A już najgorzej, kiedy zaczynają nam mówić, jak ma wyglądać świat, i wypominają nasze potknięcia.
Podobno Polacy kochają dzieci. Tak przynajmniej wynika z deklaracji dotyczących rodzin, które leją się często z mównicy sejmowej, czasem padają w studiu telewizyjnym. To ta miłość wpływa na poważne deklaracje polityków, hasła, obietnice. To dla dzieci się poświęcamy i formatujemy prawo. To one mogą być powodem szantażu emocjonalnego czy determinacji, wpływać na wiarygodność naszego wizerunku, jeśli jesteśmy politykami.
Gorzej, kiedy te dzieci przestają być kukłą – niemym obiektem czy pięknym zdjęciem na Instagramie, ale zaczynają być ludźmi. Gdy hałasują w restauracji, brudzą się, zadają niemądre pytania czy mają własne zdanie.
Jeszcze gorzej jest, kiedy te słodkie, urocze dzieci schodzą ze zdjęć, przestają mówić to, czego oczekujemy, krzyczą, a co gorsza – zaczynają nam mówić, jak ma wyglądać świat, który stworzyliśmy rzekomo dla nich. Kiedy wypominają nam, że wcale nie jest on idealny. A już zupełnie nie do zniesienia jest wtedy, kiedy się wydaje, że wiedzą o tym świecie coś innego niż my, dostrzegają w nim to, czego my nie dostrzegliśmy. I wypominają nam nasze potknięcia.
czytaj także
Na Młodzieżowym Strajku Klimatycznym w ostatni piątek towarzyszyła mi jakaś część tych odczuć – czułam się nieco niekomfortowo i bardzo staro. Nie chodziło do końca o metrykę ani o to, że spotkałam wielu swoich uczniów. Miałam wrażenie, że stoję wobec jakiejś siły, która rozumie współczesne zjawiska lepiej niż ja i potrafi opowiedzieć o nich swoim językiem. Jest świadoma zagrożeń klimatycznych, wściekła na dorosłych, próbuje utrzymać balans pomiędzy kpiną i grozą, oswajać tematy, których jako dorośli lękamy się tak bardzo, że boimy się zapoznawać z niektórymi raportami, cyframi, liczbami i zasłaniamy oczy, chowamy się pod kołdrą, licząc, że wtedy to wszystko zniknie.
Oni się nie boją. Są całkiem świadomi tego, jakie są konsekwencje przegrzania Ziemi, migracji klimatycznych, wymierania gatunków, i potrafią o tym mówić z siłą, której nam dziwnie brakuje.
Dzieci i ryby mają głos! Fotorelacja ze strajku klimatycznego w Warszawie
czytaj także
W kraju, w którym oprócz miłości do dzieci tak często deklarujemy zaniepokojenie brakiem ich zaangażowania w losy demokracji, zaskakująco trudno przychodzi nam pogodzić się z faktem, że nasze dzieci mogą ją rozumieć inaczej od sporów sprzed kilkudziesięciu lat, które nawet dla mojego pokolenia są już dość wyblakłe, i wolą się zastanowić, czy będziemy mieli skąd czerpać wodę. Wyznaczają priorytety: tym, co stanie się z węglem, musimy się zająć teraz, za minutę, a spór o resztę spraw, które nas obchodzą, naprawdę może zaczekać. Na martwej planecie nie będzie bowiem (tu wpisz swoją odpowiedź): kawy, Netflixa, kotów, Zbigniewa Ziobry, Grzegorza Schetyny i jego Aktu Odnowy Demokracji, a nawet, chociaż brzmi to jak bluźnierstwo, konstytucji.
czytaj także
Jednocześnie w tych hasłach nie ma zacietrzewienia i naddatku radykalizmu. „Solidarni z górnikami, ale nigdy z kopalniami” – skandowali w piątek piętnastolatkowie, zupełnie jakby byli – to niemożliwe! – mądrzejsi od stron wieloletniego sporu na temat polskiego górnictwa.
Ale chociaż motyw puer senex, mądrego chłopca, chłopca-starca, wiedzącego więcej niż dorośli i obciążonego tą wiedzą, istnieje w kulturze od bardzo dawna, jakoś trudno nam przyznać podmiotowość naszym dzieciom. Choćby się z nimi pokłócić, pokazać inne strony medalu, jeśli je widzimy, ale potraktować to, w co wierzą, i to, co mówią – poważnie, nie brać tego w cudzysłów.
czytaj także
Tymczasem gdy widzimy Gretę Thunberg, dziewczynę ze Szwecji z warkoczem, krzyczącą na smutnych panów w garniturach w ONZ, jedyna reakcja, na jaką stać wielu z nas, to: hehehe, boki zrywać, kto jej ułożył to przemówienie. Tyle potrafimy powiedzieć. Bo dyskusja z argumentami, które przecież faktycznie nie są jej, tylko pochodzą ze świata nauki i są dostępne od lat, jest już zbyt trudna i nas przerasta. A naprawdę głupio przyznać przed dzieckiem, że wie się mniej od niego.