Kontrowersje wokół Centrum Krwiodawstwa w Łodzi.
Po ukazaniu się w „Gazecie Wyborczej” artykułu o moich kłopotach w Centrum Krwiodawstwa dziennikarka „Gazety” Ewa Siedlecka wystosowała komentarz, w którym broni zachowania dr Halickiej. Uznała za sensowną prośbę o zaświadczenie od psychiatry – to wyraz troski o pacjenta, profesjonalne zachowanie godne autorytetu lekarki, chwalebna ostrożność itp. itd. Problem w tym, że Siedlecka nie zadała sobie trudu, by zweryfikować własne wyobrażenia. Na przykład dopowiedziała sobie, że dr Halicką spotkałem już wcześniej. Nie spotkałem. Dotychczas przyjmowała mnie inna osoba, która zresztą niepotrzebnie odesłała mnie na badania kardiologiczne (kardiolog śmiał się z całej sprawy). Halicka mnie nie znała, a w karcie pacjenta nie ma zapisu o stroju krwiodawcy. Dr Halicka dała mi do zrozumienia, że mogłaby go wstawić, ale tego nie zrobi dla mojego dobra (ciekawe, co by wpisała – że jestem osobą homoseksualną? Transseksualną? Bo na pewno nie transgender). Skoro z dr Halicką spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie mogła ocenić, że mi „odbiło”, bo „niespodzianie pojawiłem się w kobiecym stroju”, a wcześniej przychodziłem w męskim.
Co do „chwalebnej ostrożności” godnej autorytetu lekarki – jest to pogląd, który wraz z Siedlecką podziela pewien odsetek internautów. Kłopot w tym, że do końca nie wiem, co kryje się za tą ostrożnością – kogo i czego miałaby dotyczyć. Wykluczam tu wątek tzw. podkładki, czyli obrony pracownicy przed ewentualnymi zarzutami kierownictwa. Jest do pomyślenia – i nie piszę tu o łódzkim Centrum – że przełożony czy przełożona narzuca niepisaną regułę wykluczającą z procesu osoby homoseksualne i inne „dziwadła”. Czy taka reguła istnieje w Centrum? Zakładam, że nie. Pierwszy etap kontroli „petenta” to badanie stetoskopem czy sfigmomanometrem i wymiana dwóch-trzech zdań na temat kwestionariusza krwiodawcy. Nie podważa się zawartych w nim informacji, wierzy się w podpis wsparty ustną deklaracją. Zatem jeśli ktoś prowadzi „ryzykowne życie seksualne”, ale o tym nie informuje, to nie ma jak wykazać kłamstwa.
Po wizycie w gabinecie i „klepnięciu” kwestionariusza potencjalny dawca ma wstępnie badaną krew, tuż przed właściwym pobraniem. Jeśli wynik jest zły (np. we krwi jest więcej osocza niż hemoglobiny), procedura zostaje wstrzymana, a wynik wpisuje się do karty pacjenta. Jeśli jest w porządku, krew badana jest ponownie, tuż po właściwym pobraniu, ale już szczegółowo. Mamy więc co najmniej trzy bariery (kwestionariusz i rozmowa, badanie próbki krwi oraz szczegółowe badanie krwi), które oddzielają ziarno od plew, zanim płyn ustrojowy trafi do biorcy. Procedura jest czytelna i zakłada dużą dozę ostrożności wobec uzyskanej krwi.
Jak nazwać tę ostrożność, która wyeliminowała mnie z grona dawców jeszcze przed oceną kwestionariusza czy analizą próbki krwi? Dla mnie to nie ostrożność, tylko fobia.
Oczywiście może się zdarzyć, że do gabinetu wtoczy się osoba pijana (czuć) lub skrajnie wyczerpana (widać) i bez względu na podpisany kwestionariusz (potencjalne kłamstwo) nie będzie sensu kierować jej na badanie krwi (do oceny wystarczą węch, stetoskop czy zmierzenie ciśnienia). W mojej sprawie nie chodziło o ostrożności dotyczącą stanu zdrowia – nie byłem chory, wyczerpany ani pijany, a dr Halicka nie użyła przyrządów lekarskich. Jeśli miałem „złą” krew, wykluczyłyby ją badania, które wówczas się nie odbyły.
Co mogło dr Halicką zaniepokoić? Poza „kobiecym strojem” w zasadzie nic, bo nie przeprowadziła wywiadu ani mniej lub bardziej szczegółowej rozmowy. Nie zadawała pytań, z wyjątkiem jednego: o tabletki hormonalne. Założyła, że jestem osobą transseksualną w trakcie procedury „zmiany płci”, i zmieszała się, gdy zaprzeczyłem. Tabletki hormonalne mogą „popsuć” krew, ale skoro ich nie biorę – i nie spożywam żadnego innego leku – to w czym problem? A może chodzi o problem z wiarą dr Halickiej w prawdomówność pacjenta? Milcząco wpisała mnie w transseksualizm, a tu pudło. Wygląda na to, że kwestia dotyczy nie mnie, a szeregu milczących założeń dr Halickiej. Nie powinna ich mieć, wykonując zawód medyczny – ani dziwnych założeń, ani fobii. Fobii odpowiedzialnych za sznureczek podejrzeń: a może jestem chory psychicznie? A może mam wielu przygodnych partnerów i kocham się z nimi w przypadkowych miejscach? A czy wszyscy „normalnie wyglądający” dawcy żyją w monogamicznych związkach z partnerem / partnerką „póki śmierć ich nie rozłączy”? Skąd pewność?
Wolę taką postawę, która zamiast szastania krzywdzącymi stereotypami proponuje sensowną rozmowę o tym, z czym lekarz spotyka się po raz pierwszy (na żywo, poza szkolną lekturą).
Wolałbym takich lekarzy i takie lekarki, które pytają i prowadzą dialog wyzbyty uprzedzeń (w tym wypadku: po prostu dialog). Dr Halicka, nie dając dojść do słowa, zabroniła mi oddania krwi, dopóki nie przyniosę zaświadczenia od psychiatry, na którym czarno na białym będzie naisane, że jestem zdrowy psychicznie. Założyła moją niepoczytalność. A jeśli tak, to czy według pani doktor powinienem zawsze nosić przy sobie takie zaświadczenie? Podpisuję mnóstwo umów prawnych – czy są nieważne? Swoją drogą: ile osób obecnych w sobotę w Centrum Krwiodawstwa było w stu procentach sprawnych psychicznie?
Przychodzi mi do głowy równie absurdalna sytuacja, w której od osoby czarnoskórej – urodzonej w Polsce i pozostającej w kraju od urodzenia – wymaga się zaświadczenia o nieobecności w krajach Afryki Środkowej w ciągu ostatniego półrocza. Tak, w kwestionariuszu pytają o tę Afrykę Środkową czy Wirus Zachodniego Nilu. A może osoba czarnoskóra to potencjalny nosiciel wirusa HIV? Tak jak osoba transgender to potencjalny transseksualista homoseksualny mający przygodne stosunki z milionem przypadkowych partnerów. Aha.
Pójdźmy dalej i wyciągnijmy logiczną konsekwencję z fetyszyzowanej „ostrożności” według dr Halickiej: umieśćmy w regulaminie Centrum Krwiodawstwa punkt, który zabroni oddawania krwi osobom wyglądającym niezgodnie z normą społeczną, dopóki nie przyniosą zaświadczenia od psychiatry. Życzę powodzenia w precyzowaniu „normy społecznej” w podpunktach (makijaż? tatuaż? kolor skóry? sukienka? spodnie? hidżab?).
Skoro Ewa Siedlecka przytacza „żelazny i ostateczny” argument o ostrożności pani doktor, chciałbym sensownego wyjaśnienia, kogo i czego ta ostrożność dotyczy. Do tej pory takiego nie spotkałem.
PS Odnośnie do tożsamości: nie noszę peruk, moja twarz zasadniczo wygląda jak na zdjęciu w dowodzie (OK, jestem krócej ostrzyżony).
Tekst ukazał się na blogu autora Skrzyżowanie.