Kiedy sprawcą jest kapłan, pokrzywdzony ma zazwyczaj przeciwko sobie nie tylko sprawcę. Staje przeciwko niemu rodzina i najbliższe otoczenie w obrębie parafii. Skrzywdzone dziecko musi się też zmierzyć z potężny wrogiem – polską mentalnością. Tekst Artura Nowaka, współautora wydanej przez Krytykę Polityczną książki Żeby nie było zgorszenia – ofiary mają głos.
Kiedy Szymon opowiedział rodzicom, że został wykorzystany przez księdza, nie chcieli mu uwierzyć. Ksiądz przyznał się jednak do wszystkiego, klęknął przed nimi i obiecał, że to się więcej nie powtórzy. Prosił o poufność. Zaufali mu, przyjęli przeprosiny, a sprawę puścili w niepamięć. Chłopak dalej jeździł z księdzem po Polsce. Przez ten czas wielokrotnie został wykorzystany, przedtem ksiądz kupował nastolatkowi alkohol.
Irena prosiła rodziców, żeby nie wozili ją już od egzorcysty. Skarżyła się, że ksiądz i jego pomocnicy dotykają jej miejsc intymnych i zwyczajnie ją torturują. Mówiła, że w trakcie rytuałów jest wiązana pasami, jej nietykalność jest naruszana. Matka nie ochroniła jej. Kazała jej się zamknąć. Twierdziła, że przez córkę mówi demon.
Sekielski: Księża wykorzystują seksualnie dzieci. Ludzie to wiedzą, a mimo tego milczą. Dlaczego?
czytaj także
Marta została zwabiona przez księdza nocą w ustronne miejsce. Ten kapłan był jej spowiednikiem. Pocieszał ją po sprzeczkach z rodzicami, twierdził, że rodzice ją kochają. Spotkali się w mało uczęszczanym miejscu. Ksiądz zaciągnął ją do śmietnika i tam zgwałcił. Palcami przebił jej błonę dziewiczą. Marta nie miała odwagi, żeby opowiedzieć o tym rodzicom. Wracała przez zaspy, a potem pół nocy spędziła pod gorącym prysznicem.
Wszyscy bohaterowie naszej książki Żeby nie było zgorszenia – ofiary mają głos mają za sobą próby samobójcze, kłopoty w relacjach, tkwią w okowach nałogów. Choć mijają lata, nie potrafią sobie poradzić z przeszłością.
Zachęcając Oskara do wyjścia z marazmu pani Róża, bohaterka opowiadania Erica Emmanuela Schmitta Oskar i pani Róża prosi chłopca, by wyrzucił z siebie to, co go boli. Tłumaczy mu: „Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Staniesz się składem starych śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz”. To bardzo mocny fragment tego opowiadania. Niby dwa zdania, a opowiadają tak wiele historii o nas samych, tłumacząc skąd się biorą nasze ograniczenia.
Zgwałconemu dziecku świat rozbija się jak lustro na wiele drobnych kawałków. Trzeba je poskładać, by przestało się obwiniać i mogło znów zaakceptować samego siebie.
Czasem musi upłynąć kilkadziesiąt lat, by pokrzywdzeni nabyli umiejętność sprawiedliwego osądu tego, co zaszło między nimi a duchownymi. Do tego, żeby zdołać wrócić do tego małego chłopaka albo dziewczyny, którzy zostali zbrukani przez księdza, musieli dojrzewać przez dekady. Teraz mówią, że aby pójść w życiu dalej, trzeba było do tego wrócić, załatwić to z samym sobą, z rodziną, a czasem również ze sprawcą i jego poplecznikami w hierarchii kościelnej.
Ofiarom, które zostały wykorzystane seksualnie w przestrzeni kościoła, jest jednak znacznie trudniej niż innym dzieciom. Naturalnymi czynnikami zdrowienia są dobre relacje rodzinne, przyjaźnie w grupie rówieśniczej, wiara we własne możliwości oraz przekonanie o przewidywalności otoczenia. Poza przestrzenią kościoła obok ofiar murem stają bliscy i otoczenie.
Kiedy sprawcą jest kapłan, pokrzywdzony ma zazwyczaj przeciwko sobie nie tylko sprawcę. Staje przeciwko niemu rodzina i najbliższe otoczenie w obrębie parafii. Skrzywdzone dziecko musi się też zmierzyć z potężny wrogiem – polską mentalnością.
czytaj także
W naszym społeczeństwie od wieków afirmuje się przedstawicieli duchowieństwa, nadając im status lepszej części wspólnoty. Ta postawa, co dostrzegają nawet katoliccy publicyści, sprzyja nadużyciom – zjawisko to określa się mianem kultury klerykalnej. Stan zakonny i kapłański od najmłodszych lat kształtowany jest w mentalności wiernych jako ten doskonalszy. Społeczeństwo wychowane w tym poczuciu broni więc potem nieskazitelnego wizerunku tej „lepszej” kategorii ludu bożego. Każda krytyka duchownego prezentowana jest jako atak na wspólnotę, jako jej osłabianie. Dochodzi do paradoksu polegającego na tym, że w obrębie wiernych nie może się nawet toczyć dyskusja podważająca archetyp duchownego jako osoby bez skazy.
Obserwujemy to na każdym kroku. Filmy przedstawiające seksualność księży, publikacje pokazujące ich ciemną stronę są przedmiotem wściekłego ataku. Szczególnie zaciekle jednak Kościół katolicki i jego wierny lud broni księży uwikłanych w skandale seksualne z udziałem nieletnich. Autorytet kapłana w zderzeniu z pokrzywdzonym, który został przez niego skrzywdzony, posiada niepomiernie większą siłę przebicia. Uwiarygadnia go instytucja, której jest reprezentantem. Interes księdza pedofila jest zbieżny z interesem kościoła, który za wszelką cenę broni swojego wizerunku. Zgorszeniem nie jest fakt wykorzystania nieletniego, ale ujawnienie go na forum publicznym. Proceder ten ma charakter zinstytucjonalizowany, albowiem aby chronić sprawcę, a tak naprawdę instytucję, zaangażować należy cały aparat kościelny.
czytaj także
Na przestrzeni lat kościół wypracował kilka strategii, mających służyć ochronie swojego nieskazitelnego wizerunku.
Zazwyczaj narracja dotycząca pedofiili w kościele sprowadza się do minimalizowania problemu i pokazywaniu fasadowych rozwiązań. Inna strategia to przerzucenie odpowiedzialności na pokrzywdzonych i ich otoczenie. Jest wreszcie jeszcze jeden sprawdzony sposób wyciszania tematu – redukowanie debaty o pedofilii w kościele do nazywania jej atakiem na Kościół katolicki.
Dwie ostatnie strategie nie wymagają szerszego komentarza. Prymitywna narracja atakujące ofiary pedofilów w sutannach, która głosi, że dziecko kusi księdza i sprowadza zło, jest oczywiście nikczemna. Została jednak wypowiedziana swego czasu przez wysoko postawionego hierarchę i ma swoją pokrętną logikę. Nie bardzo wiadomo, o co chodziło arcybiskupowi Michalikowi w tej wypowiedzi. Czy o nawiązanie do przedstawienia dziecka jak kuszącej Ewy? Równie miałka jest technika polegająca na konwersji rozmowy o grzechach Kościoła w rzekomy atak na instytucje. Użył jej jakiś czas temu biskup Dydycz, nazywając wprost ujawnianie skandali pedofilskich atakiem na Kościół. Nie należy jednak tych narracji ignorować, skoro wypowiadają ją wysoko postawie hierarchowie.
czytaj także
Więcej uwagi należy poświęcić dwóm pierwszym stategiom.
Kościół słusznie pozycjonuje zjawisko pedofilii jako problem społeczny niezwiązany li tylko z przestrzenią kościołów. Rzeczywiście – nie ma chyba dużego środowiska, którego przedstawiciele, mający tak łatwy dostęp do dzieci i młodzieży, nie nadużywają tej sposobności. Tyle że w takich sytuacjach rodzice nie mają z reguły żadnych problemów z egzekwowaniem sprawiedliwości. Prokuratury i sądu nie mają kłopotu z uzyskaniem dokumentów wewnętrznych z klubów sportowych, organizacji harcerskich czy szkół, a świadkowie nie mogą się zasłonić… tajemnicą spowiedzi.
W przypadku Kościoła prawdę rozmywa też niejednoznaczna relacja duchownego z dzieckiem, dla którego ksiądz jest przecież przewodnikiem duchowym, spowiednikiem, powiernikiem tajemnic. Żadna inna grupa zawodowa nie ma cieszy się aż taką estymą. Rodzice często posyłają dzieci do księdza, by rozwiązał ich problemy, konfesjonał jest zaś miejscem, gdzie tworzy się relacja między przyszłą ofiarą a sprawcą.
Zestawianie duchownych z innymi krzywdzącymi dzieci grupami zawodowymi zupełnie do siebie nie przystaje. Pedofile w sutannach budują swoją relację z ofiarą, godzinami rozmawiając o masturbacji w trakcie spowiedzi. Zastępują im ojców, którzy porzucili rodzinę albo zwyczajnie się nią nie interesują. Kościelni sprawcy typują bowiem zazwyczaj ofiary w środowiskach, gdzie zabrakło któregoś z rodziców, gdzie pije się dużo alkoholu. Pokrzywdzone dziecko łatwiej zdezawuować niż to dziecko z rodziny, która rodzina mu uwagę.
Mimo całej masy brudu związanego z wykorzystywaniem nieletnich, Kościół nadal pozycjonuje problem pedofilii jako zjawiska społecznego i dowodzi, że sytuacje z udziałem duchownych nie wyróżniają się w obrazie tej patologi. Tak jednak nie jest. Badania przeprowadzone przez niezależne komisje w poszczególnych krajach i na różnych kontynentach pokazują, że pedofilia w Kościele znacząco odbiega od normy.
W samym Kościele australijskim ujawniono, że aż 7 procent duchownych było zamieszanych w proceder nadużycia seksualnego wobec nieletnich, a wskaźnik ten w niektórych zgromadzeniach zakonnych przekroczył nawet kilkadziesiąt procent. Póki co w Polsce nie ma woli, by powierzyć zbadanie tego zjawiska niezależnym badaczom. Nie ma też u nas wolności badań w sprawach drażliwych dla Kościoła. Doświadczył tego np. profesor Baniak, który za ujawnienie statystyk, z których wynikało, że celibat jest w Polsce fikcją, musiał odejść z uczelni. Nie miano do niego pretensji, że te zjawiska badał, ale o to, że je ujawnił.
A zainteresowania nie brakuje. Wiele razy stawiano pytanie o skalę zjawiska prosząc, by Kościół podał dane dotyczące liczby spraw związanych z nadużyciem w relacji duchownego z nieletnimi w poszczególnych diecezjach i zakonach. Do dziś nie ma na to pytanie odpowiedzi. Oficjalna wersja jest taka, że nikt takich statystyk w polskim Kościele nie prowadzi. To dziwne, że instytucja, która potrafi tak sprawnie policzyć wiernych uczęszczających na msze i przyjmujących komunie, ma problem z czymś, co powinno być początkiem rzetelnej walki z nadużyciami w swoim środowisku.
W ciągu ostatnich lat Konferencja Episkopatu Polski unormowała zasady postępowania w związku z procederem wykorzystania nieletnich w łonie Kościoła. Wydano wytyczne, powołano delegatów, zorganizowano szereg konferencji i szkoleń. To bardzo dobre inicjatywy. Będą jednak one jedynie fasadami, a w zasadzie pozorami walki Kościoła z pedofilią, o ile sposób ich stosowania nie ulegnie diametralnej zmianie.
Postępowania w sprawach dotyczących wykorzystania nieletnich w diecezji albo zgromadzeniu zakonnym wciąż prowadzane są latami. Ofiary są namawiane, by rozgrzeszyć sprawcę, a sprawę puścić w niepamięć. Dochodzi do skandalicznej sytuacji, kiedy ofiary przez wiele godzin, wielokrotnie są przesłuchane przez szacowne grono, które poszukuje w ich wypowiedziach niespójności i podważa wiarygodność pokrzywdzonych. Sprawy prowadzone są w diecezjach, w których sprawca działał. Prowadzone są w środowisku duchownych, którzy doskonale się znają. To nic innego jak ponowna traumatyzacja pokrzywdzonych. Tak dziś wygląda poszanowanie praw pokrzywdzonych w polskim Kościele i nic dziwnego, że mając przed sobą perspektywę wieloletniego postępowania kościelnego, badań i przesłuchań, szereg pokrzywdzonych zwyczajnie rezygnuje z ujawniania krzywd, których zaznali od duchownych.
Żeby poznać wroga, trzeba poznać skale tego procederu w Kościele. Trzeba zbadać typowe ofiary, sprawców, okoliczności sprzyjające nadużyciom i tak dalej. Odpowiedź na pytanie, dlaczego Kościół nie pomaga nam się tego dowiedzieć, jest jasna. Kościół boi się pokazać swój własny grzech i nie umie pogodzić się ze stratami wizerunkowymi.
Fittipaldi: Doliczyłem się ponad 200 włoskich księży pedofilów. To więcej niż w Spotlight