Kim jest czarny koń debaty prezydenckiej – Waldemar Witkowski? I czy może odebrać głosy Robertowi Biedroniowi?
„Moim zwycięzcą relatywnym debaty prezydenckiej w TVP jest Waldemar Witkowski” – napisał w dzisiejszym komentarzu dla Krytyki Politycznej Michał Sutowski. Lider Unii Pracy w opinii wielu komentatorów okazał się czarnym koniem wczorajszej debaty prezydenckiej. Oczywiście nie ma już szans na wbicie się do czołówki, ale jego udane wystąpienie namieszało w głowach wielu wyborcom i wyborczyniom lewicy. Czy słusznie?
czytaj także
Na ostatniej prostej wyborów prezydenckich w 2020 roku okazało się, że prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski to nie jedyna nowość na liście polityków starających się o pięcioletnią rezydencję w Belwederze. Swój komitet wyborczy zarejestrował też i zebrał wymagane 100 tysięcy podpisów poparcia Waldemar Witkowski, prezes zarządu Spółdzielni Mieszkaniowej im. Hipolita Cegielskiego w Poznaniu, od 14 lat przewodniczący socjaldemokratycznej Unii Pracy. W ten sposób został 11. kandydatem w wyborach prezydenckich w 2020 roku i… od razu zrobił furorę w sieci.
Jak „najbogatszy polski urzędnik” do telewizyjnej debaty szedł
Były wicewojewoda wielkopolski znalazł się w studiu TVP po wielu bataliach. Początkowo zakwestionowano bowiem wiarygodność ok. 15 tysięcy z ponad 111 tysięcy zebranych przez niego podpisów. Zwrócono uwagę na nieczytelność niektórych numerów PESEL, a kilkaset osób rzekomo popierających jego kandydaturę… nie żyje.
Już po zmianie terminu wyborów pełnomocnicy Witkowskiego postanowili skorygować błędy, dokładając 5,5 tysiąca podpisów, jednak PKW ich nie uwzględniła, tłumacząc, że Witkowski powinien zebrać wszystkie od nowa. A że na to nie było już czasu, jedyną szansą była dla niego apelacja do Sądu Najwyższego. Równoległe odwołania Leszka Samborskiego (lidera powiązanej z Kongresem Nowej Prawicy partii Odpowiedzialność), Sławomira Grzywy (założyciela antyklerykalnego ugrupowania Sami Swoi) oraz ekonomisty Piotra Stanisława Bakuna zostały odrzucone. Lider Unii Pracy rzutem na taśmę wszedł jednak do gry, a Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego uwzględniła jego skargę i wyraziła zgodę na rejestrację kandydatury.
Wcześniej w wyborach wszelkiej maści Witkowskiemu nie szło zbyt dobrze. Pięć razy starał się o miejsce w Sejmie, raz próbował wejść do Parlamentu Europejskiego i Senatu, zawsze bez powodzenia. Szczytem jego kariery politycznej było piastowanie urzędu w Unii Pracy i objęcie funkcji wiceprzewodniczącego sejmiku województwa wielkopolskiego V kadencji (2014–2018). Na koncie ma także członkostwo w PZPR w latach 1976–1990, o czym po wczorajszej debacie zaczynają przypominać sobie jego przeciwnicy.
Witkowski zdecydowanie lepiej niż z wielką polityką radził sobie w życiu z finansami. W wywiadzie dla lokalnej gazety „Nasze Miasto” z 2003 roku mówił, że lata 90. pozwoliły mu rozwinąć skrzydła. „Uwierzyłem Balcerowiczowi, że trzeba wsadzić swoje oszczędności w lokaty. W ciągu roku można było wtedy podwoić swoje pieniądze” – opowiadał.
Dziś ma ich całkiem sporo – w najnowszym oświadczeniu majątkowym zadeklarował posiadanie ponad 200-metrowego mieszkania i 4,5 miliona złotych. „Ludzie z kapitałem finansowym są dużo bardziej niezależni. Mogą swoje funkcje pełnić transparentnie. Nie są łasi na dodatkowe gratyfikacje finansowe” – odżegnuje się jednak od łatki turbokapitalisty na łamach strony Business Insider.
