Czy wykluczenie z grona przemawiających na protestach czynnych polityków oraz robienie demonstracji bez emblematów partii wśród zgromadzonych ma sens?
W czasie protestacyjnego wzmożenia ostatnich dni co jakiś czas w moim facebookowym feedzie wyskakiwały (obok wydarzeń organizowanych przez partie polityczne i inne podmioty) także zaproszenia na robione mniej lub bardziej oddolnie demonstracje w konwencji no logo, czyli z wykluczeniem z grona przemawiających czynnych polityków oraz bez emblematów partii wśród demonstrujących.
czytaj także
Ustrój, w którym żyjemy, to demokracja parlamentarna i utrzymanie tego ustroju jest jednym z celów walki, którą toczymy, wychodząc ostatnio na ulice. Siłą i motorem protestów, podobnie jak w przypadku Czarnego Protestu, są ich powszechność i rozproszenie. Moc sprawczą pokazały organizacje, takie jak chociażby Akcja Demokracja, stojąca za Łańcuchem światła. Historia uczy, że wpływ na zmiany prawa mogą mieć organizacje pozarządowe, związki zawodowe, ruchy oddolne, a czasami nawet działania pojedynczych osób. Warto jednak pamiętać, że ostatecznym sposobem stanowienia prawa w naszym kraju jest głosowanie go przez reprezentantów zasiadających w parlamencie.
czytaj także
Zachowawcza konwencja no logo kojarzy mi się momentami z dziwnie pojętą higieną moralną i liberalnym przekonaniem, że w polityce i życiu społecznym prawda leży pośrodku. To zrozumiałe, że klasa polityczna w Polsce, czymkolwiek jest, kojarzy się z nieuzasadnionymi przywilejami. O tym, dlaczego tak jest, dlaczego jako Polacy czujemy, że w relację z władzą wpisana jest przemoc i dystans od obywateli, pisał Andrzej Leder, posługując się metaforą relacji folwarcznej.
czytaj także
Ale w demokracji parlamentarnej zmiana kultury politycznej może się dokonać także, a może przede wszystkim, poprzez zmianę prawa i sposobów jego egzekwowania – czyli rzecz tak polityczną, jak tylko się da i zależną od pracy polityków i polityczek reprezentujących obywateli. O świętej zasadzie reprezentacji wywalczonej w rewolucji francuskiej mówił Mateusz Trzeciak, członek Zarządu Krajowego partii Razem na demonstracji pod Pałacem Prezydenckim 15 lipca. Być może, gdyby jej mechanizm i jej waga były lepiej rozumiane, łatwiej byłoby zaakceptować obecność przedstawicieli partii politycznych na organizowanych ostatnio wydarzeniach.
Kim w ogóle jest polityk? Co to jest robienie polityki? Czy polityczką była Jolanta Brzeska? Czy politykami są korporacyjni lobbyści? Czy politykami są ludzie blokujący wycinkę Puszczy Białowieskiej? Gdzie zaczyna się bycie politykiem – na szczeblu sołtyski, wojewody, w organie centralnym? A może tam, gdzie pobiera się wynagrodzenie za pracę o charakterze politycznym? Jeśli tak, to większość szeregowych członków i członkiń partii politycznych musiałaby nie być uznana za polityków, byliby nimi zaś np. pracownicy dużych NGOsów – czyli dokładnie odwrotnie niż podpowiada intuicja.
Jako członkinię partii politycznej drażni mnie też zakorzenione w języku rozgraniczenie na polityków i tzw. zwykłych ludzi, dające o sobie znać przy okazjach takich, jak ostatnie protesty. Zapisałam się do partii politycznej jako „zwykła osoba”, postanowiłam działać w partii, by mieć wpływ na los innych „zwykłych ludzi”. To wręcz poczucie „zwykłości” i przekonanie, że problemy, z którymi się mierzę, są uniwersalne i stoją za nimi bariery systemowe, skłoniło mnie do zaangażowania politycznego.
Czym się kończy deklarowanie „apolityczności”, gdy chodzi o sprawy w sposób oczywisty polityczne? Czym się kończy niedostrzeganie polityki tam, gdzie objawia się ona w swojej istocie? Na przykład sytuacją, gdy organizacja pozarządowa mająca na sztandarze prawa obywatelskie nie dostrzega belki we własnym oku w postaci zatrudniania na śmieciówkach. Albo sytuacją, gdy jedni obrońcy demokracji uciszają innych, gdy ci drudzy spontanicznie nie zgadzają się na seksizm i homofobię w przestrzeni publicznej.
czytaj także
Istotą demokracji jest pluralizm. Ale żebyśmy mogli się pięknie różnić i mądrze spierać, musimy mieć silne identyfikacje. Jako fundament – te ideowe, jako narzędzie – na początek także te wizualne. Nie bójmy się full logo. Pamiętajmy, że kto jak kto, ale autorytarna władza zawsze będzie dążyć do identyfikacji poprzez symbole. Wyrazistość przekazu to jedno z pól, które należy dziś dla demokracji odzyskiwać.
***
Anna Roszman – polonistka, kulturoznawczyni, webdeveloperka. Członkini partii Razem, gdzie wspiera działania w ramach edukacji wewnętrznej.