Bez ideałów, do których chce się przekonać ludzi, bez interesów za sobą, które wyznaczają azymut, można być tylko kukłą stworzoną przez okoliczności.
Magdalenie Ogórek należał się kredyt zaufania. Nie można skreślać kogoś tylko dlatego, że nie pasuje do wizerunku osoby ze świata polityki. W końcu wielu z nas chciałoby ten świat wywrócić do góry nogami albo chociaż zmienić. Trzeba jednak przyznać, że Ogórek roztrwoniła na starcie wszystkie swoje atuty.
Miała być nową twarzą lewicy. W swoim niedzielnym wystąpieniu, które można uznać za coś w rodzaju deklaracji ideowej kandydatki SLD, zaprezentowała się jako uczennica Janusza Korwin-Mikkego. Podatki należy obniżyć, prawo uprościć, dosypać pieniędzy na wywiad, a obronę Polski wzmocnić przez dowartościowanie mężczyzn już posiadających broń (kluby strzeleckie i myśliwskie) i zorganizowanie Gwardii Narodowej. Tak mamy „uratować ten kraj”.
Wszystko to powiedziane zostało tak, jakby Ogórek przez ostatnie dni zajmowała się wyłącznie trenowaniem dykcji i trzymaniem postawy. Ważne fragmenty nie wybrzmiewały dlatego, że były podkreślone jakimś emocjonalnym stosunkiem mówiącej do treści. Kandydatka podkreślała je sztywnymi zwrotami „to naprawdę istotne”. Po wystąpieniu Ogórek nie odpowiadała na pytania. Miało się wrażenie, że powodem mógł być brak przygotowanych wcześniej odpowiedzi.
Wyczuwało się w konferencji rękę speców od PR-u. Wyczytali z sondaży, że młodzi popierają Korwina, chcą małego państwa i przyklasną twardej rozprawie z terrorystami.
Zadecydowali, że to gotowy program dla Magdaleny Ogórek, bo polityka jest jak sprzedawanie produktów. Lepsze opakowanie wypiera gorsze, więc dobry wynik Ogórek w wyborach jest w kieszeni.
Przypomniały mi się wybory prezydenckie z 2000 roku, w których ze sztabu Mariana Krzaklewskiego wyciekały informacje, że kampanią kierują ludzie wykształceni w politycznym marketingu. Krzaklewski po topornych spotach nie tylko nie wszedł do drugiej tury, ale przegrał z Andrzejem Olechowskim, otwierając tym samym drogę do budowy Platformy Obywatelskiej, która razem z PiS zastąpiła AWS na scenie politycznej. Ludzie świetnie wyczuwają, kiedy wciska im się ciemnotę.
Nie wie tego jednak Magdalena Ogórek. Dlatego, gdy w zeszłym tygodniu pojawiły się informacje o niejasnościach związanych z działalnością biznesową jej męża, od razu postanowiła wykorzystać nadarzającą się okazję i porwałała się na zmarłego Józefa Oleksego, który, jak wiadomo, też był atakowany. Jeśli Ogórek mogła stwarzać wrażenie jakiejś niewinności, to szybko się ono rozwiało. Jest raczej osobą, która powie wszystko, jeśli tylko wyda jej się to korzystne. Jednocześnie wykonanie będzie tak ostentacyjnie, że ludzie z niesmakiem się od niej odwrócą.
Przypadek Ogórek potwierdza, że nie można zostać znaczącym politykiem z nadania.
Trzeba reprezentować jakieś ideały, do których chce się przekonywać ludzi. Trzeba mieć za sobą jakieś interesy, które wyznaczają azymut. Inaczej pozostaje się kukłą stworzoną przez okoliczności.
W tej niewesołej sytuacji, kiedy wybory prezydenckie wydają się dla lewicy przegraną szansą, mogę tylko napisać w klimacie KOC-a: wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, Barbaro Nowacko, tym niestartowaniem swoim.
Czytaj także:
Kinga Dunin: Leszek. Ogórek. Kiełbasa i sznurek
Agnieszka Wiśniewska: Sojusz zaskoczył. Teraz czas na nasze „sprawdzam”