Wywołane globalnym ociepleniem narastające fale upałów okazują się coraz bardziej uciążliwe dla mieszkańców miast, którzy w nagrzanych, pozbawionych zieleni przestrzeniach nie mogą normalnie funkcjonować, a nawet żyć. Na pytanie, czy da się z tym walczyć, odpowiadają dra Dorota Komar, Jan Mencwel i prof. Zbigniew Karaczun.
Więcej o tegorocznych gorących rekordach temperatur pisaliśmy tutaj. Jednak te dane już niebawem mogą okazać się nieaktualne, synoptycy przewidują bowiem, że w najbliższym czasie termometry pokażą jeszcze wyższe odczyty. Z kolei klimatolodzy i meteorolodzy są zgodni co do tego, że upały staną się normą w kolejnych latach, i dostrzegają jednocześnie, iż obecne modele pomiarowe nie doszacowują częstotliwości i dotkliwości lejącego się z nieba żaru.
Badać dokładniej
Jedną z przyczyn błędów popełnianych w trakcie obserwacji i tworzenia prognoz jest fakt, że badacze niedostatecznie brali pod uwagę rolę miast, które wprawdzie zajmują niecałe 3 proc. lądów na Ziemi, ale mieszczą ponad połowę światowej populacji, dorzucają dużo emisji gazów cieplarnianych do atmosferycznego pieca i szybko – ze względu na duży udział betonu i asfaltu w budulcowym składzie – się ogrzewają.
Nowe wytyczne, które w czasopiśmie „Nature Communications” opublikowali naukowcy z Uniwersytetu Illinois oraz amerykańskiego Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych, wskazują m.in., że w porównaniu z dotychczasowymi prognozami faktyczne szanse wystąpienia fali ekstremalnie wysokich temperatur w Europie wzrastają 400-krotnie!
Te zjawiska – wskazują badacze – należą do „najbardziej szkodliwych skrajnych warunków klimatycznych dla ludzi i systemów naturalnych na całym świecie”. Dlaczego? Bo ekstremalny stres cieplny związany z globalnym skokiem temperatury „powoduje znaczny wzrost śmiertelności i zachorowalności ludzi, zapotrzebowania na energię, konfliktów społecznych oraz znacznego zmniejszenia plonów rolnych, produkcji zwierzęcej i produktywności w miejscu pracy”. Deutsche Welle donosi o nadciągającym „kryzysie chłodzenia”, w ramach którego ilość energii potrzebnej dla systemów klimatyzacji „wzrośnie do 2050 r. trzykrotnie, co odpowiada w sumie aktualnemu zużyciu energii w Niemczech i USA”.
Metropolie otwierają oczy
W miastach ze względu na ich „unikatowy klimat oraz skoncentrowaną populację i majątek” te zagrożenia są jeszcze bardziej spotęgowane. Liczba upalnych dni w gęsto zaludnionych aglomeracjach rośnie błyskawicznie, a my jeszcze nie wymyśliliśmy, jak je przetrwać. Latem temperatura jest tam wyższa niż na terenach wiejskich o 2–10°C.
Dlatego lokalni włodarze powinni jak najszybciej wdrażać adaptacyjne strategie łagodzące skutki wspomnianych zjawisk, co częściowo już się dzieje. Przykładowo w Grecji, w której temperatura osiąga nawet 45°C, powołano pierwszy w Europie, a drugi na świecie urząd do spraw upałów.
„Zmiany klimatyczne oznaczają dla naszego miasta częstsze i bardziej niebezpieczne, ekstremalnie wysokie temperatury. Odczuwają je zarówno mieszkańcy, jak i turyści, których obecność ma wielkie znaczenie dla naszej gospodarki. Niestety Ateny nie są wyjątkowe – upał jest zagrożeniem dla miast w całej Europie i na świecie” – stwierdził burmistrz greckiej stolicy i założyciel grupy miast walczących ze skutkami upałów „City Champions for Heat Action”, Kostas Bakojanis.
Dlatego samorządowiec chce z Aten uczynić bardziej zielone i w efekcie chłodniejsze miasto. Inne miasta też już o tym myślą.
– W Paryżu w trosce o jakość życia mieszkańców burmistrzyni zamierza zamienić Pola Elizejskie w zielony deptak. Stołeczne bulwary, które w tej chwili są czteropasmową autostradą, mają zostać oddane do użytku pieszych i rowerzystów. Ratusz planuje zwęzić jezdnię i posadzić tam drzewa. Zresztą nie tylko tam. Do 2030 r. „zazieleniona” ma być co najmniej połowa powierzchni miasta m.in. dzięki likwidacji parkingów samochodowych – mówi prof. Zbigniew Karaczun, ekspert Koalicji Klimatycznej oraz wykładowca SGGW.
Usmaży nas klimat
A jak jest w Polsce? Nasz rozmówca wskazuje, że coraz więcej miast dostrzega pod wpływem bardzo doniosłej i powszechnej krytyki betonozy konieczność powiększania terenów zielonych, ochrony starych drzew i rezygnacji z wycinek.
– Ale niestety dotyczy to głównie większych ośrodków. W mniejszych – dawnych lub obecnych – miastach powiatowych wciąż funkcjonuje przekonanie, że jeśli położy się kostkę Bauma i zabetonuje rynek, będzie pięknie i nowocześnie. No nie, miasta staną się niezdatne do życia – przestrzega prof. Karaczun.
W podobnym tonie wypowiada się Jan Mencwel, prezes stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, który rewitalizacyjne szaleństwo opisał w książce Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta. Mówi, że wśród lokalnych decydentów nie brakuje takich, którzy po usunięciu całych szpalerów drzew i krzewów próbują być eko i robią „propagandowe akcje nasadzeń”.
– Widzieliśmy to w Świdnicy, obserwujemy w Łodzi i zobaczymy w Warszawie, w której Rafał Trzaskowski wspaniałomyślnie chce posadzić drzewa przy ul. Marszałkowskiej. Jednak skala tych zmian jest niewielka i zupełnie nie przystaje do wielkości wyzwań klimatycznych, zwłaszcza jeśli zostaje poprzedzona trudną do szybkiego odrobienia dewastacją przyrody. Zanim drzewa, które oczywiście sadzić trzeba tak czy siak, wyrosną na tyle okazałe, by spełnić pożądane funkcje, mijają lata. Nie mamy tego czasu w obliczu trwającego i pogłębiającego się kryzysu – wskazuje.
W wielu miejscach Polski, np. Gliwicach czy Kutnie, mimo nadciągającej katastrofy tak zwane miejskie projekty rewitalizacyjne zmieniają przestrzenie miejskie w gorące patelnie. I to dosłownie, co niedawno udowodnił Kacper Ropka z Krzeszowic, który na rozgrzanym betonie w centrum swojego miasta usmażył jajecznicę.
Może zrobimy zawody na najlepszą jajecznicę z Rynku Krzeszowickiego ??????
Posted by Kacper Ropka on Thursday, June 24, 2021
Problem z betonozą to więc nie tylko kwestia fatalnego gustu polskich samorządowców. Chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo mieszkańców i mieszkanek miast.
– Do niedawna głównie mrozy negatywnie wpływały na zdrowie i zwiększały śmiertelność. Dziś ludzie umierają nie tylko z powodu wychłodzenia (od 2000 r. liczba ofiar niskich temperatur spadła o 0,51 proc.), ale coraz częściej – ze względu na udary i inne choroby wywołane stresem cieplnym, do którego niestety nie zdołamy się szybko dostosować. Z tego powodu przybywa o ok. 0,5 mln zgonów rocznie – mówi doktorka genetyki i biologii rozwoju, Dorota Komar, która przed zabójczymi upałami przestrzegała ostatnio na swoim Instagramie.
W raporcie Human Costs of Disasters, który bada koszty ludzkie ponoszone w wyniku katastrof naturalnych i zmian klimatycznych w latach 2000–2019, podano, że w skali globu liczba zgonów wywołanych ekstremalnie wysokimi temperaturami stanowi aż 13 proc. Światowa Organizacja Zdrowia szacuje, że w latach 1998–2017 z powodu fal upałów zginęło 166 tys. osób.
czytaj także
Z kolei na łamach „Lancet Planetary Health” opublikowano dwa opracowania, w których australijscy i chińscy naukowcy piszą, że za niemal co dziesiątą śmierć na świecie (9,43 proc.) odpowiadają ekstremalne, zbyt wysokie albo zbyt niskie temperatury. To oznacza, że na każde 100 tys. osób przypadają 74 nadmiarowe zgony. Miasta cierpią szczególnie, w 13 tys. przebadanych grupa osób umierających z powodu gorąca podwoiła się w okresie od 1983 do 2016 r.
Profesor Peter Stott z Met Office w Wielkiej Brytanii powiedział „Financial Times”, że niedawnej fali upałów w Ameryce Północnej, kiedy temperatury w Kanadzie zbliżyły się do 50°C, można było się spodziewać „mniej więcej co 60 000 lat w klimacie przedprzemysłowym”. A dziś? „We współczesnym świecie, ocieplanym przez wiele dziesięcioleci przez emisje gazów cieplarnianych, można się tego spodziewać mniej więcej raz na 15 lat” – czytamy w artykule. Z tych analiz wynika też, że w samej Europie śmiertelne ofiary nieoptymalnych temperatur stanowią 7–17 proc. wszystkich zmarłych.
Naukowczyni podkreśla jednocześnie, że są to nieliczne z badań, które zwracają uwagę na ważkość i skalę problemu oraz odsłaniają pewne odwrócenie dotychczasowych trendów.
– Dosyć ironiczne wydaje się, że dziś upał jest największym zagrożeniem dla wschodniej Europy, a chłód – dla subsaharyjskiej Afryki. Czytając wnioski z powyższych analiz, najbardziej powinniśmy się jednak martwić tym, że tak niewiele robimy, by mitygować problemy związane ze zmianami klimatu, poruszane od lat przez świat nauki. Niby dużo się o nich obecnie mówi, ale idzie za tym zbyt mało propozycji rozwiązań, a jeszcze mniej jest wdrażanych – zauważa dra Komar. Ale to nie znaczy, że dobrych praktyk brakuje.
Po pierwsze – ma być zielono
– Najbardziej oczywistym rozwiązaniem jest zazielenianie miast. Rośliny w procesie ewapotranspiracji potrafią przetworzyć energię akumulowaną w postaci ciepła na ogrzewanie wody i jej parowanie. To bardzo ważny punkt w samorządowej polityce klimatycznej, bo zwiększenie zadrzewienia już o 10 proc. powoduje obniżenie temperatury nawet o 1,5 stopnia. Czterometrowa grusza „wytwarza” 6kW – odpowiednik osiągnięć dwóch małych klimatyzatorów – mówi dra Dorota Komar.
Francuska urbanistka Amandine Crambes wskazała natomiast, że drzewo może uwolnić 450 litrów wody dziennie z powodu ewapotranspiracji. „Efekt jest porównywalny z działaniem czterech klimatyzatorów” – powiedziała w wywiadzie dla France Info.
Warto zacząć od najprostszych ruchów, czyli ochrony drzew wysokich i takich, które dają zacienienie. Jak wskazuje prof. Zbigniew Karaczun, różnica temperatur pomiędzy nasłonecznionym a zacienionym miejscem, potrafi wynieść w miastach nawet do 10°C.
Innym rozwiązaniem, które poprawia mikroklimat w mieście i oszczędza przestrzeń, są zielone ściany budynków zwane także ogrodami wertykalnymi.
– Wbrew pozorom nie trzeba ich umieszczać wszędzie. Wystarczy, że co któryś budynek będzie porośnięty bluszczem czy innymi roślinami, by poprawić cyrkulację powietrza w całej okolicy i je ochłodzić. To powszechna praktyka w miastach na Zachodzie, ale w Polsce – niestety niemal nieobecna – przyznaje Jan Mencwel, dodając, że najlepszym przykładem realizacji tego pomysłu jest Singapur. W sumie już 100 ha powierzchni elewacyjnych zdobią rośliny, a za dekadę ma być ich dwukrotnie więcej.
Nad Wisłą nieco lepiej niż ze ścianami radzimy sobie z zazielenianiem dachów budynków czy wiat przystanków komunikacji publicznej. Od prof. Karaczuna słyszymy, że na taki krok zdecydował się m.in. Radom, dzięki czemu osoby czekające na autobus z jednej strony mogą schronić się w cieniu, a z drugiej – ochłodzić.
Za granicą popularność zdobywają też miejskie farmy na dachach lub na innych przestrzeniach, umożliwiające hodowlę roślin (np. ziół i warzyw) wykorzystywanych potem do różnych celów, głównie gastronomicznych. Takie opcje sprawdzają się zarówno w przypadku restauracji, jak i kuchni samych mieszkańców. Dzięki temu można nie tylko obniżyć temperaturę w mieście, ale też skrócić łańcuchy dostaw, ograniczając emisje CO2. W Monachium działa tzw. ogród społeczny o’pflanzt is! który ma powierzchnię 3,5 tysiąca m2. Monachijczycy uprawiają tu warzywa w skrzyniach.
Po drugie – przywróćmy błękit
Jedną z ważnych ról, jakie odgrywa zieleń w mieście, jest wchłanianie wody, której w miastach zaczyna zwyczajnie brakować. Same liście jednak nie wystarczą, by było jej więcej.
