Kraj

Majmurek: Możemy jeszcze zatęsknić za ośmioma latami rządów PiS

Zwycięstwo prawicy to nie tylko porażka Trzaskowskiego — to polityczna blokada dla progresywnych zmian do końca dekady. Kobiety, osoby LGBT+ i środowiska lewicowe ostatecznie straciły szanse na związki partnerskie, prawo do aborcji i świeckie państwo.

Pięć lat temu setki tysięcy kobiet wyszły na ulice w proteście przeciwko wyrokowi Trybunału Przyłębskiej. Wydawało się, że coś w kraju pękło, że otworzyła się przestrzeń dla progresywnej zmiany. Dziś widać, że jeśli tamten zryw miał kiedykolwiek szansę na polityczną artykulację, to została ona zmarnowana. Po zwycięstwie Nawrockiego wszystko wskazuje na to, że zmiany, o które wtedy walczono, mogą nadejść najwcześniej w 2030 roku – o ile w ogóle.

Dla progresywnych wyborców i wyborczyń zwycięstwo Nawrockiego oznacza bowiem zaciągnięcie alt-rightowego, by nie powiedzieć wręcz – reakcyjnego hamulca. Przez kolejne pięć lat nie ma co liczyć na związki partnerskie, legalną aborcję czy ustawowe zmiany prowadzące do świeckiego państwa.

Oczywiście, można cynicznie zapytać, co to za różnica, skoro obecny Sejm i tak nie był w stanie ich przegłosować, blokowany przez konserwatywną kotwicę rządowej większości w postaci PSL. Zwycięstwo Nawrockiego oznacza jednak, że nawet gdyby w hipotetycznym scenariuszu w 2027 roku samodzielną większość zdobyła partia Razem, to bez 3/5 głosów w Sejmie premier Adrian Zandberg nie przełamie prezydenckiego weta. Trzaskowski dawał przynajmniej teoretyczną szansę na to, że coś może się zmienić na lepsze dla kobiet czy społeczności LGBT+ w tej dekadzie. Wygrana Nawrockiego ją ostatecznie zamyka.

Trzaskowski na żyletki, czyli rekordowo dużo rozczarowanych wyborców

Co więcej, patrząc na to, jak bardzo scena polityczna przechyliła się w tym roku na prawo, Donald Tusk może uznać, że Trzaskowski przegrał, bo był zbyt lewicowo-progresywny jak na polskie warunki. W końcu wybory prezydenckie zawsze wygrywali w Polsce konserwatyści, z podwójnym wyjątkiem Kwaśniewskiego. Jedyny prezydent z PO – Bronisław Komorowski – reprezentował prawe skrzydło partii, a dziś wyraźnie daje do zrozumienia, że Platforma tak bardzo przesunęła się na lewo, że on się w niej już dłużej nie odnajduje. Jeśli Platforma uzna, że rosnącą w siłę prawicę trzeba obejść z prawej flanki – tak jak zrobiła to wcześniej w sprawie migracji – przestrzeń dla lewicowych polityk w rządzie będzie się jeszcze bardziej kurczyć.

Jeśli w ramach pomysłu na ruch na prawo rząd skręci w neoliberalną stronę, szukając głosów Konfederacji dla odrzucanych przez lewicę ustaw – i badając w ten sposób grunt pod ewentualną przyszłą koalicję – to nie można wykluczać, że Nawrocki zastosuje weto, chroniące pewne interesy uboższych wyborców. Problem w tym, że podobne weta będą politycznie grały wyłącznie na rzecz PiS, jeszcze bardziej utrudniając nawet najbardziej antyrządowej lewicy dotarcie do tej grupy elektoratu.

Lewica już teraz musi myśleć, co dalej

Wygrana Trzaskowskiego dałaby oddech nie tylko KO, ale całej rządowej większości. Ożywiłaby wiarę jej wyborców, w tym tych lewicowych, w sens trwania w trudnej i często frustrującej koalicji. Nawrocki, najpewniej grający na paraliż pracy rządu, z którym lewicy znacznie trudniej będzie się porozumieć niż z Dudą, zupełnie zmienia strategiczną sytuację lewicy rządowej.

Już teraz musi ona poważnie zastanowić się nad warunkami brzegowymi trwania w obecnym układzie, bo można spodziewać się, że będzie on dalej tracił poparcie, za co większą cenę zapłacą mniejsi koalicjanci niż hegemoniczna KO. To jest ten moment, gdy należy przygotować się w ostateczności nawet na opcję odejścia od stołu – choć w taki sposób, by było to jasne i zrozumiałe dla wyborców, by odwoływało się do ich wartości i interesów.

Parada bizarności [Majmurek podsumowuje kampanię]

Bardzo możliwe, że już w przyszłym roku czekają nas wybory parlamentarne, jeśli dwa główne ośrodki duopolu uznają, że to jedyny sposób na poradzenie sobie z klinczem na linii Pałac Prezydencki – Sejm. O wiele szybciej, niż chyba ktokolwiek po lewej stronie zakładał, trzeba będzie więc odpowiedzieć sobie na pytanie: „czy stawiać na jedną listę, czy na osobny start”.

Bez bezpieczników

Jednocześnie zwycięstwo Nawrockiego otwiera drogę do przyszłej koalicji PiS i Konfederacji. PiS skazany jest na tego koalicjanta. Jak bardzo lewica nie poszłaby w alt-left, Kaczyński nigdy nie postawi na taki sojusz, mając z prawej strony młodą, dynamiczną partię, która narzuca język, sposób myślenia i tematy dużej części jego własnej formacji.

Być może jednak koalicja PiS–Konfederacja i tak nas czekała, zważywszy na społeczną dynamikę i niezdolność obecnej większości do dowiezienia projektów istotnych dla wyborców. Zwycięstwo Trzaskowskiego zaciągałoby jednak hamulec takiej koalicji i gwarantowało blokadę jej najbardziej antyprogresywnych pomysłów.

W najbliższej przyszłości czeka nas perspektywa rządów prawicy znacznie bardziej radykalnej niż ta z lat 2015–23. I to bez bezpieczników, bo po rządach PiS nie mamy działającego sądownictwa konstytucyjnego. Można spodziewać się daleko idących zmian w duchu Ordo Iuris, polityki używającej narzędzi państwa do tego, by aktywnie promować czy wręcz narzucać społeczeństwu konserwatywne wartości, ideologie i style życia. Być może łącznie z orbanowskimi działaniami wymierzonymi w możliwość swobodnego działania źle widzianych przez rząd mediów, organizacji pozarządowych, instytucji kultury.

Trudno wyobrazić sobie, by Nawrocki blokował w tej kwestii autorytarne zapędy prawicowej koalicji. Nie widzę go też w roli strażnika socjalnego dziedzictwa PiS z pierwszej kadencji rządów Szydło. Jeśli nowy rząd PiS–Konfederacja podejmie decyzje o neoliberalnym zwrocie, to Nawrocki z całą pewnością nie będzie go blokował.

Łachecki: Jakim prezydentem będzie Karol Nawrocki?

Dla wielu grup związanych z lewicą życie w Polsce stanie się wkrótce znacznie bardziej duszne, klaustrofobiczne, skurczy się wolność artystyczna czy akademicka. I nawet silna opozycyjna partia lewicowa w następnym Sejmie – choć ważne jest, by się w nim znalazła – wiele tu nie zmieni.

Wszystko to w kontekście globalnego prawicowo-populistycznego backlashu. Od ponad dekady, gdy PiS po raz pierwszy wziął wyborczy dublet, w epoce brexitu i Trumpa lewica i liberałowie powtarzali, że idą ciężkie czasy. Ale za ciężkimi czasami z epoki poprzedniej hegemonii PiS, gdy Rafał Trzaskowski przegrywał po raz pierwszy, możemy jeszcze zatęsknić.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij