Tekst wystąpienia na seminarium „Lewica szansą dla demokracji?”, które odbyło się w Fundacji Batorego 27 listopada br.
Nie będę cytować danych, nie będę cytować badań ani książek. Zrobię coś niedopuszczalnego – będę mówić o moim osobistym doświadczeniu.
Ludzie nie czekają na lewicę.
Ludzie nie potrzebują lewicy.
Nie potrzebuje jej również demokracja.
Z wyjątkiem kilku osób, które siedzą na tej Sali, i z wyjątkiem kilkudziesięciu, których nikt tu nie zaprosił, nikt nie czeka na lewicę.
Ludzie czekają na mieszkania. Na wypłatę w terminie. Na to, żeby ich dzieci żyły z mniejszym wysiłkiem niż oni. Na to, żeby móc decydować o tym, jak będzie wyglądała ich rodzina. Na to, żeby dostać rozwód teraz, a nie za dwa lata. Na to, żeby skończyły się raty kredytu. Na swoje miejsce w kolejce na zabieg. Ale nie na lewicę.
Przez kilkanaście lat mnóstwo wysiłku wkładałam w to, żeby w tym kraju zbudować lewicę. Czy to był zmarnowany czas? Nie. Czy to był potrzebny wysiłek? Tak. Czy w tej chwili należy budować lewicę? Uważam, że nie.
Bliska mi osoba jest nauczycielką. Na wsi. Nigdy nie angażowała się politycznie. Co dzień ogląda „Fakty”. Wcześniej czytała „Sztandar Młodych”. Jest świetnie zorientowana w tym, co się dzieje. Ale sama nie bierze udziału. Moja rodzina angażowała się w Solidarność. Bliska mi osoba nie.
Ta właśnie bliska mi osoba wzięła udział w czarnym proteście. Zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Wiesz, ubiorę się jutro na czarno”. Byłam z niej dumna. Ja czułam dumę. Ona czuła wstyd. „Nie pójdę na żaden protest, nie wrzucę nigdzie swojego zdjęcia. Tylko ubiorę się na czarno. Czy to jest ok?”. Bała się nie tylko tego, że może zostać ukarana, tak jak nauczycielki z Zabrza. Bała się, że osoba, którą ma za feministkę i przedstawicielkę lewicy, oceni ją źle. Że ja uznam, że ona nie ma odwagi. A przecież miała.
Czarny protest był ogromnym wydarzeniem, które upodmiotowiło miliony kobiet w Polsce. Poczuły się właścicielkami protestu. Poczuły, że mają głos i ten głos został wzięty pod uwagę. Wygrały.
Ale myśl, że niektóre mogły poczuć się nie na miejscu. Bo przyszły za późno, bo są nie dość odważne, bo nie działały w lewicowej organizacji, bo nie odmieniają wszystkich nazw zawodów po feministycznemu… Ta myśl nie daje mi spokoju. Ten moment, kiedy kobieta pracująca na wsi, która zdecydowała się wziąć udział w wielkim wydarzeniu, ma wątpliwości, czy jej zaangażowanie zostanie docenione. Ten moment sprawił, że przemyślałam swoje zaangażowanie. Być może poza: „ależ oczywiście, to wspaniale, że to robisz, jesteśmy razem” należy coś tu jeszcze przemyśleć.
czytaj także
Arlie Hochschild – a jednak cytuję – mówi o przekraczaniu muru empatii. Ten mur tworzą też takie pojęcia jak „lewica”. Mówi też: „według najnowszych badań to demokraci są bardziej «partyistyczni» niż republikanie – nienawidzą wyborców Trumpa bardziej niż tamci wyborców demokratycznych!”. Jakiś czas temu podjęłam decyzję, że w moich tekstach przestanę się posługiwać takimi słowami, jak „lewica”, „prawica”, „konserwatyści”, „liberałowie”. Ze słowa „neoliberalizm” zrezygnowałam już jakiś czas temu. Ale to trudne. Przez lata sama siebie wychowywałam do tego, żeby dzielić ludzi na jednych i drugich, przyklejać im etykietki na czoła. Przez kilkanaście lat uważałam, że kluczem do zmiany w tym kraju, jest zbudowanie wehikułu – organizacji i języka.
Dziś myślę, że należy prowadzić konkretne walki tam, gdzie one się toczą. Mówić o konkretnych wartościach. Że trzeba brać pod uwagę, że ludzie mają ambicje. Kobiety mają ambicje. I że należy rozmawiać z tymi, którzy chcą rozmawiać.