– Dlatego tak istotna jest renaturyzacja strumyków, oczek i cieków wodnych. Dzięki temu, że woda ogrzewa się dość wolno, potrafią one skutecznie schładzać całe otoczenie, przez które przepływają – mówi Jan Mencwel. Jako przykład takiego działania prezes MJN podaje jedno z najbardziej znanych i spektakularnych w świecie przedsięwzięć wodnych, czyli to, co zrobiono w Seulu.
W miejscu autostrady przywrócono rzekę, która tamtędy płynęła przed laty. – Wzdłuż tak powstałej rzeki zbudowano okazały park, który spełnia nie tylko funkcje przyrodnicze i proklimatyczne, ale też rekreacyjne – dopowiada nasz rozmówca, przypominając także o konieczności retencjonowania wody.
Oczywiście podczas walki z upałem można też stosować rozwiązania doraźne, czyli kurtyny wodne, fontanny czy zamgławiacze. – Te jednak, po pierwsze, są kosztowne, a po drugie – pomagają wyłącznie tymczasowo złagodzić stres cieplny, nie poprawiając na stałe jakości życia mieszkańców i mikroklimatu w mieście – zaznacza Jan Mencwel.
W skali mikro natomiast podobne rozwiązanie jak w Seulu na polskim gruncie stosuje Bydgoszcz. – Ze swoim projektem roślinnych dachów, rozszczelniania powierzchni, otwierania się na rzekę, która płynie przez centrum miasta i wzdłuż której zakłada się tereny zielone, zdecydowanie zasługuje na docenienie. Nie był to jednak projekt przygotowywany stricte pod walkę z upałem – mówi prof. Zbigniew Karaczun.
Po trzecie – miasta całe na biało
Poza zielono-błękitną infrastrukturą warto postawić na inną, jaśniejszą kolorystykę. I tu znów sięgnijmy do korzeni. – A konkretniej – do doświadczenia miast Południa, które od stuleci w celu zwiększenia albedo wznosiły budowle z białego kamienia i malowały je na biało. Inna praktyka warta wdrożenia to dodawanie takich pigmentów do asfaltu, by był on jaśniejszy, nie przyjmował tyle ciepła i odbijał promienie słoneczne – mówi prof. Karaczun.
O ile stawianie nowych nieruchomości to inwestycja w materiały, o tyle wykorzystanie białej farby to rozwiązanie znacznie łatwiejsze i tańsze.
– Dlatego w wielu metropoliach, np. w Nowym Jorku, maluje się na biało dachy wieżowców i rekomenduje się, by w takim też kolorze wykańczać nowo powstające budowle. W sumie Big Apple ma już 500 tys. m2 białych dachów. Nie jest to nowe ani rewolucyjne rozwiązanie, bo w Grecji czy Albanii nie uświadczymy innych kolorów na szczytach budynków. Z kolei kiedy w 1995 roku rekordowe fale upałów w Chicago pochłonęły ponad 700 ofiar, czarne dachy domów tego miasta oznaczano jako jeden z czynników zwiększających ryzyko śmierci – wskazuje dra Komar.
Przywoływana wcześniej Amandine Crambes podkreśla, że już 26-stopniowa temperatura może sprawić, że dom z ciemnym dachem może się nagrzać nawet do 80°C, podczas gdy pokryty jasnym kolorem nie przekroczyłby 45°C. Różnica jest więc spora.
Ale na rynku dostępne są też farby blokujące promieniowanie słoneczne i pierwotnie opracowane przez NASA w celu zapewnienia chłodu astronautom w statkach kosmicznych. Tak z upałami radzi sobie teraz m.in. Tokio, gospodarz obecnych igrzysk olimpijskich, które ten materiał wykorzystuje do pokrycia infrastruktury sportowej. Lokalni włodarze wskazują, że nawierzchnie pomalowane farbą nagrzewają się słabiej nawet o 8°C w porównaniu z pozostałymi.
Po czwarte – stop betonozie i samochodozie
Utrzymywaniu się fatalnych warunków w miastach sprzyja też ruch samochodowy i wiele razy potępiany w tym tekście beton o dużej bezwładności cieplnej. Wysoka temperatura i wysokie zapotrzebowanie na energię elektryczną powodują, że metal rozszerza się, a kable opadają, więc mogą dotykać drzew lub ludzi i powodować pożary oraz obrażenia. Nie ma więc wątpliwości, że firmy budowlane powinny inwestować w lżejsze i „chłodniejsze materiały” oraz przepuszczalne powierzchnie.
czytaj także
Od ratuszów zaś należy oczekiwać, że zaczną bardziej stanowczo blokować wjazd autom do centrów miast i rozbetonują miejskie place, zamieniając je w deptaki, parki rekreacyjne i drogi dla rowerów. Klimatolodzy i urbaniści wskazują też na kwestię planowania miast. Zróżnicowanie wysokości nowych budynków w celu zwiększenia cyrkulacji powietrza oraz uwzględnienie układu ulic i budynków to w kontekście klimatu długoterminowa, ale ważna strategia polepszania jakości życia w miastach.
Istotną kwestią jest też inwestycja w odnawialne źródła energii, np. fotowoltaikę (zamienia ona energię słoneczną w taką, którą można wykorzystać w klimatyzacji) albo energię wiatrową, napędzającą instalacje i stacje chłodzące.
Po piąte – edukujmy i ostrzegajmy
Jeśli chodzi o ciekawe i skuteczne sposoby na radzenie sobie z upałami, są one domeną zagranicznych miast, przy czym warto podkreślić, że niekoniecznie pochodzą one z krajów wysoko rozwiniętych, ale przede wszystkim tych mniej zamożnych – mówi Dorota Komar.
I tak na przykład w indyjskim mieście Ahmedabad od lat funkcjonuje system powiadamiania mieszkańców o zbliżających się wysokich temperaturach, edukowania, jak sobie radzić z upałami i szkolenia medyków pod kątem diagnozowania problemów zdrowotnych wywołanymi ekspozycją na intensywne ciepło. – Z powodu upałów może nawet spaść wydolność oddechowa, z którą w normalnych warunkach wszystko jest w porządku. Dzięki kompleksowemu programowi w Indiach rocznie unika się blisko ponoć 1200 nadmiarowych zgonów – dowiadujemy się od naszej rozmówczyni, która postuluje o to, by przed falą upałów ostrzegać ludzi tak samo, jak obecnie ostrzega się przed falą burz, dodatkowo informując, w jaki sposób ochronić się przed negatywnym wpływem wysokim temperatur.
– Moim zdaniem ważna jest w ogóle zmiana myślenia o upałach. To zjawisko niewidoczne, ale bardzo groźne, wywołujące poważne kłopoty w naszym codziennym funkcjonowaniu, w tym zawodowej wydajności. Nie bez powodu w Hiszpanii w tej porze dnia, kiedy jest najcieplej, obowiązuje sjesta. Być może więc kraje Północy będą w tej kwestii musiały się wiele nauczyć od południowców i zmienić swoje nawyki.
Jan Mencwel nieco bardziej sceptycznie podchodzi do kampanii edukacyjnych. – Zgadzam się z tym, by przypominać ludziom w trakcie upałów, aby pili dużo wody, nie wystawiali się na słońce lub wykazywali się większą uważnością na pomoc osobom starszym. Jednak na niewiele się to zda wobec braku rozwiązań infrastrukturalnych. Musimy wymóc na decydentach, by w pierwszej kolejności pochylili się nad tym, by miasta przestały przypominać piece.
Po szóste – zróbmy to w kwadrans
O idei 15-minutowych miast pisaliśmy już w ubiegłym roku. To koncepcja, która z jednej strony odpowiada na wyzwania klimatyczne i konieczność popandemicznej odbudowy, a z drugiej – zwraca miasta ludziom, czyli pieszym i rowerzystom. W dużym skrócie chodzi o to, by miejska infrastruktura, transport zbiorowy oraz ekologiczne i neutralne klimatycznie inwestycje umożliwiały mieszkańcom załatwienie najpilniejszych spraw, dostanie się do pracy czy szkoły w 15 minut. To pomysł wprowadzany powoli w życie przez liderów i liderki światowych metropolii zrzeszonych w koalicji C40, która wraz z zespołem ekspertek i ekspertów opracowała szereg nowatorskich rozwiązań dla miast borykających się z konsekwencjami pandemii oraz globalnego ocieplenia.
Wśród wytycznych, które proponują, znalazł się także postulat, by miasta przekształcać i budować w taki sposób, by 70 proc. powierzchni miejskiej stanowiły obszary zielone, a mieszkańcy w kwadrans mogli dotrzeć do najbliższego zbiornika wodnego.
– Oczywiście samorządowcy mogą narzekać, że wszystkie te rozwiązania kosztują, ale w porównaniu choćby z rozbudową sieci dróg, która pochłania miliony, przyczynia się do zwiększenia ruchu samochodowego i truje ludzi, są znacznie tańsze i wydajniejsze. Lanie betonu będzie zawsze mniej opłacalne niż stosowanie proklimatycznych rozwiązań. Przede wszystkim jednak wygeneruje ogromne koszty w postaci ofiar ludzkich. A przecież nie ma nic cenniejszego nad życie – podsumowuje Jan Mencwel.