Kraj

Lewica po debatach: Walka o niewielki kawałek tortu trwa

Nadal możliwy jest najgorszy scenariusz: Zandberg nie zdobędzie nowych głosów, za to wspólnie z Senyszyn zatopią kandydaturę Biejat.

Pierwszy pojedynek Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga w kampanii prezydenckiej odbył się korespondencyjnie. Dwójka kandydatów lewicy parlamentarnej nie spotkała się bowiem bezpośrednio w maratonie debat z okresu 12–14 kwietnia: Zandberga nie było w Końskich, Biejat na poniedziałkowej debacie w Telewizji Republika. Ten pojedynek wygrała Biejat.

Jednocześnie to jej kampania – do tej pory słaba i nieinspirująca – dramatycznie potrzebowała przełomu, Zandberg jak na razie prowadził zaskakująco dobrą kampanię. Występ Biejat w piątek w Końskich – na czele z gestem przejęcia tęczowej flagi od Rafała Trzaskowskiego – daje drugie życie jej kampanii i pewnie na jakiś czas odsuwa fatalny dla Nowej Lewicy scenariusz, w którym Zandberg wyprzedza w wyborach jej kandydatkę.

Zandberg 2025: zaskakująco dobra kampania, dyskusyjna strategia

W Końskich po prostu trzeba było być

Zandberg popełnił błąd, ignorując Końskie, choć tego dnia po południu był w Kielcach i spokojnie mógł dojechać do nieodległej miejscowości. Zamiast wbić się na debatę, kandydat Razem wybrał pozycję moralnego i estetycznego oburzenia: nagrał rolkę, gdzie potępił całe widowisko jako upadek standardów i cyrk, zaznaczył, że on w tym czasie zajmuje się poważną polityką – w piątek po południu spotkał się z prezydentem Dudą, by przekonywać go do zawetowania ustawy obniżającej składkę zdrowotną przedsiębiorcom.

Merytorycznie Zandberg miał rację, politycznie nie. On i jego sztab zupełnie nie docenili tego, jakie emocje i zainteresowanie wywołają dwie debaty w Końskich. Drugą, transmitowaną przez trzy największe telewizje, oglądać miało w sumie 6 mln osób. Wielokrotnie więcej, niż zarejestrowało pryncypialny sprzeciw Zandberga wobec całej imprezy. Zamiast nagrywać filmik z samochodu, który na portalu X ma niewiele ponad 500 tys. wyświetleń, można było to samo powiedzieć kilkumilionowej widowni i przy okazji skorzystać z trzech godzin debaty, by przedstawić swoje poglądy.

Zandberg na własne życzenie zdecydował się przegapić tę szansę. Strat nie udało się mu odrobić w poniedziałek w Republice. Tamta debata była zwyczajnie nudna i z całą pewnością nie zgromadziła takiej publiczności jak wydarzenie z piątku. Zandberg wypadł w niej dobrze, merytorycznie był bez wątpienia najlepszy, ale nie miał żadnego momentu porównywanego z gestem Biejat z flagą. Rozkręcił się tak naprawdę dopiero w rundzie pytań wzajemnych, gdy przygwoździł Nawrockiego pytaniem o jego wspierające najbogatszych propozycje podatkowe, a Mentzena o to, jak wolny rynek ma poradzić sobie z epidemią pryszczycy, zagrażającą polskim krowom.

Przez większość występu mówił jednak tyleż słusznie, co bez błysku. W odpowiedzi na kretyńskie pytanie „ile jest płci?”, sprawnie zmienił temat na sytuację mieszkaniową, upominając się jednocześnie o prawa osób transpłciowych, ale bardziej zdecydowanie był się w stanie o nie upomnieć Szymon Hołownia.

Pierwszy sondaż po debatach w Końskich – United Surveys dla Wirtualnej Polski – pokazał wzrost poparcia dla Biejat aż o 3,6 pkt proc. do poziomu 6,3 proc., Zandberg ma w nim 1,3 proc. poparcia, o 0,3 pkt procentowego mniej niż poprzednim badaniu tego ośrodka. O ile ten spadek nie jest znaczący, o tyle na tle dwóch ostatnich sondaży – CBOS i Opinii24 dla Faktów TVN 24 – gdzie Zandberg ma ponad 5 proc. poparcia i zajmował czwarte miejsce, wyprzedzając nawet Hołownię z dwukrotnie większym poparciem niż Biejat, badanie United Surveys wygląda jak spuszczenie powietrza z kampanii kandydata Razem.

