Mogłoby się wydawać, że zostały w tyle za metropoliami. Nic bardziej mylnego. Też stawiają na innowacje – tylko że społeczne.
Dużo się ostatnio mówi o miastach, które zmieniają się na naszych oczach. Obserwujemy zarówno pozytywne procesy, jak ożywienie centrów, coraz większa atrakcyjność przestrzeni publicznych, jak i negatywne – gentryfikację, wypychającą biedniejsze osoby z atrakcyjnych dzielnic, czy ogólny wzrost kosztów życia (np. rosnące ceny biletów komunikacji miejskiej). Rośnie również społeczne zaangażowanie mieszkanek i mieszkańców miast, które można obserwować na różnych poziomach – od niewielkich lokalnych inicjatyw sąsiedzkich po ogólnopolskie sieci, takie jak Kongres Ruchów Miejskich.
Największe pobudzenie widać w dużych miastach. To tam powstają klubokawiarnie, skłoty, nowe inwestycje, instytucje takie jak warszawskie Centrum Komunikacji Społecznej czy rozwiązania takie jak Komisje Dialogu Społecznego, Społeczne Rady Kultury. To właśnie w dużych miastach organizowane są masowe imprezy (jak Euro 2012) oraz protesty przez nie wywołane (jak inicjatywa „Chleba zamiast igrzysk”. Bliskość dużych ośrodków naukowych zwiększa również dostęp do wiedzy i wpływa na liczbę międzynarodowych projektów i konferencji. Jednym słowem – mogłoby się wydawać, że małe miasteczka w Polsce zostały w tyle. Nic bardziej mylnego.
Nowe pomysły może i rodzą się w dużych miastach, ale nie zawsze mogą zostać tam wdrożone w pełnym wymiarze. Tak się stało między innymi z polską odsłoną budżetu obywatelskiego. Budżet obywatelski, zwany również partycypacyjnym, w Polsce po raz pierwszy pojawił się w Sopocie. Potem na jego wprowadzanie zdecydowały się również m.in. Gdańsk-Wrzeszcz, Poznań, Częstochowa czy Łódź. W tych miastach do dyspozycji mieszkanek i mieszkańców oddano około 1 procent budżetu. Bardzo niewiele w skali wydatków całego miasta. Wydawało się, że ten 1 procent stanie się nieprzekraczalną granicą i że żadne miasto nie podejmie większego ryzyka. Na szczęście tak się nie stało. Pojawiła się nadzieja, że budżet partycypacyjny obejmie całość elastycznych wydatków budżetowych – w Koninie. Stało się to dzięki Obywatelskiej strategii Konin 2020. Konin – miasto obywateli.
Kiedy latem trwały prace nad tą strategią, rozmawiałam z Wojtkiem Kłosowskim, ekspertem samorządowym, który przy niej pracował. Wtedy Wojtek z dużym zadowoleniem oświadczył mi, że wpisał pełen budżet obywatelski do 2018 r. Ot, taki żarcik. Zespół pracujący przy strategii stwierdził jednak, że trzeba zaryzykować. Najwyżej urzędnicy odrzucą, ale będzie miało się satysfakcję z podjętej próby. Kilka miesięcy później, podczas prezentacji strategii włodarzom miasta, okazało się, że pomysł został przyjęty.
Wbrew wszelkim oczekiwaniom utopijny żarcik doczekał się realizacji, a Konin ma szanse stać się najbardziej obywatelskim miastem w Polsce.
Prezydent Konina jest świadomy, że jeśli chce konkurować na jakimś polu z pobliskim Poznaniem czy Warszawą, to musi zacząć myśleć o innowacyjności nie jako o wielkich inwestycjach, ale o innowacyjności w sferze społecznej.
