Kraj

Intruz w ciele

Powiedziała, że wszystko powinno się usunąć, a gdyby coś było nie tak, mieliśmy dzwonić, to wyłyżeczkuje.

Podczas krwawień nie było widać żadnych elementów płodu. Sama krew i skrzepy. Moja koleżanka później się śmiała i pytała, czy widziałam jakąś rączkę. Było to jak okres. Urywały się takie galaretowate skrzepy. Nie czułam ich przechodzenia przy poronieniu, chyba dzięki rozwarciu i skurczom. Zapomina się to uczucie, ten rodzaj bólu. Myślę, że podobnie może być przy porodzie, tylko pewnie bardziej intensywnie – opowiada mi swoje doświadczenie aborcji Magda. Jest sobotnie popołudnie. Przez zasłonięte żaluzje dobija się wiosenne słońce, rozświetlając cały pokój na jaskrawożółto. Z dworu słychać krzyki biegających po placu zabaw dzieci. Siedzimy w jej pokoju i pijemy owocowe drinki z wódką, jemy dużo słodyczy. W końcu jest weekend, a dla Magdy jest to dzień lenistwa po udanej nocnej zabawie. Po mieszkaniu krząta się mama Magdy.

– To był taki promieniujący ból. Bolało wszystko. Kręgosłup, cały pas. Nie wiesz, gdzie cię boli dokładnie. Żeby wpisać się w ten ból, zaczynasz przeć, bo to jest naturalne w tej chwili. I wtedy się odrywa wszystko. Właściwie to jest traumatyczne przeżycie. Ulgę poczułam dopiero później. W trakcie poronienia czułam właściwie tylko swoją fizyczność. Żadnych odczuć psychicznych. Żadnych rozważań. Ciało górowało nade mną. Nie byłam w stanie zastanowić się nad tym, co się dzieje. – kontynuuje swą opowieść Magda.

Znamy się ze studiów. Znaleźliśmy się od razu po liceum w jednej grupie na najbardziej skupionym na człowieku kierunku – filozofii. Dwudziestoczteroletnia Magda to ładna brunetka, świadoma walorów swego ciała. Podkreślając swą urodę, potrafi wzbudzić zainteresowanie wśród mężczyzn. Zawsze wesoła i empatyczna w kontaktach z innymi ludźmi.

Był taki nordycki

Oglądam album ze zdjęciami Magdy. Na niektórych pojawiają się mężczyźni jej życia. Opowiada mi o swoich związkach.

– Mój pierwszy poważny związek był z Pawłem. Miałam 17 lat. Trwał pół roku. Mieliśmy nawet plany co do ślubu. Moje następne związki trwały po miesiąc i zrywałam. Był na przykład Adam. Czasami się kłóciliśmy i nie widzieliśmy się ze 2 tygodnie. Po czym do siebie znów wracaliśmy. Dopiero w wieku 21 lat był Grzesiek. To chyba mój najpoważniejszy związek. Trwał ponad dwa lata. I w międzyczasie był właśnie Tomek. Miałam wtedy 20 lat. Zaczynałam studia.

Przyglądam się jego zdjęciu w albumie Magdy. Młodo wyglądający, uśmiechnięty mężczyzna. Atrakcyjny fizycznie, umięśniony – typ Magdy, znany mi z jej opowieści. Koszulka bez rękawów odsłania tatuaż na ramieniu. Magda mówi, że miał ich więcej na ciele. Ciekawa fryzura. Blond włosy wygolone po bokach, a na czubku dłuższe, zaczesane do tyłu i spięte w mały kucyk. Ładne wyrzeźbione rysy twarzy i niebieskie głębokie oczy zrobiły na Magdzie największe wrażenie.

– Poznaliśmy się w klubie na imprezie. Był robotnikiem. Miał z kolegą firmę, zakładali okna. Ciężko pracował, wracał nieprzytomny późnym wieczorem. Nie pamiętam dokładnie jego wieku. Miał 25, 24 lata? Poznaliśmy się w październiku. Nie, we wrześniu. To nie była wielka miłość. Spotykaliśmy się dla seksu, w weekendy, bo w tygodniu on dużo pracował. Ja przyjeżdżałam w piątek i wyjeżdżałam w niedzielę. Wynajmował mieszkanie z siostrą i koleżanką na Żabiance. Później się okazało, że to było mieszkanie mojej cioci z Wrzeszcza. Ona ich nie znała. Podobało mi się, że robimy sobie śniadanka, chodzimy na kebab. Tęskniłam za takim życiem.

Była to taka relacja bez planów, na teraz, na tę chwilę.

Nie mieliśmy właściwie ze sobą zbyt dużo wspólnych tematów. Nie pasowaliśmy do siebie. Wtedy chciałam chodzić na dyskoteki, a on był taki stateczny. Nie szukałam poważnego związku.

Standardowa opowieść. Poznaje chłopak dziewczynę. Dziewczyna chłopaka. Zaczynają ze sobą być. Podczas naszej rozmowy Magda dostaje sms-y. To chłopak, którego poznała wczoraj w nocy na imprezie. Chce się spotkać. Nalega żeby dziś. Jednak Magda stwierdza, że to też nie ten jedyny, z którym mogłaby być. Proponuje mu spotkanie w tygodniu. Wcześniej ma pracę. Nie zamierza zmieniać planów z powodu jakiegoś mężczyzny. Pytam, czy zachowywała się ostrożnie podczas seksu z Tomkiem.

– Nie zabezpieczaliśmy się w ogóle. Ani razu. Byłam święcie przekonana, że z moimi problemami z prolaktyną nie zajdę w ciążę. Wysoki poziom prolaktyny (hormonu ciążowego) powoduje, że pojawiają się uderzenia gorąca. Czujesz, że jest coś nie tak z organizmem. Słabo się czasami robi. Teraz biorę raz w tygodniu tabletkę, która obniża poziom prolaktyny i sprawia, że przynajmniej regularnie mam okres. Tabletki antykoncepcyjne potęgowałyby tylko moje problemy. Przez te zaburzenia hormonalne z prolaktyną zupełnie organizm mi wariuje i gdybym jeszcze używała tabletki antykoncepcyjne, nie wytrzymałabym. Przecież włosy mi wypadają teraz maksymalnie. Dochodzi owłosienie twarzy. Miałam trzy zabiegi laserowe usuwania owłosienia z twarzy. A i tak jeszcze mi zostało trochę. Nie myślałam też o prezerwatywach, bo wydawało mi się to zbędne. Wtedy nie bałam się nawet o choroby. Teraz się boję. Ale wychodzę z założenia, że jest to nieprawdopodobne, że się zarażę.

Jeszcze w życiu tak się nie czułam

To była niedziela, środek października, po imprezie. Tomek stwierdził, że jest głodny. Poszliśmy na kebab. Obok bloku była budka. Pamiętam, że tam stałam i zrobiło mi się niedobrze. Było mi słabo, gorąco i niedobrze. Jednocześnie. Nie wiesz w tym momencie, czy chcesz zwymiotować, czy zemdleć. Tomek odprowadził mnie do domu. Ledwo doszłam. Myślałam, że zemdleję w windzie Nakrzyczał na mnie, bo myślał, że to przez to, że nic nie jadłam. Poszedł i mi kupił ten kebab. Zjadłam go i mi przeszło. Jechałam w poniedziałek do domu i zaczęłam przypuszczać, że to ciąża. Wsiadłam do autobusu rano i zrobiło mi się znów niedobrze. Musiałam wysiąść, bo myślałam, że zwymiotuję. Po prostu już wiedziałam. Cały czas spałam. Człowiek jest wiecznie zmęczony. Ciśnienie jest niskie. Jest to zmęczenie jak w senny dzień, gdy się idzie po ulicy i sprawia to trud. Było mi bardzo gorąco. Już była wczesna zima, a ja bez szalika chodziłam rozpięta. Człowiek czuje się strasznie. Cycki mnie bolały. Woda mi się zatrzymywała. Zmuszałam się, aby chodzić na ćwiczenia na studiach. Nie przejmowałam się tym, że nie pozaliczam kolokwiów. Wiedziałam tylko, że muszę chodzić na ćwiczenia. Wstawałam. Modliłam się, żeby dojechać autobusem bez rzygania, żeby wysiedzieć na tych zajęciach. Dużo czasu wtedy spędzałam u mojej przybranej cioci we Wrzeszczu Z rodziny wiedziała tylko ona. Po wykładach jechałam od razu do niej, bo tam legalnie mogłam poumierać.

