Nie samymi konserwatystami podlaskie stoi. Nawet w uznawanym za typowo rolnicze województwie ponad 60 proc. mieszkańców mieszka w miastach, a te z reguły chętniej głosują na bardziej liberalne partie. Dochodzi do tego coraz mniejsza religijność Polaków (także w podlaskim) i liberalizacja młodego pokolenia. Czy ktoś próbuje zagospodarować ich głosy?
„Podlaskie wciąż bastionem PiS”, „Rekordowe poparcie dla prezydenta Dudy w województwie podlaskim” – takie nagłówki widział lub słyszał prawie każdy, kto choć trochę interesuje się polityką. Nie od dziś wiadomo, że Prawo i Sprawiedliwość cieszy się ogromnym poparciem w województwie podlaskim (poza jego wschodnimi krańcami, zamieszkanymi głównie przez ludność prawosławną i mniejszość białoruską, tradycyjnie głosujące na partie lewicowe). Czy tak było, jest i musi być zawsze? Bynajmniej. W mojej opinii to opozycja w dużej mierze ponosi odpowiedzialność za ten status quo, ale nie jest za późno, żeby to zmienić.
Popularność obozu rządzącego w województwie podlaskim wynika po części z charakterystyki wyborców. Na to jednak trudno wpłynąć. Powinniśmy skupić się zatem nie tyle na tym, dlaczego część mieszkańców podlaskiego popiera PiS, ale raczej dlaczego ta druga część nie głosuje na opozycję. Narracja obrzydzania społeczeństwu partii rządzącej ewidentnie nie działa, należy więc spróbować czegoś innego i zastanowić się nad własnymi błędami. A tych jest sporo…
PiS partią katolickiej biedoty
Jednym z najbardziej krzywdzących poglądów jest ten o poparciu dla PiS wynikającym z łakomstwa wyborców na świadczenia socjalne. Wydawało się, że ta samobójcza teza została wyparta z umysłów opozycjonistów, jednak niedawno opublikowany wiersz Mateusza Damięckiego brutalnie sprowadza nas na ziemię. Podlaskie jest jednym z uboższych województw w kraju, więc propozycja podniesienia stopy życiowej dzięki państwowym świadczeniom trafiła tu na podatny grunt. Hańbą jest jednak krytykowanie ludzi za to, że przy pójściu do urn kierują się głównie swoim przyziemnym interesem, a spory prawne spychają na dalszy plan. Opozycja chyba niedokładnie przestudiowała teorię piramidy potrzeb.
czytaj także
Liberalna demokracja polega na respektowaniu woli całego narodu, czyli także tych jego przedstawicieli, których potrzeby mogą wydawać nam się zbyt prozaiczne, a często są w ogóle niezrozumiałe. Nie chcę tu bynajmniej zasugerować, że warunkiem przekonania do siebie wyborców jest obiecanie większych zasiłków. PiS niewątpliwie zidentyfikował i pochylił się nad wieloma potrzebami klasy ludowej, jednakże w wielu przypadkach jedynie wykreował wrażenie zaspokojenia tychże (np. brak wiz do USA). Dlatego też bezpośrednie spotkania mogłyby pomóc nie tylko poznać problemy szarych ludzi, ale także wyjaśnić, że niektóre reformy rzekomo im sprzyjające wcale nie mają tak zbawiennego wpływu, jak pokazuje to TVP.
Drugim powodem popularności PiS w województwie podlaskim jest rzekoma „katolickość” tego regionu, zbieżna z linią światopoglądową partii. Zgoda – badania wskazują, że jest to jedna z najbardziej chrześcijańskich części kraju – jako „średnio lub bardzo zaangażowanych w życie religijne” określiło się 46 proc. mieszkańców (wobec 25 proc. dla całego kraju, za: GUS 2017). Niestety, zbyt pochopnie kojarzymy to z wiernopoddańczym oddaniem toruńskiemu sposobowi przeżywania swojej wiary. Względnie zachowawczy stosunek do zmian czy większa frekwencja na mszach świętych bynajmniej nie oznaczają aprobaty dla skrajnych działań PiS. Oczywiście, część starszych wyborców utożsamia się z Radiem Maryja, jednak nie jest to gros społeczeństwa, większość ma bowiem poglądy bliższe centrum. Czemu nie mogliby zatem rozważyć „oferty” nowoczesnej, europejskiej chadecji, np. w wydaniu odnowionego PSL? A jeśli mielibyśmy iść jeszcze dalej i przesuwać środek debaty w lewą stronę, to może wystarczyłoby delikatniej przedstawiać liberalne światopoglądowo postulaty? Radykalna forma zniechęca osoby będące „w zawieszeniu”, a także te preferujące przeprowadzanie zmian w sposób ewolucyjny, a nie rewolucyjny.
