograniczając je w odbiorze społecznym jedynie do tych, które działają w sferze „pomocy społecznej”. Że bardziej właściwe byłoby usytuowanie jej przy Premierze. Można powiedzieć, że ustanowienie funkcji Pełnomocnika ds. Społeczeństwa Obywatelskiego w randze sekretarza stanu i powołanie NCRSO wychodzi na przeciw postulatom środowiska pozarządowego.
A dlaczego to jest aż takie ważne? Kto jest przy kim podczepiony? No i czy „postulaty środowiska pozarządowego” muszą być konieczne zbieżne z interesem zwykłych obywateli?
Usytuowanie Rady Działalności Pożytku Publicznego przy premierze podnosiłoby rangę III sektora. Ukazywało jego bogactwo i różnorodność, zarówno jeśli chodzi o obszary jak i formy w działania.
Przecież inicjatywy obywatelskie nie ograniczają się do realizacji zadań publicznych z zakresu pomocy społecznej. Organizacje pozarządowe podejmują działania w obszarze zdrowia, oświaty, nauki, kultury, sztuki, ekologii, współpracy międzynarodowej…
Prowadzą grupy wsparcia i pomoc prawną i psychologiczną, hospicja, schroniska dla zwierząt, szkoły, ochotnicze straże pożarne, kluby sportowe, drużyny harcerskie, galerie, teatry, zespoły muzyczne, najróżniejsze festiwale. Organizują zajęcia pozaszkolne dla dzieci i zajęcia dla seniorów. Ale też pilnują, żeby urzędy lokalne informowały mieszkańców o sprawach dla nich ważnych. Żeby przestrzegane były zasady zatrudniania. Dbają, by głos mieszkańców był brany pod uwagę przy tworzeniu planów zagospodarowania przestrzennego w ich dzielnicy, żeby powstawały tereny zielone, ścieżki rowerowe, place zabaw dla dzieci…
Rozumiem, organizują życie obywateli, głównie na poziomie lokalnym…
Nie tylko. Pośredniczą między obywatelami a władzą artykułując interesy swoich członków czy broniąc interesu publicznego. Stoją na straży praw obywatelskich takich jak prawo do niezależnego sądu, wolność słowa, prawo zrzeszenia się i zgromadzeń, prawo do poszanowania prywatności i ochrony danych osobowych. Bronią praw mniejszości – seksualnych, etnicznych, narodowych czy wyznaniowych, praw osób niepełnosprawnych, kobiet i dzieci. Prowadzą badania nad nowatorskimi rozwiązaniami problemów społecznych i inicjują zmiany systemowe, by wymienić tylko akcje Rodzić po ludzku, ruch hospicyjny czy Szkołę z klasą. Dbają o dobro wspólne : zachowanie środowiska naturalnego, przejrzystość życia publicznego, jakość stanowionego prawa. Wreszcie, działają na rzecz zwiększenia udziału obywateli w tworzeniu i opiniowaniu aktów prawnych i podejmowaniu decyzji, które wpływają na nasze życie.
Jeśli dobrze rozumiem, dowartościowanie Rady Działalności Pożytku Publicznego przy premierze lepiej odzwierciedlałoby wielką rangę całego sektora. Ale czy to nie jest tak naprawdę sprawa symboliczna?
Nie tylko, bo jednocześnie ogromnym problemem dla sektora są nadmierne obciążenia formalne, dziesiątki przepisów, kontroli. A także związana z przyznawaniem dotacji publicznych biurokracja i papierologia: w niektórych ministerstwach wymogi formalne przy składaniu wniosków są horrendalne, a najdrobniejsze uchybienie, w rodzaju braku parafki i trzech pieczątek na którejś stronie, wiąże się z odrzuceniem wniosku. Usytuowanie RDPP w Kancelarii Premiera dawałoby większe szanse na ujednolicenie i uproszczenie procedur. I kontrolę realizacji programów współpracy między ministerstwami a organizacjami pozarządowymi.
Od tej pierwszej ustawy minęła już grubo ponad dekada. Skoro pierwotne rozwiązania były mało szczęśliwe, dlaczego kolejne rządy nic z tym nie robiły? Trzeba było czekać na PiS, żeby zrobił porządek?
W kwestii finansowania udało się jednak przekonać rząd – to był jeszcze rząd SLD sprzed 2005 roku – do stworzenia Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, który – choć umiejscowiony przy ministrze polityki społecznej wspiera bardzo różne inicjatywy oddolne aktywizujące obywateli: od szkoleń komputerowych dla seniorów, organizacji świetlic dla dzieci ze środowisk zaniedbanych przez kluby kobiet wiejskich, kluby rodzica, Uniwersytety III wieku, dziennikarstwo obywatelskie, młodzieżowe grupy działania, czy Biura Porad Obywatelskich… FIO był też jednym z przyjaźniejszych mechanizmów wspierania III sektora. A co najważniejsze, mechanizmem, który powstał z inicjatywy i w wyniku szerokich konsultacji w środowisku pozarządowym i podlegał kontroli jego przedstawicieli. Obszary priorytetowe i kryteria wyboru projektów w FIO są wyznaczane przy udziale Komitetu Sterującego złożonego z przedstawicieli sektora, wyłonionych na podstawie przejrzystego regulaminu zapewniającego reprezentatywność geograficzną i branżową. Projekty składane w procedurze konkursowej oceniane są przez zewnętrznych ekspertów. Co roku Fundusz podlega ocenie i wprowadzane są nowe elementy, które mają uczynić go bardziej dostępnym dla małych organizacji i tworzących się inicjatyw. W FIO możliwe są od kilu lat projekty 2 i 3 letnie, możliwy jest regranting dla organizacji lokalnych przez organizacje w regionach, wprowadzono też opcję finansowania inicjatyw grup nieformalnych… Ustawa o NCRSO, której projekt poznaliśmy, wyjmuje FIO spod Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej i oddaje je w ręce szefa NCRSO.
