Co pokazała nam sejmowa debata wokół związków partnerskich?
Sejmowa debata wokół trzech projektów ustaw dotyczących związków partnerskich okazała się niezwykle zabawnym sporem ontologicznym. Chodziło o rozróżnienie między tym, co „jest” a tym, co „jest naprawdę”.
Po stronie „jest” stanął Ruch Palikota oraz SLD, upierając się, że istnieje to, czego materialne przejawy możemy obserwować. Sformalizowane związki małżeńskie, związki nieformalne jedno- i dwupłciowe, dzieci rodzące się w takich związkach oraz dzieci wychowywane w nich nawet jeśli nie są naturalnym potomstwem partnerów. Że istnieje miłość i bliskość seksualna poza sakramentem małżeństwa. Że brak uregulowań prawnych może osobom pozostającym w związkach nieformalnych utrudniać życie.
Strona konserwatywna – PiS, Solidarna Polska, PSL – upierała się natomiast, że naprawdę istnieje tylko formalne małżeństwo, w którym naprawdę rodzą się dzieci i naprawdę możliwa jest miłość. Natomiast miłość homoseksualna jest jałowa, hedonistyczna i niezgodna z naturą, a więc nieprawdziwa.
Na dowód jedni pokazywali żywe egzemplarze żyjące w związkach nieformalnych, drudzy Jana Pawła II oraz swoje głębokie, aż do histerycznego krzyku, przekonania.
Następna ciekawa kwestia dotyczyła filozofii prawa. Czy powinno ono zgodnie z ogólnymi zasadami – równości, poszanowania godności – porządkować to, co jest, czy też zajmować się prawdziwym światem prawdziwych wartości. To prowadziło do pytań o Konstytucję.
Czy artykuł mówiący o tym, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny oznacza, że w istocie jesteśmy państwem wyznaniowym, które wpisało sobie to do najwyższej rangi aktu prawnego?
Prawica najwyraźniej jest o tym przekonana.
A PO jak zwykle siedzi okrakiem na barykadzie. Joanna Kluzik-Rostkowska trzęsącym się głosem dowodziła, że naprawdę prawdziwe wartości nie ucierpią, jeśli obok nich w jakimś stopniu zostanie przyjęte do prawnej wiadomości to, co po prostu jest.
Żaden z projektów nie dopuszcza adopcji przez pary homoseksualne. Chociaż każdy wie, że doprowadzić do zapłodnienia i urodzić dziecko jest stosunkowo łatwo, natomiast dużo trudniej jest je wychować. I to zdolność do wychowania, a nie zdolność do urodzenia, powinna być kluczowym argumentem. Nie ma dowodów na to, że pary jednopłciowe pragnące wychowywać dzieci będą robiły to gorzej od innych, a Trybunał w Strasburgu orzekł, że nie można odmawiać prawa do adopcji ze względu na orientację seksualną. Chociaż tu na pewno zwolennicy mocniejszej ontologii odpowiedzieliby, że naprawdę wychować dziecko potrafi tylko prawdziwe małżeństwo sakramentalne.
Spory filozoficzne trudno rozstrzygać na drodze dyskusji, szczególnie przy takim poziomie dyskutantów jak poseł Krystyna Pawłowicz. Jej emocjonalny fundamentalizm jest jej sprawą, natomiast homofobią w jej wypowiedziach powinna zająć się Komisja Etyki Poselskiej. (Uwagi takie, jak te o jałowych związkach, niezdolności do kochania, nienaturalnym pociągu seksualnym – są homofobiczne!)
Tam, gdzie kończy się dyskusja, zaczyna się siła. A z rachunku sił wynika, że istnieje szansa na przesłanie projektów do dalszych prac i nie ma żadnych szans na to, żeby przeszły ostrożne w istocie projekty SLD i RP. Podobnie jak nie ma szans na zalegalizowanie małżeństw homoseksualnych uprawnionych do adopcji. Na gruncie ontologii „jest” nie ma dla tego poważnych przeciwwskazań, my jednak wciąż pozostajemy w niewoli TEGO, CO ISTNIEJE NAPRAWDĘ.