Elektorat konserwatywny w województwie podlaskim faktycznie jest znaczny, ale nie rośnie. Począwszy od 2001 roku, łączne poparcie dla partii określających się jako (centro)prawicowe oscylowało w granicach 40-50 proc. Możemy mieć wrażenie, że z każdymi kolejnymi wyborami na listy (centro)lewicowe głosuje coraz mniejszy odsetek społeczeństwa. Uważam jednak, że wynika to nie tyle z rosnącej fascynacji prawicą, co raczej ze spadku motywacji wyborców lewicy. Niżej pokazuję, że to też w dużej mierze wina opozycji.
Co ciekawe, przy rozdrobnieniu prawicowych komitetów konserwatywna natura regionu nie przeszkodziła koalicji SLD-UP w wygraniu wyborów parlamentarnych roku 2001 (z wynikiem przekraczającym 37 proc. głosów). Nic tak nie zmienia perspektywy, jak rozczarowanie poprzednikami – wszak jeszcze cztery lata wcześniej zwycięzcą na tym terenie była AWS. Pokazuje to także, że w niektórych przypadkach sprawy światopoglądowe mogą zejść na trochę dalszy plan.
Jak wspomniałem powyżej, nie samymi konserwatystami Podlaskie stoi. Nawet w uznawanym za typowo rolnicze województwie ponad 60 proc. mieszkańców mieszka w miastach, a te – jak pokazują dane – z reguły chętniej głosują na bardziej liberalne partie. Dochodzi do tego coraz mniejsza religijność Polaków (także w podlaskim) oraz stopniowa liberalizacja młodego pokolenia. Czy ktoś próbuje zagospodarować ich głosy?
Trzy grzechy główne opozycji
Ignorancja wyborców lewicowych i klasy średniej to pierwszy grzech opozycji. Jej liderzy w dość wygodny dla siebie sposób uznali, że „zacofane konserwatywne Podlasie” nie jest warte uwagi, bo przecież nie ma tam kogo przekonywać. Stawia to w przykrym położeniu lokalnych przedsiębiorców czy specjalistów, którzy może byliby skłonni do oddania głosu na kogoś innego, ale często brakuje im zwyczajnej atencji. Nie wszystkiego dowiedzą się z telewizji ani od ogólnopolskich liderów – czasem musi pojawić się ktoś zaufany. A przede wszystkim ktoś chętny do rozmowy. Podobnie wygląda to w przypadku wyborców lewicowych, którzy często głosują na opozycję w poczuciu obowiązku i chęci zmiany kraju, czasami jednak zostają w domu, nie czując dostatecznej motywacji lub przekonania do którejś z partii. Jeśli opozycja nie zadba o głosy obu tych grup, nigdy nie przejmie władzy w całym kraju. A niewiele się robi w tym celu. Dlaczego? Mówią o tym dwa pozostałe grzechy.
Neoautorytaryzm, a nie populizm. Skąd się wzięła „dobra zmiana”
czytaj także
Drugim grzechem jest absolutny brak szacunku opozycji do swojego potencjalnego wyborcy. Przejawia się to nie tylko w niedostrzeganiu potencjału w podlaskim elektoracie, ale także – przede wszystkim – w rezygnacji z prób dotarcia doń. Obserwując poprzednie kampanie wyborcze zwróciłem uwagę na pompatyczne wiece kandydatów partii rządzącej – przede wszystkim spotkania z prezydentem Dudą, organizowane w salach gimnastycznych, nierzadko z udziałem proboszczów i samorządowców. Politycy PiS często pokazują się wśród lokalnych wyborców – zapewniają o pamięci czy obiecują korzyści po elekcji. A przy okazji zwiększają rozpoznawalność swojego nazwiska. Mieszkańcy podlaskiego, a w szczególności mniejszych miejscowości, w ogóle nie znają kandydatów opozycji, dodatkowo czują się przez nich niedostrzegani. A o tym, jak to jest ważne, przekonałem się rozmawiając z ludźmi z okolicznych wsi, którym prezydent Duda swoimi niedawnymi odwiedzinami udowodnił swoją troskę i pamięć. Dla mieszkańców regionu, który – w obliczu transformacji ustrojowej – został zepchnięty na dalszy plan, taka uwaga i docenienie mają duże znaczenie. Potrzeba uznania? Wydawałoby się Maslow bis…
Partiom opozycyjnym nie po drodze jest odwiedzać Podlasie i rozmawiać z mieszkańcami tego regionu. Dlaczego? Może z jednej strony nie widzą potencjału na zmianę, a może po prostu się boją. W gronie najbliższych współpracowników i sympatyków pozorują działania, które nie dają żadnych wymiernych korzyści. Wiadomo – o wiele łatwiej jest prezentować się wśród tych, którzy nas lubią i popierają. Przyczyną może być także trzeci grzech główny opozycji, czyli…
…brak struktur. Główne partie opozycyjne kierują swoją polityką w województwie podlaskim z centrali w Białymstoku. Nie mają lokalnych działaczy, którzy mogliby wziąć odpowiedzialność za organizację spotkania czy mobilizację elektoratu w powiatach i gminach. Chyba tutaj też górę wzięło przekonanie, że nie warto się starać, bo rezultat jest przesądzony. Ponownie korzysta na tym PiS, którego powiatowi działacze regularnie nie dają zapomnieć o swoich kandydatach. Bez pracy u podstaw nie da się osiągnąć sukcesu, a dla opozycji powinno być to istotne szczególnie w sytuacji bezczelnej propagandy płynącej z mediów publicznych. Części przyzwyczajeń, takich jak np. oglądanie wieczornych „Wiadomości”, nie da się zmienić, dlatego trzeba się z ludźmi spotykać i prostować im kłamstwa rządzących. Inaczej nigdy nie wpłyniemy na ich przekonania.
Czy opieszałość lokalnych działaczy dotyczy tylko partii opozycyjnych? Wydaje mi się, że nie. W przypadku obozu rządzącego jest chyba jednak większa presja z góry. Może opozycja także powinna stawiać ambitniejsze cele, dostarczając środków do ich realizacji. A przede wszystkim zachęcać do współpracy tych, którzy mają doświadczenie w działalności społecznej. To pomogłoby odzyskać wiarygodność w oczach wyborców.
Na poparcie moich oskarżeń podaję kilka przykładów z najbliższego mi podwórka – powiatu wysokomazowieckiego (80 proc. poparcia dla Andrzeja Dudy w 2015 roku). Zacznijmy od Władysława Kosiniaka-Kamysza, który odwiedził gospodarstwo rodziny jednej z lokalnych działaczek i uwiecznił to dwiema fotografiami w mediach społecznościowych. Był w powiecie? No oczywiście! Czy ktoś to dostrzegł? Z tym już trochę gorzej… A przecież to właśnie Podlasie powinno być matecznikiem PSL, które od lat było ukierunkowane na rolników. Działają tutaj nawet lokalne struktury tej partii, które mogłyby pomóc w organizacji wydarzenia. Można, ale po co…
Z Atlanty na wieś [Sierakowski rozmawia z Kosiniakiem-Kamyszem]
czytaj także
Drugi przykład dotyczy polityków Platformy Obywatelskiej. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku kandydat Koalicji Europejskiej Tomasz Frankowski przybył do Wysokiego Mazowieckiego niewiele przed 22:00 w ostatni piątek przed ciszą wyborczą. Na parkingu przed urzędem miasta spotkał się z wybranymi sympatykami, zorganizowanymi w bliżej nieokreślony sposób, zrobił dwa zdjęcia i… pojechał. Był w powiecie? No oczywiście! Czy ktoś to dostrzegł? Z tym już trochę gorzej…
Podlaska PO już od lat kisiła się tylko we własnym sosie. Spotkania z parlamentarzystami były organizowane z reguły w jednym miejscu i mizernie promowane, w efekcie czego obecni byli tam tylko lokalni działacze i najwierniejsi sympatycy.
O przedstawicielach pozostałych partii opozycyjnych nie będę wspominał, bo… po prostu nigdy ich tu nie było. Przeciętny mieszkaniec podlaskiej wsi polityka Lewicy czy Konfederacji widział tylko w telewizji.
To tylko kilka przykładów z jednego powiatu. Takich powiatów na wschodzie jest jednak kilkadziesiąt, a skala zaniedbań i ignorancji może być często porównywalna, jeśli nie większa.
Przypomnijcie sobie o Podlasiu!
Wyobrażając sobie rozległość wschodniej Polski, gdzie wyborcy są traktowani przez opozycję tak, jak opisani przeze mnie mieszkańcy podlaskiego, otrzymujemy obraz ignorancji i niewykorzystanej szansy na realną zmianę polityczną. Jeśli opozycja chce przejąć władzę w kraju i zahamować proces destrukcji państwa przez partię rządzącą, jej retoryka nie może a priori pomijać części potencjalnego elektoratu. Bo to nie współgra z zasadami liberalnej demokracji, która jest zwierciadłem poglądów całego społeczeństwa. Czy nie warto zawalczyć o tysiące dodatkowych głosów? Moim zdaniem warto. Trzeba przypomnieć sobie o Podlasiu i całej ścianie wschodniej, zanim znów będzie za późno.
***
Marcin Choiński – student finansów i rachunkowości w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.