To nie głupota słuchaczy, lecz właścicieli i szefów jest podstawowym problemem mediów w Polsce.
Ewa Wanat musiała wylecieć. Jej wizja publicznej rozgłośni nie mieściła się w krajobrazie polskich mediów, które i apolityczność, i polityczność rozumieją opacznie. Zazwyczaj polityczność realizując jako odchylony na prawo i brzydko pachnący partyjniactwem populizm (antyeuropejski, antykobiecy, antyzwiązkowy – bez znaczenia), a apolityczność jako dystans wobec jakichkolwiek zobowiązujących społecznie postulatów. Dystans, który zakłada, że od widzów i słuchaczek oddzielić się trzeba kurtyną elitaryzmu, a od zaangażowania pozornym obiektywizmem przezroczystych jak szklanki z IKEI prowadzących, którzy głównie zajmują się „nieprzerywaniem” napieprzającym się politykom. RDC Ewy Wanat starało się być konsekwentnie inne niż to, na co taki konsensus pozwala.
Dryf mediów mainstreamu, który znosimy od ponad 25 lat ad nauseam, jest beznadziejny politycznie i etycznie, ale nie sprawdzał się także jako pomysł na jakąkolwiek linię programową. Bo trudno przemyślanym pomysłem nazwać wpuszczanie do studia politycznych bulterierów z nadzieją, że jak jeden będzie bronić gwałtów i przemocy wobec kobiet, a drugi nie, to w magiczny sposób wypracujemy jakiś rozsądny środek. Jedyny środek, jaki się może z tego wyłonić jest taki, że gwałty i przemoc domowa są dobre, ale tylko w dni nieparzyste. Absurd tej sytuacji do dziś umyka szefom największych redakcji. Lepszy taki morał, niż żaden – zdają się myśleć. RDC przez ostatnie kilkanaście miesięcy robiło natomiast wszystko, żeby ten odwieczny konsensus odczarować. I zrobić to mądrze. Odwaga Ewy Wanat okazała się jednak być nieopłacalna z tych samych powodów, dla których opłacalny jest dziś oportunizm i fałszywe trzymanie się środka.
Radio polityczne…
Polityczność RDC polegała na odważnym podejmowaniu tematów naprawdę angażujących, zarówno dla publiki lokalnej (Radio Dla Ciebie jest rozgłośnią nadającą na terenie Mazowsza), jak i ogólnopolskiej. Niezależnie od tego, jaki był polityczny „przekaz dnia” w trójkącie Wiejska-Czerska-Woronicza.
W odróżnieniu od większości stacji, bohaterami poranka nie byli tam reprezentanci wciąż tego samego garnituru politycznych klakierów i siwych aparatczyków.
Dla porównania: w pierwszym kwartale tego roku Leszek Miller był gościem Moniki Olejnik częściej niż wszystkie zaproszone do programu kobiety razem wzięte. Zamiast Millera dzień w RDC otwierały ekspertki i eksperci, publicystki i publicyści, aktywistki i aktywiści – działający dla swojego osiedla, miasta i kraju. To dzięki polityczności stacji, rozumianej jako zaangażowanie i faktyczna realizacja misji na przekór doraźnej koniunkturze, bohaterami anteny RDC w dużo większych niż u konkurencji proporcjach byli: emerytki, uchodźcy i imigrantki, ludzie biedni, Romowie, mieszkańcy Pragi i mieszkanki Radomia, niewierzący lub wierzący inaczej niż katolicka większość. Każda niedoreprezentowana w politycznym porządku tego kraju grupa musi zostać wysłuchana, abyśmy mogli w ogóle zamarzyć o demokracji pełniejszej i bardziej sprawiedliwej – i RDC Ewy Wanat zdawało się to doskonale rozumieć, bo z realnego pluralizmu uczyniło faktyczną misję.
Co także ważne, RDC zasady liberalizmu – otwartość na różne głosy, relatywizm, przekonanie o racjonalności i równouprawnieniu panującym w sferze publicznej – traktowało bardzo serio, jakkolwiek czasem niewygodne by one nie były. RDC było konsekwentnie liberalne, co nie jest być może niemożliwe, ale trudne. Rzeczywiście, łatwiej nie mieć poglądów, niż mieć choćby tak ogólny i, wydawałoby się, oczywisty zbiór zasad, jak te, wokół których ramówkę RDC budowała Ewa Wanat.
…bezpartyjne…
Przemyślana apolityczność tej propozycji była widoczna w dystansie do wszystkich partyjnych opcji i „statusów quo” polskiej polityki. Programów w RDC nie układali rzecznicy i szefowie partii, którzy z wielką łatwością przekierowują uwagę większości mediów tam, gdzie im to na daną chwilę najbardziej pasuje. Dziennikarki i dziennikarze stacji – także dlatego, że zamiast gonić po korytarzach sejmu za Piechocińskim i Wenderlichem, mieli czas się przygotować – zazwyczaj nie dawali się wprowadzać w maliny politykom, a poruszany na antenie zakres tematów przekraczał wąskie ramy konfliktu PO-PiS-u. Zresztą, zarówno współtworzący antenę (od Gursztyna po Michalik) i goście (od Wildsteina po Kapelę), reprezentowali szerszy katalog postaw i wartości niż zubożały konflikt polityczny dwóch prawic, który rządzi naszą polityką już od dekady.
Zamiast pozornego obiektywizmu, na antenie RDC dominował realizm różnorodności – ze swoimi racjami przychodziła lewica, prawica i centrum.
Bo tak, jak nie ma tylko jednego „rozumu” i jednego „populizmu” (i nie ma podziału na Polskę „racjonalną” i „radykalną”), tak nie ma też jednej racji – czy to wszechmogącego Boga czy Wolnego Rynku – z którą nie można by w demokratycznym państwie polemizować. Ewa Wanat to wie. Nie wiedzą tego ci, którzy zatrzymali się dawno w narracjach poprzedniego stulecia i wierzą, że tylko jeden naród, jeden bóg i jedna prawda uchronią świat przed zalewem liberalnej dezynwoltury, dzięki której każdy może – o zgrozo! – mówić, co myśli. Cóż, nie uratuje ich to nawet przed spadającymi na łeb słupkami, o czym boleśnie się zaraz przekonają.
…i publiczne
Pomysł na RDC był też zaprzeczeniem innego rodzaju panujących w mediach dogmatów – rynkowo-tabloidowych. Na antenie stacji nie były wyjątkiem godzinne rozmowy o filozofii i… fizyce kwantowej (w „Niedzieli Filozofów” Tomka Stawiszyńskiego), długie i wymagające programy o polityce zagranicznej (wieczory prowadzone przez Roberta Łuchniaka), emitowane w głównym paśmie rozmowy o kulturze i społeczeństwie prowadzone przez Grzegorza Chlastę. Na większość z tych rzeczy brakuje czasu w sformatowanych do pięciominutowych wejść między blokami reklamowymi audycjach w mediach komercyjnych, a jeśli podejmują je rozgłośnie publiczne, to zazwyczaj bez minimum polotu i z udziałem w kółko tego samego grona gości. W „normalnych” mediach godzina rozmowy to coś zwyczajnie nieopłacalnego, a im temat dalszy od politycznej „bieżączki”, tym chętniej spycha się go na dalszy plan.
Wzrastająca słuchalność RDC i autentyczne zainteresowanie, jakie budziły „trudne” programy, pokazują, że to nie głupota słuchaczy, ale właścicieli i szefów rad nadzorczych (połączona z uległością wobec reklamodawców i działów sprzedaży) jest podstawowym problemem mediów w Polsce.
RDC także dlatego, że zadaje kłam tym „oczywistym oczywistościom”, okazuje się dla wielu „zbyt kontrowersyjne”, tak jak „zbyt kontrowersyjna” jest obecność – nierzadkich przecież w społeczeństwie – postaw świeckich, feministycznych i równościowych, które reprezentowała na antenie Eliza Michalik, i za które rada programowa RDC wymusiła jej zwolnienie.
Nie jest tak, że RDC nie miało wad. Wolałbym nie musieć słuchać, jak prezes browaru Ciechan wykorzystuje publiczną antenę do pokrętnego tłumaczenia się i nachalnej autopromocji po tym, jak nawrzucał (schowany wygodnie za klawiaturą) Dariuszowi Michalczewskiemu. Wolałbym nie być przekonywany przez kolegów z „Frondy”, że globalne ocieplenie i zmiany klimatyczne to wymysł lewaków, a istnienie nieśmiertelnej duszy to dla odmiany fakt naukowy – to jednak lepszy materiał na program satyryczny albo kącik spiskowy. Ale obecność i takich wypowiedzi była efektem tego, że Ewa Wanat postanowiła misję, którą obrała, realizować konsekwentnie. Była to misja rozgłośni faktycznie otwartej, faktycznie różnorodnej i faktycznie publicznej.
Dziś RDC odnosi dzięki temu swój sukces, a Ewa Wanat płaci jego cenę. Jest to cena za oderwanie się od nijakiego środka, cena za dobrą robotę. Bo to chyba nie jest kraj dla dobrych mediów.
**Dziennik Opinii nr 258/2015 (1042)