Papież Franciszek jest przywódcą prawicowych populistów.
Z okazji Światowych Dni Młodzieży w Polsce Sławomir Sierakowski ogłosił papieża przywódcą lewicy. Franciszek „jest dziś najważniejszym światowym przywódcą, który walczy z dyskryminacją ludzi i wykluczeniem. I nie jest to wybiórcza walka jedynie z nierównościami ekonomicznymi, ale właściwie z każdymi” – deklaruje założyciel Krytyki Politycznej. Tekst Sierakowskiego można by uznać za intelektualną prowokację, gdyby nie fakt, że sam autor deklaruje całkowitą powagę. Nie jest też w swojej wizji odosobniony: kilka dni temu ukazał się utrzymany w podobnym tonie tekst Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara, który pisze, że „gdy Franciszek upomina się o prawa kobiet, gejów, ateistów, gdy wzywa do otwarcia się na rozwodników i wyznawców innych wiar, to widzę w tym wielki szacunek dla praw człowieka.”. Czy rzeczywiście papież Franciszek to lewicowiec i niezłomny obrońca praw człowieka, który poprowadzi świat ku lepszej, sprawiedliwszej przyszłości? Naszym zdaniem – nie. Uważamy, że podobne tezy świadczą o niezrozumieniu roli, jaką pełni Kościół katolicki, jeśli chodzi o polityczne zwycięstwa populistycznej prawicy, i źle wróżą polskiej lewicy.
W porównaniu ze swoimi poprzednikami Franciszek istotnie reprezentuje pewien zwrot – nie tyle w lewą stronę, co w stronę szeroko pojętej otwartości. Franciszek da się lubić. W porównaniu z Benedyktem to człowiek wrażliwy, empatyczny i skromny. Jego publiczne gesty – umycie nóg uchodźcom, rezygnacja z kosztownej celebry i pompy – wskazują, że chce zmienić wizerunek papiestwa i być bliżej „zwykłych ludzi”. Należy też docenić jego chrześcijańską postawę w kwestii uchodźców, choć tutaj akurat jego „ impact factor” (czyli wpływ nie tylko na wiernych, ale też na własnych podwładnych) wydaje się znikomy.
Pytanie jednak, czy poza zmianą wizerunkową mamy do czynienia ze zmianą praktyk i głoszonej ideologii?
Czy Kościół jako instytucja otworzył się na głębokie zmiany? Czy Watykan jako członek wspólnoty międzynarodowej skręca w lewo? Otóż nie. Trzeźwa analiza wypowiedzi i działań papieża oraz tego, co dzieje się obecnie w Kościele katolickim, a szczególnie kierunku, w jakim podążają katolickie organizacje i ruchy oddolne (silne i dobrze zsieciowane ruchy anty-choice, konserwatywne ruchy rodzicielskie i międzynarodowy ruch anty-gender) wskazują, że papież Franciszek nie wprowadza żadnej lewicowej rewolucji. Owszem, papież jest obrońcą wykluczonych – dotyczy to jednak wyłącznie sfery ekonomicznej (nierówności) i społeczno-politycznej (uchodźcy). Natomiast w kwestiach płci, seksualności i rodziny, dla Kościoła przecież zasadniczych, nie widać żadnej realnej zmiany. Papieskie wypowiedzi o szacunku dla kobiet czy niedyskryminowaniu gejów to tezy, które wygłaszał już JPII (np. o geniuszu kobiety czy potępieniu czynów, nie ludzi).
Kościół nie zmienił ani swojego stosunku do antykoncepcji, aborcji, rozwodów, celibatu, ani święceń dla kobiet. W gruncie rzeczy mamy dziś do czynienia z dobrze znaną katolicką ortodoksją, tylko w nieco odświeżonym opakowaniu.
Kościół nie zmienił ani swojego stosunku do antykoncepcji, aborcji, rozwodów, celibatu, ani święceń dla kobiet. W gruncie rzeczy mamy dziś do czynienia z dobrze znaną katolicką ortodoksją, tylko w nieco odświeżonym opakowaniu. Myli się głęboko ten, kto sądzi, że to kwestia czasu, że skoro Kościół skręcił w lewo w kwestiach ekonomicznych, to w kwestiach płci i seksualności wkrótce podąży w tym samym kierunku. Jest wręcz przeciwnie. Konserwatyzm obyczajowy to niezbywalna część spójnego zestawu poglądów i wartości, z którymi mamy tu do czynienia. Sprzeciw wobec nierówności i wykluczeń powodowanych przez globalny neoliberalizm idzie w parze z głęboko tradycyjną wizją rodziny, służebną rolą kobiet, marginalizacją mniejszości seksualnych. Za niesprawiedliwość odpowiedzialny jest liberalizm, moralny upadek Zachodu, zaś lekiem na zło ma być powrót do tradycji. Czy czegoś wam ten zestaw poglądów nie przypomina? Nam – owszem. Uwielbiany przez część lewicy Franciszek jest w istocie przywódcą instytucji, która aktywnie wspiera prawicowy populizm na świecie. Jest integralną częścią rosnącej w siłę populistycznej fali, dzięki której polityczni przeciwnicy liberalizmu (i lewicy) wygrywają wybory, nie tylko zresztą w Polsce.
Słowa papieża mogą się wielu osobom na lewicy podobać, bo mówi „naszym” językiem.
Słowa papieża mogą się wielu osobom na lewicy podobać, bo mówi „naszym” językiem. Najwyraźniej Sierakowski tego nie zauważył, ale konserwatywna prawica od dłuższego już czasu posługuje się dyskursem praw człowieka, np. gdy mówi o aborcji z powodu wad rozwojowych płodu jako „dyskryminacji osób z niepełnosprawnościami”, czy określa orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie uznania małżeństw homoseksualnych mianem „niedopuszczalnej dyskryminacji osób wierzących”. Franciszek chętnie posługuje się tym językiem, ale za dość ogólnymi stwierdzeniami o potrzebie szacunku i niedyskryminacji, nie idą żadne czyny. Spójrzmy choćby na pozycję kobiet w Kościele, którą akurat papież mógłby zmienić dość szybko. Niedawno w mediach pojawiła się informacja, że Franciszek zgodził się rozważyć możliwość pełnienia przez kobiety funkcji diakonek, ogłaszając, że czas już by kobiety były w kościele siostrami, a nie służącymi. Informacja o pro-kobiecej postawie papieża obiegła światowe media, tyle że mało komu chciało się sprawdzić, co tak naprawdę powiedział i co z tego wynika. Tymczasem okazuje się, że podczas spotkania z przedstawicielkami żeńskich zakonów Franciszek powtórzył całą litanię powodów, dla których kobiety nie mogą być traktowane w Kościele tak samo jak mężczyźni, zamykając w praktyce dyskusję na temat diakonatu, a tym bardziej kapłaństwa kobiet.
Podobnie sprawy się mają w przypadku aborcji, którą kilka miesięcy temu papież nazwał „przestępstwem” i „złem absolutnym”, podkreślając, że nie może być mowy o tym, by Kościół Katolicki kiedykolwiek zmienił w tej kwestii zdanie. Sierakowskiemu najwyraźniej wystarczy deklaracja, że kobiety, które dokonały aborcji mają szansę uniknąć ekskomuniki, by uznać Franciszka za przyjaciela kobiet. My docenimy „lewicowość” papieża, gdy Kościół, któremu przewodzi, przestanie wspierać radykalne ruchy przeciw prawu kobiet do przerywania ciąży – takie jak ten, który niedawno złożył w Sejmie projekt ustawy o całkowitym zakazie aborcji.
Z lewicowego punktu widzenia Watykan to ważny globalny gracz polityczny skupiony przede wszystkim na sprzeciwie wobec traktowaniu praw reprodukcyjnych jako praw człowieka (co od dwóch mniej więcej dekad jest stanowiskiem ONZ).
Z lewicowego punktu widzenia Watykan to ważny globalny gracz polityczny skupiony przede wszystkim na sprzeciwie wobec traktowaniu praw reprodukcyjnych jako praw człowieka (co od dwóch mniej więcej dekad jest stanowiskiem ONZ). Kwestia aborcji to przede wszystkim kwestia prawa i dostępu do usług medycznych, a nie życia wiecznego. Kościelna rezygnacja ze straszenia ekskomuniką to sprawa wewnętrzna tej instytucji, czysto teologiczna, zaś z lewicowego (i liberalnego) punktu widzenia – egzotyczny folklor. Jest ciekawa jedynie jako część nowej kościelnej strategii PR. Strategii, która jak widać działa, bo to dzięki niej tak wiele osób, także na lewicy, jest gotowych zobaczyć w papieżu rewolucjonistę, mimo że nie wychodzi poza mgliste deklaracje i ogólnikowe wezwania do szacunku wobec wszystkich.
Owszem, nas także cieszy koncyliacyjny ton, w jakim papież wypowiada się w kwestii osób homoseksualnych. To zapewne ulga dla wielu gejów i lesbijek, którzy są członkami Kościoła. Jednak brak dowodów na zmianę stanowiska Kościoła w kwestiach zasadniczych, czyli prawnych, np. w sprawie równości małżeńskiej. Warto przypomnieć, że Franciszek sprzeciwiał się jej jeszcze jako kardynał, pisząc w 2009 roku: „Nie bądźmy naiwni, nie rozmawiamy tu o zwykłej politycznej walce; to jest destrukcyjny zamiar zniszczenia planu Boga. [Projekt ustawy o równości małżeńskiej] to nie zwykły projekt, ale machinacje Szatana, który pragnie zwieść i zniszczyć dzieci Boga.”. Świetnie, że Franciszek nawołuje do tego, by chrześcijanie uznali swoje winy wobec społeczności LGBT, ale jakoś nie wpłynęło to na zmianę stanowiska Watykanu w tej kwestii na arenie międzynarodowej: w czerwcu 2016 Watykan, razem z Rosją i Iranem, sprzeciwił się przyjęciu rezolucji ONZ w sprawie depenalizacji homoseksualizmu. Jak widać, ogólnikowe deklaracje w mediach to jedno, a praktyka drugie: papież, który publicznie wyznaje, że nie ma prawa oceniać osób homoseksualnych, nie ma nic przeciwko temu, by podległa mu instytucja stała ramię w ramię z tymi, którzy uważają, że za homoseksualne praktyki można ludzi więzić albo zabijać.
Wiele osób twierdzi, że papież jest w istocie rewolucjonistą i reformatorem, który nie może rozwinąć skrzydeł, bo przeszkadzają mu w tym potężne układy w samym Kościele i watykańskiej kurii. Być może tak właśnie jest, choć przypomina to opowieść o dobrym carze i złych urzędnikach, którzy gnębią lud. Jeśli jednak rzeczywiście Franciszek jest zdeterminowany, to z pewnością zobaczymy wreszcie jakieś owoce owej determinacji. Może więc lepiej poczekać z ogłoszeniem Franciszka „przywódcą lewicy” do czasu, aż kobiety zaczną pełnić funkcje kapłańskie, Kościół przestanie wchodzić swoim wiernym i wszystkim innym pod kołdrę, a za to z pasją i wytrwałością zajmie się uporządkowaniem kwestii finansowych, stając się transparentną instytucją pożytku publicznego.
Gdy przyjrzymy się dokładniej faktom a nie nagłówkom gazet, wizja Franciszka jako lewicowego przywódcy „który walczy z dyskryminacją ludzi i wykluczeniem” na każdym froncie, wypada mało przekonująco. Wiele jednak zależy od tego, jak ktoś definiuje lewicowość. Być może dla Sierakowskiego równouprawnienie kobiet czy mniejszości seksualnych nie jest aż tak istotne, a kluczowe znaczenie ma postawa w kwestii wykluczenia ekonomicznego. Wszak koronnym argumentem, który ma dowodzić, że papież zasługuje na miano lidera lewicy jest jego krytyczna postawa wobec kapitalizmu. Można oczywiście nieco złośliwie stwierdzić, że po kryzysie 2008 roku krytyków neoliberalizmu mamy na pęczki i jeśli ma to być główne kryterium, to do zaszczytnego grona „przywódców lewicy” należałoby zaprosić też osoby takie jak Jonathan D. Ostry i Davide Furcer z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Oni także wszem i wobec przyznali, że neoliberalizm jest zły i to na łamach Finance&Development.
Odłóżmy jednak złośliwości na bok. Pytanie o znaczeniu zasadniczym brzmi: jak wyobrażamy sobie dziś lewicowość?
Na ile poważnie współczesna lewica traktuje abecadło liberalnej demokracji, czyli prawa człowieka, w tym prawa kobiet i mniejszości seksualnych? Czy potrafi docenić jak istotne miejsce te kwestie zajmują w myśleniu populistycznej prawicy? Czy widzi, w jaki sposób łączą się one ze stosunkiem do kapitalizmu? Wygląda na to, że nie. Wciąż żywy w umysłach samej lewicy jest podział na lewicę ekonomiczną i „światopoglądową”. Co gorsza, lewicowi intelektualiści najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że dla prawicy kwestie „światopoglądowe” są kluczowe, także jeśli chodzi o artykułowanie krytyki neoliberalizmu.
Postawa Sierakowskiego jest symptomem szerszego problemu: duża część środowisk lewicowych żyje w przekonaniu, że posiada monopol na krytykę neoliberalnego porządku, wierząc jednocześnie, że uwielbienie dla morderczego kapitalizmu idzie pod rękę ze społecznym konserwatyzmem. Otóż w ostatnich latach przestało tak być. Ta konfiguracja należy już do przeszłości – wyjątkiem są Stany Zjednoczone, gdzie wolny rynek wciąż ma status boga wśród prawicowych populistów. Tymczasem w innych częściach świata populistyczna prawica wyciągnęła wnioski z własnej przeszłości i z porażki liberałów forsujących kolejne cięcia wydatków socjalnych. O tej zmianie kursu najlepiej świadczy przykład PiS. Partia, której przywódcy kilka lat temu budowali kapitalizm, dziś występuje w roli obrońcy ludu przed bezwzględnością globalnego kapitału, obiecując bezpieczeństwo socjalne w pakiecie z „tradycyjnymi” wartościami i narodową wspólnotą. Papież robi dokładnie to samo, z tą drobną różnicą, że zachęca wiernych do empatii wobec uchodźców.
Lewicową krytykę globalnego kapitalizmu od jej prawicowej wersji różni przede wszystkim historyczna interpretacja przemian społeczno-ekonomicznych. Podczas gdy lewica wyjaśnia radosny pochód neoliberalizmu w kategoriach ekonomiczno-politycznych, prawica skupia się na procesach kulturowych. Zarówno populistyczna prawica jak i Kościół, utożsamiają neoliberalizm przede wszystkim ze skrajnym indywidualizmem i rozpadem rodziny, a źródła tych procesów upatrują w „ideologii gender” czyli rewolucji seksualnej, ruchu feministycznym i dyskursie praw człowieka, ideologicznych trendach, które nadają wartość jednostce a nie grupie. Jak wskazują badacze i badaczki na pozór egzotycznego zjawiska, jakim jest prawicowa „wojna z gender”, stosunek do płci i seksualności ma zasadnicze znaczenie dla budowania szerokiego frontu populistycznej prawicy zarówno na poziomie lokalnym, jak i transnarodowym. W ramach tej ideologicznej konfiguracji „gender” staje się „symbolicznym klejem” łączącym nacjonalistów i skrajną prawicę w różnych krajach, mobilizując szerokie rzesze ludzi, generalnie obojętnych wobec polityki, np. rodziców, których straszy się zagrożeniami, jakie czyhają na ich dzieci.
To właśnie demonizacja „genderyzmu” umożliwia zbudowanie spójnej narracji łączącej sprzeciw wobec hegemonii globalnego kapitalizmu ze sprzeciwem wobec „ideologicznej kolonizacji” ze strony międzynarodowych instytucji takich jak UE, ONZ czy WHO. Globalna prawica populistyczna widzi w tych organizacjach forpocztę liberałów/lewaków/feministek, chcących zniszczyć tradycyjną rodzinę i społeczeństwo, by następnie wydać bezbronne jednostki na pastwę międzynarodowych koncernów, najlepiej farmaceutycznych. Po prawej stronie polityka płci jest dziś silnie sprzężona ze stosunkiem do kapitalizmu. To nie pomyłka ani nie przypadek, że papież Franciszek porównuje „gender” do bomby atomowej i czyni to w książce Pope Francis: This economy kills autorstwa Andrea Torinellego i Giacomo Galeazziego, gdzie wypowiada się w kwestii ubóstwa, nawołuje do sprawiedliwości społecznej i ochrony środowiska. Zainicjowany przez Watykan w latach 90. dyskurs anty-gender stał się w ostatnich latach narzędziem prawicowej krytyki neoliberalnego porządku. Papież Franciszek jest istotnie wybitnym przywódcą politycznym i ideowym – przywódcą prawicowych populistów.
***
dr Elżbieta Korolczuk – dr socjologii, badaczka, aktywistka. Pracuje na Uniwersytecie Södertörn w Sztokhomie i wykłada w Instytucie Studiów Zaawansowanych w Warszawie prowadzonym przez środowisko Krytyki Politycznej, bada min. ruchy społeczne, rodzicielstwo i politykę społeczną.
dr Agnieszka Graff – pisarka, publicystka, feministka, amerykanistka, wykładowczyni Ośrodka Studiów Amerykańskich i Gender Studies UW, współtwórczyni Kongresu Kobiet, autorka m.in. książek Świat bez kobiet, Rykoszetem,Magma, Matka feministka. Współautorka, wspólnie z Marta Frej, książki Memy i graffy. Bohaterka wywiadu rzeki Graff. Jestem stąd.
**Dziennik Opinii nr 213/2016 (1413)