Zanim zapytam o tę ustawę – powiedzmy jeszcze, na ile sektor pozarządowy był ważny dla poprzednich rządów? Z narracji PiS wynika, że był im przychylny, Pani wskazuje, że udało się sektorowi władze do czegoś przekonać – na ile ważne było społeczeństwo obywatelskie dla władzy przed PiS?
Usytuowanie RDPP przy ministrze polityki społecznej, o którym już wspominałam, wynikało z tego, że większość zadań publicznych realizowanych jest w obszarze polityki społecznej, ale także z ówczesnej sytuacji politycznej i personalnej w rządzie.
Potrzebę uchwalenia ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie, która była efektem długiego procesu konsultacji ze środowiskiem organizacji pozarządowych, bardzo dobrze rozumiał np. ówczesny wicepremier i minister gospodarki i polityki społecznej, prof. Jerzy Hausner.
To on był ojcem chrzestnym ustawy i to on sprawował pieczę nad jej wdrażaniem w pierwszych latach działania. Wicepremier Hausner naprawdę rozumiał III sektor i chciał z nim współpracować. Miał przy tym bardzo mocną pozycję w rządzie, więc wiele kwestii, które nie były doprecyzowane w ustawie lub które różne ministerstwa próbowały interpretowały na niekorzyść NGO, udawało się rozstrzygnąć z korzyścią dla III sektora.
To były czasy schyłkowego SLD, potem PiS, o którym mówiliśmy – a co z PO?
Bywało różnie. Dobrze pokazuje to fakt, że sprawa instytucjonalizacji dialogu obywatelskiego wypłynęła ponownie dopiero pod koniec drugiej kadencji rządów PO-PSL. Okazją do niej było stworzenie ustawy o Radzie Dialogu Społecznego. Przedstawiciele środowiska pozarządowego i RDPP postulowali wówczas rozpoczęcie rozmów o utworzeniu Rady Dialogu Obywatelskiego, ciała dużo pojemniejszego niż RDDP. Różni aktorzy życia społeczno-gospodarczego – wyrażający interesy wychodzące poza relacje między pracodawcami i pracobiorcami – mogliby przedstawiać swoje postulaty, konsultować akty prawne, zastanawiać się nad kierunkami rozwoju kraju. W takiej Radzie reprezentowane miały być środowiska, które nie uczestniczą w dotychczasowych formach dialogu, a więc np. niezatrudnieni i samozatrudnieni, konsumenci, obrońcy środowiska naturalnego i praw obywatelskich, wykluczeni społecznie, osoby starsze, młodzież, bezrobotni… Minister Kosiniak-Kamysz i wiceminister gospodarki Mariusz Haładyj byli otwarci na ten pomysł. Jesienią zeszłego roku odbyła się konferencja na ten temat pod patronatem obu ministerstw i RDPP, zaplanowane były dalsze prace.
Miesiąc przed wyborami. Rychło w czas.
Faktycznie, było to już w okresie „schyłkowym” poprzedniego rządu. Choć rząd PO-PSL deklarował otwarcie na współpracę i pomysły organizacji pozarządowych, to dużo gorzej było z realizacją. Nie było współpracy między Kancelarią Prezydenta i KPRM, czy poszczególnymi ministerstwami. Wszystko ciągnęło się miesiącami, pojawiały się coraz to nowe trudności, sprawy buksowały w miejscu. Walka o zmianę ustawy z 1933 roku o zbiórkach publicznych – bardzo restrykcyjnej, bo nastawionej na ograniczenie aktywności oddolnej – zajęła nam pięć lat! I pewnie nic by z niej nie wyszło – mimo poparcia Kancelarii Prezydenta i działającego przy niej zespołu ds. rozwiązań prawnych i finansowych, które miały ułatwiać powstawanie i rozwój aktywności obywatelskiej i filantropii – gdyby nie wola ministra administracji i cyfryzacji, który doprowadził do jej szczęśliwego finału.
W innych sprawach, jeśli dobrze rozumiem, kończyło się na deklaracjach? Czy PO, z całą obstrukcją, o której pani mówi, nie okazała się ostatecznie rozczarowaniem dla organizacji pozarządowych?
Dlatego też część III sektora tak dobrze zareagowała na powołanie, już w styczniu 2016 roku, Pełnomocnika Rządu ds. Społeczeństwa Obywatelskiego. Wielu miało poczucie, że jest taki gest to prawdziwe docenienie wysiłków i zauważanie problemów organizacji pozarządowych. Warto przypomnieć, że poprzedni, i ostatni taki pełnomocnik, prof. Woźniak, działał przy rządzie Tadeusza Mazowieckiego, ale po roku zrezygnował, przekonawszy się, że nie ma na nic wpływu.
PO odeszło, przyszedł PiS. I nie mówi, ale rzeczywiście działa. Czy nie jest tak, że projektem ustawy o NCRSO rząd po prostu realizuje obietnice wyborcze i odpowiada na postulaty samego sektora? Przynajmniej na to może wyglądać, jeśli spojrzeć bez uprzedzeń…
Sprawa organizacji pozarządowych jest bardzo sprytnie rozgrywana.
Z jednej strony słyszmy narrację, że rząd PiS chce poprawić funkcjonowanie III sektora, uprościć skomplikowane procedury, pobudzić aktywność obywateli, wzmocnić funkcje kontrolne sektora, ułatwić rozwój nowych inicjatyw, ułatwić dostęp do funduszy nowym i małym organizacjom.
Jednym słowem – odpowiedzieć na problemy diagnozowane i artykułowane przez badaczy i praktyków III sektora na przestrzeni ostatnich 10 lat. A z drugiej, że należy doprowadzić do równowagi i „pluralizmu” w sektorze, i dopuścić do debaty publicznej i do środków publicznych te, które ze względów światopoglądowych były dotąd „dyskryminowane”.
A były dyskryminowane?
Nic mi o tym nie wiadomo. Ja nie kupuję tej narracji. W debacie wewnątrzśrodowiskowej może wziąć udział każdy. Organizowane co trzy lata i szeroko promowane Ogólnopolskie Forum Inicjatyw Pozarządowych otwarte jest dla każdej najmniejszej organizacji. Tym, których nie stać na udział, oferowane są mini-granty. Każda organizacja mogła wziąć udział w konsultacjach ustaw i programu FIO, w spotkaniach i pracach zespołów parlamentarnych ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi. Jeśli tego nie robiły, to nie dlatego, że ktoś je „dyskryminował ze względu na światopogląd”, tylko dlatego, że większość ludzi działających w organizacjach jest tak skupiona na realizacji swoich podstawowych zadań, że nie ma czasu, środków i kompetencji, żeby brać udział w działaniach orzeczniczych, dyskusjach i konsultacji I to jest prawdziwy problem, nad którym należy się pochylić.
Nie było żadnego przechyłu na lewo, ewentualnie na nie-prawo przy rozdziale środków?
Jeśli chodzi o „dyskryminację światopoglądową” w dostępie do finansów, to poza organizacjami deklarującymi otwarcie system wartości, na którym opierają swoje działania, większość zrzesza ludzi o bardzo różnych światopoglądach. Jeśli przyjrzeć się wolumenowi środków publicznych wspierających działania prowadzone przez organizacje pozarządowe, to jednymi z najczęściej wspieranych są organizacje związane z Kościołem Katolickim, w tym Caritas czy Stowarzyszenie Brata Alberta. Trudno też do nurtu organizacji liberalnych czy lewicowych wspieranych z dotacji państwowych zaliczyć 16 tysięcy Ochotniczych Straży Pożarnych, które są jedną z podstawowych form organizowania się ludzi w małych miejscowościach do wspólnego działania. Do tego kilka tysięcy klubów sportowych, Uniwersytety Trzeciego Wieku, organizacje działające na rzecz rozwoju lokalnego itd., itd. Z kolei FIO finansowało w ramach „aktywizacji obywateli w sprawach wspólnotowych” całe mnóstwo inicjatyw związanych z „pielęgnowania tożsamości narodowej i wspieraniem postaw patriotycznych”. Różne rekonstrukcje historyczne, restauracje pomników kultury narodowej, edukacja patriotyczna, obchody rocznic, etc. cały czas były wspierane, i ze środków lokalnych, i ze środków FIO. Minister Kosiniak-Kamysz wspominał, jak zobaczył u min. Mateusza Morawieckiego jakieś okolicznościowe pismo poświęcone historii Solidarności Walczącej z logo FIO na okładce.
Politycy PiS i komentatorzy z prawej strony podają jednak przykłady tej dyskryminacji…
Padają wówczas nazwy Ruchu Kontroli Wyborów, Stowarzyszenia Solidarni 2010, Rodziny Radia Maryja i Klubów Gazety Polskiej.
Ale Ruch Kontroli Wyborów do grudnia 2015 nie miał podmiotowości prawnej, więc nie mógł składać wniosków o dotację. Podobnie Solidarni 2010, którzy bardzo długo się borykali z rejestracją, co zresztą przedstawiciele PiS wskazują jako dowód na dyskryminację przez wymiar sprawiedliwości… Rodziny Radia Maryja i kluby Gazety Polskiej były i są ruchami nieformalnymi.
Za to ojciec Rydzyk cały czas dostawał dotacje publiczne: na swoją szkołę, na źródła energii odnawialnej – trudno powiedzieć, by był jakoś dyskryminowany. Nie pamiętam żadnego przypadku odmowy dotacji ze środków FIO czy z innych centralnych ze względów światopoglądowych. Gdyby to się zdarzyło, na pewno byśmy o tym słyszeli, bo te organizacje podniosłyby alarm, tak jak niemal co roku podnosiły alarm wydawnictwa i redakcje czasopism w związku z decyzjami Ministerstwa Kultury o dofinansowaniu wydawanych przez nie pozycji. Tu faktycznie pojawiały się zarzuty o brak równowagi między środowiskami określającymi się jako „konserwatywne” a liberalnymi czy lewicowymi. Oba środowiska czuły się decyzjami komisji pokrzywdzone i oba odwoływały się często od decyzji. Ale ten problem sami znacie najlepiej…
Obecny rząd zapewne uważa, że i tak panował przechył na korzyść nie-prawicy. Po co jednak tworzyć nową ustawę i całą wielką instytucję, zamiast zmienić priorytety istniejących już programów i zapisać w nich np. „wspieranie wartości rodzinnych” czy „tradycji patriotycznych”?