Mimo to wśród jego postulatów nie znajduje się np. podwyższenie opodatkowania najbogatszych. Między innymi tym różni się od Berniego Sandersa, do którego dość absurdalnie sam się porównał na swojej oficjalnej stronie internetowej.
Polityk milioner ma za to inne „pomysły”: w związku z pandemią COVID-19 chce obniżyć podatek dochodowy PIT, zachować tzw. zerowy PIT dla młodych, a także… zwolnić Polaków z konieczności opłacania składek na ZUS. Zdarzało mu się też mówić o kojarzonych z lewicą koncepcjach podatku Tobina, który miałby minimalizować ryzyko spekulacji walutowych.
Jak widać, trudno jednoznacznie rozszyfrować miszmasz ekonomicznych poglądów Waldemara Witkowskiego. Z jednej strony częstuje lewicowymi propozycjami, z drugiej sufluje neoliberalne i prawicowe fantazje.
Czy dobry lewak może eksmitować „człowieka przykutego do łóżka”?
Niezależnie od tego, czy weźmiemy pod lupę jego działalność polityczną, czy przedsiębiorczą – o Waldemarze Witkowskim do czasu wczorajszej debaty było bardzo cicho. W porównaniu z kandydatami pokroju Trzaskowskiego czy Hołowni, a nawet samozwańczego lidera protestu przedsiębiorców Pawła Tanajno, polityk jest internetowym i marketingowym outsiderem.
Witkowski nie prowadzi oficjalnego fanpage’a na Facebooku. Co ciekawsi mogą tylko podejrzeć jego publiczno-prywatny profil, na którym wita gości lapidarnym opisem: „Wielkopolanin od kilku pokoleń, dlatego nic, co poznańskie, nie jest mi obce”. Odznaczony został m.in. Krzyżem Zasługi, odznaką „Zasłużony Działacz Kultury” i Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Na jego oficjalnej stronie internetowej widnieją trzy główne postulaty: człowiek ważniejszy od kapitału, środowisko ważniejsze od biznesu oraz Unia Europejska ważniejsza dla Polski niż zamorskie kraje.
W 2016 roku poznańskie media obiegła sprawa zadłużonej rodziny z mieszkania, które należało do prowadzonej przez polityka Spółdzielni Mieszkaniowej im. Hipolita Cegielskiego. Wśród przebywających tam osób znalazł się mężczyzna przykuty do łóżka i wymagający stałej opieki po udarze mózgu. Eksmisja chorego i jego bliskich została wstrzymana dopiero wtedy, gdy na miejscu pojawili się anarchiści z okolicznego Rozbratu i działacze lokatorscy.
Sprawa powróciła w 2018 roku, kiedy Witkowski opublikował na swoim profilu na Facebooku zdjęcie z obchodów ćwierćwiecza Unii Pracy z podpisem: „Dla nas człowiek jest najważniejszy”. Fotografię skomentowała szefowa Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów Anastazja Wieczorek-Molga: „Szkoda, że tak Pan nie mówił, gdy wyrzucał z mieszkania człowieka przykutego do łóżka. Wtedy najważniejsze było mieszkanie”.
Prezes spółdzielni wytoczył jej proces o zniesławienie, jednak przegrał z kretesem. „Można mówić, że szef Unii Pracy wyrzucał z mieszkania człowieka przykutego do łóżka” – napisała po wyroku sądu poznańska „Gazeta Wyborcza”.
Dziś szczególnie ważne są uczciwość i odważna wizja Polski po kryzysie. Robert Biedroń je ma
czytaj także
W podobnym czasie światło dzienne ujrzały kulisy sprawy serii pożyczek, których Witkowski udzielił spółce Onyks Krzysztofa S. – szemranego biznesmena zamieszanego niegdyś w sprawę oszustw celnych i nielegalnego obrotu środkami w poznańskim holdingu Elektromis. Kandydat Witkowski miał przekazać mu w pożyczce… 5 milionów złotych, których nie udało mu się odzyskać.
Jak pisał „Głos Wielkopolski”, sprawą zainteresowała się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, utrzymując, że transakcje te mogły być fikcyjne. Lider Unii Pracy odżegnywał się od zarzutów, tłumacząc: „Proszę mi wierzyć, utrzymywanie dobrych kontaktów z wierzycielami ma sens. Krzysztof S. to nie jest zły człowiek, po prostu biznes mu się nie udał. Chciał dobrze”.
