W Rzeczpospolitej Polskiej rządzonej na przemian przez PiS i PO jest czymś oczywistym wynagradzanie domniemanych krzywd sprzed 70 lat, ale naprawianie krzywd wyrządzonych współcześnie nie wchodzi w rachubę.
Jak ogłosił niedawno poseł PiS Jacek Sasin: „Realizacja przepisów projektu ustawy reprywatyzacyjnej przekracza możliwości budżetu państwa.” Oznacza to, że Polski nie stać na wypłacanie odszkodowań potomkom właścicieli kamienic. O wypłacaniu odszkodowań ofiarom dzikiej reprywatyzacji Sasin nie wspomniał, bo mu to w ogóle nie przyszło do głowy. Pozostanie więc tak, jak było. Kamienice będą zwracane z lokatorami. Lokatorzy będą zmuszeni do naprawiania z własnej kieszeni historycznych krzywd poprzez płacenie wysokich czynszów, na które ich nie stać. Będą się zadłużać i lądować na ulicy.
czytaj także
Komu i ile oddawać?
Strach. Bezradność. Niedowierzanie. To pierwsze uczucia, jakie towarzyszą informacji, że budynek, w którym mieszkają, nie należy już do miasta tylko do prywatnego właściciela. Kiedy w 1995 roku prezentowałem w Sejmie w imieniu Polskiej Partii Socjalistycznej projekt ustawy o wygaśnięciu roszczeń reprywatyzacyjnych, nawet nam się nie śniło, że sądy do spółki z samorządami będą oddawać kamienice z lokatorami potomkom przedwojennych właścicieli. Nam chodziło o to, by ci spadkobiercy nie dostali wielkich odszkodowań. By nie wydawano z budżetu pieniędzy potrzebnych na zasiłki, służbę zdrowia, drogi, na napychanie kieszeni ludziom, których jedyną „zasługą” było tzw. dobre urodzenie; to, że ich przodkowie byli bogaci. Gdy broniłem przed Sejmem naszej ustawy, nie było jeszcze znane pojęcie „handlarzy roszczeń”. My, socjaliści, byliśmy przeciwni zarówno prywatyzacji jak i reprywatyzacji.
W końcu wojna, a także okres Polski Ludowej, pozostawiły rachunki krzywd, strat i wyrzeczeń, które dotyczyły milionów ludzi i wybranie spośród tych milionów wąskiej grupy spadkobierców i wyrównywanie krzywd tylko im, wydawało nam się i wciąż wydaje się czymś niemoralnym. W końcu „cały naród odbudowywał stolicę”. A nikt jakoś nie wspomina o zwrocie pieniędzy tym, którzy niekoniecznie dobrowolnie składali się na tę odbudowę. Te pieniądze posłużyły podniesieniu z ruin kamienic, podobnie jak społeczna praca setek tysięcy ludzi, którzy nie byli ich właścicielami. Pomysł, że będzie się te odbudowane z ruin domy oddawać jaśnie państwu bez obciążenia ich kosztami odbudowy, renowacji i konserwacji, albo że będzie się im wypłacać odszkodowania po cenie współczesnej, a nie z dnia nacjonalizacji, jest zwykłym przekrętem. To część znanej nam od początku transformacji balcerowiczowskiej strategii prywatyzacji zysków i nacjonalizacji strat.
Zaraz po wojnie mało kto wierzył, że Warszawę można odbudować. Bo w istocie chodziło raczej o jej wybudowanie na nowo. Ludzie, którzy zjeżdżali z całej Polski na to morze ruin, byli bohaterami. Dzięki uporowi, wyobraźni i odwadze dźwignęli z ruin stolicę. Wśród nich byli dziadkowie, ojcowie dzisiejszych lokatorów. Tych, którzy dziś „oddawani” są potomkom właścicieli, handlarzom roszczeń, cwanym spółkom i kancelariom jako uciążliwy dodatek do kosztownej rzeczy, którą jest kamienica, grunt, nieruchomość. Mamy za sobą wiele lat czyszczenia odzyskanych kamienic, wypychania komunalnych dawniej lokatorów z prywatnej dziś własności ludzi, którzy dzięki reprywatyzacji stawali się multimilionerami, choć palcem nigdy nie kiwnęli, żeby te domy współcześnie stały i nadawały się do zamieszkania.
Proceder ten nigdy nie doczekałby się specjalnej komisji i medialnego nagłośnienia, gdyby nie fakt, że tak olbrzymie zyski skusiły wielu do nabywania kamienic na drodze pospolitych przestępstw, wyłudzeń, fałszerstw czy sprzecznych z prawem postanowień sądowych.
czytaj także
Bo przecież to nie krzywda lokatorów oddawanych bezdusznie w ręce spadkobierców przedwojennych właścicieli sprawiła, że partia rządząca zajęła się warszawską reprywatyzacją. Reprywatyzacja i związane z nią nadużycia okazały się znakomitą okazją do odebrania Platformie Obywatelskiej Warszawy. I do tego ograniczał się początkowo projekt, który doprowadził do powstania Komisji Weryfikacyjnej z Patrykiem Jakim na czele. Ofiary, ludzie dręczeni, zadłużeni, pozbawieni dachu nad głową nie mieli się doczekać żadnych rekompensat czy odszkodowań. Krzywdy postanowiono piętnować, wylewano nad nimi krokodyle łzy, ale żaden z poszkodowanych, a w samej tylko Warszawie chodzi o dziesiątki tysięcy rodzin, nie miał dostać zadośćuczynienia. Bo w Rzeczpospolitej Polskiej rządzonej na przemian przez PiS i PO jest czymś oczywistym wynagradzanie domniemanych krzywd sprzed 70 lat, ale naprawianie krzywd wyrządzonych współcześnie nie wchodzi w rachubę.
Komisja Jakiego, czyli nadzieja…
Bardzo długo, kiedy tylko miałem okazję mówić o reprywatyzacji i działaniach komisji Patryka Jakiego, która piętnowała, odbierała, nakładała kary i gromiła reprywatyzacyjnych przekręciarzy, głosiłem tezę, że to wszystko nie ma sensu, jak długo władza nie zdecyduje się na uchwalenie ustawy, która kończy ze zwracaniem spadkobiercom mienia w naturze, kamienic z lokatorami. Wiedziałem, że prawicowy PiS, ze swym przywiązaniem do świętego prawa własności i uwielbieniem dla II Rzeczpospolitej nigdy się na taki krok nie zdecyduje.
Nie słuchaliście Ikonowicza w 1995, to posłuchacie Jakiego w 2017
czytaj także
Aż tu pewnego razu stał się cud. Patryk Jaki, wiceminister rządu PiS ogłosił projekt ustawy, którego główną zaletą była rezygnacja ze zwracania mienia w naturze. Ustawa ograniczała krąg osób, które uzyskają odszkodowania do spadkobierców w prostej linii i obywateli polskich. Wykluczono z tego kręgu handlarzy roszczeń. Przyjęto natomiast dość szczodry poziom odszkodowań.
Bardzo się ucieszyliśmy. Bo choć rząd wciąż nie przewidywał wynagrodzenia ofiar reprywatyzacji, to przynajmniej mogliśmy odetchnąć z ulgą, że nie będzie więcej ofiar. Miliony polskich rodzin mogło odetchnąć z ulgą. Nikt ich już nie przejmie z nieruchomością, nikt nie będzie prowadził absurdalnie uciążliwych prac remontowych, podrzucał szczurów i insektów pod drzwi, nikt nie zażąda astronomicznych czynszów i nie wyrzuci na ulicę.
… i rozczarowanie
Jednak radość ta trwała zaledwie kilka miesięcy. Pierwsze warknęły duże kancelarie prawnicze w USA, które zapowiadały zaskarżenie ustawy Jakiego do międzynarodowych trybunałów. Na te same trybunały powołał się poseł Sasin, kiedy zapowiedział, że ustawy Jakiego nie będzie.
czytaj także
Kiedy głosiłem, że PiS nie zdobędzie się na powstrzymanie reprywatyzacji, utrzymywałem, że lobby (mafia) reprywatyzacyjne jest potężniejsze od państwa polskiego i z pewnością zdoła dalej gromadzić zyski kosztem naszego kraju i społeczeństwa. Niestety moje słowa okazały się prorocze.
I nic to, że Czesi przyjęli bardzo podobną ustawę i płacą jedynie odszkodowania po odliczeniu kosztów amortyzacji, co nie pociągnęło za sobą żadnych reperkusji międzynarodowych. Poseł Sasin i frakcja liberalna w PiS z premierem na czele już zdecydowali. Oddawanie kamienic z lokatorami będzie trwać nadal.
Ostatnie wydarzenia, ustawa o IPN i wypowiedź Morawieckiego o „żydowskich sprawcach holokaustu” potwierdziły, że rząd zamierza grać cynicznie rozniecając antysemickie nastroje. Jednocześnie ten sam rząd ulega presji państwa Izrael w sprawie reprywatyzacji. Na próżno Patryk Jaki skarży się, że pani ambasador Izraela nachodzi go z protestami przeciw ustawie. Rząd ulega tej presji, a jednocześnie premier wygłasza dla przykrycia tego faktu obrzydliwie i absurdalnie antysemickie oskarżenia. Stara się pomieszać sprawców z ofiarami holokaustu.
Nowe ofiary. Ofiary reprywatyzacji skazano bez mrugnięcia okiem na biedę i bezdomność. Władza, która nie potrafiła uszanować ofiar holokaustu jest wystarczająco podła, by rzucić własnych obywateli na pożarcie reprywatyzatorom.
Mało kto może teraz spać spokojnie. Do każdego może w drzwi załomotać jakiś potomek właścicieli choćby gruntu. Ułaskawienia, które obiecał nam Patryk Jaki, nie będzie. Więc teraz nam socjalistom przyjdzie walczyć o ustawę, na którą przecież prezes Kaczyński już raz się zgodził.