Problem z ubojem rytualnym jest i trzeba go rozumnie rozwiązać bez uprzedzeń i demagogii, że za wszystkim stoi biznes
Prof. Ewa Łętowska – wybitny autorytet prawny – przedstawiła w wywiadzie dla Dziennika Opinii zdumiewający wywód oparty na trzech kategorycznych sądach.
1. Ubój rytualny był i nadal jest prawnie dozwolony. Wprawdzie ustawa z 2002 roku zabrania zabijania zwierząt bez ich uprzedniego ogłuszania, wprawdzie Sejm odrzucił rządowy projekt dopuszczający ubój, ale obowiązuje ustawa z 1997 r., która daje gminom żydowskim prawo do „dbania o zaopatrzenie w koszerną żywność, o stołówki i łaźnie rytualne oraz o ubój rytualny”. To zdaniem pani profesor wystarczy.
2. Skoro prawo zezwala, to „nie ma żadnego impasu” i ubój prowadzić wolno.
3. Skąd zatem biorą się te wszystkie zarzuty, pretensje i wątpliwości ze strony polskich mniejszości, a także Żydów amerykańskich czy Izraela? Odpowiedź spada jak rzezak: to „wekslowanie sprawy na tory sporu religijnego. Stoi za tym biznes, który woli się schować za bardziej szlachetną etykietą”. Mocne słowa. Nie chodzi więc o żadne prawa mniejszości czy szacunek dla żydowskiej czy islamskiej odrębności, ale o kasę. Pani profesor sugeruje, że tę kasę zarabia m.in. gmina żydowska czy też naczelny rabin Polski pobierając opłaty za wystawianie świadectw koszerności. I przywołuje umowę Michaela Schudricha z Głównym Lekarzem Weterynarii. O opłatach nie ma tam wprawdzie mowy, ale pani profesor „przypuszcza”, że były.
Skoro wiadomo, to po co pytać?
Wszystkie trzy tezy wydają mi się wątpliwe. Drugą podważa zresztą sama pani profesor, stwierdzając, że Żydzi mają „problem logistyczny” – rzeźnię musi teraz założyć gmina, z komercyjnych korzystać już nie wolno. No i jest – dodaje – problem z muzułmanami, bo dla nich żadnego powojennego prawa rytualnego uboju nie ma. „To trzeba doregulować”. Jak i kiedy, nie wiadomo.
Jeżeli sprawa jest prawnie tak oczywista, jak mówi prof. Łętowska, to czemu minister Michał Boni po spotkaniu z Michaelem Schudrichem pyta Rządowego Centrum Legislacji, jak się mają do siebie dwie sprzeczne ustawy? I czemu premier stwierdza, że „na razie” nie przewiduje żadnych inicjatyw legislacyjnych, bo poczeka na opinię Trybunału Konstytucyjnego?
Trybunał widzi to inaczej
Nie wiadomo, co teraz powie TK, ale wiadomo, co powiedział w listopadzie 2012: rozporządzenie ministra rolnictwa z 2004 roku dopuszczające ubój rytualny jest „niezgodne z art. 34 ust. 1 i 6 ustawy o ochronie zwierząt, a przez to z art. 92 ust. 1 Konstytucji RP”. Bo ustawa mówi jasno, że „zwierzę kręgowe w ubojni może zostać uśmiercone tylko po uprzednim pozbawieniu świadomości przez osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje”. Daruję Czytelnikom/Czytelniczkom makabryczne szczegóły, powiem tylko, że w przypadku królików dopuszczalne jest pozbawienie świadomości przy pomocy walnięcia pałką w głowę.
Trybunał zauważył też, że w 2002 roku Sejm wykreślił z ustawy o ochronie zwierząt „wyjątek (…), który dotyczył uboju przewidzianego przez obrządki religijne (art. 34 ust. 5)”. Według Łętowskiej wyrzucono ten wyjątek z inicjatywy ministra rolnictwa, aby „pod kłamliwym pretekstem” wprowadzić w 2004 roku rozporządzenie, które „szerokim strumieniem” dopuszczało ubój komercyjny z certyfikatem koszerności. Czyli ustawodawca wycofał zapis o uboju rytualnym, aby biznes się kręcił po cichu, bez stawiania zbędnych pytań o zasięg i cel uboju.
Z orzeczenia TK z 2012 roku dowiadujemy się jednak, że mogło być inaczej: art. 34 ust. 5 został skreślony „na wniosek organizacji pozarządowych”. Tak twierdzi przywołany minister rolnictwa. Kłamie? Użył tego jako pretekstu?
