„Kaczyński nie ma pojęcia o Unii” – powtarzają przeciwnicy Prezesa tak samo często jak twierdzą, że jest on genialnym politykiem i wybitnym strategiem, gdy chodzi o Polskę. Może się to wydawać nieco podejrzane.
Przecież miał tyle samo albo i więcej niż inni czasu, żeby się co nieco nauczyć: był premierem i szefem partii, gdy Polska weszła już do UE, jego brat zaś prezydentem RP w trakcie ważnych negocjacji. Co więcej jasne i pogłębione zdanie o Europie i przyszłości integracji miał już we wczesnych latach 90, kiedy dużej części jego przeciwników w zupełności wystarczało przekonanie, że Europa jest OK, a Wschód „be”. A wreszcie: czy poruszanie się po świecie polityki europejskiej, gdzie przecież jest też zaledwie kilka frakcji (a liczące się tak naprawdę dwie-trzy), a decyzje podejmowane są przez wielkie koalicje i bloki państw, jest w rzeczywistości czymś tak dalece bardziej skomplikowanym niż polityka partyjna i państwowa w Polsce, gdzie Kaczyński w pojedynkę nieustannie musi rozwiązywać równania z wieloma zmiennymi i równoważyć interesy dziesiątek grup interesu?
Cóż, coś mi się w tym wszystkim wydawało nieco dęte. Tłumaczyłem to sobie tak: może każdą pochwałę geniuszu Kaczora trzeba szybko łagodzić jakąś uwagą, że jest stary i nierozgarnięty, żeby się sympatycy KOD-u i czytelniczki liberalnej prasy nie dorobili szkodliwego dysonansu?. Myślałbym może w ten sposób i dłużej, gdyby mnie sam Prezes nie wyprowadził z błędu. Ja się myliłem, a inni mieli rację: Kaczyński w Europie to lunatyk w labiryncie Minotaura, któremu za przewodnika robią złudzenia, kompleksy i Witold Waszczykowski.
czytaj także
Wiele się musiało zmienić w PiS-ie na gorsze przez te nieco ponad 10 lat, gdzie przynajmniej Jarosława mogli równoważyć brat Lech i urzędnicy kancelarii prezydenta. Dziś aparat partii „łagodzi” Kaczyńskiego tak, jak przyjaciel kokainisty, który aby pomóc złagodzić zjazd po prostu zostawia jeszcze trochę białego proszku na rano. „Ulżyj sobie, nie pożałujesz…”.
Prasowa anegdota mówi, że ilekroć się w PiS-ie źle dzieje, ktoś z biura partii dzwoni do gazet i mówi, że Prezes chce udzielić wywiadu. To by potwierdzało moją intuicję. W PiS-ie po „wygranej” stosunkiem 27-1 i moralnym zwycięstwie nad „kandydatem niemieckim” chyba jednak nie wierzą w swoją własną propagandę, bo Kaczyński w mniej niż tydzień udzielił aż trzech wywiadów prawicowym tytułom: „Gazecie Polskiej”, „Rzeczpospolitej” i „Wpolityce”. Wszystkie dają dowody, że jego wizja Europy i polityki w Brukseli jest tak zdominowana przez uprzedzenia i fantazje, że równie dobrze żadnej Brukseli i Europy mogłoby nie być, a Kaczyński dalej by spokojnie mógł prowadzić obszerne dywagacje w oparciu wyłącznie o to, co za Europę robi przechowywany w jego głowie mit.
Możemy zacząć od akcji z Saryuszem-Wolskim i kalkulacjami prezentowanymi przez prezesa w „Gazecie Polskiej”. „Nie jest naszym kandydatem” – mówi Prezes – „ale go popieramy”. Arcyciekawe. To znaczy, że chyba mylą się telewizyjne Wiadomości i cała partia z premier Szydło na czele, którzy opowiadają o odrzuceniu „naszego” kandydata. Chwilę wcześniej, w tej samej rozmowie, prezes mówił coś o zakusach socjalistów ze Skandynawii na ten urząd (może chodzi mu o frakcję lewicy Nordyckiej i zielonych, GUE/NGL), ale czy to znaczy, że to oni wystawili Saryusza-Wolskiego? Brzmi to jak żart, oczywiście, ale pokazuje jak tak naprawdę precyzyjny jest język aluzji i niedomówień prezesa, który zarazem chce coś bardzo ważnego i zobowiązującego powiedzieć, ale też trochę nie chce.
czytaj także
Obok, w tym samym wywiadzie, jest też obietnica Orbana, że nie poprze Tuska, jaką rzekomo złożył Kaczyńskiemu. Inne źródła mówią o czymś dokładnie odwrotnym, a prasa pisała, że Orban osobiście poinformował o tym premier RP. Absolutnym odlotem zaś jest wrzucona niby od niechcenia filipika o Niemcach – otóż Niemcy („z całym szacunkiem”) nie mogą być siłą przewodnią w UE, bo… przegrałyby wojnę z Izraelem. Naprawdę! „Nie mają wystarczającego potencjału gospodarczego ani militarnego, aby móc w sposób miękki dominować na całym kontynencie […] w zderzeniu z siłą Izraela nie sądzę, żeby były w stanie stawiać mu opór więcej niż jeden dzień”. W takim układzie lepiej, żeby stery w UE przejęła Wielka Brytania albo Rosja, bo mają arsenał atomowy. Sęk w tym, że jedno państwo właśnie z UE się zwija, a drugie jeszcze nie weszło. Wizja wojny Niemców – których „Gazeta Polska” chyba nie od wczoraj uważa za współczesnych nazistów – z Izraelem jest czymś, co nie bardzo mnie kręci nawet jako scenariusz na science-fiction.
„Rzeczpospolitej” mówi, że wybór Tuska dokonał się z udziałem (choćby biernym) Putina. „Wszystko było podporządkowane jego prywatnemu celowi. […] Tak, bo chciał zostać szefem Komisji Europejskiej. Na to miał nadzieję. Już w lecie 2009 roku powiedział mojemu bratu: <<Nie uwierzysz, nie będę kandydował na prezydenta>>. Na życzenie Putina aresztowano ludzi z powodu drobnych utarczek z rosyjskimi kibicami, bo wtedy wejście w konflikt z Rosją uniemożliwiłoby mu europejski awans”. Dodaje też, że odtrąbione przez PiS-owskie media „zwycięstwo” było jednak porażką, ale potrzebną. Inaczej to by była zgoda na Unię dwóch prędkości, ale Polska się na nią nie zgadza. Choć wybór Tuska już de facto oznacza dwie prędkości, twierdzi Prezes.
W (auto)polemikę z tymi wypowiedziami wchodzi zaś Kaczyński w trzeciej rozmowie, dla „wPolityce”. „Rzepie” mówił, że Unia dwóch prędkości to kwestia lat, bardzo skomplikowana operacja i coś, co by Unię naprawdę zniszczyło. Jackowi Karnowskiemu mówi jednak, że to zostało już zadekretowane – ogłosił to Jerzy Buzek w Jesionce koło Rzeszowa – i dokonuje się na naszych oczach. Polska oczywiście się na Unię dwóch prędkości nie zgadza, ale jakby ktoś był ciekawy, to oczywiście ta sama Polska będzie w pierwszej prędkości i jeszcze zdziwi się świat. „To nie jest sytuacja, która by uzasadniała poważniejsze historyczne analogie. To było jedno głosowanie w ramach Unii Europejskiej. Jeśli to głosowanie rzeczywiście wiąże się z obawą przed osamotnieniem, to w zupełnie innym kontekście, niż to się przedstawia. […] Chodzi oczywiście o Europę dwóch prędkości. Jestem pewien, że gdy dojdzie do kolejnego starcia o tę sprawę, nie będziemy już samotni”. W innej wypowiedzi sugeruje, że Polska mogłaby mieć status taki jak Wielka Brytania. Z tego, co rozumiem, jednak Wielka Brytania ani się nie opowiadała za silniejszą Unią, ani przeciwko dwóm prędkościom, a ostatecznie zadecydowała o wyjściu z Unii w ogóle – może to jest ta wizja silniejszej pozycji Polski i wyższego statusu, o jakiej myśli Prezes? Co do naszego miejsca to zaś jest tak: Tusk = Unia dwóch prędkości = katastrofa dla Polski = koniec Unii. Na koniec Prezes stwierdza zaś: „Polexit Polsce grozi, to ze strony tych, których reprezentuje Tusk. To jego promotorzy chcą Europy dwóch prędkości. Polexit to inna nazwa rozbicia Unii na dwie lub więcej prędkości”. Czyli, że wybór Tuska oznacza wyjście Polski z Unii, któremu PiS się sprzeciwia. I to ostatnie jest jakoś logiczne, z Tuskiem rządowi PiS-u nie będzie wcale łatwiej, a rząd PiS-u utożsamia się z Polską – więc pokrętnie rozumuje, że w swojej permanentnej niezgodzie z Brukselą jest tak naprawdę prounijny, bo chce mieć wpływ na decyzje, choćby miał wszystkiemu się sprzeciwiać i blokować.