Nie słuchajcie Mentzena. Potrzebujemy bezpłatnego kulturoznawstwa

Jest bardzo ciekawe, jak długo utrzyma się „efekt Końskich” – bo wzrost sympatii dla Biejat może okazać się jednorazowy, zwłaszcza jeśli po piątku w jej kampanii nie pojawi się nowa energia i pomysły.

Progresywna korekta…

We wspomnianym sondażu United Surveys widać też spadek poparcia dla Rafała Trzaskowskiego o 4,8 pkt proc. Jakaś część tego elektoratu trafiła pewnie do kandydatki Nowej Lewicy. Ta bowiem w piątek w Końskich bardzo wyraźnie adresowała swój przekaz do progresywnych wyborców koalicji, mogących głosować zarówno na Nową Lewicę, jak i Koalicję Obywatelską.

Biejat przekonywała: jeśli chcecie, by ten rząd realizował swoje progresywne i prospołeczne obietnice, to musicie zagłosować na mnie, to będzie sygnał dla rządu na drugą połowę kadencji, w jakim kierunku ma iść. Im lepszy wynik lewicy, tym bardziej progresywna będzie dalsza polityka rządu Tuska, im słabszy, tym silniej ograniczać go będą konserwatywne kotwice. Sytuacja z tęczową flagą potwierdziła tę narrację Biejat – Karol Nawrocki i Rafał Trzaskowski zrobili tu marszałkini Senatu wielki, niezamierzony prezent.

Inaczej mówiąc, Biejat w piątek zdecydowała: mówię do wyborców koalicji, przekonując ich, że głos na mnie to głos na progresywno-prospołeczną korektę kursu rządu. Jest to dość politycznie ostrożny – czy wręcz mało ambitny – przekaz, ale jednocześnie oparty na dość realistycznym odczytaniu tego, jakie są rzeczywiste granice poparcia kandydatki Nowej Lewicy. Jeśli Biejat je utrzyma, to może zebrać poparcie zbliżone do 5 proc., przekonując część elektoratu, skłaniającego się do głosowania już w pierwszej turze na Trzaskowskiego, by w pierwszej zagłosował tożsamościowo, a przy tym strategicznie.

Ta taktyka ma przy tym swoje ryzyka. Biejat nie może zbyt słabo odróżniać się od Trzaskowskiego, bo inaczej nie da dostatecznego powodu wyborcom, by zagłosować na nią, a nie na prezydenta stolicy. Nie może też jednocześnie zbyt mocno atakować koalicjantów, bo inaczej narazi się na zarzuty o podkopywanie całej koalicji. Najwierniejszy fandom KO już zresztą atakuje za to Hołownię i Biejat – kandydatce Nowej Lewicy dostało się szczególnie za jej poniedziałkowe spotkanie z prezydentem Dudą, na którym podobnie jak kandydat Razem w piątek przekonywała go do weta ustawy o składki zdrowotnej.

Jeśli Duda ją faktycznie zawetuje przed wyborami, to część winy za to spadnie na lewicę, jako na „nielojalnego koalicjanta” „współpracującego z PiS”, co też może okazać się problematyczne dla kampanii wicemarszałkini Senatu. Jeśli jednak Nowa Lewica nie będzie tu w stanie powstrzymać rządowej większości, to wystawi się na zarzuty ze strony Razem, że tkwi bez sensu w „antyspołecznej koalicji”, zupełnie pozbawiona w niej sprawczości.

Sadura: Lewica musi sobie zdać sprawę, że walczy o życie [rozmowa]

Jednocześnie jakąś część głosów Biejat odbierze Joanna Senyszyn. W poniedziałek w Republice polityczka wystąpiła z wielkim badge’em SLD w klapie, wprost pozycjonując się jako kandydatka nieistniejącej już partii, która zniknęła, przekształcając się w Nową Lewicę. Ta transformacja zostawiła grono malkontentów, przekonanych, że zjednoczenie z Wiosną dokonało się w sposób krzywdzący SLD, z różnych powodów niechętnych przywództwu Czarzastego. Głos na Senyszyn pozwoli im dać upust swojemu niezadowoleniu. Wątpliwe, czy ekscentryczna polityczka zbierze więcej niż 100 tysięcy głosów, ale przy tak niskim bazowym poparciu, jakie ma lewica, znacząca jest każda strata.

