Miasto

Ikonowicz: Zatrzymać reprywatyzację!

W 1995 roku koło parlamentarne PPS wniosło projekt ustawy o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych. Miałem zaszczyt prezentować ten projekt.

II Rzeczpospolita nie zwracała mienia zarekwirowanego przez carat za udział w powstaniach. Uważano bowiem, że dobro Rzeczpospolitej jest ważniejsze niźli prywata. Pomysł, żeby spadkobiercom byłych właścicieli zwracać budynki wraz z lokatorami, wynika z przekonania, że własność prywatna ma jakąś magiczną przewagę nad własnością wspólną, np. komunalną. Wynika też z zakorzenionej w prawicowym światopoglądzie wiary w potrzebę szybkiego stworzenia warstwy kamieniczników, ludzi zamożnych, którzy z pewnością lepiej zatroszczą się o kamienice niż naród, społeczeństwo, wspólnota samorządowa.

Jednak pomysł ten jest na tyle kontrowersyjny, że żaden obóz rządzący nie odważył się wprowadzić reprywatyzacji ustawą. Brak takiej ustawy sprawił, że własność zwracały sądy i to na podstawie wątpliwych dokumentów. Dało to pole do nadużyć, które są przyczyną upadku układu warszawskiego, który zarządzał stolicą niemalże od początku transformacji.

Reprywatyzacja była jak kamień filozoficzny – pozwalała momentalnie zamieniać ołów w złoto.

Reprywatyzacja była jak kamień filozoficzny – pozwalała momentalnie zamieniać ołów w złoto. Pozwoliła na powstanie gigantycznych fortun dzięki fałszerstwom, ślepocie sędziów (którzy najczęściej podzielali przekonanie, że prywatne jest lepsze z zasady) i nieuczciwości urzędników, a także części aparatu wymiaru sprawiedliwości.

Im bardziej bogacili się skupywacze roszczeń, prawnicy, nowi właściciele, tym bardziej rosły ich wpływy w samorządzie, a nawet w kręgach administracji centralnej. Zdobyli dość władzy, by zapobiec wprowadzeniu w sprawie reprywatyzacji przejrzystych reguł gry i ograniczyć jej zakres do odszkodowań na poziomie, któremu może sprostać dziś nasz budżet.

Po drugiej stronie tego równania są ludzie, którzy z dnia na dzień przestawali być lokatorami budynków komunalnych z regulowanym czynszem i stawali się ofiarami, przeszkodą w realizacji niebotycznych zysków przez reprywatyzacyjną mafię. W wielu wypadkach nie była to nawet mafia, tylko ludzie, którym udało się coś odzyskać, a że nie dysponowali pokaźnym majątkiem, mogli zacząć na kamienicy zarabiać dopiero po pozbyciu się dotychczasowych lokatorów.

Jola i Marek, schorowani ludzie w średnim wieku, mieszkali w kamienicy przy ul. Noakowskiego 16, którą odzyskał mąż prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz. Uzyskali w sądzie prawo do lokalu socjalnego, ale miasto zaproponowało jednoizbowe pomieszczenie na parterze – byłą stróżówkę z jedynym oknem wychodzącym na śmietnik. Nie wróżyło to dobrze rekonwalescencji pani Joli, która właśnie przeszła operację raka krtani. Wkroczyliśmy więc do akcji i dzięki interwencji radnego Jerzego Budzyna (SLD) doprowadziliśmy do przyznania przez miasto godnego mieszkania. Jednak zanim doszło do eksmisji, narósł olbrzymi dług, którego Jola i Marek nie byli w stanie spłacić. Wtedy moja żona Agata Nosal-Ikonowicz napisała apelację, w wyniku której zapadł wyrok stwierdzający, że dług istnieje, ale ze względu na zasady współżycia społecznego nie wolno go ściągać.

W samej Warszawie ofiarami procederu dzikiej reprywatyzacji padły dziesiątki tysięcy rodzin. Większość z nich nie otrzymała należytej pomocy. Część stała się bezdomna.

Inni wylądowali w ponurych norach z dużymi długami. Jeszcze inni wynajęli coś na wolnym rynku i muszą większość swych dochodów przeznaczać na mieszkanie, na życie zostaje im tyle co nic. Wszystkim tym ludziom dzieje się krzywda. Krzywda, o której radni PO i PiS niewiele mówili podczas karczemnych kłótni, jakie toczyli podczas niedawnej sesji Rady Warszawy poświęconej reprywatyzacji. Nie chodzi im przecież o ludzi, tylko o władzę, o to, kto komu mocniej dokopie. Lokatorzy są jedynie narzędziem w tych politycznych utarczkach.

Do głosu dopuszczono nas dopiero po sześciu i pół godzinie jałowych wzajemnych połajanek. Stąd gniew i krzyki, które niektórych tak oburzyły. Jednak jeżeli ktoś patrzył, jak starzy ludzie gasną w oczach i przedwcześnie umierają z powodu zgryzot związanych z gnębieniem ich przez czyścicieli kamienic wynajętych przez „państwo nowych właścicieli”, jeżeli ktoś siedział tyle razy na schodach, by zablokować kolejne eksmisje, jeżeli dziesiątki razy był wynoszony przez policję i ciągany po sądach za obronę słabszych, to trudno się dziwić, że szlag nas trafiał, gdy słuchaliśmy, nie mogąc mówić.

Podczas debaty zarówno pani prezydent, jak i inni politycy rządzący w ratuszu odwoływali się do dobrej współpracy z ruchem lokatorskim i z nasza Kancelarią Sprawiedliwości Społecznej. Ich linia obrony polegała też na tym, że rzutem na taśmę, całkiem niedawno udało im się doprowadzić do uchwalenia „małej ustawy reprywatyzacyjnej”, która na poziomie samej stolicy ogranicza oddawanie przynajmniej niektórych kamienic i placówek użyteczności publicznej.

To wszystko prawda, ale z faktu, że w ostatnim czasie miasto idzie na rękę poszczególnym lokatorom, z których sprawami chodzimy do dyrektora Krettka [zastępca dyrektora Biura Polityki Miejskiej i Rewitalizacji – przyp. red.] czy wiceprezydenta Michała Olszewskiego, nie wynika, że ruch lokatorski czy strona społeczna są traktowane podmiotowo. Ostatnią, majową sesję Rady Warszawy poświęconą reprywatyzacji radni PO po prostu zbojkotowali, a pani prezydent pojawiła się na sesji z udziałem mieszkańców dopiero teraz, kiedy grozi jej utrata stanowiska.

Od wielu lat piszemy do pani prezydent i do miasta, apelując o moratorium na eksmisje na bruk, o prawdziwe negocjacje, które pozwolą oszczędzić ofiary reprywatyzacji, a wciąż największym podmiotem eksmitującym lokatorów pozostaje właśnie Miasto Stołeczne Warszawa.

Podczas ostatniej debaty skandowaliśmy: „Lokatorzy to nie PiS”, bo Platforma ułatwiała sobie zadanie, sprowadzając całą sprawę reprywatyzacji do sporu z partią Jarosława Kaczyńskiego. Tymczasem my mamy świadomość, że rządząca dziś krajem partia mogłaby powstrzymać ten ocean nieszczęść, przyjmując ustawę, która powstrzyma zwroty w naturze, a ciężarem ewentualnego „naprawiania krzywd” potomkom byłych właścicieli obciąży państwo, a nie zwykłych ludzi, którzy muszą zbiednieć i cierpieć po to, by garstka wybrańców została wielkimi właścicielami nieruchomości. Na to jednak nie ma zgody PiS, który doktrynalnie popiera zwroty budynków z lokatorami, i choć dziś ten proceder atakuje, to jednak tylko ze względu na nadużycia.

W 1995 roku koło parlamentarne Polskiej Partii Socjalistycznej wniosło projekt ustawy o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych. Miałem zaszczyt prezentować ten projekt przed wysoką izbą i niestety wiele z moich ówczesnych słów okazało się proroczymi. Mieliśmy bowiem do czynienia z naprawianiem domniemanych krzywd potomków właścicieli poprzez krzywdzenie ludzi, którzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za tamte, być może częściowo bezprawne wywłaszczenia.

PiS jednak na pewno nie pójdzie tym tropem, bo obok mafii reprywatyzacyjnej, o której dziś jest tak głośno, istnieje także lobby reprywatyzacyjne.

W grę wchodzą przecież olbrzymie pieniądze, a tam gdzie kasa, tam i lobbyści. Kiedy zwróciłem się do prezydenta Komorowskiego z prośbą o ułaskawienie mnie w sprawie związanej z blokadą eksmisji, natychmiast pojawili się u niego tacy właśnie lobbyści, wśród nich potentaci w branży kamieniczniczej, aby gorąco Komorowskiemu taki akt odradzać. Jak widać skutecznie. Dziś uchwalenie ustawy reprywatyzacyjnej wykluczającej zwracanie kamienic w naturze z lokatorami wydaje się nie do pomyślenia również dlatego, że oznaczałoby to wypłacanie odszkodowań, zamiast zwrotów w naturze, a budżet państwa i tak jest już napięty z powodu wielu przedsięwzięć, które rząd podjął, takich jaki choćby 500+. Wszystko zostanie więc niestety po staremu. Ewentualnie skalę nadużyć może nieco ograniczyć aktywność prokuratury.

Prezydent Warszawy podjęła decyzję o zdymisjonowaniu kilku urzędników i o wstrzymaniu zwrotów. Szkoda, że dopiero teraz. Skoro mogła teraz, to znaczy, że poprzednio mijała się z prawda, twierdząc, że musi respektować decyzje zwrotowe sądów. Ale to tylko Warszawa, a proceder toczy się przecież w całym kraju.

Komisja ds. warszawskiej reprywatyzacji z udziałem „czynnika społecznego”, czyli naszym, nie została powołana. Zabrakło dwóch głosów radnych PO. Jej powołanie to był jeden z jedenastu postulatów, który zgłosiliśmy podczas poprzedniej zbojkotowanej przez PO sesji Rady. Uważam, że ta komisja powinna powstać. Jest potrzebna, by wypracować przede wszystkim mechanizm dotarcia do wszystkich ofiar reprywatyzacji w naszym mieście i niezwłocznego uruchomienia mechanizmu wynagradzania im doznanych krzywd. Jej powołanie jest ważne szczególnie w obliczu ewentualnego wprowadzenia w Warszawie zarządu komisarycznego – żeby przedstawiciele lokatorów mogli patrzeć komisarzowi na ręce.

Zwolnienie urzędników było przyznaniem, że pod rządami Hanny Gronkiewicz-Waltz w warszawskim ratuszu doszło do poważnych nadużyć. Jeżeli nawet założymy, że pani prezydent nie jest bezpośrednio winna, to jednak trudno pogodzić się z faktem, że przez cały okres rządzenia w Warszawie lekceważyła ona ludzi i działaczy społecznych. Nie wierzę, że osoba, która nie umiała zapewnić uczciwego działania swemu urzędowi, w sposób bezstronny będzie umiała wyjaśnić aferę, której jest częścią. Dlatego dymisja i przyspieszone wybory wydają się najlepszym rozwiązaniem.

W swojej obronie włodarze warszawskiego ratusza powołują się na wiele inwestycji, poprawę infrastruktury, i pewnie w dużej mierze mają rację. Ale obok nowych dróg, przystanków, była przecież brutalna likwidacja Kupieckich Domów Towarowych, liczne nietrafione inwestycje czy prywatyzacja Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej (nieuczciwie unieważniono podpisy pod wnioskiem o referendum w tej sprawie).

W tych wszystkich sprawach i wielu innych mieszkańcy Warszawy bywali na galerii Rady Warszawy i protestowali. Fotel pani prezydent pozostawał nieodmiennie pusty.

Nie chciała słuchać ludzi, więc może teraz niech ci ludzie w demokratycznych wyborach zadecydują, czy zasłużyła na to, by dalej rządzić stolicą.

Zinn-Ludowa-historia-stanow

 

**Dziennik Opinii nr 247/2016 (1447)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Ikonowicz
Piotr Ikonowicz
Działacz społeczny, polityk
Działacz społeczny, polityk, dziennikarz, poseł na Sejm II i III kadencji. Przewodniczący Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
Zamknij