Na początku byłam spokojna. Przewrotnie spokojna. Brałam wtedy Roaccutane. Jedyny skuteczny lek na mój trądzik, który pojawił się na skutek moich zaburzeń hormonalnych. Nie było go bardzo widać, bo zawsze używałam sporo pudru i zasłaniałam te miejsca włosami. Leczono mnie też innymi lekami, ale nie pomagały. Cała kuracja kosztowała około 6-7 tysięcy złotych, ale gdybym wzięła go ze cztery lata wcześniej, to nie miałabym problemów z żołądkiem i wyleczyłabym szybciej skórę, bo lek jest naprawdę skuteczny. Jednak Roaccutane ma silne skutki uboczne. Podobno powoduje później depresje, osłabienie widzenia, suchość skóry.

Najważniejsze wtedy było to, że lek powoduje bardzo silne uszkodzenia płodu, a ich prawdopodobieństwo jest ponad dziewięćdziesięcioprocentowe.

Ulotka dołączana do leku zawiera ostrzeżenie: „Zajście w ciążę, mimo zachowania środków ostrożności, wiąże się ze znacznym ryzykiem bardzo poważnych zaburzeń rozwojowych u płodu (obejmujących w szczególności ośrodkowy układ nerwowy, serce i duże naczynia krwionośne). Wzrasta również ryzyko poronienia samoistnego. Jeżeli pacjentka zajdzie w ciążę, jej kontynuowanie lekarz powinien przedyskutować z pacjentką. Opisano poważne zaburzenia rozwojowe płodu ludzkiego związane z podawaniem preparatu Roaccutane, w tym: wodogłowie, małogłowie, wady rozwojowe ucha zewnętrznego (niedorozwój małżowiny usznej, wąski przewód słuchowy zewnętrzny lub brak tego przewodu), mikroftalmię (małoocze), wady układu sercowo-naczyniowego, zniekształcenia twarzy, nieprawidłowości w rozwoju grasicy i przytarczyc oraz wady rozwojowe móżdżku”.

Po dwóch tygodniach takiego złego samopoczucia zrobiłam test ciążowy. Od razu jak go kupiłam, w łazience w Carrefourze. Była ze mną koleżanka Asia, bardzo zaskoczona i przerażona. Ale ja byłam spokojna, spokojnie podłamana. Bo ja już wiedziałam. Nie przeszło mi przez myśl, że mogę urodzić dziecko. Byłam od razu pewna, że muszę usunąć tę ciążę. Że to jest problem, który muszę rozwiązać. Pozostawała tylko kwestia, gdzie mam iść, żeby mi usunęli. Bo pomyślałam, że muszą mi usunąć, skoro jest takie prawdopodobieństwo wad płodu. Nie widziałam innej możliwości, rozpatrywałam to w kategoriach obowiązku państwa.

No to gratuluję

Pytam, czy Magda brała pod uwagę zdanie Tomka. Usłyszałem, że jej stosunek do Tomka był przepełniony złością. Po zrobieniu testu powiedziała mu, żeby przyjechał do niej. Załamał się. A Magda rzuciła mu, że nie chce go widzieć, że nie chce być z nim.

– Czułam do niego wstręt, taką irytację. Tomek stwierdził, że było nam milo, że aż za miło. Był też zły na siebie, że się nie zabezpieczaliśmy. Miałam pewność, że zrobią mi skrobankę, wiec tak łatwo przyszło mi zerwanie z nim. Powiedziałam mu, że nic od niego nie chcę. Być może dlatego, on nie dał mi później pieniędzy na aborcję. Od tamtej pory nie widzieliśmy się ani razu. Rozmawialiśmy parę razy przez telefon. Głównie chodziło mi tylko o pieniądze na zabieg. Przypuszczam, że on nie wierzył, że byłam w ogóle w ciąży. Myślał pewnie, że chcę wyciągnąć od niego pieniądze – wyjaśnia Magda.

Czy rozważała inne możliwości?

– Jestem pewna, że gdybym nawet nie brała tego leku, to nie dopuszczałabym możliwości urodzenia dziecka. Szczególnie na pierwszym roku studiów. Nie interesowałam się wtedy, jak wygląda aborcja. Na czym polegają zabiegi. Nie znałam ustawy aborcyjnej. To było tak szybko, że nie miałam czasu nawet pomyśleć o tym. Bałam się tylko, czy jakbym miała skrobankę, to czy zrobią mi znieczulenie.

Magda pokazuje, że potrafi wykazać się zdecydowaniem i zaradnością: – Pierwszą lekarką, do której udałam się po dwóch dniach od testu, była moja dermatolożka z Akademii Medycznej. Bardzo się przejęła. Była smutna, bo przy przepisywaniu mi leku na trądzik informowała mnie o wszelkich zagrożeniach, podpisałem nawet oświadczenie o zaznajomieniu mnie ze skutkami zażywania leku. Nie krzyczała jednak na mnie. Wiedziała, że może się zdarzyć. To była młoda lekarka. Jeszcze idealistka. Powiedziała, że nie wyobraża sobie, żeby nie zrobili mi aborcji. Kazała mi wziąć ulotkę i pójść do ginekologa. Wiedziałam, że muszę się spieszyć. Nie miałam pewności, od jakiego czasu jestem w ciąży. A czas miał tu decydujące znaczenie. Tego samego dnia zarejestrowałam się do swojej ginekolożki. Wizytę miałam po dwóch-trzech dniach. Lekarka spojrzała w moją kartę i spytała jak się czuję, bo brałam jakiś nowy lek na bromie, który obniżał poziom hormonów męskich. Odpowiedziałam, że przyszłam nie w tej sprawie, że jestem w ciąży. Ona mi pogratulowała i się uśmiechnęła. A ja zaczęłam tłumaczyć, że nie mogę urodzić tego dziecka. Biorę Roaccutane, dziecko byłoby i tak chore, muszę je usunąć.

Ginekolożka przeczytała ulotkę i powiedziała, że muszę pójść do Szpitala Wojewódzkiego do jakiegoś ginekologa. Dodała też, że jej zdaniem nie usuną mi tej ciąży, bo chyba była przekonana, że dla lekarzy podejmujących w Polsce decyzje o legalnej aborcji, jest to żaden powód.

Kazała mi również wrócić do siebie, jeżeli rzeczywiście tak się stanie.

Zadziwia mnie siła Magdy. Na początku dorosłego życia borykać się samemu z takim problemem, bez wsparcia najbliższej rodziny, bez przyjaciół przy boku jeździć od lekarza do lekarza. Teraz patrząc na uśmiechniętą Magdę nie mogę sobie wyobrazić jej w takiej sytuacji. Zbyt sympatyczna do sytuacji tragicznej. Jednak przeżyła to, kontynuuje dalej opowieść, bez żalu w głosie.

– Poprosiłam ciocię, żeby pojechała ze mną do szpitala. Zrobili ogromną łaskę, że pozwolili nam wejść do lekarza ordynatora na oddziale ginekologicznym. To był nieprzyjemny mężczyzna około pięćdziesiątki. Wyglądał, jakby siedział tam za karę. Wyśmiał mnie, że przychodzę do niego z takim problemem. Stwierdził, że teraz nie wiadomo i nie można tego zweryfikować, czy płód ma jakieś wady. A prawdopodobieństwo i statystyki go nie obchodziły. Nie poinformował mnie w ogóle o badaniach prenatalnych, nie zaproponował żadnych badań, nie powiedział, co mam dalej robić, gdzie się odwoływać. Po prostu koniec i do widzenia. Uznałam to za ostatnie słowo w tej sprawie.

To nie było dziecko

– Byłam strasznie załamana. Po wizycie w szpitalu wieczorem zadzwoniła ciocia i przekonała mnie, abym powiedziała rodzicom. Przespałam noc i zaczęłam uzmysławiać sobie, że to jedyne wyjście. Zresztą byłam już zbyt zmęczona, by ukrywać powód mojego ciągłego spania, mdłości. Miałam dość. Codziennie mama pytała, czemu czuję się tak źle, mówiłam, że to przez szkołę. Zrozumiałam, że to jest jedyne wyjście. Mogli nawet krzyczeć.

Dopytuję się, jak wyglądała ta trudna konfrontacja. Jednak Magda poprawia mnie, że do żadnej konfrontacji, awantury nie doszło.

– Wróciłam z uczelni. Położyłam się spać. W pewnym momencie przyszła moja mama i powiedziała, że rozmawiała z moją lekarką pierwszego kontaktu i ona kazała mi zrobić badania ogólne, czy wszystko jest w porządku, czy nie jestem chora. Odpowiedziałam jej wtedy, że nie jestem wcale chora. Zaskoczona zapytała, skąd wiem. Wtedy padło: „bo jestem w ciąży”. Tego się nie spodziewała. Pierwsze, co zrobiła, to zamknęła drzwi, żeby nie usłyszała nas moja młodsza siostra. Mojego ojca nie było w domu. Mamę zabolało, jak ja mogłam zachować się jak ktoś niewyedukowany, kto nie wie, co to są środki antykoncepcyjne. Najbardziej jednak zabolało ją to, że dowiedziała się tak późno. Ja miałam nie mówić nic siostrze, mama miała powiedzieć o tym tacie. Opowiedziałam jej wszystko, u jakich lekarzy byłam. Mama zadzwoniła do przychodni i umówiła nas na wizytę u mojej ginekolożki na następny dzień – to musiał być moment, w którym wszystko stało się dla Magdy o wiele łatwiejsze, bo nagle się uśmiecha i mówi o rodzicach z rozczuleniem w głosie.

– Pojechaliśmy w trójkę do lekarki. Mama stwierdziła, że nie wyobraża sobie tego, żebym miała teraz urodzić dziecko. Pani doktor powiedziała, że nas rozumie. Była bardzo ciepła. Zaproponowała dwa wyjścia: zabieg lub tabletki. Wybrałyśmy z mamą tabletki poronne. Przy nas zadzwoniła do koleżanki, która sprowadza te leki. Nakreśliła naszą sytuację i umówiliśmy się na wieczór po odbiór tabletek. Pani ginekolog poinstruowała nas, że najlepiej jest podać tabletki w sobotę, bo potrzebny jest na to cały dzień. Zasugerowała też, że zazwyczaj leki są droższe, ale wyjątkowo my je kupimy za 1000 złotych.

Wieczorem pojechaliśmy na umówioną stację benzynową. Pamiętam, że mój tata się bardzo denerwował, bo tam były kamery, a my wyglądaliśmy jak handlarze narkotyków.

Czekaliśmy trochę, w końcu podjechał samochód. Moja mama przesiadła się do tego samochodu. Nie widziałam, kto siedział w środku, bo szyby były przyciemniane. Mama w końcu przesiadła się z powrotem i wróciliśmy do domu. To był czwartek wieczorem. W piątek jeszcze poszłam do szkoły. W sobotę dokonałam aborcji.

Po dwóch godzinach rozmowy przyszła pora na istotę problemu – sam zabieg. Nielegalny, dokonany w ukryciu, przez niedoświadczonych ludzi, a nie lekarzy. Była to pora na drastyczną część rozmowy. Nawet w oświetleniu pokoju nastąpiły zmiany, jak na teatralnej scenie. Słońce zachodziło, w pokoju zaczynał panować półmrok, a Magda opowiadała:

– W sobotę rano najpierw się wykąpałam w gorącej wodzie. Włożyłam dwie pigułki dopochwowo i zatkałam tamponem, trzeba z nimi wytrzymać jak najdłużej, do pierwszych skurczów. Połknęłam pierwszą z doustnych tabletek. Co godzinę łykałam kolejną. Skończyłam przyjmować tabletki około godziny 19. To było straszne. Najpierw się wymiotuje. Dzwoniliśmy nawet do tej kobiety, która sprzedała nam tabletki, bo mama bała się, że mogłam zwrócić tabletkę i zabieg się nie powiedzie. Uspokoiła nas, że tak jest zawsze na początku. Później zaczynają się skurcze. Jak podczas porodu tylko ponoć o niebo słabsze. Podobno właśnie przy tych skurczach oksytocyna działa tak, że się nic nie pamięta dokładnie, jak to było. Ja nie pamiętam wszystkiego. Rodzice wysłali gdzieś moją siostrę, a tata tak się stresował, że cały dzień siedział zamknięty w swoim pokoju. Zresztą nie było na co patrzeć. Bóle były straszne. Wszystko się odrywało. Odchodziły takie skrzepy. Z tabletkami dopochwowymi wytrzymałam godzinę i zaczęło się poronienie. Później cały czas chodziłam do łazienki i krwawiłam. Byłam mokra od potu. Mama mnie wycierała. Do łazienki szłam zgięta w pół, a mama mnie ciągnęła. I tak w kółko. W trakcie nogi zaczęły mi latać, ręce zaczęły mi drętwieć. Chyba wypłukałam się z magnezu. Wszystko uspokoiło się dwie godziny po wzięciu ostatniej tabletki. Wtedy wykończona zasnęłam na 14 godzin. Cały dzień męki. Na to trzeba się przygotować. Nie można takiego poronienia ukryć przed ludźmi. Trzeba mieć miejsce. Musi być ktoś, kto zaopiekuje się, kto poda wodę, magnez. Można zemdleć. Samemu się nie da. Nie wiem, jakbym przeżyła to sama.

Będę im pokazywać

Magda starała się brzmieć najbardziej zwyczajnie. Ważyła słowa, jak tylko mogła. Opowiadając, była spokojna. Pytam, czy teraz właśnie tak spokojnie patrzy na to wydarzenie sprzed ponad trzech lat i na samą aborcję.

– Rano po zabiegu obudziłam się jak nowo narodzona. To był inny poranek Czułam się fenomenalnie. Nie było mdłości i gorączki. Wróciłam do życia. Postanowiłam wiele rzeczy uporządkować. Stałam się maksymalnie systematyczna, zdrowo się odżywiałam, nadrabiałam zaległości na uczelni. Zaraz potem poznałam Grześka i się zakochałam. Byliśmy ze sobą ponad dwa lata. Kiedy słyszę w telewizji kobiety, które mówią, ze śni im się przemawiające do nich usunięte dziecko, ciężko mi to zrozumieć. Chyba kwestia podejścia, może presja społeczeństwa.

Nigdy nie myślałam o płodzie w kategoriach dziecka.

Może inaczej byłoby teraz. Gdy już nie biorę tego leku i prawdopodobnie dziecko byłoby zdrowe. Wtedy stało się to przez moja głupotę, tryb życia. Wtedy nie mogłam urodzić. Jestem za liberalizacją ustawy aborcyjnej. Za aborcją na życzenie. Bo to się dokonuje nieustannie. Zależy tylko od tego, czy ktoś ma środki finansowe. A legalizacja zapewniłaby opiekę medyczną przynajmniej.

– Będziesz matką? – pytam.

– Chciałabym mieć dzieci – odpowiada Magda. – Aczkolwiek, decydująca będzie chęć albo potrzeba, którą będę miała wtedy. Nie wiążę koniecznie dziecka z mężczyzną. Gdybym uważała, że potrafię dać dziecku wszystko, to nie potrzebowałabym męża. Mam nadzieję, że tylko nie zaślepi mnie macierzyństwo i nie stwierdzę w wieku pięćdziesięciu lat, że nic z życia nie miałam. Będę się starała pokazywać dzieciom świat, bo przecież z dzieckiem trzeba rozmawiać, również o aborcji. Będę mu pokazywać, że może być tak albo tak. Nie będę indoktrynowała. Z zasady jestem perfekcjonistką, więc chciałabym być dobrą matką.

Gdańsk, 10 maja 2007 rok

Rozmowa odbyła się w 2007 roku, kiedy przedstawiciele Prawo i Sprawiedliwość będący u władzy, rozpoczęli debatę nad zakazem aborcji w Polsce i wpisaniu tego zakazu do Konstytucji. Imiona bohaterów zostały zmienione.

**Dziennik Opinii nr 281/2016 (1479)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Chałupka
Marcin Chałupka
Redaktor działu Narkopolityka
Absolwent filozofii oraz dziennikarstwa Uniwersytetu Gdańskiego. Absolwent kursu "Evidence-based Drug Policy" w Polskiej Akademii Nauk. Od 2009 do 2012 koordynował projekty Świetlicy Krytyki Politycznej w Trójmieście. Od 2013 w warszawskiej siedzibie Krytyki Politycznej współprowadzi projekt "East Drug Story".
Zamknij