Tak czy inaczej obrońcy zwierząt walczą o to, by całkowicie zakazać uśmiercania zwierząt bez ogłuszania. I, co ważniejsze, tak czy inaczej Sejm uchwalił ustawę w wersji bez wyjątków.
Według Trybunału to „uprawnia do stwierdzenia, że wprowadzenie całkowitego zakazu uśmiercania zwierząt bez uprzedniego pozbawienia ich świadomości należy uznać za świadomy wybór ustawodawcy”. Jakoś mniej mnie przekonuje rozumowanie pani profesor w środowej „Gazecie Wyborczej”: „Nie można zakładać, że ustawodawca o tym [o prawie gmin do uboju rytualnego] zapomniał. Skoro nie zmienił ustawy o gminach żydowskich z 1997 roku, to znaczy, że chciał zachować ich prawo do uboju rytualnego”. Dziwna logika: schować, żeby zachować?
Polskie winy
Dziwi mnie dobre samopoczucie pani profesor i właściwie wszystkich komentatorów, bo Polska ma tu solidnie za uszami. Sejm uchwalił dwie sprzeczne ustawy, minister rolnictwa wydał rozporządzenie, które było sprzeczne z obiema, a nielegalny biznes – tu ma rację Ewa Łętowska – nielegalny biznes się kręcił jak złoto.
Rabin Schudrich kategorycznie zaprzecza, że gmina czerpała z tego zyski, chyba że chodzi o „koszerny upominek” – mięso dla gminy. Ale nawet gdyby jakiś inny rabin wziął pieniądze za certyfikat, to co? Duchowni biorą pieniądze za obrządki, które prowadzą, a które osobom niewierzącym w tę akurat religię wydają się dziwne, śmieszne czy absurdalne. Czy to będzie katolickie kropienie wodą pomieszczeń, czy grekokatolickie przyjmowanie opłaty za krótkie wyznanie grzechów, czy rabinacki certyfikat, że zwierzę należycie się wycierpiało, nim zdechło – to wszystko kosztuje, taka praca. Tymczasem internet aż gotuje się od stwierdzeń o „żydowskich zyskach”. Czy nie odzywa się tu aby uśpiony stereotyp?
W swoim orzeczeniu z listopada Trybunał Konstytucyjny wzywa rząd i Sejm: „Konieczne jest podjęcie rozstrzygnięcia co do dopuszczalności albo co do zakazu uboju rytualnego w Polsce od 1 stycznia 2013 r. W razie utrzymania zakazu takiego uboju, jaki wynika z ustawy o ochronie zwierząt, wymagane jest powiadomienie o tym Komisji Europejskiej”. Donald Tusk czeka na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego, zamiast przeczytać to, co Trybunał już powiedział: polskie prawo zakazuje uboju i rząd powinien powiadomić o tym Unię. To oznacza, że wbrew prof. Łętowskiej – i wielu innym opiniom, m.in. polityka-prawnika Ryszarda Kalisza czy publicysty Pawła Smoleńskiego – problem jest i obawy środowisk żydowskich są uzasadnione.
O co ten spór? No właśnie, o co?
Mam wrażenie, że prof. Łętowska nie chce dotknąć istoty sporu. Nie ona jedna. „Po co komu awantura w sprawie uboju rytualnego?” – pytał niedawno Paweł Smoleński w „Gazecie Wyborczej”. Także on stwierdzał, że sprawy nie ma, a jeżeli jest to z – tak to nazwijmy – nadmierną wrażliwością strony żydowskiej.
A problem jest, i to interesujący.
„Awantura” wynika z konfliktu dwóch wartości: praw zwierząt (do mniej okrutnej śmierci) oraz prawa człowieka do wyznawania i praktykowania swej religii. To dlatego UE dopuściła wyjątki, gdy wymagają ich tradycje religijne. Pełen zakaz rytualnego uboju obowiązuje w kilku krajach Europy: Norwegii, Szwecji, Szwajcarii, Islandii, Estonii. W Holandii, gdzie mieszka milion wyznawców islamu i 40 tys. żydów, izba niższa parlamentu uchwaliła dwa lata temu zakaz rytualnego uboju, ale tamtejszy Senat odrzucił to prawo. Przyjęto karkołomny kompromis: wolno zarzynać krowę bez elektrycznego ogłuszania, ale jeśli nie zdechnie w ciągu 40 sekund… trzeba dobić ją prądem. Holendrzy arbitralnie uznali, że 40 sekund dodatkowej męki jest warte tyle, ile prawo do religijnej tradycji. Co oburza obrońców praw zwierząt, ale także żydów i muzułmanów, bo wszelkie przyspieszenie śmierci sprawia, że mięso nie jest już koszerne czy halal.
Polskich publicystów (wiele głosów ze wszystkich stron) i polityków (Donald Tusk, Wanda Nowicka, nie mówiąc o Jarosławie Kaczyńskim) oburza z kolei reakcja Knesetu, który stwierdził: „Żydzi po raz kolejny napotkali poważne ograniczenia wolności wykonywania praktyk religijnych, co stwarza bolesne poczucie uprzedzeń i dyskryminacji”. A przecież to prawda, choć wyrażona z pewną przesadą. Ograniczenia, i prawne, i „logistyczne”, w dostępie do koszernego mięsa będą utrudnieniem dla mniejszości żydowskiej, a jak oni to odbierają, zostawmy im samym. A muzułmanie?
W wielu komentarzach pojawił się niebezpieczny ton, że w Polsce obowiązują polskie zwyczaje. Ksenofobiczne myślenie rozlało się po internecie. Jakbyśmy w imię dobra zwierząt zapomnieli, że wszyscy obywatele Polski mają prawo do realizacji swoich praw, także religijnych, nawet takich, które wydają nam się dziwne czy okrutne.
Polska hipokryzja
W ostrej jak nóż rzeźnika analizie Hipokryzja Dawid Warszawski wytyka nam, że kwestionujemy ubój rytualny, a zarazem dopuszczamy zadawanie niepotrzebnych cierpień podczas zabijania zwierząt, gdy tak jest wygodniej rolnikowi (ubój w gospodarstwie), gdy chcemy dać przyjemność myśliwym, a także gdy zależy nam na świeżości produktu (dręczenie karpi, które z okazji radosnego święta Narodzin duszą się na śmierć w plastikowych torbach).
Ma rację Warszawski: wartość prawa zwierząt do godnej śmierci nie jest w Polsce de facto ani ceniona, ani chroniona prawem, a w każdym razie nie na tyle, że stawiać ją wyżej niż prawa mniejszości religijnych.
Bo inaczej to będzie tak, że karpia (Warszawski ironizuje: „po żydowsku – a jakże!”) wolno męczyć, bo to polska tradycja, a krowy nie wolno, bo to niepolska tradycja. Nie mówiąc już o kurczakach hodowanych w obozach kurzej zagłady. Widziałem, jak to wygląda i na samo wspomnienie ogarnia mnie rozpacz.
Obrońcy praw zwierząt (Ewa Siedlecka) argumentują, że zakaz uboju jest tylko pierwszym krokiem. OK, ale czemu ma to się odbyć kosztem praw tych nielicznych Innych Polaków, nawet jeśli chodzi o kilkadziesiąt czy kilkaset rodzin żydowskich i muzułmańskich? Co innego ograniczenie uboju na eksport, to już nasza decyzja na własny (ekonomiczny) rachunek.
Na chłopski czy też babski, wszystko jedno, rozum wyjście jest takie: znowelizować ustawę o ochronie zwierząt, by wyczyścić sytuację prawną i uspokoić obawy mniejszości religijnych, czyli jasno zapisać prawo do uboju rytualnego na własne potrzeby polskich żydów i muzułmanów. Odpowiednie rozporządzenia powinny przy tym uniemożliwiać intratny eksport pod przykrywką tolerancji. Bo akurat tutaj argumentacja religijna Rabina Schudricha, by wspierać koszernym mięsem z Polski pobożnych żydów na całym świecie (patrz wywiad), nie ma zastosowania w świeckim państwie.
Wiem, że z punktu widzenia praw zwierząt to nieetyczne rozwiązanie, ale skala dodatkowego cierpienia byłaby minimalna. Dawid Warszawski nie obciąży sumienia obrońców zwierząt, bo jest wegetarianinem. Podobnie Rabin Schudrich, który na widok cierpień zwierząt zarzynanych zgodnie z żydowską tradycją postanowił nie jeść mięsa.
Religia kontra państwo?
Polskie reakcje na problem uboju są pełne szumu informacyjnego i intelektualnych skrótów myślowych, które nie przynoszą nam chluby. Warto strzec się zwłaszcza „lewicowej” pokusy, by zobaczyć problem jako spór „religijnych zabobonów” z „laickim państwem, które wyraża troskę o ochronę praw zwierząt”.
Jako wegetarianin neofita chciałbym, żeby nikt nie jadł niczyjego mięsa, ale dostrzegam, że konfliktowe wartości w tym sporze są inne i obie „laickie”: prawa zwierząt kontra prawa mniejszości religijnych.
Czytaj także:
Kinga Dunin: To nie antysemityzm, to spór etyczny