Kraj, Wyjaśniamy

Immunitet poselski w Polsce PiS: najważniejsze za i przeciw

Czy jesteśmy przekonani, że demokratyczna praktyka i instytucje są w Polsce na tyle silne, że żaden rząd nie wywróci stolika i przy pomocy wziętych z sufitu zarzutów nie wyprowadzi posłów i senatorów opozycji w kajdankach przed ważnym głosowaniem?

Rzecznik PiS Radosław Fogiel zapowiedział w poniedziałek, że jeszcze do końca roku partia rządząca złoży w Sejmie projekt zmian konstytucji, który pozwoli znacząco ograniczyć zakres immunitetu chroniącego posłów, senatorów i sędziów.

Dlaczego w sytuacji, gdy politycy naprawdę mają co robić, gdy nie brakuje wyzwań i kryzysów – i to na poziomie, gdy ludzie zastanawiają się, czy nie będą marznąć zimą – rządząca partia bez pewnej większości w Sejmie zajmuje się właśnie immunitetami?

Opozycja chroni pijanych posłów!

Powody, dla których PiS sięga po temat immunitetów, są najpewniej dwa.

Po pierwsze, idealnie nadaje się on jako wrzutka obliczona na wywołanie politycznej awantury, mającej odwrócić uwagę od wszystkich problemów, z którymi rządzący obóz sobie po prostu nie radzi: drożyzny, rachunków za ogrzewanie i prąd, ubóstwa energetycznego, zablokowanych środków z Unii Europejskiej.

Rządząca partia chce, by zamiast rozliczać rząd z tego wszystkiego, opozycja spierała się z jego politycznym zapleczem o to, jaki zakres immunitetu poselskiego powinien właściwie chronić parlamentarzystów i sędziów.

PiS najpewniej liczy na to, że opozycja będzie krzyczeć, że Kaczyński z Ziobrą otwierają sobie drogę do prześladowania opozycji i sędziów, odmawiających podporządkowania się bezprawnym poleceniom władzy. Co z kolei pozwoli PiS raz jeszcze przedstawić opozycję jako siłę broniącą przede wszystkim interesów elit uważających, że są ponad prawem.

TVP do znudzenia będzie przypominać o posłach zasłaniających się immunitetem czy politykach opozycji, którym postawiono kryminalne zarzuty. W Wiadomościach informacje o sędziach, którzy jechali na gazie, ukradli coś w sklepie czy zostali przyłapani na braniu łapówek, będą powtarzane częściej niż klip z Tuskiem mówiącym „für Deutschland”. Równie często zobaczymy Tomasza Sakiewicza opowiadającego o kopertach, w których marszałek Senatu Tomasz Grodzki rzekomo przyjmował łapówki od pacjentów jeszcze jako lekarz.

Ta propaganda może trafić na podatny grunt. Choć przypadki parlamentarzystów posługujących się immunitetem, by chronić swoją jawnie przestępczą działalność albo posłów wytaczających się z samochodu i mamroczących do policjantów „mam immunitet, nic nie możecie mi zrobić!”, są stosunkowo rzadkie, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę całą historię III RP, to choćby przytaczając te nieliczne, łatwo wywołać oburzenie opinii publicznej.

Jeszcze łatwiej niż w przypadku sędziów. PiS udało się narzucić polskiej debacie narrację mówiącą, że środowisko sędziowskie nie jest w stanie się samo rozliczyć i broni się przed jakąkolwiek zmianą, która pozwoliłaby zająć się problemem łamiących prawo i powszechnie przyjęte zasady sędziów. W dodatku w sprawach, gdzie w grę wchodziły wielkie pieniądze – np. związanych z warszawską reprywatyzacją – nietrudno wskazać na decyzje sądów uderzające w społeczne poczucie sprawiedliwości i zdrowego rozsądku.

Politycy rządzącej formacji będą mówili: opozycja w imię kastowej solidarności broni tych patologii, my tylko chcemy uracjonalnić immunitet. Nie bardzo wiadomo, jak ma to wyglądać w przypadku sędziów, ale jeśli chodzi o parlamentarzystów, utracić by oni mieli immunitet formalny, ale zachować materialny.

Ten ostatni dotyczy odpowiedzialności karnej związanej z wykonywaniem mandatu – przede wszystkim za to, co poseł mówi w trakcie sejmowej debaty. Jeśli parlament ma być miejscem wolnej debaty, gdzie reprezentanci społeczeństwa mają patrzeć władzy na ręce, immunitet materialny ma szczególne znaczenie.

Immunitet formalny chroni z kolei posła i senatora przed aresztowaniem i postawieniem zarzutów bez zgody odpowiedniej izby parlamentu. Można się rzeczywiście zastanawiać, czy ten drugi typ immunitetu jest faktycznie niezbędny parlamentarzystom do swobodnego wykonywania ich mandatu.

Konstytucję można zmieniać, ale lepiej nie z PiS-em

Czy opozycja nie może w takim razie powtórzyć manewru z reparacjami i zamiast dać się wciągnąć PiS w awanturę, powiedzieć: „dobrze, porozmawiajmy o tym, w jaki sposób najlepiej uregulować kwestię immunitetu parlamentarzystów i sędziów”?

Problem w tym, że tu mamy do czynienia z projektem zmian konstytucji. A więc ustawy wyznaczającej ramy i podstawę całego naszego życia publicznego. Demokratyczne konstytucje nie są konstytucjami zamkniętymi. Ich zapisy zawierają procedury pozwalające na zmiany i uzupełnienia. Każda dobra konstytucja uznaje to, że musi zmieniać się wraz z czasami i zmieniającymi się potrzebami obywateli.

Konstytucja nie powinna być jednak zmieniana z powodów błahych. Takich jak chęć populistycznego zapunktowania przez jedną lub drugą partię. Do zmiany konstytucji konieczne jest autentyczne porozumienie różnych sił politycznych, a zanim do takiego porozumienia dojdzie, konieczne jest zaufanie. Dziś polska polityka i polskie społeczeństwo są tak podzielone i spolaryzowane, że klimatu do rozmowy o zmianie ustawy zasadniczej po prostu nie ma i w najbliższej przyszłości nie będzie.

Zwłaszcza do rozmowy z PiS. Formacja ta w ciągu ostatnich siedmiu lat nieustannie prowadziła politykę na granicach konstytucyjnych norm, a kilkakrotnie otwarcie ja łamała: obsadzając w Trybunale Konstytucyjnym sędziów-dublerów, nie publikując jego orzeczeń, tworząc nową, podporządkowaną politykom Krajową Radę Sądownictwa. Jest też oczywiste, że rządząca formacja chce zmienić ducha konstytucji, nie zmieniając jej litery, odejść od demokracji liberalnej w stronę systemów, jakie ukształtowały się na Węgrzech czy w Turcji.

Wyborcy opozycji oczekują dziś od niej, że odsunie PiS od władzy i przywróci w kraju elementarny konstytucyjny porządek. Może nie dla wszystkich jest to priorytet, ale dla dużej części opozycyjnego elektoratu współpraca z PiS nawet nad bardzo wstępną dyskusją wokół zmian konstytucyjnych zapisów będzie kompletnie niezrozumiała.

Czy ufamy sobie na tyle, by osłabić immunitet?

Prędzej czy później taką dyskusję warto będzie jednak odbyć. Tym bardziej że postulat odebrania immunitetu – zwłaszcza parlamentarzystom – wraca co jakiś czas w debacie publicznej. Dziś poza PiS popiera go też Kukiz ’15, a także w programie Platformy Obywatelskiej na rok 2007 znajdziemy obietnicę: „Zlikwidujemy immunitet parlamentarny w dotychczasowym kształcie, nie eliminując zasady nietykalności osobistej posłów i senatorów”.

Są dobrze działające demokracje liberalne, gdzie nie ma immunitetu parlamentarnego albo ogranicza się on do immunitetu materialnego. Czy w Polsce faktycznie potrzebujemy aż tak mocnych gwarancji dla posłów, senatorów i sędziów?

Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, jak bardzo sobie ufamy jako członkowie pluralistycznej wspólnoty politycznej. Na ile jesteśmy przekonani, że demokratyczna praktyka i instytucje są na tyle silnie zakorzenione, że nieprawdopodobne jest to, że jakiś rząd będzie próbował wywrócić stolik i na przykład przy pomocy wziętych z sufitu zarzutów kryminalnych zacznie szykanować posłów i senatorów opozycji.

Ja tego zaufania nie mam. Wbrew bzdurom, jakie powtarzane są o Polsce jako ojczyźnie najstarszych tradycji parlamentarnych w Europie, polskie demokratyczne tradycje są bardzo płytkie. Gdy ostatnim razem próbowaliśmy budować demokrację, skończyło się to zabójstwem pierwszego prezydenta przez prawicowego fanatyka, obaleniem drugiego w zamachu stanu, policją wyprowadzającą z sejmu opozycyjnych posłów, Brześciem i Berezą Kartuską, partyjnymi bojówkami bijącymi się na ulicach, w końcu budową dyktatury.

W III RP nie oglądaliśmy takich scen – być może głównie dlatego, że wejście do NATO i Unii wymagało u nas utrzymania demokratycznej formy rządów.

Fundusze UE zamrożone. Jeśli PiS włączy tryb „polexit”, opozycja musi być gotowa

Więc nawet gdyby ministrem spraw wewnętrznych nie był człowiek skazany nieprawomocnie za nadużycia władzy – a potem ułaskawiony przez dawnego partyjnego kolegę na stanowisku prezydenta – sam wolałbym, by prawo zachowywało tu maksymalną ostrożność. Tak by każdy z nas miał pewność, że nasi reprezentanci przed ważnym głosowaniem, które rząd może przegrać, nie zostaną zatrzymani na 48 godzin pod dziwnymi zarzutami, albo że policja nagle nie połączy ich z jakąś kryminalną sprawą. Podobnie, zwłaszcza w sytuacji, gdy rząd nie ukrywa, że chce złamać kręgosłup niezależnemu sądownictwu, bardzo uważałbym z ograniczeniem immunitetów sędziów.

Tak, zdarzają się gorszące przypadki nadużywania immunitetów. Zwłaszcza w przypadku sędziów ma to destrukcyjne stosunki dla rządów prawa. Ale biorąc pod uwagę siłę formacji z autorytarnym skrętem w polskiej polityce i autorytarne odruchy dużej części społeczeństwa, bardziej boję się przesady w drugą stronę.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij