Rafał Trzaskowski nie zdołał przekonać do siebie młodych i sceptycznych wobec proklimatycznej polityki wyborców Mentzena, ani lewicowych zwolenników Zielonego Ładu do tego, że będzie walczył o ich przyszłość.
Koalicja Obywatelska i jej kandydat na prezydenta tak bardzo chcieli wygrać konkurs na największych ignorantów w sprawie klimatu, że aż wynieśli na szczyty klimatycznych negacjonistów: Brauna i Mentzena. Ale i tak usłyszymy, że najwięcej złego – dla ludzi, demokracji, Polski czy planety – robią lewaki i „ekoterroryści” z Ostatniego Pokolenia, którzy wkroczyli do siedziby sztabu Trzaskowskiego, domagając się spotkania z nim i Donaldem Tuskiem.
Zbieg okoliczności jest tu kluczowy, bo w niedzielnym głosowaniu Polacy pokazali rządowi czerwoną kartkę. Za co? Za nieskuteczność i niestałość w poglądach, choćby i tych dotyczących spraw środowiskowych oraz klimatycznych, które wcale nie są domeną lewicy, biorąc pod uwagę choćby to, jak społeczeństwo reagowało na zatrucie Odry. Nie twierdzę, że przy urnie w pierwszej kolejności decyduje troska o planetę, ale o ceny paliwa, energii i żywności już tak. Albo to, jak się będzie żyło po klęsce żywiołowej. Internet zalewają właśnie memy o tym, że ze wsparciem reparacyjnym dla powodzian z Dolnego Śląska rząd wyrobi się być może przed rocznicą zalania.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Szukam prezydenta Warszawy
czytaj także
Dość groteskowo wypadł w tym świetle występ Trzaskowskiego na wieczorze wyborczym w Sandomierzu. Zwycięzca pierwszej tury wybrał to miasto z powodów, jak twierdził, osobisto-sentymentalnych. Otóż był zaangażowany w pomoc przy tamtejszej powodzi, tej z 2014 roku, gdy szefował resortowi administracji i cyfryzacji. Szkoda, że równie ciepłych uczuć Trzaskowski nie żywi do aktywistów klimatycznych, których regularnie atakowano w czasie kampanii prezydenckiej i którzy przyklejali się do ulicy, by zmusić go do spotkania.
A winna i tak będzie „radykalna” lewica
A jeszcze w ubiegłym roku uśmiechnięty włodarz Warszawy klimat nazywał swoim priorytetem i podobnie jak jego partyjni koledzy z rządu przed wyborami parlamentarnymi przekonywał, że nowa, zielona polityka jest możliwa. Tymczasem tzw. koalicja 15 października nie umie nawet przepchnąć tak mało wymagającego projektu, jak objęcie ochroną 20 proc. przydatnych w adaptacji do skutków globalnego ocieplenia polskich lasów.
O bardziej śmiałych krokach w stronę obrony naturalnych zasobów i przekształceń gospodarki na mniej emisyjną w ogóle nie słychać, bo Platforma Obywatelska uznała, że można grać nimi w okresie wyborczym tylko na antypisowskiej nucie. Zielony Ład jest spoko wtedy, gdy można dowalić Kaczyńskiemu. Albo gdy mówi się tylko do warszawiaków. Reszta Polski, która na co dzień zmaga się na przykład z wykluczeniem transportowym, nie zasługuje na to, by przemieszczać się bezemisyjnie, bezpiecznie i tanio.
czytaj także
Czy wszystko stracone? Nauczona doświadczeniem spodziewam się raczej porażki Trzaskowskiego i – jak to liberałowie i ich (czyli niemal wszystkie mainstreamowe) media mają w zwyczaju – zrzucenia winy na niewdzięczną, „radykalną” lewicę.
Jak ulał do tej charakterystyki pasują aktywiści klimatyczni z Ostatniego Pokolenia, zwłaszcza że zamiast nieskutecznej i pełnej hipokryzji dyplomacji, którą tak kochają platformersi, na narzędzie swojej walki wybrali obywatelskie nieposłuszeństwo i taktykę wkurzania wszystkich, np. blokadami warszawskich ulic.
Póki co z ulgą mogą odetchnąć wściekli na tę metodę kierowcy. W poniedziałkowy powyborczy poranek stali w korkach spowodowanych dla odmiany już przez samych siebie, a nie – jak to bywało w ostatnich tygodniach – przyklejonych do jezdni ludzi w pomarańczowych kamizelkach. Przypomnę tylko, że aktywiści, zatrzymując ruch drogowy, bezczelnie domagali się wprowadzenia w ramach sprawiedliwej i proklimatycznej transformacji energetycznej czegoś tak ekstremistycznego, jak tani i dostępny dla wszystkich zbiorkom.
Paraliż miasta w gorącym kampanijnym czasie był odpowiedzią na to, że Rafał Trzaskowski zignorował skierowany do niego pod koniec kwietnia 2025 roku list, w którym Ostatnie Pokolenie żądało rozmowy z liderem wyścigu o fotel prezydencki o poparciu dla proklimatycznych postulatów. Skoro jednak sztab Trzaskowskiego uznał, że nie będzie reagował na tego typu „szantaż” (takiego określenia użyła rzeczniczka stołecznego ratusza Monika Beuth), ruch obywatelski złożył wizytę w siedzibie sztabowców Trzaskowskiego przy ul. Wiejskiej w Warszawie. Zapowiedziano, że „okupacja” biura będzie trwać tak długo, jak długo prezydent stolicy będzie odkładał dialog z aktywistami.
czytaj także
„Czas przestać chować głowę w piasek i usiąść do stołu, Panie Trzaskowski. Pali się już nie tylko planeta, ale i Panu pod stopami” – wskazywał Tytus Kiszka z Ostatniego Pokolenia, odnosząc się do mało satysfakcjonujących wyników pierwszej tury i taktyki naśladowania przez ostatnie miesiące skrajnej prawicy, która panu Rafałowi odbija się czkawką, a nas oddaje w ramiona faszyzmu.
„Przyszły prezydent wszystkich Polaków powinien rozmawiać ze wszystkimi. Powinien słuchać głosu protestu. Powinien za priorytet mieć bezpieczeństwo wszystkich Polaków i współpracować z rządem, aby zakończyć napędzanie zapaści klimatu. Powinien bronić człowieczeństwa w obliczu największego zagrożenia w historii ludzkości. Używanie antyludzkiego języka skrajnej prawicy pcha nas tylko w stronę katastrofy, co doskonale pokazał wynik wczorajszych wyborów” – dodał Kiszka.
Aktywistom udało się wynegocjować to, o co tak długo zabiegali. O ustaleniach spotkania będziemy informować na bieżąco, ale po drugiej turze wyborów, bo zaplanowano je dopiero na 16 czerwca.
Klimat jako „zgniłe jajo”
Jeśli Rafał Trzaskowski przegra wybory w drugiej turze, pretensje powinien mieć tylko do siebie i swoich doradców. Nie zdołał przekonać do siebie młodych i sceptycznych wobec proklimatycznej polityki wyborców Mentzena, ani lewicowych zwolenników Zielonego Ładu do tego, że będzie walczył o ich przyszłość. A mógł choćby dać do zrozumienia, że zrobi wszystko, by unijna strategia nie była realizowana kosztem wyzysku społeczeństwa i dalszego napychania kieszeni bogatym trucicielom. Zamiast uczciwego podejścia do klimatu i wszystkiego, co z nim związane, w ostatniej debacie przedwyborczej usłyszeliśmy kłamstwo.
12 maja w publicznej telewizji Trzaskowski stwierdził, że unijna umowa w sprawie dążenia do neutralności klimatycznej nie tyle nam zagraża, ile już nie obowiązuje, choć w rzeczywistości żaden kraj się z niej nie wycofał, a choćby Francja, z którą zawarliśmy niedawno porozumienie o współpracy w zakresie bezpieczeństwa klimatycznego, przygotowuje się na najczarniejszy scenariusz, zakładający ocieplenie się globalnej temperatury o 4 st. Celsjusza w porównaniu z epoką przedprzemysłową.
Polityk Platformy Obywatelskiej wolał dezinformować widzów i perorować na temat samowystarczalności Polski, która ma na głowie sprawy ważniejsze niż zielone polityki. Trzaskowski nie umie, a raczej nie chce publicznie połączyć zależnych od siebie kropek, czyli obronności, odporności i klimatu. Jak zagrożenie ze strony Rosji rymuje się z zagrożeniem klimatycznym? Michał Sutowski pisał o tym choćby w Obwarzanku uzbrojonym, przekonując, że za sprawą wdrożenia pięciu wielkich polityk publicznych można i trzeba pogodzić pozornie tylko rozbieżne cele: „mitygację zmiany klimatycznej i adaptację do niej, wzrost społecznego dobrobytu oraz wzmocnienie odporności na zagrożenia »twardego« bezpieczeństwa”.
Niestety, Trzaskowski – i nie on jedyny po tej ponoć bardziej demokratycznej stronie (nie pozdrawiam już nie tak zielonego jak przy zakładaniu Polski 2050 Szymona Hołowni) – unikał w kampanii kwestii środowiskowo-klimatycznych jak ognia, próbując zadowolić wszystkich, a przez to nie przekonał do siebie nikogo poza twardym, trzydziestoprocentowym, a więc dalece niewystarczającym do wygrania kolejnej tury, elektoratem.
Putin trzyma nas w ryzach
Można się spierać o to, jak skutecznie niepopularna obecnie i nazywana przez niektórych publicystów „zgniłym jajem” polityka klimatyczna oraz Zielony Ład są realizowane i czy wystarczająco ambitnie, sprawiedliwie i transparentnie odpowiadają na współczesne wyzwania. Ale czy kampania wyborcza nie jest idealnym momentem do zadawania pytań o zasadność tej strategii? Szkoda, że nawet w Latarniku Wyborczym problem sprowadzono do jednego, infantylnie spłaszczonego pytania o to, czy jesteś za, czy przeciwko Zielonemu Ładowi.
Niezależnie od światopoglądu i sympatii politycznych, łatwo przecież stwierdzić, że ustaleniom na szczeblu unijnym jest daleko od ideału i kompromisu, który chroniłby interesy grup najbardziej narażonych na skutki zmiany klimatu i kryzysu ekologicznego. Słyszymy przecież o pakietach takich jak uchwalony ostatnio Omnibus, który tak naprawdę – jak pisała na naszych łamach Wiktoria Jędroszkowiak – jest „cichym demontażem kluczowych regulacji Europejskiego Zielonego Ładu” i dupochronem dla korporacji, a nie ludzi i środowiska.
Po oblaniu farbą syrenki myślałam: na co to komu? A potem dołączyłam do Ostatniego Pokolenia
czytaj także
W tym samym czasie rolnicy słusznie – co wyjaśnia w swoim tekście Kaja Puto – oburzają się na to, że ich produkty przegrywają na rynku z dostawcami spoza UE, a skrajna prawica zaciera ręce, by wykorzystać ów fakt nie tylko w walce ze wspólnotą europejską, ale i w rasistowskiej krucjacie przeciwko Ukrainie i ku uciesze Rosji.
Tak się bowiem „przypadkiem” składa, że badana przez ekspertów dezinformacja kremlowska bardzo dba o to, by kwestie klimatyczne spychać na dalszy plan i utrzymywać Europę w przekonaniu, że w obliczu zagrożenia militarnego trzeba przestać przejmować się zieloną transformacją
Słuchaj podcastu autorki tekstu:
W ten sposób Putin trzyma nas w ryzach i dalej uzależnia od własnych surowców, a Rafał Trzaskowski nie daje nam odpowiedzi na wszystkie te „ale” i obawy, tylko symbolicznie wyrzuca cały Zielony Ład do kosza, zachęca do wydawania kasy wyłącznie na uzbrojenie i przekłada rozmowę o klimacie na „po wyborach”, nie zyskując ani krzty wiarygodności w oczach zagorzałych przeciwników unijnego planu, ale tracąc ją zupełnie u świadomego klimatycznie elektoratu.