Jeśli chodzi o konkurencyjność i innowacje, to trudno sobie wyobrazić, żeby niewielkie miasto takie jak Konin (78 tysięcy mieszkańców) miał rywalizować z dwumilionową metropolią. Z nową linią metra, stadionami, centrami nauki czy też z bogatym życie nocnym. Tu walka jest z góry przegrana. Nie oznacza to jednak, że mniejsze miasta są skazane na bycie niedoskonałymi wersjami większych miast. Kiedy nie chce się zostać w tyle, trzeba zmienić reguły gry. Można na przykład przekazać więcej pieniędzy na projekty społeczne. Nie jak Poznań – 10 mln (tylko 1 procent budżetu), ale aż 3 procent budżetu, i co roku ten odsetek podwajać. Budżet obywatelski Konina będzie wynosił 6,2 procent całego budżetu w 2014 roku, 12,5 procent w 2015, 25 procent w 2016, 50 procent w 2017 i docelowo 100 procent w 2018. Wiadomo, że na takie rozwiązanie duże miasto z wielomilionowym budżetem tak łatwo się nie zgodzi.
Konin nie jest jedynym miastem, które postanowiło spełniać obywatelskie fantazje rzesz miejskich aktywistek i aktywistek. 5 milionów złotych na budżet obywatelski postanowiła przeznaczyć również Dąbrowa Górnicza. Od lutego trwa tam akcja informacyjna będąca wstępem do procesu wyboru projektów, który zakończy się 13 grudnia. Budżety obywatelskie to nie jest jedyne pole, na którym mniejsze miasta wygrywają wyścig z metropoliami. Innym obszarem jest dostępny transport publiczny. Podczas gdy w Warszawie, Poznaniu, Krakowie wraz z początkiem 2013 roku podniesione zostały ceny biletów, do czego pretekstem była modernizacja taboru i brak pieniędzy w budżecie miasta na wysokie dopłaty – mniejsze miasta zrobiły dokładnie odwrotnie.
Rzeszów w październiku zeszłego roku zdecydował się obniżyć ceny biletów okresowych. Jeszcze dalej poszły Ząbki, które udostępniły za darmo swoje linie autobusowe dla zameldowanych osób. Jednak w awangardzie zmniejszania barier dostępu do transportu publicznego są obecnie Żory. W Żorach zdecydowano się na wprowadzenie bezpłatnej komunikacji miejskiej ze względów społecznych i ekologicznych. Korzystają tam z niej przede wszystkim dzieci i młodzież oraz osoby starsze i niezamożne. Ponadto zauważono, że w wielu rodzinach, szczególnie wielodzietnych, wydatki na transport stanowią poważną pozycję w rodzinnych budżetach. Pod tym względem Żory nie różnią się wiele od innych miast. Tak samo jeśli chodzi o dopłaty do transportu publicznego, które wynoszą 72 procent. Jednak w przeciwieństwie do władz Warszawy prezydent Żor jest świadomy, że „wzrost cen biletów w jeszcze większym stopniu ogranicza liczbę korzystających z komunikacji i błędne koło się zamyka”. Podwyżki cen biletów nie zwiększą wpływów do budżetu, ale ograniczą dostępność. Warszawski ratusz zupełnie ignoruje ten mechanizm.
Takich lokalnych innowacji społecznych można w mniejszych polskich szukać więcej. Są nimi również Miasteczko Aktywnego Seniora w Radkowie nastawione na potrzeby osób starszych czy też refundacja in vitro w Częstochowie.
Tak więc choć duże miasta rozwijają się coraz bardziej dynamicznie, to nie one, ale właśnie małe miasta zmieniają się w najbardziej przyjazne przestrzenie do życia.
Stają się bardziej obywatelskie, ekologiczne i prospołeczne. Ważniejszy tam jest komfort życia codziennego mieszkanek i mieszkańców niż potrzeby wyobrażonych turystów, inwestorów czy też międzynarodowe rankingi. Można tłumaczyć, że metropolie to zbyt duże organizmy społeczno-ekonomiczne, żeby pozwolić sobie na bezpłatny transport publiczny i pełne budżety obywatelskiego. Może i tak, ale to już jest problem dużych miast i ich władz. Widać w Polsce tylko mniejsze ośrodki mogą stać się laboratoriami innowacyjnych rozwiązań społecznych. Miejmy nadzieję, że z czasem metropolie również się na nie odważą.