Stanisław Obirek odpowiada Piotrowi Szwajcerowi.
Choć przez Piotra Szwajcera jestem traktowany jako oponent, to z przyjemnością muszę zauważyć, że się z jego krytycznymi uwagami nie tylko zgadzam, ale uważam wręcz, że pozwalają mi one lepiej rozumieć moje chrześcijaństwo i wskazują na realne zagrożenia związane z jego niewłaściwym rozumieniem.
Katalog tych nieporozumień czy wręcz zafałszowań przytoczył, wpisując je we współczesny polski kontekst, a dokładnie w recepcję lipcowej wizyty papieża Franciszka w Polsce. Od razu zaznaczam, że zgadzam się też z krytyką papieża i to zwłaszcza jego diatryby przeciw gnozie, która w istocie uszła uwagi komentatorów, w tym i mojej własnej, choć na temat tejże wizyty i samego Franciszka wypowiadałem się wielokrotnie i uległem, wcale tego zresztą nie kryjąc, urokowi dostojnego gościa. Jednak na swoje usprawiedliwienie dodam, że inkryminację gender przez papieża potraktowałem bardzo poważnie i wcale tej sprawy bym nie lekceważył.
Tak więc wybieram ze wspomnianego katalogu dwie sprawy – gender i gnozę, a pozostawiam na inną okazję, jako mniej ważną i mniej pilną, kwestie opinii publicystów na temat jakości chrześcijaństwa prezentowanego przez Franciszka.
Zacznę od drugiego dopisku, czyli od odpowiedzi na pytanie, dlaczego niechrześcijanin i ateista troska się o „wartości chrześcijańskie”. Wprawdzie Piotr Szwajcer sam odpowiedział i nie podtrzebuje mojego wsparcia, jednak chcę dodać trzy grosze, bo jako były ksiądz spotykam się dokładnie z tym samym pytaniem i zarzutem: skoro rzuciłeś sutannę i odszedłeś z zakonu, to dlaczego ciągle się na temat kościoła wypowiadasz? Myślę, że sprawa jest na tyle poważna, że zasługuje na poważne potaktowanie. Otóż wypowiadałem się na temat chrześcijaństwa i kościoła jako jezuita, bo to była moja religia i moja instytucja. Moje wypowiedzi wpisywałem w konkretny kontekst i przeważnie zarówno jednego, jak i drugiego broniłem, choć wskazywałem też na niebezbieczeństwa nadużyć. Po odejściu z kościoła w 2005 roku robię to nadal, bo po pierwsze się na tym znam, a po drugie zastanawiało mnie zawsze, dlaczego ludzie kościoła (i ja też jako jezuita) tak wiele uwagi poświęcają ateizmowi i niewierzącym. W tym sensie sytuacja jest symetryczna i nie widzę powodu, by do niej wracać lub kwestionować zasadność zajmowania się tym, na czym się znamy i co ma znaczenie dla naszego życia społecznego tu i teraz. I to niezależnie od tego, czy jesteśmy wierzący czy niewierzący. Po prostu dyskutujmy o sprawach dla nas ważnych i starajmy się zwracać uwagę na użyte argumenty, a nie na to, kto ich używa.
Teraz mogę wrócić do pytania o istotę chrześcijaństwa i związanej z tym kwestii „wartości chrześcijańskich” (opatruję je cudzysłowiem, bo doprawdy nie wiem, na czym ich chrześcijańskość ma polegać). Dla mnie prawdziwe chrześcijaństwo polega nie tyle na znalezieniu właściwej (czyli prawdziwej i doskonałej) definicji, ale na mozolnym trudzie wyławiania tych epizodów w historii religii (w tym chrześcijaństwa), które uczłowieczają świat. Mam wrażenie, że papież Franciszek robi wiele, by właśnie do tych uczłowieczających świat epizodów nawiązywać. Ale o tym może innym razem. Teraz chcę się skupić na dwóch wspomnianych sprawach, czyli na gender i gnozie.
W sprawie gender już mnie wyręczył jeden z redaktorów katolickiego tygodnika, który nazwał rzecz po imieniu, więc chętnie jego tekst przywołam. Jednak trzeba przyznać, że Franciszek „się wystawił” i ułatwił katolickim publicystom i niektórym politykom chętnie powołującym się na katolicyzm fundamentalistyczną wykładnię własnych słów, wspominając o świętości życia od poczęcia i wygłaszając na prywatnym spotkaniu z biskupami tyradę przeciw „ideologii gender”. Zarówno jedno, jak i drugie zostało odnotowane z prawdziwą satysfakcją, by nie powiedzieć z entuzjazmem. Jeden z komentatorów stwierdził wręcz, że skoro Franciszek tak bardzo popiera jego wersje religii to inne interpretacje nie powinny się wręcz pojawiać. Właśnie dlatego tym większe zaskoczenie budzi interesujący i zaskakujący swoim krytycyzmem wobec tak jednoznacznego stanowiska papieża w sprawie teorii gender artykuł publicysty „Tygodnika Powszechnego” Artura Sporniaka. Sporniak napisał wprost, że: „Determinacja papieży w krytykowaniu gender zdradza lęk przed wyzwaniem poważniejszym niż tylko «płeć kulturowa». Kościół czeka konfrontacja religijnej wizji człowieka z wynikami rewolucji naukowej”. Swój artykuł Sporniak kończy ważnym pytaniem związanym z wielokrotnie ponawianym atakiem na kulturowe rozumienie płci:
Wojna z gender oraz zdystansowana postawa wobec nauki, nieproporcjonalna do jej osiągnięć, zdradzają zachowawczą strategię na szczytach Kościoła. Czy Kościół nie popełnia podobnego błędu, jak w reakcji na kryzys wywołany kopernikanizmem w XVI w.? (Natura, ale która. Kościół przed wyzwaniem poważniejszym niż gender, „Tygodnik Powszechny”, 28 sierpnia 2016).
Odpowiedź na tak postawione pytanie jest tylko jedna. Oczywiście, że popełnia błąd i, podobnie jak w XVI i w XVII wieku, formułując swoje niet wobec osiągnięć nauki, się ośmiesza i traci wiarygodność. Jest to oczywiste dla każdego, jednak w polskim kontekście jest ważne, że to stwierdzenie pojawia się w katolickim tygodniku.
Problem stosunku Franciszka do gnozy, czy jak on to nazywa, uduchowienia gnostyckiego, jest w istocie poważniejszy. Otóż wydaje mi się, że kluczowy jest kontekst, w jakim ten wywód się pojawił. Papież mówi do swoich kolgów biskupów autentycznie zatroskanych o Kościół (ja tej troski nie podzielam, ale jestem w stanie ją zrozumieć) i próbuje nawiązać z nimi kontakt, powiadając, że ich troski są zasadne i on je podziela.
To nie jest tylko taktyczne posunięcie, on naprawdę tak myśli!
Jednak to wcale nie oznacza, że ja te jego myśli muszę podzielać czy się z nim zgadzać, wprost przeciwnie, jeśli mam dobre argumenty to, jako chrześcijanin (a nawet kulturowy katolik), muszę te argumenty przedstawić, by „bronić istoty chrześcijaństwa”.
A sprawa jest prostsza, niż by się na pierwszy rzut oka mogło wydawać. Jorge Maria Bergoglio, zostając papieżem 13 marca 2013 roku, nie przestał być argentyńskim jezuitą i katolickim hierarchą ukształtowanym przez swój czas. Jest więc dzieckiem katolicyzmu konfrontacyjnego, w której to tradycji ukształtowało się jego myślenie teologiczne. W tym sensie jest „ulepiony z tego samego ciasta”, co polscy hierarchowi, a szczególnie abp Marek Jędraszewski, które zadał pytanie na temat zagrożeń stojących przed Kościołem dziaiaj.
O jezuitach pisałem wielokrotnie i to w sposób, jak niektórzy twierdzą, nazbyt pozytywny, więc nie będę się tutaj powtarzał. Dodam tylko, że nielicznym synom duchowym Ignacego Loyoli udało się wyzwolić z narzuconej przez założyciela zakonu sztancy. Jak wiadomo, dla jezuitów najwyższą wartością było i jest posłuszeństwo oraz lojalność wobec papiestwa. Piotr Szwajcer z przekąsem przywołuje passus poświęcony gnozie i słusznie się zżyma na inkwizytorskie zapędy papieża. W istocie Franciszek odsłonił tutaj prawdziwą twarz jezuity, który wszystko lepiej wie i, czując się bezpiecznie w gronie polskich biskupów, bez ogródek mówi z jednej strony o domniemanych wrogach, a z drugiej strony przestrzega o „realnych zagrożeniach” dla Kościoła. Otóż ja ani z jednym, ani z drugim się nie zgadzam.
Po prostu zarówno gnoza (jej główny twórca Walentyn Egipcjanin 100–160), jak i pelagianizm (od Pelagiusza ok. 360–ok. 435) to niezwykle ważne i twórcze nurty myślowe w ramach chrześcijaństwa, które zostały najpierw w sposób karykaturalny przedstawione, a potem przez stulecia zwalczane jako herezje. Dzisiaj, również dzięki studiom polskich teologów – jak Henryk Pietras czy Arkadiusz Baron – wiemy, że tę historię można i trzeba opowiedzieć na nowo i inaczej. Krótko mówiąc, papież Franciszek nie może być autorytetem, nawet dla katolika, w rozumieniu i interpretacji dziejów wczesnego chrześcijaństwa. Trzeba sięgnąć do źródeł i pozwolić im przemówić ich własnym głosem.
Osobiście uważam, że znacznie ciekawsze jest to, co papież Franciszek mówi i pisze, gdy zajmuje się bieżącymi sprawami religijnymi, zwłaszcza gdy zwraca się nie do katolików.
Dlatego z ciekawością oczekuję na to, co powie na spotkaniu w Asyżu. Tam od 18 do 20 września będzie miała miejsce modlitwa o pokój (po 30 latach, gdy po raz pierwszy w 1986 roku zorganizował je Jan Paweł II, który powrócił tam jeszcze dwukrotnie w 1993 i 2002), a w jej ramach spotkanie z przedstawicielami innych religii i świata kultury (będzie tam m.in. Zygmunt Bauman). Organizuje je wspólnota San Egidio, która powstała w 1969 roku i której działalność zbliża się do tego, co nazywam istotą chrześcijaństwa. Franciszek ma się tam pojawić 20 września.
Nie koniec to jego podróży. Pod koniec września i na początku października będzie najpierw w Tbilisi (Gruzja – prawosławni to 87%, katolicy 0,8%) i w Baku (Azerbejdżan– 96% to muzułmanie, katolicy również poniżej 1%), a pod koniec października na dzień Reformacji wybierze się do Lund (w Szwecji 67% to luteranie, a katolików jest mała garstka, zasadniczo jest to jednak kraj głęboko zsekularyzowany), by wspólnie z braćmi i siostrami luteranami w Szwecji zastanawiać się, jak zaleczyć zadane sobie w ciągu ostatnich 500 lat rany. Bardzo jestem ciekaw, co i jak będzie we wspomnianych miejscach mówił i jak się będzie zachowywał. To może być okazja, by porozmawiać o recepcji nauczania papieskiego.
Wspomniany przez Szwajcera prof. Wolniewicz, który się zastanawia, czy aby duch święty nie opuścił kardynałów wybierających Bergoglia, przypomina mi umizgi innego profesora do partii Jarosława Kaczyńskiego i tęskniącego za mocną władzą. Tak naprawdę to i Wolniewicz, i Rymkiewicz (bo o nim myślę) więcej mówią o sobie i własnych tęsknotach niż o rzeczywistości. Ja wolę się zajmować właśnie rzeczywistością, a nie ludzkimi obsesjami.
**Dziennik Opinii nr 252/2016 (1452)