Na pewno stworzenie Narodowego Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego wiąże się z ambicją wicepremiera Piotra Glińskiego, żeby czymś się na trwałe zaznaczyć: zbudować instytucję, która będzie miała wielki wpływ na kształt społeczeństwa obywatelskiego. Minister Gliński ma przekonanie, w dużym stopniu słuszne, bo oparte na dostępnych diagnozach kondycji społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, że nie wszystko się nam udało, bo po całym ćwierćwieczu wolnej Polski nie możemy pochwalić się jakimś niezwykłym rozwojem filantropii, wzrostem społecznego zaufania do instytucji demokratycznych i do siebie nawzajem, nie ma dużej gotowości obywateli do zrzeszania się, wciąż utrzymuje się podział na Polskę A i B… A na to nakłada się cała opowieść PiS o III RP. Zbudowanie Centrum będzie zatem symboliczne: to my budujemy prawdziwe społeczeństwo obywatelskie, bo skoro dotąd zamiast niepodległości był postkomunizm, to i społeczeństwo obywatelskie było udawane, tworzyły je elity konserwujące stary system i układy i nie dopuszczające do emancypacji innych.
A co Narodowe Centrum zmieni w praktyce finansowania trzeciego sektora, poza zmianami, o których już mówiliśmy?
Narodowe Centrum przejmuje od ministerstwa polityki społecznej zarządzanie FIO z budżetem rocznym 60 milionów złotych. Nie wiadomo w jakim trybie przydzielać będzie te środki. W ustawie mowa jest o konkursie i ekspertach. Ale nie ma żadnych szczegółów. W dotychczasowym Funduszu Inicjatyw Obywatelski wnioski oceniali niezależni eksperci zewnętrzni: praktycy i teoretycy z III sektora. Teraz nie wiemy, na jakich zasadach zorganizowany będzie konkurs. Kto i jak będzie oceniał wnioski. Na pewno nie będzie to dotychczasowa znana i przejrzysta procedura. I z pewnością dużo łatwiej będzie sterować FIO.
Ale też stworzy się nowe fundusze: grantów instytucjonalnych i inicjatyw edukacyjnych.
O funduszach tych słyszymy od roku. Zapowiadano je m.in. na konferencji pełnomocnika w KPRM w marcu, ale póki co nie ma mowy o tym kiedy powstaną, jakie i skąd będą na nie pieniądze. Poza zarządzaniem FIO, Centrum ma prowadzić swoje własne badania nad rozwojem sektora i społeczeństwem obywatelskim, będzie wdrażać kolejne programy operacyjne, koordynować wszelkie konsultacje publiczne i współpracę między ministerstwami a organizacjami pozarządowymi. Filozofię zwiększania kontroli i nadzoru nad III sektorem oddaje też skład Rady planowanego Centrum: na siedmiu członków, pięciu pochodzić będzie od władzy wykonawczej, prezydenta, premiera i ministra odpowiedzialnego za finanse publiczne; tylko dwóch wytypuje Rada Pożytku Publicznego.
Dotąd sektor miał większy wpływ na to, jak wydawane są środki na organizacje pozarządowe?
W samej Radzie Pożytku Publicznego jest połowa reprezentantów NGO, 1/4 to administracja centralna a 1/4 – samorządy. Z kolei w komitetach sterująco-monitorujących FIO byli w większości ludzie z sektora, a to komitet ustalał priorytetowe obszary wsparcia w FIO, alokację środków na poszczególne obszary, zasady i warunki uzyskiwania dotacji i zasady wyboru operatorów Funduszu oraz sprawdzał czy i jak realizuje założone cele.
Może to niedobrze, że sektor pozarządowy zarządza tym, jak i na co przeznacza się publiczne środki?
Sektor nie zarządzał FIO, ale poprzez swoich przedstawicieli w Komitecie sprawował funkcję programującą i kontrolną, wskazywał potrzeby i niedostatki i proponował zmiany. Decyzję podejmował minister, ale kształt programu, kryteria oceny, priorytety były przedmiotem długich dyskusji i realnych konsultacji społecznych. Przy zmianach ustawy o działalności pożytku publicznego prowadzone były i konsultacje online, i spotkania przedstawicieli departamentu pożytku publicznego z organizacjami w różnych regionach. A teraz były pełnomocnik, obecny dyrektor departamentu Społeczeństwa Obywatelskiego i szef NCRSO in spe, sam o tym ma decydować. Nie chodzi nawet o to, że priorytety wymyślone przez niego są złe, być może są trafione, ale dlaczego nie były ze środowiskiem konsultowane?
A jakie to priorytety?
Priorytetem w FIO, z tego co mówił i pełnomocnik i min. Gliński, mają być: działania „strażnicze” oraz edukacja historyczno-obywatelska.
Działania strażnicze są w oczywisty sposób potrzebne, a edukacja historyczno-obywatelska, no cóż, rząd chce wspierać określoną wizję patriotyzmu…
Trudno krytykować. Szczególnie to pierwsze.
Kontrola obywatelska funkcjonowania instytucji publicznych jest niezwykle potrzebna, pozwala władzy na korektę wad systemu. Wspieranie jej ze środków publicznych nie jest niczym niezwykłym – choć nie potrafił tego zrozumieć redaktor Adamczyk przesłuchujący kilka dni ministra Glińskiego w TVP.
W wielu krajach, szczególnie w Skandynawii organizacje strażnicze otrzymują dotacje ze środków publicznych, ale tam władze nie próbują programować działalności NGO i na nią wpływa.
U nas może to zadziałać?
Pamiętajmy, że „działalność strażnicza” na poziomie lokalnym oznacza kontrolę samorządu. Czyli tego odcinka władzy, którego PiS jeszcze nie zdobył… Kontrola władzy lokalnej przez organizacje pozarządowe może pomóc w przygotowaniu gruntu pod takie zmiany ordynacji wyborczej i ustaw samorządowych, które pomogą PiS przejąć samorządy.
A na poziomie ogólnopolskim?
Działalność „strażnicza” wprowadzona została do FIO jako jeden z priorytetów w poprzednim okresie funkcjonowania programu. Ale żeby uniemożliwić władzy bezpośredni wpływ na wybór projektów, tym komponentem FIO zarządzać miał wybrana w konkursie organizacja pośrednicząca. Chodziło o to, by stworzyć pewien bufor faktycznej ale i psychologicznej niezależności między organizacjami, które patrzą władzy na ręce a samą władzą. Jeśli teraz to Narodowe Centrum ma finansował działalność strażniczą, istnieje poważana obawa utraty tej niezależności.
A czy pomysł, żeby priorytetowo traktowano organizacje, które dotychczas nie dostawały środków, to nie jest jakiś pomysł na rozruszanie sektora?
Znowu, na poziomie ogólnym trudno z tym dyskutować. Trzeba tylko ustalić, o jakich organizacjach mówimy, tych co składały wnioski, ale nie dostawały wsparcia, czy tych, które w ogóle o wsparcie nie aplikowały, bo nie spełniały wymogów formalnych lub procedury były dla nich za trudne. A może w ogóle nie chcą państwowych dotacji i wolą prowadzić działania ze środków własnych lub pozyskanych od darczyńców prywatnych czy z samorządu? Trzeba zbadać na czym polega problem. I czy aby na pewno małym i nowym organizacjom potrzebne są dotacje na projekty, czy może najpierw wsparcie w rozpoczęciu działalności, podpowiedzi, coaching, niekoniecznie pomoc finansowa.
A może problem jest raczej po drugiej stronie? Tzn. po prostu systemy finansowania są źle skonstruowane?
Faktem jest, że programy unijne i często wzorowane na nich programy administracji publicznej, są trudne i skomplikowane, zarówno na etapie przygotowania, realizacji jak i rozliczania projektów. I jest faktem, że większość organizacji, która otrzymuje środki z tych źródeł to organizacje zarejestrowane w woj. Mazowieckim. Tu zresztą działa najwięcej organizacji. Ale choć organizacje z Warszawy prowadzą często działaniami o skali ogólnopolskiej i często poprzez regionalne czy lokalne oddziały lub z lokalnymi partnerami – a poprzez tych lokalnych partnerów aktywizują lokalnych mieszkańców – to nie zmienia faktu, że nie buduje to kompetencji i potencjału w samodzielnym zdobywaniu środków i prowadzeniu działań lokalnie.
No to w czym problem? Chyba należy tę sytuację jakoś naprawić?
Problem leży w realizacji. W odpowiedzi na te wyzwania i w decyzjach administracyjnych podejmowanych przez rząd PiS i w narracji, która towarzyszy planowanym zmianom.
To znaczy?
Przecież najprostszym rozwiązaniem problemów, na które odpowiadać ma Narodowe Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, byłoby uproszczenie i ujednolicenie procedur i formularzy konkursowych ze środków publicznych, odformalizowanie procesu realizacji i rozliczania dotacji. Stworzenie mechanizmów i programów wspierających organizacje spoza stolicy, wyposażających je w umiejętności prowadzenia projektów, aplikowania o środki, etc. Być może rozwiązaniem byłoby też np. wprowadzenie dwóch ścieżek grantowych dla małych i młodych organizacji i start-upów oraz dla organizacji bardziej doświadczonych.
Może podzielić FIO na dwa fundusze, w tym jeden, do którego dostęp miałyby wyłącznie organizacje spoza dużych metropolii? Ale to można by zrobić bez szumnie zapowiadanego programu „rozwoju społeczeństwa obywatelskiego” i Narodowego Centrum.
Rozmach i „szumność” to prawo polityków. Nie muszą przeszkadzać w dobrej robocie.
Z jednej strony mamy szumne zapowiedzi tworzenia wspólnie ze środowiskiem, w szerokich społecznych konsultacjach, programu rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, a z drugiej przeczącą temu rzeczywistość. Uchwalanie na chybcika ustaw naruszających fundamenty demokratycznego ładu, ograniczające prawa obywatelskie i zmieniające bez jakichkolwiek konsultacji. Mamy odwoływanie lub zamrażanie konkursów, likwidowanie ciał dialogu, zmienianie priorytetów w trakcie trwania konkursu, podejmowanie decyzji o przyznaniu dotacji z pogwałceniem procedur i przyznawanie dotacji organizacjom bez żadnego doświadczenia w danym temacie bądź po prostu powołanym przez działaczy PiS albo propagandystów prawicy. Nieraz, notabene, bardziej fundamentalistycznych w walce z demokracją liberalną niż sam PiS.
Jakieś przykłady?
Ruch Kontroli Wyborów wspierający w kampanii PiS z prezesem Jerzym Targalskim na czele dostał 1,5 miliona zł z MSZ na prowadzenie Regionalnego Ośrodka Debaty Międzynarodowej – choć warunkiem konkursowym było co najmniej dwuletnie doświadczenie, a RKW zarejestrował się w grudniu 2015 roku. Stowarzyszenie Solidarni 2010 otrzymało 175 tys. zł z MSZ na projekt „Przeszłość i perspektywa – nowa polityka historyczna” i razem ze Stowarzyszeniem Dziennikarzy Polskich realizuje z tej dotacji konferencje z udziałem rządu i środowisk polonijnych, w których prelegenci wygłaszają wykłady o mediach patriotycznych i niepatriotycznych, o zagrożeniach dla polskiego państwa, o lustracji i agenturze w Polonii czy wreszcie o szkodliwości umowy Prezydentów Obamy i Komorowskiegho dla emerytów w USA… Idźmy dalej, Wyższa Szkoła Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu dostała 3 mln zł na szkolenie medialne sędziów i prokuratorów. Telewizja Trwam 800 tys. od MSZ na projekt „Przywracanie pamięci na arenie międzynarodowej o polskiej pomocy Żydom w czasie II wojny światowej” oraz 495 tys. zł na cykl programów promujących fundusze unijne (sic!), a 140 tys. zł na cykl audycji promujących czytelnictwo książek.
Wygląda to dość jednostronnie, opcja tych organizacji jest wyraźnie prawicowa, ale to jeszcze nie świadczy o nieprawidłowościach…
Nie dostają środków te organizacje, które mają doświadczenie i które przygotowały dobre wnioski, ale nie pasują do polityki obecnego rządu – tak było w przypadku konkursu na Regionalne Ośrodki Debaty Międzynarodowej, czy dotacji Ministerstwa Sprawiedliwości na pomoc ofiarom przemocy domowej. Odmówiono wówczas wsparcia Centrom Praw Kobiet i Fundacji Dzieci Niczyje z uzasadnieniem, że swoją pomoc kierują do zbyt wąskiej (sic!) grupy poszkodowanych, za to na liście nagrodzonych dotacjami większość stanowią organizacje przymiotnikiem „chrześcijański” w swojej nazwie.
Widać wyraźnie, o co chodzi obecnej władzy: o to, by przekierować środki publiczne do organizacji sprzyjających PiS, realizujących ich politykę historyczną i wspomagających tę formację w jej kontr-rewolucji kulturalnej i kształtowaniu nowej tożsamości narodowej.
A jakiej części wszystkich dochodów NGO dotyczą w ogóle wprowadzane teraz zmiany? To znaczy, na ile ważne będzie to „przekierowanie środków” do organizacji z władzą zaprzyjaźnionych?
W tej chwili około 46 procent środków organizacji pozarządowych pochodzi ze środków publicznych, z tego środki administracji centralnej to 11%, środki z administracji samorządowej to 17%. Środki unijne to około 16 procent – przynajmniej te, które przechodzą przez budżet, bo bezpośrednio z Komisji Europejskiej organizacje otrzymują około 5 procent. W sumie ze środków publicznych (rządowych i samorządowych) korzysta ok. 60% organizacji. Obawiam się jednak, że w kolejnym kroku rząd będzie starał się wpłynąć na wydatkowanie pieniędzy na poziomie samorządowym, bo Regionalne Izby Obrachunkowe już weryfikują wsparcie samorządów dla NGO, a w ustawie o Narodowym Centrum wyczytać można, że dodatkowym elementem tej kontroli będą współpracujący z Centrum i pełnomocnikiem wojewódzcy pełnomocnicy ds. społeczeństwa obywatelskiego.
I będzie można wsparcie od samorządów także „przekierować” we właściwą stronę?
Nie od razu i nie wprost, bo musieliby w tym celu zmienić ustawy samorządowe. Ale są jasne sygnały, że wicepremier Morawiecki chce zwiększyć kontrolę wydatkowania pieniędzy unijnych na poziomie województw i toczą się rozmowy o tym, jak te pieniądze sprawniej wydawać. Nie znaczy to, że Ministerstwo Rozwoju je przejmie, ale że zapewne będzie miało większy wpływ na kierunek wydatków w ramach aktualizowanej właśnie Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju. Są na pewno takie zakusy i podobnie może być ze środkami wydawanymi przez samorządy na trzeci sektor. Zresztą tam, gdzie PiS już przejął władzę, wymawia się niektórym źle widzianym organizacjom lokale, wynajmowane dotąd po preferencyjnych cenach. Taka sytuacja spotkała np. organizacje zajmujące się wspieraniem uchodźców czy osób nieheteroseksualnych w dzielnicy Śródmieście.
A co z pieniędzmi od biznesu?
Fundacje korporacyjne przy spółkach skarbu państwa już zmieniły priorytety odpowiednio do tego, jak zmieniły się ich władze – wiedzą, że dziś w dobrym tonie jest obrona „dobrego imienia Polski” i wsparcie imprez związanych np. z „żołnierzami wyklętymi”. Powstały już dwie nowe fundacje zasilane ze środków spółek skarbu państwa, w tym jedna, która promować ma politykę rządu zagranicą, kupować powierzchnię reklamową i opłacać dziennikarzy piszących w mediach zagranicznych dobrze o Polsce. A jeśli chodzi o biznes prywatny, to pamiętajmy, że w Polsce nigdy nie był on bardzo chętny, by wspierać trzeci sektor. Nie liczyłabym więc, że przy ogromnej przecież zależności firm od kontraktów rządowych i spółek państwowych będą one skłonne wspierać działania organizacji niezależnych od rządu.
A co z finansowaniem zagranicznym? Da się przerobić wrogie NGO na innostrannych agientow, jak to zrobiono w Rosji, i zablokować wsparcie z zewnątrz?
O blokowaniu pieniędzy z zagranicy nie mówią jeszcze wprost politycy PiS, ale popierający dobrą zmianę medialni harcownicy – i owszem.
Od objęcia władzy przez PiS jesteśmy obiektem ataków i pomówień publicystów i dziennikarzy mediów prawicowych nieomal codziennie: jedni domagają się wprowadzeni zakazu finansowania z zagranicy. Inni wzywają, żeby nas zdelegalizować, bo realizujemy obcą agendę Żyda Sorosa, która wymierzona jest tożsamość narodową Polaków.
Mam nadzieję, że pomysł na zakazanie finansowania z zagranicy nie zostanie podjęty przez PiS. Jako państwo członkowskie Unii jesteśmy przecież zobligowani do respektowania zasad swobodnego przepływu kapitału i jednakowego traktowania podmiotów z wszystkich krajów unijnych.
Orban próbował to zmienić.
On nie tyle chciał ograniczyć wpływ środków zagranicznych, ile je scentralizować. Skupić zarządzanie środkami unijnymi i tzw. funduszami norweskimi w jednej rządowej agendzie, a nie w różnych ministerstwach. I jednocześnie pod pretekstem finansowania z funduszu norweskiego organizacji pozarządowych związanych z partiami opozycyjnymi zdelegalizować organizację, które te środki rozdawały i przejąć ich dystrybucję. Jednak nie doszło do realizacji tego pomysłu, bo ostro sprzeciwili się i KE, i rząd norweski. Ten ostatni wstrzymał przekazywanie środków pomocowych na wszystkie programy dla Węgier, poza tym dla organizacji pozarządowych. Postawili się, a Orban ustąpił.
Czyli się nie da? Przynajmniej dopóki jesteśmy w UE?
Dziś jednak narasta tendencja wzmacniania kontroli przepływu środków zagranicznych w wielu państwach, głównie ze względu na terroryzm, ale także infiltrację ze strony Rosji. Do ochrony przed terroryzmem odwołuje się też Putin, wprowadzając przepisy o agentach zagranicznych i organizacjach niepożądanych. W Turcji Erdogan zamyka 300 organizacji pod pretekstem finansowania przez wrogów z zagranicy. Tendencja ta może się nasilać i to nie tylko w krajach „demokratycznych inaczej”. W Bułgarii już jest wymóg rejestracji grantów zagranicznych, m.in. dlatego, że są narażeni na wpływy rosyjskie. W USA stawia się pytania, na ile raporty przygotowywane na zlecenie i za pieniądze zagranicznego rządu, np. w kwestii odnawialnej energii nie są pośrednią realizacją polityki tego rządu i wspierających go koncernów, która niekoniecznie jest zgodna z polityką USA.
To w jaki sposób NGO powinny się bronić?
Pozytywną kampanią, pokazywaniem tego co i dlaczego robimy oraz jakie to przynosi korzyści społeczeństwu, państwu, każdemu obywatelowi.
Uprzytomnieniem nam wszystkim, co by było, gdyby zabrakło tych kilkuset tysięcy działaczy i pracowników organizacji pozarządowych motywowanych pasją i chęcią poprawy otaczającej rzeczywistości. Czy państwo, administracja publiczna, firmy komercyjne – były w stanie wypełnić te lukę, czy zrobiłyby to lepiej i taniej?
I czy czegoś ważnego, czegoś niematerialnego i wymykającego się parametryzacji, a co rodzi się z interakcji ludzi spotykających się w działaniu dla dobra wspólnego, byśmy nie stracili?
Ale przecież PiS nie planuje likwidacji trzeciego sektora, tylko jego przebudowy. To wynika nie tylko z deklaracji, ale też tego wszystkiego, o czym Pani mówi…
I dlatego częścią obrony sektora jest przeciwstawianie się podziałom na organizacje „dobre” i „złe”, charytatywne i „polityczne”, „prawicowe” i „lewicowe”. Bez organizacji strażniczych, organizacji rzeczniczych, organizacji wspierających – takie organizacje pomocowe i charytatywne jak Caritas, A kogo? czy Fundacja Anny Dymnej, wymieniane dziś przez ministra Glińskiego i prezesa Kurskiego jako te pozytywne przykłady, wciąż musiałyby prowadzić zbiórki publiczne według restrykcyjnej ustawy z 1933 roku! Gdyby nie zmiana ustawy o stowarzyszeniach, wiele organizacji borykałoby się z rejestracją, szukając 15 członków-założycieli.
Czy to wszystko przebije się przez medialną opowieść o sitwie, co nie chce dać się odsunąć od koryta?
Paradoksalnie ten atak medialny może nam pomóc. Bo przez miesiąc, w czasie największej oglądalności, TVP topornie bombardowała widzów opowieścią o jakichś organizacjach, o których istnieniu ludzie nie mieli pojęcia. Niedzielne spięcie na antenie między wicepremierem Glińskim i redaktorem „Wiadomości” odkryło, z jednej strony, prawdziwe intencje PiS, dla którego organizacje pozarządowe są wyłącznie instrumentem prowadzenia polityki dzielenia społeczeństwa i eliminacji wroga, a nie przedmiotem troski o aktywność obywatelską. Z drugiej ukazało ufność i prostolinijność ministra Glińskiego, który uwierzył, że przekonał prezesa PiS do zmiany opinii o społeczeństwie obywatelskim. Zarazem jednak to wszystko pokazuje, dokąd prowadzi filozofia PiS, jak szybko obraca się przeciwko jej wyznawcom. Wczoraj przedmiotem ataku były organizacje równościowe i obrońcy praw człowieka, dziś są organizacje aktywizujące obywateli i współpracujące z samorządem, a jutro wszystkie te, które nie popierają polityki PiS-u.