…kontra socjalna Polska atomowa

Zandberg szuka wyborców w zupełnie innych miejscach. Po pierwsze, wśród wyborców zdecydowanie rozczarowanych koalicją 15 października, którzy chcą skorzystać z wyborów prezydenckich, by pokazać swoje niezadowolenie z tego, jak wyglądają rządy Tuska. Po drugie, wśród ogólnie antysystemowego, młodego, najczęściej męskiego elektoratu, o którego próbuje walczyć z Mentzenem; po trzecie, wśród socjalnych wyborców PiS. Wreszcie, po czwarte, wśród aspiracyjnego, niechętnego „uśmiechniętej Polsce” elektoratu spod znaku „partii CPK”, do którego adresowany wydaje się przekaz o „Polsce atomowej. Polsce krzemu, stali i wielkich publicznej inwestycji”, jaką w miejsce kraju „z dykty, tektury i Platformy Obywatelskiej” zbuduje nam Razem.

Jest to projekt nieporównanie ambitniejszy niż ten Biejat, pytanie, czy Razem dramatycznie nie przecenia własnych możliwości pozyskiwania nowych wyborców poza grupą najbardziej tożsamościowego lewicowego elektoratu, który z licznymi wahaniami poparł w 2023 roku obecną koalicję, ale dziś nie jest jej już dłużej w stanie wyborczo kredytować.

Owszem, Zandbergowi sprzyja na pewno wyraźny kryzys kampanii Mentzena. Tak jak w 2023 roku kandydat Konfederacji okazuje się swoim największym politycznym wrogiem. Wywiad w Kanale Zero i słowa o bezpłatnych studiach i zakazie aborcji pchnęły kampanię konfederaty na kryzysowy kurs. Nieobecność w Końskich i fatalny występ w Republice tylko go pogłębią.

Zandberg dla elektoratu, o jaki chce walczyć z Mentzenem może być jednak ciągle zbyt lewicowym i zbyt mainstreamowym kandydatem. Nawrocki ze swoim przekazem nastawionym na przedsiębiorców i elektorat Konfederacji teoretycznie daje szanse powalczyć o socjalnych wyborców. Pytanie jednak, czy Zandberg nie będzie dla nich zbyt progresywnym i zbyt inteligenckim kandydatem.

Mentzen: Są ważniejsze sprawy niż aborcja, więc pomówmy o zaostrzeniu przepisów antyaborcyjnych

Razem, które nigdy nie dowiozło do końca żadnego modernizacyjnego projektu, nawet na poziomie gminy i nie ma w szeregach ludzi, którzy skutecznie zarządzaliby wielkimi projektami w sektorze prywatnym czy w służbie cywilnej, może być też postrzegane jako średnio wiarygodne, gdy obiecuje „socjalną Polskę krzemowo-atomową”.

Najgorszy i najlepszy scenariusz

W najlepszym scenariuszu obie kampanie lewicy by się uzupełniały. Biejat skutecznie zmobilizowałaby wokół siebie progresywno-socjalny elektorat koalicji 15 października, zaś Zandberg ten, który dziś koalicji nie jest w stanie poprzeć. Przed następnymi wyborami obie te lewice mogłyby się ponownie spotkać na jednej liście, zwłaszcza gdyby więcej głosów zdobyła Biejat.

Może się jednak wydarzyć znacznie gorszy scenariusz. Zandberg nie zdobędzie nowych głosów, za to wspólnie z Senyszyn zatopi kandydaturę Biejat. Wynik kandydatki Nowej Lewicy będzie na tyle słaby, że Nowa Lewica uzna, że pociągnie za sobą sondażowe spadki poniżej progu, przez co wejdzie w tryb przetrwalnikowy, szukając miejsc na liście KO. Razem pomimo to nie przekroczy progu i znów zobaczymy przyszły Sejm bez niezależnej lewicy.

Głosując w wyborach w maju, wyborcy muszą mieć świadomość obu tych scenariuszy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij