Po czym poznać, że kończy się jakaś epoka? Jej zaklęcia przestają działać.
Epoka liberalnej demokracji – lub raczej: liberalnej fasady, którą trzeba było nad dość kulawą demokracją trzymać – kończy się w Polsce, gdy jej słowa-klucze zmieniają znaczeniowy wektor: z pochlebstw zmieniają się w szyderstwa. „Liberalny, postępowy i otwarty Europejczyk” to dziś kalka zarówno z nie najlepszej satyry znad Dunaju i Wisły, ale też wzór antybohatera nowej, święcącej tryumfy ideologii odwrotu od zachodniej zgnilizny – myśl ta swoje najbardziej hardcorowe wcielenie znalazła w Moskwie, ale nie brakuje żywo zainspirowanych nią i w Warszawie. Próba zaszantażowania ich wyzywaniem od „antyeuropejskich moherów, którzy nie rozumieją ideałów tolerancji” jest tak skuteczna, jak próba gospodarczej polemiki z Leszkiem Balcerowiczem podjęta przez Andrzeja Leppera – lider Samoobrony też chciał go obrazić wyzywając od liberałów. Czy czegoś nas to nauczyło?
Polemika prowadzona z rządem Prawa i Sprawiedliwości przez jego adwersarzy, skupiona przede wszystkim wokół Trybunału Konstytucyjnego, przebiega według analogicznego scenariusza – przeciwnicy PiS-u krytykują partię rządzącą za niewystarczające uznanie dla formy, PiS odpowiada że ważniejsza jest treść. Jedni mówią drugim, że nie szanują demokracji, na co ci odpowiadają, że tamci to dopiero nie szanowali demokracji. Polskę „grę w pomidora” opisał wyczerpująco Rafał Woś. Gdyby jednak problem ograniczał się do tego, co w Ameryce nazywają nie „pomidorem”, ale blame game, a w podwórkowej polszczyźnie po prostu „zwalaniem na innych”, jakże prościej by było. Gdyby chodziło tylko o to, że jedni winią drugich, w obozie A „pisowiec” jest wyzwiskiem, a w obozie B „platformers” to synonim wypranego mózgu – nie byłoby o czym pisać. Faktycznie jednak coś istotnego się stało.
Wybijające się w Polsce na powierzchnię kolejne spory, w których każdy ma swoją prawdę, to znaki większej zmiany – jednej prawdy po prostu już nie ma. Postmodernizm mści się na swoich dzieciach.
W ciągu ostatnich dekad teoriom krytycznym i akademii udało się zdekonstruować wiele pojęć i sensów. Skutecznie poddano krytyce instytucje nowoczesnego państwa, pokazując że służą zawsze interesowi jakiejś grupy osób i są naturalnym produktem swoich czasów i ograniczeń. Poddano krytyce różne rodzaje wiedzy i systemy, które chciały do statusu obiektywnej wiedzy aspirować – przede wszystkim ekonomię; tę jej gałąź, której reprezentanci uważali się za obiektywnych badaczy obiektywnie istniejących praw. Obnażono ekspertki i ekspertów – pokazując, że żaden rodzaj ekspertyzy nie istnieje w oderwaniu od pozycji społecznej, koloru skóry i płci. Nie ma faktów, są tylko interpretacje… i tak dalej.
Oczywiście, intelektualnie był to wysiłek chlubny, poznawczo bardzo owocny, a do tego prowokujący i całkiem sexy. Problem w tym, że nikt nie przypuszczał, co się z niego wyrodzi, gdy po wnioski wszystkich Foucaultów, Butler i Wacquantów sięgną faceci, którzy mają odwrotny do większości autorek i autorów wektor poglądów, a przy władzy aplikują je z subtelnością kowalskiego młota. Taki na przykład Władimir Putin mówi, że żadnych wojsk na Ukrainę nie wysyłał, a jeśli są jakieś dowody, to on w sprawie dowodów ma inne zdanie. I co? Nie można przecież człowiekowi zabronić mieć innego zdania, to niepoprawnie i nie po zachodniemu. W Ameryce już dawno wpadli na to, żeby możliwości dyskryminowania innych bronić jako swojej wolności religijnej – nie możesz przecież ludzi zmuszać do łamania zasad ich religii, prawda? A że akurat stwierdzili, że ich religia zabrania im obsługiwania gejów albo kobiet czy zabrania im chodzenia do szkoły z niewierzącymi? Wzywający do rozhajcowania ognia pod piecami w Auschwitz stoją zaś na stanowisku, że to opinia i zarzucanie im mowy nienawiści to paternalizm, uprzedzenia, nietolerancja i cenzura.
Rewolucyjni konserwatyści wyciągnęli z post-modernizmu wnioski. I zaczęli je aplikować. Weźmy Polskę na przykład. Kiedy PiS-owi zarzuca się, że atakuje Trybunał Konstytucyjny, ten odpowiada – zgodnie z wykładniami najlepszych autorek i autorów teorii krytycznych, choć nie ich słowami – że to tylko instytucja, ideologiczna i polityczna, jak wszystko w świecie.
Gdyby nie mówili o TK „postkomuna”, to mówiliby „przemoc symboliczna władzy elit nad ludem wcielona w prawo”.
Kiedy PiS-owi zarzuca się, że zadłuża kraj, a ratingi lecą w dół, odpowiada że fetysz zrównoważonego budżetu to ideologiczny konstrukt skompromitowanego neoliberalizmu, a ratingi to narzędzie wywierania wpływu na suwerenne rządy, żeby prowadziły politykę gospodarczą zgodną z interesami wielkiego kapitału. Kiedy PiS-owi zarzuca się prawną wadliwość takiego czy innego pomysłu – ten natychmiast znajduje swoich ekspertów i odpowiada, że zdania są podzielone, a wykluczanie głosów mniejszościowych to typowy przykład tyranii jednomyślności i fabrykowania konsensusu, Chomskiego sobie przeczytajcie.
Peter Pomerantsev, cytując włoskiego filozofa nowego realizmu, Maurizio Ferrarisa, przypominał gorzką do granic nieznośności tezę, że to podejście, w którym rzeczywistość jest tworzona przez władzę, jest kulminacją dwóch wieków zachodniej myśli. Jeśli rzeczywistość jest tworzona przez wiedzę, a wiedza przez władzę, to ergo cała rzeczywistość jest tworzona przez władzę. Wracamy do nagiej polityki – jeśli władza twierdzi, że Trybunał jest skompromitowany, to jest skompromitowany; jeśli władza twierdzi, że w Rosji gejów nie ma, to nie ma; jeśli władza w Ankarze mówi, że ktoś jest terrorystą, to jest terrorystą. Choć nierzadko, aby zmusić rzeczywistość do uległości, władza sięga do narzędzi starych i sprawdzonych: nowa ustawa Prawa i Sprawiedliwości będzie za nieprawomyślne interpretacje faktów historycznych dotyczących udziału Polaków w Zagładzie. Interpretacje, owszem są różne, ale prewencyjnie lepiej zniechęcić do niektórych z nich.
Oczywiście, jak każda farsa, i dzisiejsza zemsta post-modernizmu dokonywana rękami Orbanów, Putinów i Jarosławów „całkowita prawda jest po naszej stronie” Kaczyńskich czyni z oryginału karykaturę. Feminizm nie walczył z dyskryminacją kobiet po to, by na zasadzie analogii „ruchy obrony mężczyzn” broniły prawa do seksistowskich napaści werbalnych jako „wolności słowa spętanej polityczną poprawnością”. Twórcy nowoczesnej laickości nie wymyślili jej jako zachęty do rozbierania kobiet na plaży z burkini.
Historyczki nauki i socjologowie wiedzy nie po to poddawali krytyce metodę naukową, by poseł Liroy zwalczał szczepionki, a Maciej Giertych ewolucję. Teoretycy mediów i badaczki dyskursu nie po uwypuklili problem obecnych w mediach uprzedzeń i skrzywienia ideowego, by prostowali je ludzie, którzy nie wierzą w globalne ocieplenie.
Paradoksalnie, wczorajsi wielbiciele dekonstrukcji, dziś domagają się powrotu starych i dobrych pewników. Wczorajsi konserwatyści dziś dekonstruują tak, że Judith Butler w tandemie z Jacquesem Derridą płoną ze wstydu.
Rzeczywistość się kiedyś odkuje: jak połowa stanu Montana wymrze z powodu nieszczepienia dzieci albo ktoś w geście sprzeciwu wobec Zachodnich banksterów zadłuży kraj na 1000% PKB w kwartał. Oby wcześniej.
Straszna to zemsta.
**Dziennik Opinii nr 237/2016 (1437)