„Dyplomatyczne samobójstwo PiS”. Opozycja nie może przespać tego momentu
czytaj także
Smutne to i przerażające. Nad wszystkimi tymi wypowiedziami unosi się przekonanie, że rzeczywistość jest zupełnie plastyczna, a realia polityczne kształtuje się retorycznymi szarżami. Publicyści w sieci nazywają to „obroną romantycznej idei w dziejach Polski”, a odpowiedzialni prawicowcy nazywają to po prostu idiotyzmem. To przekonanie, że wystarczy powiedzieć w „Gazecie Polskiej”, że Niemcy są słabi, żeby stanęły fabryki nad Renem, a pięćset lat historii uprzemysłowienia i rozwoju kapitalizmu oraz instytucji nowoczesnego państwa naszego sąsiada – które przekładają się na jego siłę i sprawność – odwrócić. Że zawstydzeni niewątpliwą moralną przewagą Polski (i Bułgarii oraz Węgrów) Niemcy z Francuzami się opamiętają, dojdą do wniosku, że pal licho ich kalkulacje, kampanię Merkel, walkę z Le Pen we Francji, rzucą to wszystko, żeby zaspokajać posła z Żoliborza. Że poświęcą Tuska – tak, realnie ich sojusznika i gwaranta pewnego stęchłego status quo, które, tak się składa, przedłuża życie obecnych elit politycznych – i zarazem sami siebie w imię cudzego politycznego zysku. I to jakiego zresztą? Jednej partii, w jednym kraju, w jednej, smutnej i żałosnej wojence.
Wszystkie ostatnie wypowiedzi Kaczyńskiego zupełnie ignorują fakt, że aby prowadzić dyplomację i bronić swoich racji należy mieć do tego aparat, ośrodki decyzyjne i włożyć w to minimum wysiłku. Kaczyński nawet nie ukrywa, że wymienianie listów z Orbanem i okolicznościowe spotkania z liderami regionu traktuje jako zupełnie wystarczający ersatz polityki zagranicznej. A Waszczykowski wręcz się chwali, że o nic nie zabiega, bo i po co? Organy prasowe partii przedstawiają kanclerz Niemiec jako nazistkę oraz jednocześnie domagają się od niej powstrzymania „oszczerczych ataków na Polskę”, po czym i tak PiS wystawia ją do wiatru po spotkaniu w Warszawie.
Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem
czytaj także
Waszczykowski twierdzi teraz, że teraz będziemy asertywnie blokować unijne pomysły. Kaczyński mówi, że będziemy budować sojusze i skutecznie ją reformować.
Oni naprawdę bezgranicznie nie mają pojęcia, jak to działa. Chyba, że tam wykiełkował inny, genialny plan, którego sens pojmiemy dopiero za jakiś czas – planem tym jest granie tak, jakby UE już nie było. To by miało wiele sensu. Może Kaczyński jednak jest tym geniuszem?
Rząd PiS atakuje każdy przejaw swobody myślenia i niezależności. Pora na bunt instytucji