Polityczność nie musi być partyjna.
Autor jest jedną z kilkudziesięciu osób organizujących protesty przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego w Poznaniu w ramach inicjatywy „W naszej sprawie”. Stanowisko zaprezentowane w artykule nie jest oficjalnym stanowiskiem grupy (które zawiera się jedynie w „sprzeciwiamy się całkowitemu zakazowi aborcji”). Autor nie działa i nigdy nie działał w żadnej organizacji politycznej. Jeżeli nie jest zaznaczone inaczej, opisywane wydarzenia dotyczą manifestacji w Poznaniu.
Barbara Brzezicka w tekście Nie róbmy apolityki! krytykuje między innymi rzekomo „apolityczny” charakter protestów przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. W związku z tym chciałbym wyjaśnić kilka nieporozumień. Cieszę się, że autorka zauważa – podobnie jak chyba większość z nas – że „sprawa niewątpliwie jest najwyższej wagi ” i „sprzeciw (…) łączy bardzo różne opcje polityczne”. Jej krytyka wobec przyjętej przez organizatorki protestów polityki no logo jest jednak chybiona. Zapewne wynika to z jeszcze nieustalonej, bo dopiero tworzącej się, tożsamości nowego ruchu społecznego. Jako osoba będąca w centrum wydarzeń związanych z jedną z największych demonstracji przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji w Polsce (Poznań, 9 kwietnia, około 3 tys. uczestników) i dalej działająca W naszej sprawie chcę powiedzieć jasno w przestrzeni publicznej (którą jest ten portal), kim jesteśmy i dlaczego zdecydowałyśmy się na taką, a nie inną formę protestów.
Polityczność a partyjność
Całkowicie zgadzam się z Barbarą Brzezicką – tak, zdecydowanie jesteśmy ruchem politycznym. Wspólne wyjście na ulice i krzyczenie o naszych macicach jest działaniem politycznym. Rozdawanie ulotek pod kościołami jest działaniem politycznym. Kontrowanie pikiet organizacji antichoice i punktów zbierania podpisów pod ustawą też jest działaniem politycznym. Jesteśmy osobami, które nie zgadzają się na skandaliczny pomysłem zmiany prawa. Działamy w przestrzeni publicznej próbując wpłynąć na władzę ustawodawczą.
Nie wiadomo, dlaczego wiele komentatorek i komentatorów naszych protestów (co doskonale widać w tekście Brzezickiej: „Jednak wyprowadzanie z tego faktu [że sprawa jest ważna – J.M.] wniosku, że prawo do aborcji jest kwestią apolityczną, jest zamykaniem oczu na rzeczywistość”) błędnie przypisuje organizatorkom protestów dążenie do „apolityczności”. Na ogólnopolskiej grupie facebookowej Dziewuchy dziewuchom, która błyskawicznie zebrała kilkadziesiąt tysięcy przeciwniczek zakazu aborcji, już pojawiło się jasne dementi w przypiętym poście: „Grupa Dziewuchy Dziewuchom to inicjatywa oddolna, która — choć polityczna, bo i temat jest polityczny — powstała ponad podziałami partyjnymi i politycznymi. Nie jesteśmy również odłamem Komitetu Obrony Demokracji”. W działaniach poznańskiego ruchu W naszej sprawie też od początku miałyśmy świadomość naszej polityczności. Od czasu decyzji o zakazie flag partyjnych na naszej demonstracji (a nawet wcześniej) mówiłyśmy jedynie o „niepartyjności” czy „ponadpartyjności”.
Stwierdzenie, że „prywatne jest polityczne” jest, przynajmniej w pewnych kręgach, truizmem od czasów drugiej fali feminizmu.
Brzezicka dokonuje niezbyt uprawnionego zawężenia pojęcia „polityczności” do „działania w partii”. Wprawdzie zauważa, że to dwie różne rzeczy („A jeśli już zgadzamy się, że coś jest «polityczne», to niech tylko nie będzie «partyjne», bo to już na kilometr śmierdzi”), to dalej argumentuje, że działalność partyjna jest najskuteczniejszym i najwłaściwszym sposobem na uprawianie polityki. Są jednak skuteczne formy walki politycznej inne niż (współ)tworzenie partii czy podobnie funkcjonującej organizacji. Na szeroko pojętej lewicy dowodzi tego działalność związków zawodowych (w Polsce skuteczna, niestety, głównie w sektorze publicznym), ważna rola środowisk takich, jak np. Krytyka Polityczna czy rezultat protestów przeciw ACTA. A drakoński projekt ustawy, przeciwko któremu walczymy, również nie jest projektem wystosowanym przez partię: stoi za nim think-tank Ordo Iuris i kilka fundacji czy stowarzyszeń antichoice. Nawet PiS, mimo licznych głosów przychylnych wobec inicjatywy, nie zdecydował jej oficjalniej poprzeć jako partia.
Co oznacza nologo?
„Niepartyjność” czy „pozapartyjność” nie oznaczają wrogości wobec partii politycznych i ich działań przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji.
Popieramy jednak postulaty, a nie partie.
Co oznacza tak kontrowersyjne dla niektórych no logo? Przed protestem w Warszawie określono jedynie, że „logo nie może przekraczać 10% powierzchni transparentu/flagi”. Podobne rozwiązanie ostatecznie wprowadziłyśmy w Poznaniu – przynajmniej na pierwszej organizowanej przez nas manifestacji. Skoro zgadzamy się, że „sprawa jest niewątpliwie najwyższej wagi”, to oczywiste, że chcemy, aby partie i inne organizacje też się na to zgodziły – także w wymiarze symbolicznym. Czymś innym jest flaga partyjna (zwykłym marketingiem politycznym), czymś innym jest transparent „RAZEM/NOWOCZESNA/PO/PSL ZA WYBOREM KOBIET” (w wersji pesymistycznej – przynajmniej marketingiem sprofilowanym).
Drugim elementem budzącym wątpliwości przedstawicieli i przedstawicielek partii politycznych jest to, że (w Poznaniu, bo nie wiem, jak było w Warszawie i innych miastach) ustaliłyśmy wcześniej listę odczytów, na której nie było działaczek i działaczy politycznych.
Naszym celem było dać szansę wypowiedzieć się tym, które i którzy nie mogą tego zrobić w ramach obecnej dyskusji politycznej.
Partie czy – mówiąc ogólniej – instytucje polityczne posiadają dostęp do mediów, środki finansowe, własne struktury, mogą w każdej chwili zwołać swoje demonstracje czy pikiety. Partie są widzialne i słyszalne. Dlatego nie ma najmniejszego sensu zapraszać na mównicę polityków czy polityczek, które przedstawią nawet najbardziej odpowiadające naszym interesom oferty działań – bo już je znamy. Dużo bardziej wartościowe jest poznanie historii osób, na które proponowana zmiana miałaby bezpośredni wpływ, a które zostałyby zagłuszone przez polityków i polityczki, a ich historie, postulaty i problemy zaginęłyby w gąszczu partyjnych flag. Jedna z uczestniczek naszego protestu stwierdziła: „Nigdy nie myślałam, że na demonstracji nie będę słuchać polityków, tylko będę miała łzy w oczach”.
Do tego sprowadza się ponadpartyjność i no logo – do czytelnego przedstawienia problemu na transparentach i wysłuchania osób, które do tej pory nie miały głosu. Nie mamy nic przeciwko obecności partii i ich inicjatywom – niezależnie od organizatorek na demonstrację przyszło wiele osób w koszulkach czy z przypinkami Razem i KOD, Inicjatywa Polska i Zieloni zbierali podpisy pod swoim projektem liberalizacji aborcji, obok demonstracji Nowoczesna rozdawała swoje ulotki; na samej manifestacji pojawiło się także „poznańskie liberalne skrzydło PO”, czyli prezydent Jacek Jaśkowiak i Agnieszka Kozłowska-Rajewicz; wyraźna też była obecność poznańskich anarchistek i anarchistów. Nikt nie miał im za złe tego, że się tam pojawili, działali, protestowali – osobiście jestem im za to bardzo wdzięczny – o ile trzymali się wcześniej ustalonych zasad. Jednocześnie osiągnęłyśmy nasz cel – media raczej nie mówiły o tym, jakie partie demonstrowały i kto z ważnym nazwiskiem się pojawił, lecz relacjonowały nasze historie i postulaty.
Wystosowane przez Barbarę Brzezicką „argumenty pragmatyczne” są także dość wątpliwe w kontekście bieżących wydarzeń. Należy oddać sprawiedliwość Razem. Z racji tego, że jest partią (struktury, środki, modele działania) błyskawicznie zorganizowała ogólnokrajowe demonstracje w dniu, w którym w kościołach był czytany list KEP wzywający do całkowitego pozbawienia nas praw reprodukcyjnych. Na tych demonstracjach – i poza nimi – powstał jednak masowy ruch protestu, którego partia rządząca nie mogła zlekceważyć. Łatwo byłoby nas wepchnąć w szufladkę „lewaków z Razem”, „zdziczałych feministek”, czy „Komitetu Obrony Koryta”, gdybyśmy nie przyjęły polityki no logo. To właśnie niemożność przyczepienia nam łatek konkretnych organizacji sprawiła, że wcześniejsze słowa premier Szydło popierające zakaz aborcji nagle okazały się jej „prywatną opinią”, a Episkopat stwierdził, że nie chce, żeby kobiety szły do więzienia. Oczywiście, byłoby głupie i naiwne sądzić, że to coś więcej, niż tylko puste deklaracje, czy zgadzać się na jakiekolwiek dalsze ograniczanie naszych praw („nowy kompromis aborcyjny”). Nie przypominam sobie jednak, aby wcześniejsze, lepiej zorganizowane i bardziej spektakularne protesty przeciwko PiS w innych sprawach – czy to organizowane przez KOD, Razem, czy jakieś podobne organizacje polityczne – wymusiły nawet tak szczątkową reakcję. Naszym celem nie jest jednoczenie parlamentarnej i pozaparlamentarnej opozycji (przecież PiS ma samodzielną większość parlamentarną), tylko niedopuszczenie do łamania praw człowieka.
Wykluczająca rola partii
Brzezicka twierdzi, że inna polityka jest możliwa, a partie mogą reprezentować nie tyle brudne interesy, co wartości. Pisze: „W świadomości Polek i Polaków słowo «polityka» zostało sprowadzone do walki wyborczej i obsadzania stołków. Zapomnieliśmy, że tym, co różni opcje polityczne, są właśnie wyznawane wartości”. W pełni się z nią zgadzam. Nawet bardziej: naiwnie sądzę, że każda partia kieruje się wartościami i ma na celu poprawę sytuacji w Polsce, a „partyjniactwo” to tylko przykra konieczność. Ale czy wartości są nie wykluczające? Są wśród nas różne osoby: kobiety, mężczyźni, katoliczki, osoby niewierzące, przedstawicielki innych wyznań, socjaliści, feministki, liberałowie, anarchistki, libertarianki… Skonkretyzowane na transparentach wartości mogą sprawić, że ludzie na manifestacji W naszej sprawie stwierdzą, że to wcale nie ich sprawa.
Jesteśmy grupą opartą na interesie, nie na wartościach.
Gdyby wartości reprezentowane przez sztandary partyjne były czymś jednoczącym, to na przykład Razem nie miałoby problemów z pójściem na chociażby „marsz” opozycji i KOD 7 maja – a przynajmniej część ich działaczek uważa tę kwestię za co najmniej kontrowersyjną .
Autorka tekstu (jako członkini Rady Krajowej tej partii) być może sugeruje, że Razem z chęcią działałoby w tej sprawie wspólnie z podmiotami, z którymi nie chce mieć nic wspólnego w innych inicjatywach. Istnieją jednak inne osoby, którym sztandary partyjne będą przeszkadzać. Można z perspektywy czy to zaangażowanej intelektualistki, czy działacza partyjnego, obcesowo stwierdzić, że mają oni „fałszywą świadomość” lub „błędny stereotyp”. Jest to mocno wykluczające i paternalistyczne wobec tych ludzi. Partie i organizacje, które są przeciwne zaostrzaniu ustawy aborcyjnej, przecież nagle się nie obrażą i nie zmienią swojego stanowiska, bo ktoś nie pozwolił im przynieść flagi na demonstrację – co najwyżej zorganizują własną. Natomiast wykluczanie osób, które z różnych powodów nie chciałyby się pojawić na demonstracji „partyjnej” jest zmniejszaniem naszej siły.
Spotkałem się z zarzutem, że „te osoby” to jakiś wymysł, którego nikt nie widział, nie słyszał, a przynajmniej nie jest w stanie policzyć. Być może to, że większość Polaków nie chodzi na wybory (część z nich na pewno z tego właśnie powodu), albo to, że manifestacje przeciwko zaostrzeniu ustawy aborcyjnej w wersji no logo zgromadziły największą liczbę osób, nie jest dostatecznie dobrym argumentem.
Zamiast tego mogę się posłużyć przykładem jasnym, konkretnym i charakterystycznym dla Poznania: anarchiści.
Większość anarchistek i anarchistów ma problem ze współdziałaniem z partiami w różnych inicjatywach (co zresztą nam powiedziano wprost). Z punktu widzenia partii nie ma co się nimi przejmować – nie zostaną działaczami i działaczkami, nie pójdą na wybory. Na poziomie lokalnym czy organizacyjnym mogą jednak wiele zdziałać. W Poznaniu środowisko anarchistyczne jest ważnym aktorem w życiu społecznym i politycznym – przynajmniej na tle reszty Polski – i wiele osób z nim związanych nas bezpośrednio wspiera. Byłoby jednak sprzeczne z ich wartościami, gdyby nasza demonstracja zamieniła się w wymachiwanie partyjnymi sztandarami – „pluralizm” okazałby się wykluczający. Organizacje anarchistyczne natomiast bezproblemowo dostosowały się do polityki no logo i uczestniczyły w naszych działaniach na tych samych prawach, jak wszystkie inne.
Zmarnowany potencjał?
W tekście Barbary Brzezickiej widać troskę o to, co będzie dalej. Pisze ona: „Czeka nas jeszcze trzy i pół roku rządów PIS – będzie jeszcze wiele fundamentalnych spraw, które będą wymagały naszej reakcji. Jeszcze wiele razy będziemy musiały bronić naszych praw i jeszcze wiele razy stawką będą najważniejsze dla nas wartości”. Ma całkowitą rację. Od dawna w Polsce nie było takiego wybuchu zaangażowania politycznego różnych osób – w tym tych, które dotychczas się od niego w pełni odżegnywały (jak chociażby ja). Zgadzam się także – jako osoba, która też ma swoje wartości i poglądy polityczne – że byłoby dobrze, gdyby ktoś tę energię wykorzystał i sprawił, by nasz kraj stał się lepszym miejscem do życia. Tylko nie można tego zrobić przez proste dopuszczenie do głosu konkretnych organizacji czy partii. Co więcej – nie da się tak wykorzystać protestujących jako całości. Jesteśmy bowiem ruchem oddolnym i niehierarchicznym. Mamy wspólny interes, ale nie mamy ustalonej tożsamości. Mamy wspólny cel, ale nie mamy wspólnych wartości. Nie mamy pionowej struktury drzewa – jesteśmy siecią, czy może raczej kłączem. Mamy różne sposoby działania w różnych miejscach – jesteśmy całkowicie zdecentralizowane. Jesteśmy różnymi osobami, które tylko tymczasowo zgromadziły się razem, aby w Polsce nie doszło do katastrofy. Możliwe, że gdy projekt ustawy upadnie, po prostu rozejdziemy się do domów. Sądzę jednak, że wspólne działanie polityczne – mniej lub bardziej intensywne – sprawią, że ludzie zobaczą, że można wyjść na ulice, drukować ulotki, pisać petycje – po prostu działać – aby bronić swoich interesów, wartości i przekonań. Dzięki temu, co się teraz dzieje, ludzie faktycznie zobaczą, że mogą być podmiotami, a nie tylko przedmiotami polityki. Wcale nie potrzeba do tego sztandarów partyjnych na demonstracjach.
Czy jest w tym miejsce dla partii politycznych czy innych organizacji? Tak! Pokażcie, co macie do zaoferowania. Przekonujcie konkretne osoby działające przeciwko ustawie – z którymi łączy was wspólny interes – że macie także wspólne wartości. Protesty to w końcu doskonała okazja, żeby znaleźć nowych wyborców, zwolenniczki, działaczy.
Przecież będziemy pamiętać, kto nas popiera – nawet, jeżeli na zdjęciach z manifestacji wasze flagi nie będą nad nami powiewać.
Gdy sprawa dobiegnie końca, pewnie powstaną nowe organizacje broniące praw kobiet, a układ polityczny trochę się zmieni. Ale te protesty to, przede wszystkim, głos sprzeciwu wobec próby zawładnięcia naszymi ciałami – pozbawienia nas prawa do nich. Szanujemy wasze prawo do reprezentowania nas na różnych polach – teraz jednak chcemy wypowiedzieć się same.
Może jesteśmy tylko masą, którą trzeba oświecić i nakłonić do wybrania reprezentacji politycznej. Co z tego? Wcześniej nie mogłyśmy opowiedzieć o swoich problemach, strachu przed zakazem aborcji, nie mogłyśmy przekazać swoich historii. Teraz my – kobiety, mężczyźni, rodzice (także dzieci z niepełnosprawnością), osoby zgwałcone, zmuszane do rodzenia – mamy swój głos, który chcemy przekazać innym bez pośrednictwa organizacji politycznych, które są i tak widoczne i słyszalne poza naszymi demonstracjami. Przyłączcie się do nas – jesteśmy otwarte i z chęcią przyjmiemy każdą i każdego, kto chce działać przeciwko zakazowi aborcji. Nikt nikogo nie zmusza do wyrzucania legitymacji partyjnej czy „zdrady ideałów”. Pokażcie, jakie sposoby walki o nasze prawa nam proponujecie – na pewno pozyskacie wiele nowych sojuszniczek i sojuszników. Włączcie się w nasze działania – nie jako partie, ale osoby, które się nie zgadzają na zakaz aborcji.
Przyłączcie się do nas – ale nie odbierajcie nam głosu!
***
Jędrzej Maliński – doktorant w Instytucie Filozofii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Od niedawna działa w ramach W naszej sprawie.
Czytaj także:
Barbara Brzezicka: Nie róbmy apolityki!
**Dziennik Opinii nr 117/2016 (1267)