A jakie wnioski powinny z tego wyciągnąć same organizacje pozarządowe?
Ten atak uświadomił nam, że za mały nacisk kładliśmy na komunikowanie tego, co robimy i jaki jest tego efekt. Dziennikarze i ich rozmówcy, nawet ci, którzy sprzeciwiają się dobrej zmianie, kupują narrację o rzekomych „nieprawidłowościach”, o tym, że dotacje otrzymane w procedurze konkursowej z ministerstwa X są pieniędzmi od polityków. Uważaliśmy, że skoro robimy dobre rzeczy, to one obronią się same, a ludzie nas za to docenią. Tak niestety nie jest. W epoce tworzenia faktów i prawdy, fakty nie obronią się same. A przede wszystkim trzeba te fakty przedstawić. Mówiąc najprościej – musimy wyjść z tego mocniejsi, bo już dziś trzeba zacząć myśleć, co będzie, jak skończą się środki z UE?
Co się stanie, jak zniknie„1 procent”? Środki publiczne mogą skurczyć się o połowę i wtedy nastąpi wielkie „sprawdzam”.
Biznes nie będzie wspierać tych organizacji, na które władza patrzy nieprzychylnym okiem, z obawy przed utratą publicznych kontraktów czy szykan administracyjnych. Zresztą nawet w USA najbardziej ugruntowane źródło datków to nie darowizny of firm, ale od osób indywidualnych, w tym bogatych biznesmenów.
Co pozostaje w tej sytuacji?
Trzeba więc zdecydowanie odwoływać się do ofiarności publicznej. Nie do 1% podatku, ale darowizn, datków wpłat online, zapisów spadkowych, wsparcia niematerialnego, pracy pro bono… Szansą dla organizacji pozarządowych podejmujących takie tematy jak upowszechnianie postaw odpowiedzialności za stan demokracji, pobudzanie aktywności obywatelskiej, ochrona praw obywatelskich i ładu demokratycznego, przeciwdziałanie dyskryminacji mniejszości jest to, że agresywna kampania rządu obudzi w społeczeństwie nie tylko wolę sprzeciwu, manifestującą się w demonstracjach i happeningach ulicznych, ale także gotowość regularnego wspierania tych inicjatyw obywatelskich i organizacji, które władze chcą wyeliminować.
A można wyprowadzić ludzi na demonstrację w obronie NGO?
Nie sądzę. Sektor pozarządowy to dogodny wróg dla władzy. Fundacje i stowarzyszenia nie miały u nas dobrej prasy. W naszej mentalności pokutuje przeświadczenie, że jeśli ktoś robi coś dla innych, to musi mieć w tym swój interes. Media też traktowały trzeci sektor jako temat nudny i nieciekawy. Albo mieliśmy wzruszające historie o pomocy osobom chorym, niepełnosprawnym, w skrajnej biedzie, albo historie o nadużyciach. W efekcie obraz o organizacjach, jaki utrwala się w odbiorze społecznym jest jednowymiarowy i sprowadza się do organizacji pomocowych i tych, które robią przekręty. W mediach nieobecna jest praktycznie cała sfera działań organizacji spoza obszaru zdrowia i pomocy społecznej. A ludzie wychodzą na ulicę w obronie swoich praw i interesów. Jeśli nastąpiłoby ograniczenie zgromadzeń czy zrzeszania się i okazałoby się, że w efekcie orkiestra Jurka Owsiaka już więcej nie zagra, albo np. w wyniku zmian ustawowych schronisko dla zwierząt w sąsiedztwie przejęła firma komercyjna, która je systematycznie uśmierca, może by to ludzi ruszyło. Ale pozbawienie organizacji dotacji ze środków publicznych? To nie jest coś, co rozpala wyobraźnię.
Tradycyjne pytanie na koniec: co robić?
Musimy się mocniej zakorzenić społecznie, docierać do ludzi z pozytywnym komunikatem. Rozmawiać z myślącymi inaczej. I poszukiwać nowych niezależnych źródeł finansowania, przede wszystkim w kraju, ale też zagranicą. Jeśli chodzi o pieniądze z zagranicy, to pamiętajmy, że UE to nie jest tak naprawdę zagranica. Polska jest członkiem Unii, współtworzymy jej instytucje i programy. Polska jest też sojusznikiem USA. Tak jak Polska wspiera ze środków publicznych różne projekty i programy za granicą, tak inne kraje mogą wspierać projekty i programu w Polsce. Ważne, aby działo się to w sposób przejrzysty i poddany kontroli odpowiednich organów i opinii publicznej. Pamiętajmy też, że jako obywatele UE mamy prawo interweniować, jeśli z dostępu do unijnych środków organizacje równościowe, broniące praw mniejszości, praw człowieka czy autentyczne organizacje strażnicze będą wypychane.
***
Ewa Kulik-Bielińska – działaczka opozycji w okresie PRL, redaktorka niezależnych czasopism, dyrektor Fundacji im. Stefana Batorego.
Czytaj także:
Agnieszka Wiśniewska, Gliński zauważył propagandę w TVP
Sławomir Sierakowski, Prawico, kto tu jest zdrajcą Polski
Krzysztof Cibor, Atak na trzeci sektor – jak się bronić?
Aktywna demokracja i trzeci sektor
**Dziennik Opinii nr 336/2016 (1536)