Śledztwo umorzono ze względu na brak dowodów. „Jestem oszczędnym poznaniakiem i szkoda mi tych pieniędzy, ale i tak bym ich nie skonsumował. Nie jestem materialistą” – podsumował sprawę polityk.
Biedroń już nie jest jedynym progresywnym kandydatem?
Afera lokatorska, pożyczkowa i poprzednie porażki polityczne nie gaszą entuzjazmu komentatorów z lewicy i centrum, którzy niemal jednogłośnie okrzyknęli Witkowskiego czarnym koniem wczorajszej debaty prezydenckiej.
Seria peanów nie powinna specjalnie dziwić: w obliczu demagogicznego pustosłowia i kandydatów żyjących w semantycznych i światopoglądowych mikrobańkach lider Unii Pracy zaprezentował się z dobrej, merytorycznej strony. Jako peryferyjny pretendent nie wdał się w międzypartyjne potyczki, ale konsekwentnie przemycał do jednominutowych wypowiedzi elementy swojego programu.
Zapytany o kwestię przyjmowania uchodźców do Polski przypomniał, że w pierwszej dekadzie XXI wieku granice naszego kraju przekroczyło prawie 100 tysięcy Czeczenów. „Czy widzimy negatywne skutki ich obecności? Nie” – odparł propisowskiemu moderatorowi telewizyjnemu Michałowi Adamczykowi. Do uzasadniania innych własnych pomysłów – przeniesienia lekcji religii z klas do salek katechetycznych czy legalizacji homoseksualnych związków małżeńskich – wykorzystywał przykłady z własnego doświadczenia.
czytaj także
Na tle innych kandydatów w debacie prezydenckiej w TVP Witkowski w swoich tezach był konkretny i stanowczy. Jak wtedy, gdy podniósł pomysł Partii Razem z 2018 roku i zaproponował zmniejszenie liczby godzin pracy do siedmiu dziennie. Lub kiedy podziękował rodzimym medykom, a priorytetem naukowców z Unii Europejskiej określił znalezienie oraz rozpowszechnienie szczepionki na koronawirusa. W debacie był przy tym wyważony nawet wtedy, gdy na kilkadziesiąt sekund w jego białej fryzurze… zanurkowała mucha.
W konfrontacji z zapleczem marketingowo-politycznym innych kandydatów nawet najlepiej uargumentowane i zaprezentowane postulaty nie będą jednak miały wielkiego przełożenia na wynik wyborów prezydenckich. Jednak z punktu widzenia lewicowego elektoratu w Polsce najciekawsze pytanie po wczorajszej debacie brzmi: czy dobry występ Witkowskiego może odebrać głosy Robertowi Biedroniowi? I czy wczoraj to lider Unii Pracy, a nie Robert Biedroń lepiej reprezentował interesy progresywnego elektoratu? To, że to właśnie poznaniak, a nie były prezydent Słupska jako jedyny opowiedział się na wizji za legalizacją adopcji dzieci przez pary homoseksualne, trudno przełknąć.
Robert Biedroń jest bardzo słabym kandydatem prowadzącym słabą kampanię. Ale jeśli faceta, który przez lata realnie…
Opublikowany przez Michała Danielewskiego Czwartek, 18 czerwca 2020
Sąd Najwyższy wyświadczył więc lewicy niespodziewaną, niedźwiedzią przysługę. Dzięki jednej debacie na samym finiszu kampanii wyborczej do gry o lewicowy elektorat niespodziewanie wskoczył nowy kandydat, który nie próbuje być jak zupa pomidorowa, którą wszyscy mają lubić. Ale nie ma się co oszukiwać – jedna debata telewizyjna i trzy tygodnie to dla Witkowskiego zdecydowanie za mało, żeby odnieść realny sukces w sondażach i przebić się do politycznego mainstreamu. Witkowski nie wejdzie do drugiej tury, ale już w pierwszej może zostać pierwszym wyborem tych, których nie przekonał Biedroń.
Pytanie, czy na pewno wiemy o nim dostatecznie dużo?
***
Stanisław Bryś – dziennikarz kulturalny i publicysta. Student organizacji produkcji filmowej i telewizyjnej w Szkole Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego w Katowicach i sztuki pisania na Uniwersytecie Śląskim.